piątek, 28 listopada 2008

Nowa "doktryna religijna" posła PO - Jarosława Gowina


Patrzę  na zdjęcie.
Jarosław Gowin
Nawet całkiem przystojnym mężczyzną jest pan doktor. Wzrok sarny, uśmiech zagadkowy niczym Mony Lizy, przyprószone siwizną skronie dodają uroku. Całość budzi zaufanie. Kobietom mającym zazdrosnych mężów w ogóle nie radzę wchodzić na stronę posła - http://www.jgowin.pl/zyciorys.php  Zamieszczone tam zdjęcie może naprawdę zawrócić w głowie nie tylko nastolatce.:)
Idealny polityk do języka miłości, przeciwieństwo Palikota, Niesiołowskiego czy Komorowskiego.
Mówi (ostatnio dosyć często) spokojnie, bez agresji, a przy tym pięknym językiem. Jednym słowem, wzór do naśladowania. I pomyśleć, że kiedyś  w takiej tonacji zwracał się do nas Donald Tusk, kiedy jeszcze  przed sobą miał dosyć długą listę polityków ważniejszych od siebie.
Władza zmienia człowieka, więc na język miłości premiera nie bardzo już można liczyć. Tu  Gowin może być nie do zastąpienia. Przy tym ma jedną jeszcze zaletę; w miarę poprawnie  artykułuje  spółgłoskę „r".:)
Nie fizjonomia i sposób wypowiedzi posła Jarosława Gowina  powinny jednak przyciągać naszą uwagę, lecz jej treść. A co z niej wynika?
Najpierw może o tym, czego boi się poseł.
Bezsprzecznie Jarosław Gowin boi się wojen religijnych takich, jak mają miejsce w Indiach. Pogromy chrześcijan przy milczeniu świata, są zdaniem posła wynikiem fanatyzmu i fundamentalizmu.  Jak na kogoś, kto jest doktorem nauk politycznych, teza co najmniej dziwna. Nie mam doktoratu w ogóle, a już tym bardziej z nauk politycznych, ale do tej pory sądziłam, że w Indiach nie fanatycy są problemem, lecz ci, którzy te prymitywne uczucia krzewią dla własnych korzyści społecznych i politycznych głosząc nieprawdę o roli chrześcijan w Indiach.
Nic to, poseł wie lepiej.
Pokornie pochylam głowę nad zmywakiem i myślę sobie.  Kiedy człowiek wierzący przestaje być nim, a zostaje politykiem, który czuje się upoważniony do własnej interpretacji  Dekalogu?
 Wypowiedzi posła Gowina mocno zapadają w pamięci.
Pierwsza, która mnie wprowadziła w stan osłupienia pochodzi z wywiadu w  40 numerze „Gościa Niedzielnego" - Czy wygra homo geszeftus?
Pomyślałam po pilnej lekturze - No no, a to się porobiło! Poseł PO martwi się o to, że  „geszeftusy" pchają się do partii nawet przez dziurkę od klucza, a walka z nimi jest niesłychanie trudna.
Tak naprawdę moją uwagę przykuł jednak przede wszystkim początek rozmowy:
 „Andrzej Grajewski: Nie miał Pan wątpliwości, gdy stawiany był wniosek w sprawie odebrania immunitetu posłowi Ziobrze?
Jarosław Gowin: - Miałem. Uważam, że były minister jest odpowiedzialny za wiele działań, które powinny być sprawdzone przez prokuraturę. Ale czy akurat to, że ujawnił akta Jarosławowi Kaczyńskiemu? Nie jestem pewien. Dlatego poprosiłem kierownictwo Klubu Platformy o zgodę na to, bym mógł wstrzymać się od głosu. Zgodę otrzymałem. Ostatecznie jednak poseł Ziobro sam zrezygnował z immunitetu, co uważam za decyzję najwłaściwszą".
Zdanie podkreślone przeze mnie wciąż  uwiera nieprzyjemnym zgrzytem w mojej pamięci, ilekroć słyszę kolejne wypowiedzi  budzącego zaufanie posła.
Nie mam bowiem pojęcia, jak ktoś, kto mieni się katolikiem, może pozwolić sobie, by o jego moralnych wyborach decydował klub poselski?!
 To, co jednak wczoraj wysłuchałam w radiowej jedynce, a dziś przeczytałam w „Rzeczpospolitej", wprawiło mnie w takie osłupienie, że bez pomocy teologicznej interpretacji, chyba nie dam rady zrozumieć.
1. - „Platforma Obywatelska dąży do jak najszerszej refundacji zapłodnienia in vitro i do jak najlepszej ochrony zarodków. Mówił o tym w "Sygnałach Dnia" w Programie Pierwszym Polskiego Radia poseł PO, Jarosław Gowin. /.../Oświadczył, że jako polityk nie kieruje się doktryną religijną, ale przesłankami moralnymi i odpowiedzialnością za wypracowanie kompromisu społecznego.

2. - To mądre, wyważone stanowisko - komentuje komunikat biskupów Jarosław Gowin nadzorujący prace Klubu PO nad projektem ustawy bioetycznej. - Ułatwi ono wypracowanie mądrego kompromisu i oddali groźbę recydywy zimnej wojny religijnej, jaka towarzyszyła uchwalaniu ustawy aborcyjnej.
http://www.rp.pl/artykul/2,225889_Episkopat_poczeka_.html
No i mam problem, bo albo ja nie jestem katoliczką, albo poseł Jarosław Gowin. Albo ja nie mieszkam w Polsce, albo poseł Gowin.
Po pierwsze - nie rozumiem określenia "doktryna religijna", nie wiem też, jaką moralnością kieruje się katolik -  poseł Gowin.
Po drugie - W Polsce nie było żadnej wojny religijnej w związku z ustawą o ochronie życia poczętego, co najwyżej zasady moralne, nie tylko katolików w tym wypadku, były perfidnie wykorzystywane do wojny politycznej między partiami i  klubami poselskimi.
Nie wiem  jak inni katolicy, ale ja podkreślone przeze mnie zdania w dwu powyższych cytatach z wypowiedzi posła mogę skomentować tylko jednym pytaniem.
- Czy warto dla partii i polityki tworzyć własną „doktrynę religijną" i do tego wmawiać jeszcze Polakom, że grozi  im wojna religijna?!

Manipulowanie jest  najohydniejszym sposobem wpływania na myślenie i postępowanie  drugiego człowieka, ale jak manipuluje poseł katolicki, to budzi on  we mnie nie tylko politowanie ale odrazę, bez względu jak ujmującą ma powierzchowność i jak pięknie mówi.

Miarkuj pan, panie Gowin, bo nawet dla tzw. otwartego katolika, pana wypowiedzi mogą być szokujące.

poniedziałek, 24 listopada 2008

Kim jest marszałek Bronisław Komorowski?

 
Od wczoraj emocje rozgrzane zostały do czerwoności w związku z incydentem w Gruzji. Dziennikarze prześcigają w się w domysłach i interpretacjach.
Mało tego, jest tak, jakby sobie tego życzyli  specjaliści od marketingu politycznego- emocje zeszły też na dół. Mama Katarzyna przy zmywaku o niczym innym nie  myśli.:) W kuchni radiowa jedynka, w pokoju tvn24 i info, w przerwie - salon24.
Niestety, nad myśleniem górę wzięły emocje, a wszystko za sprawą marszałka Komorowskiego, którego  wypowiedź, poszerzaną co jakiś czas o nowe zdanie, cytuje cyklicznie tvn24. 
Czytam w wiadomościach onetu :
„ Zachodnie media - BBC, CNN, "Daily Telegraph", "New York Times", telewizje Fox i CBS - publikują własne korespondencje i materiały agencyjne (AP, ITAR-TASS i Reuters).
- Okupanci, którzy nie maja legalnego, moralnego czy jakiegokolwiek prawa by tam być, stacjonują w sercu Gruzji - cytuje słowa Lecha Kaczyńskiego BBC".


A co ma do powiedzenia Marszałek Rzeczpospolitej Polski?
„...incydent choć był niepoważny, stawia nas w niewygodnej sytuacji i nasuwa wiele pytań do strony polskiej i gruzińskiej". - ubolewa  Bronisław Komorowski
I dodaje:
- Jeśli to był zamach, to powiedziałbym: jaka wizyta, taki zamach. No, bo nie trafić z 30 metrów w samochód, to trzeba ślepego snajpera. Więc raczej wygląda to na coś bardzo niepoważnego, a jednocześnie przykrego, bo stawiającego polskiego prezydenta w dosyć niezręcznej sytuacji i prowokującego do niedobrych wypowiedzi" .

Kiedy "New York Times" cytuje Prezydenta RP - „  Nasi europejscy partnerzy powinni zwracać uwagę na to  i wyciągać wnioski zanim będzie za późno". - marszałek  już za Unię odpowiada (niestety cytuję z pamięci na podstawie tego, co usłyszałam w tvn24), że Unia ma ważniejsze sprawy na głowie niż niepoważny incydent w Gruzji.
Tu mogę tylko domyślać się, ze marszałek jako wytrawny polityk doskonale wie, że Sarkozy  ostatnio zapewniał wszystkich zainteresowanych o wykonywaniu przez Rosję  podpisanych zobowiązań w sprawie konfliktu w Gruzji.

Siłą rzeczy nie może być mowy o tym, by tam gdzie nie powinien być, znajdował się jakiś posterunek rosyjski. A jeśli ktoś wie, że znajduje się, tym gorzej dla tego, kto wie.

Jak więc  może Unia przejmować się jakimś tam niepoważnym prezydentem RP, skoro całkiem poważny marszałek zapewnia, że incydent był niepoważny?
Mało tego, B. Komorowski nie tylko wie, co zrobi Unia, on jest doskonale poinformowany o tym co sądzi Rosja w tej sprawie i w pełni się z tym stanowiskiem utożsamia. Ma nawet na to silne argumenty, przy których zapamiętane  przez prezydenta odgłosy kałasznikowa brzmią jak bajka przestraszonego kapiszonem dzieciaka.
„Byłem trochę ćwiczony ( zwierza się marszałek - p. mój) na okoliczność ewentualnego zamachu jako minister obrony narodowej i wiem, że w sytuacji jakiegokolwiek zagrożenia, osoba chroniona jest wciskana do samochodu i samochód natychmiast odjeżdża, albo jest rzucana na ziemię i na niej się kładą oficerowie ochrony. A tutaj widać zdjęcia, gdzie obaj prezydenci stoją, rozmawiają, zdaje się, że jeden się uśmiecha. No, tysiąc znaków zapytania".

Skoro sam marszałek ma tysiąc pytań, to czy ja - szary obywatel, nie mogę mieć tylko jednego?
Kim jest marszałek Komorowski i dlaczego od rana opowiada nam bajki godzące w rację stanu Polski i prestiż jej Prezydenta?
 _______________________
Cytaty pochodzą z :
-„Cały świat cytuje Kaczyńskiego - atak czy prowokacja? http://wiadomosci.onet.pl/1867961,12,item.html

- „Jaka wizyta taki zamach"

czwartek, 20 listopada 2008

Znudziły się nam bajki spin doktorów?

Mieszam w garnku zupę ogórkową, kolejny raz przecieram szmatką zaparowane od jesiennej szarugi szyby w kuchennych oknach, doglądam czy w piecu nie pogasło, macham „maniusiem" po dywanie... Codzienna krzątanina, która ma tę jedną zaletę, że można przy niej  zastanawiać się, nawet spierać  w myślach z cudzymi poglądami. Uwielbiam to, bo na złość feministkom potrafię wciąż być sprawną intelektualnie kurą domową.:) A przy tym jest nadzieja, że zanim zreformują służbę zdrowia, moje kości nie zesztywnieją i nie trzeba mi będzie wymieniać stawów na nowszy model.
Z tematami do rozmyślań też nie ma większego problemu. Od kiedy musiałam zarzucić dopalacze w postaci kawy i papierosów, rolę tę doskonale pełnią poranne wiadomości i dyskusje. Umysł działa więc na całkiem zadowalających obrotach.
A o czymże   ja dziś mogłabym myśleć przy zmywaku, jeśli nie o słupkach moich ulubieńców politycznych?
Jeśli prawdą jest, że to, co przenika do opinii społecznej ze świata polityki, jest jedynie umiejętnie sterowaną bajką, by wśród ludu mogła toczyć się emocjonująca narracja i rosły słupki, to chyba właśnie jesteśmy świadkami  pierwszych objawów znudzenia bajką. Słupki już nie tylko nie rosną, ale spadają. O ile PO ma jeszcze z czego tracić, o tyle PiS niebezpiecznie zbliża się, by powtórzyć los AWS, a prezydent - Lecha Wałęsy.

Wcale się temu nie dziwię, bo niby jak długo można denerwować się kolejnymi rewelacjami,  czyje dni w pałacu zostaną policzone. Nie wiem czy Stasiak był dobrym fachowcem i lojalnym pracownikiem. Skoro prezydent chce go koniecznie wymienić, jego sprawa. Można oczywiście bawić się w przepowiednie, kto go zastąpi, ale jak znam oddanych  przyjaciół prezydenta z pewnością będzie to ktoś, kto lubi robić karierę. Czy np. A. Szczygło będzie lepszy od Stasiaka? Może i tak, a może i nie. Przyznam, że mało mnie to obchodzi.
Ale obchodzi mnie i to bardzo, kto doradził prezydentowi, by w lipcu wycofał swój patronat z obchodów upamiętniających ludobójstwo na Wołyniu. Wciąż też bardzo interesuje mnie  zachowanie się pewnego „misia" na festiwalu kultury ukraińskiej w tym samym czasie, gdy Wołyniacy  obchodzili 65 rocznicę tragedii ich bliskich. Czy to nie on był przypadkiem jednym z tych doradców? Czy to nie za jego sprawą wprost nie mogę wyjść z podziwu dla dalekowzrocznej polityki prezydenta w stosunku do Ukrainy?
Tak, przyznaję rację Andrzejowi Chojnowskiemu „- Polityka zagraniczna prowadzona przez pana prezydenta względem Ukrainy czy Litwy ma charakter długofalowy i przynosi dobre efekty".
Problem polega na tym jednak, że jest to polityka długofalowa, a jak Pan Prezydent tak będzie bezwzględnie kosztem wiernego mu elektoratu, jakim są kombatanci i Kresowiacy, ją realizował, to raczej na jej dokończenie nie będzie miał szans.
Opinia Zygmunta Mogiły-Lisowskiego, prezesa Towarzystwa Miłośników Wołynia i Polesia.
„- Myśmy byli przyjaciółmi Lecha Kaczyńskiego. Po tym jak nas potraktował, stracił bardzo duży elektorat na wschodzie Polski. Wielu ludzi uważa, że prezydent jest przyjacielem ukraińskich nacjonalistów". - może się okazać bardzo trafna.
Prawda o tym, że to właśnie Lech Kaczyński  zaczął  skutecznie realizować politykę historyczną, staje się powolutku mało wiarygodna, bo jakoś dziwnie przypomina wybiórczą politykę Moskwy i Zachodu w stosunku do historii Polski.
Mało tego, jest bardzo niebezpieczna, bo opiera się o tolerowanie coraz bardziej jawnego nacjonalizmu ukraińskiego.
Czy o to chodziło doradcom prezydenta? Jeśli tak to właśnie odnoszą sukces. Gratuluję.:(

Mnie pozostaje podziwiać determinację Ukraińców, którzy wcale nie martwią się ani o dobrosąsiedzkie stosunki z Polską, ani z  Rosją. Nie martwią się też o los swoich rodaków w Polsce, krzywda im się u nas nie dzieje, a wpływy rosną i nikt „Słowu" nie śmie wytknąć nacjonalistycznych kłamstw. Nie to co taki „Mały Gość Niedzielny", tu poprawność polityczna czuwa. Obrońców koloru skóry Obamy też nie brakuje, a poseł Górski lekcję, którą teraz przerabia, zapamięta do końca życia.
Niby niewiele mogą Ukraińcy, a jednak zdołali przeforsować uznanie głodu na Ukrainie w latach  1932 - 1933 za ludobójstwo. Nam nawet rocznicy ludobójstwa na Wołyniu we własnym kraju przez demokratycznie wybrany parlament i prezydenta  nie udało się uznać. O uznanie mordu katyńskiego za ludobójstwo walczy za nas „Memoriał", my już do tego głowy nie mamy.
 Czy mogę uznać to za pragmatyzm polityczny prezydenta, rządu i posłów? Bardzo chciałabym, ale niestety żadnymi karkołomnymi wygibasami w rozumowaniu, nie potrafię tego dowieść.
Jeśli rzeczywiście chodzi tylko o słupki i pozyskiwanie elektoratu, to tenże elektorat mógł doznać szoku już nie tylko w związku z rocznicą mordu na Kresach.  Jak bowiem wytłumaczyć nieobecność samego prezesa PiS przy głosowaniu w sprawie Święta Trzech Króli?
 A takich kwiatków podkopujących wiarygodność partii, która jako jedyna w historii po 1989r., przegrywając walkę o władzę, zdołała powiększyć swój elektorat, każdy z nas znalazłby więcej.
Trudno się z takim samobójstwem politycznym pogodzić i może dlatego wielu z nas coraz głośniej krytykuje z nadzieją, że i słupki i nasza krytyczna ocena otrzeźwi i Lecha i Jarosława. Może nie jest jeszcze za późno, by przestać biadolić na nieprzyjazne media i układy ?
Nic tu nie pomoże szukanie winnych i łykanie uspokajających bajek o zmowie sił zła.
Pora zabrać się za wychodzenie z dołka, a nie usilne szukanie winnych i zmuszanie swoich członków do przypinania spadochronu, tak na wszelki wypadek.
 Jeszcze nikt nigdy nie został uzdrowiony wskutek źle postawionej diagnozy czy unikania terapii.

Tak się zastanawiam czy w PiS są jeszcze odpowiedzialni ludzie, którzy zastanawiają się, co będzie z Polską, gdy równowaga sił politycznych, jaka się wytworzyła, między innymi za sprawą brutalnego wycięcia  LPR i Samoobrony, zostanie zachwiana?

Panowie, czas bajek, mimo usilnych zapewnień spin doktorów,  kończy się. Słuchacze są już zniecierpliwieni monotonnością powtarzających się wątków, pora na zmianę fabuły.

poniedziałek, 17 listopada 2008

Feng shui Donalda Tuska i seppuku PiS?

Od pewnego czasu obserwuję dziwne ruchy na politycznej scenie. Nie odzywałam się, bo prawdę powiedziawszy, nie bardzo wiem jeszcze, o co w tym wszystkim chodzi.
Dziś jednak nie wytrzymałam; poranny przegląd prasy ostatecznie wyprowadził mnie z równowagi. Najpierw rewelacyjne doniesienia  Eryka Mistewicza w „Dzienniku" o sukcesach rządu Tuska  - „Tusk stosuje zasady feng shui”.

Jak się ma planowanie przestrzeni, sięgające chińskiej starożytności do Public Relations  rządu Donalda Tuska, to naprawdę dla mnie wielka tajemnica. No, chyba że do końca zastosuję zasady feng shui i zawartą w nich symbolikę:
Feng (wiatr), którego nie można zobaczyć, shui (woda), którą nie można uchwycić, a wszystko razem nieuchwytne i niewidzialne, ale zgodne z naturą.:)
Wtedy rzeczywiście wszystko się zgadza; niewidzialne sukcesy, nieuchwytne reformy ale wszystko zgodne z naturą „tych, którzy o polityce dowiadują się z wieczornych wiadomości, jedząc naleśniki i przyswajając - według badań - ledwie 20 - 30 proc. telewizyjnych treści”.

Może dlatego, że wieczorem nie jadam już naleśników, nie widzę podwyżek dla nauczycieli, które byłyby satysfakcjonujące, ani robionej z głową reformy oświaty czy samorządów. Boiska w mojej wsi chyba też nieprędko się doczekam, a i na placach wokół blokowisk olsztyńskich również nie zauważyłam tłoku na kortach i boiskach., bo ich po prostu nie ma. Widać i boiska, i PR rządu Tuska są feng shui.
Czy niewidzialny wiatr i nieuchwytna woda wystarczą zjadaczom naleśników?
 
W jednym na pewno autorowi tej ciekawej tezy przyznaję rację. „Polityk, który robi dużo dobrego, ale nie potrafi o tym opowiedzieć, wypada z gry”.  Tu nie mam żadnych wątpliwości pod warunkiem, że czytam ze zrozumieniem tylko to, co jest napisane i ściśle się tego trzymam. Nie mogę sobie jednak odmówić przyjemności zapytania.
Co dzieje się z politykiem, który nic nie robi, a potrafi jedynie dobrze gadać?

Niezależnie od tego czy wygrywa polityk, który pracuje i potrafi tym się pochwalić, czy tylko ten, który umie dobrze gadać, życzę premierowi, by jednak  za bardzo doradcy politycznemu nie ufał i zabrał się w końcu do roboty, tak na wszelki wypadek, gdyby Polakom przejadły się naleśniki zjadane przed telewizorem.:)

O ile opinie Eryka Mistewicza w „Dzienniku” przyjęłam zgodnie z sztuką  feng shui zaplątaną we współczesną politykę, o tyle  Jego artykuł zamieszczony w „Rzeczpospolitej” zmusił mnie do pytania.
O co w tym wszystkim chodzi?!

„Kaczyńscy lecą w płomień świecy”. A lecą na zatracenie, bo „akceptują reklamową wolnoamerykankę” i  nie chcą zrozumieć, że w „reklamowym wyścigu zbrojeń” nie mają szans z PO.

Powinni wziąć przykład z Francuzów, gdzie reklama polityczna została zabroniona i kampanii Sarkozy'ego, która obyła się bez wielkich billboardów  na wieży Eiffla i nie tylko tam.

Ustawa 1990 r.  ubiegającym się o mandat lub wybieralną posadę w merostwie czy regionie dała równe prawa i równe możliwości. Wielkie plakaty i billboardy zostały zakazane. Nie ma też mowy o prywatnych reklamach w mediach i kupowaniu czasu antenowego. Wszyscy otrzymują go równo, a zaoszczędzone pieniądze komitety wyborcze przeznaczają na wspaniałe mitingi przedwyborcze, które mogą nas Polaków ze swymi spotkaniami przedwyborczymi nabawić poważnych kompleksów. A najważniejsze w tym wszystkim jest to, że dzięki temu we Francji wzrosłą znacząco frekwencja wyborcza.

http://www.rp.pl/artykul/9157,220381_Kaczynscy_leca_w_plomien_swiecy__.html

Nie pierwszy raz czytam na ten temat. Między innymi, w tym samym duchu ukazał się niedawno artykuł na stronie

http://www.polskaxxi.pl/Projekty/Konstytucja-Panstwo/SZACHY-NIE-BEJSBOL-francuskie-prawo-zakazu-reklamy-politycznej

Argumentacja ta sama, ale wymowa znacznie bardziej optymistyczna, bo wówczas wydawało się, że pomysł zakazu reklam politycznych znajduje dosyć szerokie poparcie wśród polityków i publicystów.

Co się takiego stało, że dziś  wypowiedź konsultanta politycznego brzmi niczym kasandryczna przestroga?

Błąd strategii braci Kaczyńskich, opowiadających się dziś twardo przeciwko wprowadzeniu zakazu reklamy politycznej w Polsce, nie tylko dewastuje dopiero kiełkującą demokrację. Ugruntowuje na dobre prymat pieniądza w polityce. Jest akceptacją wejścia w spiralę, w której z kampanii na kampanię wydawać będziemy na reklamę więcej i już nigdy – jak Amerykanie – z tego wyścigu nie wyjdziemy. Ale to ten mechanizm sprawi, że bracia Kaczyńscy przegrają, zanim poważniejsza kampania prezydencka czy parlamentarna na dobre się rozpocznie. Zanim dotrze do nich, ile pieniędzy tym razem przewidziano na ich zmiażdżenie. ”.

Tak jak na początku napisałam, nie bardzo rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi, a głównie, komu zależy na zakazie, bo zyska i dlaczego PiS tak zdecydowanie odcina się od tego pomysłu? Niestety, Autor artykułu tego nam nie wyjaśnia, a szkoda.

Z jednej strony doskonale pamiętam, jaką rolę odegrały  ulotki, plakaty, zdjęcia z Wałęsą, naklejki na szyby czy ściągi do głosowania w czasie wyborów w 1989 r. Z drugiej strony wyrosłam już ze śledzenia treści billboardów czy plakatów, nawet hasła już nie docierają do mnie w takim stopniu jak kiedyś i  kusi mnie myśl, że mogłoby tego wreszcie nie być na naszych ulicach. Czyściej, piękniej i zdecydowanie taniej.

Nie uważam jednak, by fakt zakazu reklam zadecydował o wynikach wyborów, tak samo, jak nie wierzę, że ich obecność znacząco wpływa na sukcesy wyborcze partii. Dziś walka wyborcza nie toczy się już na ulicach lecz głownie poprzez Internet i telefonię komórkową.

Czyżby ustawa zakazująca reklamy miałaby  obejmować SMS-y i na przykład  blogi?!

Póki co, pozostaje mi niecierpliwie  czekanie na wyjaśnienie ze strony PiS, dlaczego jest tak bardzo przeciwne już nie tylko okręgom jednomandatowym ale również ograniczeniu wydatków na reklamę wyborczą. Czy się doczekam?

środa, 12 listopada 2008

Dziś wszystko jest możliwe?

Kiedy zbliżają się urodziny Lecha Wałęsy, dziennikarze mają swoje pięć minut. Nie ma gazety, nie ma informacji telewizyjnych bez relacji, kto został zaproszony, jak się bawił i jak miło czas spędził.
Nie to co Gala u Prezydenta Rzeczpospolitej z okazji Święta Niepodległości. Tu media głównie skupiły się na tym, kogo nie było i dlaczego. A jeśli już relacja, to najwiarygodniejsza - z ust Kwaśniewskiego, inni znamienici goście wywiadu widać nie udzielali.
W „ministerstwach propagandy" ustalono obowiązującą interpretację. Wymiana ciosów trwa od rana. Chlebowski - „Z prezydenckiego balu zrobiła się wiejska potańcówka."  Joachim Brudziński w odpowiedzi bardzo żałuje,  „że w politologii nie ma terminu wiejski głupek", bo na pewno poseł PO na taki tytuł zasługuje.
A w ogóle Maryla i Rynkowski całkiem kiepsko śpiewali prezydentowi. Co do tego, że kiepsko, całkowicie się zgadzam, ale że był to śpiew dla prezydenta, to już czysty zabieg pomniejszania znaczenia uroczystości. Ale też się temu specjalnie nie dziwię, bo niby dlaczego "Der Dziennik" miałby promować polskie Święto Niepodległości.
 Jeśli już gazeta stawiała sobie jakiś cel, to z pewnością była to potrzeba  zatarcia śladu po wizycie Angeli Merkel. Tego chyba  Tusk pięknie witającej się z warszawiakami  Angeli nie wybaczy.  Nawet po części została już ukarana. Zamiast wywiadu z panią kanclerz oraz  pytań o jej wrażenia  i refleksje, czytamy o różnych ciekawostkach, które spychają na margines tę wizytę. Oto znacznie ważniejszy od wrażeń  gości i kuluarowych rozmów okazał się news na temat tego, jak czule Lech Kaczyński zwraca się do żony.

Taak, taka opowieść na pewno ma szansę na rozważania przy biurowej porannej kawie Polek i Polaków.
Dla wzmocnienia  wagi informacji  „Dziennik" poprosił nawet o opinię eksperta http://www.dziennik.pl/opinie/article264239/Mistewicz_Prezydent_jest_szarmancki.html
Na wszelki wypadek, gdyby ktoś zbyt poważnie podszedł do tematu i w dyskusji przy tejże kawie próbował wykazać, że prezydent zyskał w jego oczach, a do tego jeszcze próbował podeprzeć się opinią specjalisty od marketingu politycznego, przygotowano zimny prysznic.
 Zamieszczony w opinii  link prowadzi do poprzednich informacji, w tym wersji dźwiękowej. A kiedy już ją wysłuchamy i zamkniemy, wtedy mamy możliwość obejrzenia niezwykle „dowcipnego" zdjęcia
 Są sytuacje, w których każde zachowanie jest niefortunne. Przemilczeć, nie pisać, nie podawać linka i tym sposobem nie robić reklamy? Oznaczałoby to jednak, że jest nam wszystko jedno, a dzięki naszemu milczeniu granica narracji politycznej znowu może się przesunąć na dowolnie wybrane przez propagandę miejsce.
A że to jest  miejsce Goebbelsa i podlega ściganiu z urzędu, to już całkiem inny problem, którym jak widać www.patrz.pl wcale się nie przejmuje.
Nie jestem ani dziennikarzem, ani specjalistą PR, nie muszę więc martwić się o to, jak odebrana będzie moja reakcja.  A ta jest jednoznaczna; w normalnym kraju takim „żartem" zająłby się prokurator!
Nie mam jednak pewności czy będzie miał na to czas, bo właśnie dziennikarze, mocno wyczuleni na rasistowskie treści, wzięli w obronę Murzynka Bambo, któremu nie podoba się własny kolor skóry i chciałby, aby Pan Bóg dzięki modlitwie nieco ją rozjaśnił.
Mam też  dziwne przeczucie, że narracja przy porannej kawie nie będzie dotyczyła ani czułych słówek prezydenta do żony, ani skandalicznego zdjęcia, które przecież pałęta się bezkarnie  po Internecie już od czasu wściekłej nagonki na PiS w poprzedniej kadencji i jakoś dziennikarzom wyczulonym na rasistowskie treści  nie przeszkadza.
Myślę sobie, być może naiwnie, że znacznie ważniejszą okaże się informacja dotycząca  znacznych podwyżek cen energii i przyszłość emerytur pomostowych.
A swoją drogą, bardzo ciekawi mnie, jak premier pozbędzie się robotników  „Solidarności 80" ze swego biura. Nie mogę się już wprost doczekać dziennikarskich komentarzy na ten temat. Czy  pisać będą w podobnym tonie jak wtedy, gdy pielęgniarki koczowały w gabinecie Jarosława Kaczyńskiego?
A  Jola Kwaśniewska, czy z różą w dłoniach wybierze się do protestujących związkowców?

A może, gdy ja się tu głowię nad przewodnim tematem narracji Polaków, Ministerstwo Propagandy Tuska szykuje nam już całkiem nowe, jeszcze ciekawsze wiadomości i zdjęcia?
Dziś wszystko jest możliwe i nic już nie jest w stanie nas zaskoczyć?

środa, 5 listopada 2008

Kowel czy Monte Cassino?

Kiedy czasem okoliczności ściągają cię do poziomu i nawet zmywać nie musisz, jest dużo czasu na przemyślenia. Nie powiem, bym przepadała za tego rodzaju formą kontemplacji, ale i do tego z wiekiem trzeba się będzie przyzwyczaić.:)
Za oknami szaro, buro; ni słonka, ni gwiazdy nie zoczysz , nawet liście przestały się kurczowo trzymać  klonowych witek. Nie jest jednak tak, że wszystko zamarło. Wróble każdego ranka oddają się swoim plebejskim koncertom, a i sikorki też, zadowolone z życia, do okna zaglądają.
A ja wdycham sobie eteryczne kropelki sosnowo tymiankowe z mojego inhalatora i dumam nad przemijaniem, bo o czym tu innym można myśleć w listopadowe dni?
Obok na stoliku leżą moje skarby, które jeszcze nie zdążyłam przeczytać. Skarby  owe mają pożółkłe kartki i mocno nadgryzione czasem okładki.
Lubię, ba, mało lubię, kocham odwiedziny w antykwariacie. Kiedyś, przed wielu laty cieszyłam się jak małe dziecko, kiedy miałam okazję odwiedzić antykwariat na Świętokrzyskiej w Warszawie. Czy jeszcze istnieje?
Jest coś magicznego w starych księgach. Poza treścią kryją w sobie historię swoich właścicieli.  Ktoś je składał do druku, poprawiał, oprawiał, rozwoził po księgarniach. Ktoś kupował, czytał, rozmyślał, może dyskutował nad treścią... A może nigdy je nie przeczytał i tylko z półki kolejne tomy brała  służąca, by kiścią piórek zmieść kurz...  Kto ostatni zdecydował, że już mu niepotrzebna i oddał do antykwariatu?

Biorę do ręki... przewracam kartki; Michał Bobrzyński, Dzieje Polski w zarysie, wydanie czwarte uzupełnione, tom I II III, nakład Gebethnera i Wolfa Warszawa - Kraków -Lublin -Łódź -Paryż -Poznań -Wilno -Zakopane, drukarnia: Piotr Pyz i S-ka, Warszawa, Miodowa 8, 1927, 1931.
Trzeci tom wydany na cztery lata przed śmiercią ostatniego Stańczyka - prof. M. Bobrzyńskiego.
Nie umiem oprzeć się zdziwieniu. Jak to wtedy było? Przeszło sto lat zaborów, spory i kłótnie o to, co ważniejsze; państwo czy naród. Rusyfikacja, germanizacja, szaleńcze zrywy powstańcze, brak wiary w odzyskanie niepodległości. Między jednym zwątpieniem, a drugim, między jedną zdradą  a drugą starczyło jeszcze wiary i entuzjazmu, by pisać i wydawać historię Polski?

Komu ten podręcznik był potrzebny? Przewracam następną kartkę i czytam treść fioletowej pieczątki: BIBLJOTEKA PAŃSTWOWEJ SZKOŁY MIERNICZEJ i DROGOWEJ w KOWLU Nr 39 29
Cyferki wpisane stalówką maczaną w kałamarzu z czarnym atramentem. Dziewiątki fikuśnie wydłużone. Czyja ręka tak pieczołowicie je wpisała? I po co szkole zawodowej na rubieżach Rzeczpospolitej taki podręcznik? Kto z niego korzystał? Jak to się stało, że w końcu  trafił do  olsztyńskiego antykwariatu ? Czy moja biblioteczka to już końcowy etap tych trzech tomów?

Wrzucam do googli nazwę szkoły i miasta.
Czytam:
Jednym z uczniów tej szkoły był KOZŁOWSKI TADEUSZ EUGENIUSZ, ps. Jan (1904-1941), technik dro­gowo-wodny, oficer rez. WP, instruktor harcerski, harcmistrz, komendant Chorągwi Lubelskiej Harcerzy. /.../ W okresie po­bytu w Kowlu był m.in. drużynowym 2. Kowelskiej Drużyny Harcer­skiej, członkiem Komendy Hufca Kowelskiego oraz administratorem pisma „Harcerz Wołyński".
Po powrocie do Lublina w 1928 r. wszedł w skład Komendy Chorągwi Lubelskiej. W 1. 1932-1933 był komendantem Hufca Harcerzy w Lublinie, a od jesieni 1933 r. przybocznym komendanta Cho­rągwi i kierownikiem Wydziału Organizacyjnego. W okresie 1935-1938 pełnił funkcję komendanta Chorągwi. W czerwcu 1939 r. mianowany zo­stał komisarzem Pogotowia Chorągwi Lubelskiej, w sierpniu zaś zmobili­zowany. W stopniu ppor. rez. odbył kampanię wrześniową w 8 PP Leg. Wziął m.in. udział w bitwie pod Tomaszowem Lub., gdzie dostał się do niewoli, z której uciekł i powrócił do Lublina. Podjął ponownie pracę w Zarządzie Miejskim i jednocześnie dostał od konspiracyjnych władz ZHP nominację na komendanta Chorągwi Lubelskiej „Szarych Szeregów". Are­sztowany 31 marca 1941 r. w Lublinie wywieziony był do Oświęcimia, gdzie zginął we wrześniu tego samego roku. Symboliczny grób znajduje się na cmentarzu przy ul. Lipowej w Lublinie.
 http://www.tnn.pl/rozdzial.php?idt=63&idt_r=2208&f_2t_rozdzialy_trescPage=11

Zwyczajny, niezwyczajny technik z dyplomem szkoły w Kowlu...

Czytam dalej i  pytam.
Komu w tej szkole chciało się wysyłać gratulacje i składać hołd  z okazji  150 - lecia USA?
 http://memory.loc.gov/cgi-bin/query/r?intldl/pldec:@field(NUMBER+@od1(pldec+008_0033))
 Jakie były drogi  innych uczniów? Może niektórzy z nich podzielili losy  7 tys.  Polaków, którzy zginęli tam w czasie II wojny światowej?. Może ich doczesne szczątki znajdują się w bezimiennych mogiłach blisko połowy z tych 7 tys. - wymordowanych przez nacjonalistów ukraińskich?
 http://rzecz-pospolita.com/kowel0.php3

Myśli jak to myśli; wybiegają przed szereg i nieuporządkowane krążą nie tam, gdzie powinny. Tak się zastanawiam... Jaką odpowiedź dałby kard. St. Dziwisz Polakom z Wołynia, gdyby zaprosili go na uroczystości odsłonięcia pomnika ofiar ludobójstwa dokonanego przez siepaczy UPA w Kowlu? Czy wysłałby tam ks. Zaleskiego, a sam poleciał jak każdego roku na wzgórze czerwonych maków?
A może szeptem i na ucho wytłumaczyłby swemu  prezbiterowi, że nie wypada drażnić abp Martyniaka?
Żyję już tak długo, a  nie mogę zrozumieć, dlaczego nasza pamięć i hołd składany ofiarom wojen  wciąż musi być tak wybiórczy?  Dlaczego nadal wolno nam pisać niecałą polską historię a tylko jej zarys? I co na to pytanie odpowiedziałby Michał Bobrzyński?