poniedziałek, 22 czerwca 2009

Penisy i plemniki są naszą własnością


Pewna moja dobra znajoma, którą czas wyjątkowo oszczędzał,  na pytania zainteresowanych o tajemnicę łaskawości natury, zwykła  odpowiadać - No cóż moja droga, ja po prostu kocham się z mężem. – po czym z szelmowskim uśmiechem dodawała – Kocham się, a nie pieprzę.
 
Nie trudno się domyśleć, że po takiej ripoście ani komentarzy ani dodatkowych pytań nie było.
 
Przypomniała mi się owa pani w związku z dwudniowym zjazdem wiadomych pań w wiadomym celu w Pałacu Kultury i Nauki. (Mam tylko nadzieję, że ów kongres odbywa się za składkowy fundusz głównych gwiazd zjazdu „kobietonów” skupionych wokół Joli, Heni i Madzi. Nie mam nic przeciwko urządzaniu jeszcze głupszych kongresów z jeszcze głupszymi hasłami, ale nie za moje pieniądze).
 
Z niemałą satysfakcją odnotowuję też, że panie owe gonią w piętkę i zupełnie nie zdają sobie sprawy ze skrzeczącej wokół rzeczywistości. Nie wiem czy dożyję, ale oczami wyobraźni widzę już w rękach moich wnuków transparenty: Mężczyzna to nie zmywarka! Żądamy godnego traktowania i równouprawnienia w domach! Chcemy równouprawnienia w pracy! Penisy i plemniki są naszą własnością!
 
Patrząc na to, co się dzieje wokół, coraz bardziej jestem przekonana, że to mężczyźni zmuszeni będą do obrony powoływać organizacje, organizować manifestacje, urządzać kongresy.
 
Panowie, na wszelki wypadek zanotujcie: „-Jesteśmy zakładniczkami męskich fantazji, ten kongres jest po to, by nas urealnić” - mówiła podczas Kongresu Kobiet Polskich Agnieszka Graff”.– bo po małej przeróbce  może się wam to przydać.
 
Nie wiem czy Agnisia Graff jest realna czy też tylko kreacją politycznych marginesów, ale zabawna w swej niewiedzy i niemożności wyplątania się z wyświechtanych i skompromitowanych haseł to na pewno jest, nie ulega wątpliwości.
 
Agnisiu droga, przestań p…ć o głupotach, a zacznij kochać się z własnym mężem. Zobaczysz, że te męskie fantazje są całkiem, całkiem niczego sobie. No, pod warunkiem, że jest się kobietą, a nie feministką.;)
 
Ale już zupełnie poważnie. Podobno brak seksu niektórym rzuca się na mózg i przeradza się w różne dewiacje. Jedną z nich jest ocenianie świata poprzez męski rozporek.
Tak, tak drogie feministki, tak zabrnęłyście w tej nienawiści do pań podobnych do mojej znajomej, która kocha się z mężem, że nic tylko o tym.
 
Tymczasem już na początku dwudziestego wieku mądrzy ludzie doszli do wniosku, że nie samą miłością się żyje, a nawet jeśli, to dobrze gdy nasz obiekt uwielbienia ma poukładane w głowie i oprócz seksualnych tęsknot ma jeszcze odrobinę rozumu.
 
Na dowód, że nie zmyślam i nie snuję żadnych, ani męskich , ani żeńskich fantazji  przytaczam tu treść stuletniego „Podręcznika do nauki rachunków w żeńskich szkołach wydziałowych” Juliana Fąfara wydanego we Lwowie.
 
Owa niewielka książeczka zawiera jak na rok 1909 zgoła rewolucyjne hasła. Czyżby autor niczym współczesny Wiktor Osiatyński przygotowywał się wówczas do pisania manifestu feministów?! (Prawda, że ładnie brzmi rodzaj męski przy wyrazie „feministów”?;)) http://wiadomosci.onet.pl/1994019,11,item.html )
 
Czego się więc panienki miały uczyć?
 
Dodawania, mnożenia, liczenia pieniędzy? Owszem, to też, ale znacznie ważniejsza od zwykłych rachunków była wiedza na temat: obliczania dochodu, kapitału początkowego z kapitału końcowego, procentu, reguły spółki prostej i złożonej, kas zaliczkowych, spółek wytwórczych i asekuracji.
 
Nie od rzeczy też było nauczyć przyszłe „kury domowe” prowadzenia rachunkowości pracownicy i właścicielki zakładu modniarskiego czy rachunkowości w gospodarstwie domowym. Przyszłe gęsi zaspokajające męskie fantazje musiały umieć rozróżniać rodzaje weksli i rozwiązywać praktyczne zadania matematyczne. Ot, choćby takie:
 
1. Ile K musi płacić kupiec jako premię roczną za ubezpieczenie trzech szyb wystawowych, każda po 225 K, jeżeli płaci 1.74%?
Albo takie:
2. Na jaką kwotę musi się ubezpieczyć robotnik, pobierający dziennie: a) 3K 20 h; b) 4.75 K; c)) 4.9 K; d) 5.6 K i jak wielką premię musi każdy zapłacić?
 
3. Ile K rocznej zapomogi otrzyma wdowa wraz z dwojgiem dzieci po robotniku pobierającym dziennie 4.5 K, jeżeli ten przy wykonywaniu rzemiosła stracił życie?
 
Nie wiem czy feministyczne Jole, Agnieszki, Henryki, Magdaleny poradziłyby sobie z takimi zadaniami. Za to jestem całkowicie przekonana co do konieczności w celach uniezależnienia się od „męskich fantazji” nauki rozwiązywania takich choćby  współczesnych zadań:
 
1.Co stanie się z moją rodziną, jak zaciągnę kolejny kredyt na zakup zmywarki, telewizora z ekranem plazmowym, wykonania plastycznej operacji nosa dla dziecka idącego do I Komunii św., powiększenia własnych piersi przy pensji w wysokości minimalnej płacy?
 
2. Ile w sumie będzie rodzinę kosztował kredyt w wysokości 6 tys. złotych na mój urlop w Egipcie?
3. Za ile lat spłacę dług wysokości 6 tys. zł. zaciągnięty kartą kredytową, jeśli przyjmę minimalną wysokość raty  4% kredytu? Jaki procent zapłacę od całości kredytu?
 
Jestem też wręcz pewna, że uzbrojona w taką wiedzę kobieta nie tylko męskim fantazjom nie ulegnie, ale również wszelkim demagogicznym głupotom wypisywanym w tzw. manifestach feministów.
 
I tylko jednego nie wiem i nie rozumiem. Jak takie ambitne kobietony mogły mężczyznę dopuścić do pisania im manifestu?!
 
Panie Osiatyński, czy przypadkiem Jole, Madzie, Agnieszki i Henie nie robią sobie z pana wzorca przyszłej feministycznej ofiary? (Oczywiście, mam na myśli ofiarę losu, nie żadne tam męskie - „męskietony”. O wagę i powagę tytułu profesorskiego nawet nie śmiem pytać).

sobota, 13 czerwca 2009

Krajobraz po wyborach. Narrację czas zacząć…


Sobota przed wyborami do Europarlamentu to był naprawdę szczęśliwy w mediach dzień. Każdy mógł czytać, pisać, oglądać i słuchać zgodnie z upodobaniami.
 
Niektórym, co prawda, adrenalina podskakiwała przy kolejnych komunikatach o frekwencji, a jeszcze innym przypominał się PRL, kiedy oglądali zdjęcia polityków wrzucających wraz z małżonką i dziećmi głos do urn.
 Ogólnie było to jednak do wytrzymania, wystarczyło na chwilę zmienić kanał.
 
 
Po wyborach wszystko wróciło do normy, czyli stało się nie do zniesienia.

Czołowe tytuły prasowe donoszą na pierwszych stronach wydań internetowych (Niestety w mojej wsi kiosku z gazetami nie ma, muszę więc opierać się na wiadomościach z sieci.)
Tajne spotkania Ziobry z Dornem", „Dorn: Kaczyński chce znowu zastraszyć PiS", „Ziobro bije w sondażu Kaczyńskiego". ( Dobrze, że tylko w sondażach. Nie wykluczam jednak i takiego zmyślnego tytułu: „Ziobro bije Kaczyńskiego". Prawda, że brzmiałby bardziej ekscytująco?)

A to jeszcze nie koniec. Inna gazeta donosi. - „PiS nie rozliczy kampanii do PE". Brzmi groźnie. Uspokaja mnie nazwisko Suskiego i nie zagłębiam się w detale.

Nie przyswajam też innej treści, choć zapowiada się jeszcze gorzej: „CBA zatrzymało syna senatora PiS". Mam awersję do takich informacji po marcu 1968. Donoszono wtedy ni mniej ni więcej  tylko o konsekwencjach wyciąganych wobec rodziców źle wychowujących dzieci; bez szacunku do PRL.
Nie chcę nawet wiedzieć, co przeskrobał syn senatora, a po co mi ta wiedza?! Wystarczy, że facet jest synem senatora z PiS.
 
 
Ręce pełne roboty, a właściwie głowę pełną pomysłów na ostateczne wykurzenie prezesa z partii ma nie tylko Dorn.
Właściwie to się czepiam, bo w końcu tajne spotkania czy ostrzeżenie „ Jarosław Kaczyński robi błąd" wcale nie musi być diabelskim pomysłem czy słodką zemstą za pogonienie z partii.
 
Grzmi też Ujazdowski:„Musi powstać prawica bez Jarosława Kaczyńskiego".
Coś, panu kiepsko to idzie, panie Ujazdowski?;)
 

To co w końcu dzieje się w Polsce? A no nic. Kompletnie nic!

Szczęśliwy ten „przywiślański", tpfu, jaki tam „prywislański"?! Szczęśliwy ten europejski kraj, gdzie jedynym zmartwieniem dziennikarzy sądząc po nagłówkach jest: „Kto się boi Ludwika Dorna", a Dorn martwi się, że Kaczyński szuka ofiary. Pierwszą będzie Girzyński".
Panie Girzyński, nie daj się pan! - Wołam z emocją właściwą dla tego typu opowieści i klikam dalej.
 
Wykorzystywaną instrumentalnie czuje się szczecińska posłanka Mirosława Masłowska.
I co takiej poradzić? Droga pani Mirusiu, proponuję zmianę barw. Może na tęczowo? Senyszyn panią na pewno nie wykorzysta.
 
 
Tak przeglądam, klikam i rozmyślam. Chyba się zapiszę do PiS. Najbardziej opisana i ocenzurowana partia ...
Tyle pieniędzy, tyle trudu, by stworzyć wspólną, emocjonującą narrację dla znienawidzonego PiS? ... Coś w tym musi być. Tylko co? ;)

czwartek, 11 czerwca 2009

Ach, ta klęska P i S


Pogadajcie sobie jeszcze, pokłóćcie się, pospierajcie, panowie od propagandy i wizerunku, mądrzy politolodzy, zafrasowani przywódcy partyjni.
 
Czy wybory do europarlamentu  to klęska Pi S? Czy PO ma z czego się cieszyć?
 
Owszem, ma, bo jeśli mierzyć sukcesy polityczne sumą stołków, to ma ich więcej i to w czasie, kiedy jak niegdyś UD i UW powinna pójść do diabła, zanim zniszczy i rozkradnie państwo ostatecznie.
 
A PiS powinna posypać sobie głowy popiołem i zastanowić się, dlaczego nie może powtórzyć sukcesu z 2005 r.
 
Diagnoza mamy Katarzyny, która czas spędza głównie na zmywaniu, gotowaniu, praniu i sprzątaniu może wydać się naiwna i zaśmiecająca tylko poważną dyskusję politologów.
 
Nieważne. Powiem i możecie się śmiać, mnie nie do śmiechu, bo wynik do Parlamentu RP może być całkiem podobny, ale nie z powodu złej pracy Public Relations czy głupoty wyborców. A nie śmieję się z tego, bo to moją Ojczyzną frymarczycie i handlujecie.
 
Gdzie mają ludziska narrację, przepraszam tu Eryka Mistewicza, to pokazali głosując d… w fotelu lub na wersalce pod kocykiem z piwkiem w rączkach oglądając pornusy, mecze lub seriale.
 
A dlaczego? Nie wiem, bo badań socjologicznych, tych poważnych, nie na potrzeby konkretnych partii, nie uświadczysz. Mogę tylko domyślać się na podstawie obserwacji swego środowiska.
 
Co słyszę w sklepie, na przystanku, w „okejce”?
 
-Panie, ja tam tym sk…synom za grosz nie wierzę. Nie ma między nimi różnicy, Kaczor taki sam jak Oleś czy ta guma balonowa, no jak mu tam …Donald. W dupie mam ich wybory…
 
Wyssane z palca? Muszę zmartwić, przytoczyłam najbardziej cenzuralne.
 
Kobiety mówią oględniej.
 
- Ja tam polityką się nie interesuję, a wybory obejdą się beze mnie. Niech głosuje warszawka, nachapali się ziemi, nic nie robią a forsą z Brukseli aż kieszenie obrywają i jeszcze wmawiają, że to polscy rolnicy dostają wielkie dotacje.
 
I nieistotne czy sądy te są sprawiedliwe, one takie są i z tym trzeba się liczyć.
 
Efektem takich sądów jest frekwencja.  
 
Do wyborów pójdą głównie ci, którym zależy, by partia skorumpowana, ale dająca szansę na wygrywanie przetargów, pożyczki w bankach i stanowiska w radach nadzorczych wygrywała wybory.
 
-Jeśli nie ma żadnych szans na wymianę przyrośniętych do foteli Parlamentu czy samorządów, polityków, to po jaką cholerę, pani, ja mam iść do wyborów i marnować sobie niedzielę?!
 
Owszem bajki podawane jako tematy do emocjonujących narracji może i są powtarzane, ale one w żaden sposób nie przekładają się już na frekwencje, wprost przeciwnie; skandale, aresztowania, procesy tylko pogłębiają frustrację i bezsilność.
 
Zaczynam podejrzewać, że w przyszłości zamiast esemesowego  apelu zabrania babciom dowodów, będzie nowe
 
– Nie pozwól ciemniakom z pegeerowskich  wsi iść do wyborów!
 
Czy jest szansa na odwrócenie tych tendencji?
 
Odpowiem pytaniem? – A czy politykom partii kanapowych może na tym zależeć?

piątek, 5 czerwca 2009

Kłopoty Dawida Pelega i Władysława Bartoszewskiego zmartwienie



Kryzys dosięgnął, o dziwo, tych, którzy z racji swojego zawodu mieli znacznie lepszy dostęp do informacji i mogli się do problemów finansowych przygotować. Myślę tu o  „Dzienniku”. A wszystko przez to, że Robert Krasowski zamiast myśleć o finansach, rozpętał w redakcji burzę wokół Kataryny i Palikota. Gdyby chłop miał czas, to zajrzałby, np. na Forum Żydów Polskich. Może wtedy wziąłby przykład z  „Tygodnika Powszechnego” i pomysłu ks. Bonieckiego.
 
Panie Krasowski, to się robi tak:
Zakłada się fundację  i szuka się tych, którzy mają pieniądze i mają w tym interes, by nas wesprzeć.
Nie wiem, jaki interes ma w tym  Forum Żydów Polskich, ale faktem jest, że  reklamuje fundację zamieszczając baner  nakierowany na  apel ks. Bonieckiego.
Dialog polsko - żydowski kwitnie, a TP jeszcze zipie. ;)
 
Ale  już zupełnie poważnie.
Weszłam na Forum Żydów Polskich, bo szukałam jakiejkolwiek informacji o tym, jak zareagowali Żydzi  na skandaliczny apel Dawida Pelega w sprawie miliardów dolarów od Polski za mienie po zamordowanych przez Niemców Żydach polskich.
 
Biedny Peleg ma problem, bo z jednej strony sam przyznaje, że jego bracia w wierze zostali wymordowani jako Żydzi, a nie jako obywatele polscy, a z drugiej strony chce pieniądze za mienie dla organizacji żydowskich od Polski, a nie od morderców.
Gdzie tu logika, gdzie sens?!
 
Domyślam się, że Dawid Peleg domaga się  dolarów nie jako Żyd polski z Suwałk, tylko obywatel Izraela wychowany do szefowania organizacji  robiącej interes na zagładzie Żydów za pieniądze już ściągnięte z innych krajów.
 
 
Problemy ma też Władysław Bartoszewski z interpetacją tej wiadomości. Nazywa ją prywatną opinią Dawida Peleg.
 
Niekoniecznie, panie Bartoszewski, doradco Donalda Tuska - polskiego premiera.
Dawid Peleg jest obecnie szefem  Światowej Żydowskiej Organizacji na Rzecz Zwrotu Mienia. Jego stanowisko Popiera Kongres Żydów Amerykańskich.
 
Jak donosi "Rzeczpospolita" – „26 czerwca w Pradze ma się rozpocząć specjalna konferencja poświęcona kwestii zwrotu własności ofiar Holokaustu. Udział w niej weźmie m.in. Peleg oraz przedstawiciele innych organizacji”.
Na konferencji będzie też delegacja polska z panem na czele.
Nie uważa pan, że Polacy powinni wiedzieć czego się spodziewać po pańskim przewodniczeniu?
 
Mam też takie nieśmiałe pytanie do Forum Żydów Polskich.  Przyznam, że zachęciła mnie do Tego, Wasza otwartość na wspieranie polskich pism katolickich.
Pytam więc – Drodzy Starsi Bracia w wierze, nie uważacie, że powinniście w sprawie żądań szefa światowej organizacji żydowskiej, która chce Polaków koniecznie puścić z torbami, zająć własne stanowisko? Wszak żyjemy we wspólnej ojczyźnie, prawda?
 
Źródła do notki:
 
 
PS. Jak dotąd temat zainteresował tylko jednego blogera:
 
Wskutek zbytniej ciekawości ukarany został inny bloger:
Jeśli kogoś przeoczyłam, proszę dopisać.
 
Dopisuję:
http://spiewka.salon24.pl/

czwartek, 4 czerwca 2009

Mój symbol 4 czerwca 1989 r.


Rocznica wyborów kontraktowych po raz pierwszy odbywa się zgodnie z prawdą historyczną. Świętują ci, którzy odnieśli zwycięstwo. Czy Lech Wałęsa, Donald Tusk,  Waldemar Pawlak mają powody, by nie cieszyć się? Rozumiem ich radość i rozumiem ich świętowanie.
 
A dlaczego ja nie świętuję?
 
Wytłumaczę to na prostym przykładzie, ale przedtem garść wspomnień.
 
Byłam wtedy z ramienia „Solidarności” w Gminnym Komitecie  Wyborczym, Brałam udział w kampanii wyborczej. I wiem jak to było. W moim domu TVP Gdańsk nagrywała wywiady z kandydatami na posłów: Grażyną Langowską, Zenonem Złakowskim, Erwinem Krukiem, Józefem Lubienieckim i  Antonim Jutrzenka – Trzebiatowskim.
 
Moi synowie, małe brzdące z umorusanymi buziami i rozwichrzonymi jak konopie włosami, biegali wśród operatorów z dużymi znaczkami Jana Pawła II. Gdzieś tam zapewne w archiwach są jeszcze nakręcone z nimi zdjęcia. Na ruskich rowerach w wiklinowych koszyczkach jeździli z nami, pomagali naklejać plakaty.
 
Pamiętam spotkanie wyborcze w auli WSP w Olsztynie. Pamiętam łzy w oczach zebranych, kiedy olsztyński bard, śpiewający pod pseudonimem NN Gdańsk w stanie wojennym -Władysław Walec śpiewał balladę „Abolicja”.
„A pan nam dziś raczył  przebaczyć… a panu, daj Boże, niech przebaczy Polska…”
Dedykował ją wtedy Włodkowi Kałdzińskiemu, zmaltretowanemu przez milicję w ośrodku dla internowanych w Kwidzyniu.
 
Nie zapomniałam też widoku gromadki miejscowych ormowców pod naszymi oknami dzień przed wyborami, pijących piwsko i bacznie notujących, kto do nas przyjeżdża i co z sobą zabiera.
Czasem zastanawiam się też czy przetrwała pod kapliczką wkopana butelka z kartką  dla potomnych – „Vive le Walesa” . Tak, tak, takimi sentymentalnymi idiotami byliśmy, nie da się ukryć. ;)
 
Widzę jeszcze siebie  wśród przyjaciół, stojącą na maleńkim, zbitym z desek, podwyższeniu na Starym Mieście w Olsztynie. Widzę ten ogromny tłum śpiewający razem z nami „Żeby Polska była Polską” i te wyciągnięte w znaku zwycięstwa palce.
 
A potem  śpiew i radość o 5 rano na ulicy Dąbrowszczaków pod siedzibą „Solidarności”. Zwyciężyliśmy! Wygraliśmy!
 
 
Wiem , jakie było do mnie i do moich przyjaciół zaufanie. Dopilnowaliśmy wszystkiego, by głosy policzone były uczciwie, by nikt do urn nie wrzucił dodatkowych kart, by protokoły nienaruszone trafiły do województwa. Robiliśmy to wszystko z oddaniem nie licząc się ani z czasem, ani z pieniędzmi. Tak było w każdej gminie, tak było w każdym komitecie.
Obudziliśmy się z wojennego snu i mieliśmy poczucie, że dobrze wykonaliśmy swoją pracę.
Chciało się znowu żyć, chciało się pracować.
 
Czy mogłam wówczas przypuszczać, że 20 lat później bard olsztyński ostatecznie zdecyduje się na wystąpienie z „Solidarności”, która już od dawna nie była jego, ale tak przez sentyment i na złość komuchom wciąż w niej tkwił?
 
Czy mogłam wówczas myśleć, że dziś nie będę świętować?
Nawet w najczarnieszych snach nie dopuszczałam do siebie myśli, że symbolem tamtych dni stanie się dla mnie pułkownik pytający mnie z przerażeniem w oczach – To jak to będzie? Mniejszość będzie rządziłą większością?
A kilka dni później ten sam bezradny strach widziałam w oczach ormowca, który przegrał w komisji zakład o liczbę głosów na Biczysko. Nawet jego własna rodzina zawiodła i nie głosowała na tego pana.
Ten sam ormowiec dziś jest dyrektorem gminnego banku   i czasem łaskawie sponsoruje zdezelowane zabawki na placu zabaw w mojej wiosce.
Kiedy go widzę, myślę sobie, że to właśnie on jest najbardziej spektakularnym symbolem zwycięstwa 4 czerwca 1989r. To on ma co świętować i czym się cieszyć.
Rozumiem, że nie o takie wspomnienia na wielkie billboardy chodziło Igorowi Janke. Nic na to nie poradzę, kłamać nie będę, świętować też.
 

wtorek, 2 czerwca 2009

Szukam partii mojej orientacji politycznej;)


Mam w swoich archiwach blogowych tekst, który napisałam w październiku 2007r. Wygląda na to, że właściwie z małymi nieistotnymi retuszami będę go mogła wklejać przy okazji każdych wyborów. Nadal bowiem nie wiem, na kogo mam głosować i jaką partię wesprzeć swoim głosem.

Ponieważ aż huczy mi w uszach i miga przed oczami od tekstów apelujących o udział w wyborach, postanowiłam ponownie przedstawić swoją orientację polityczną.;) Może piarowcy jakiejś partii po przeczytaniu koncertu  życzeń mamy Katarzyny rzucą się w moją stronę z okrzykiem?
 
- DO NAS! DO NAS! TYLKO U NAS SPEŁNIAJĄ SIĘ ŻYCZENIA WYBORCÓW!!
 
 
Lekcji demokracji
otrzymałam po roku 1989 w takiej ilości i w takim tempie, że do dziś mam, o czym rozmyślać. Pierwsza lekcja dotyczyła wolnych wyborów. Zaufanie do kandydatów na listach wyborczych Komitetu Wyborczego Lecha Wałęsy prawie doskonałe. Wprawdzie nie bardzo orientowaliśmy się, w jaki sposób znaleźli się oni na tych listach, ale zdjęcie z wodzem było gwarantem prawości, szlachetności i pewności, że nie zawiodą i ideałów nie zdradzą. Gorycz i zwątpienie pojawiły się przy wyborze I Prezydenta III Rzeczpospolitej. Generał był najtrudniejszą lekcją do przerobienia.

A potem już każdy w swoją stronę, każdy musiał dokonywać swoich wyborów.Źle to czy dobrze? Właściwe wybory czy niewłaściwe?
 

Minęły lata,
ale jedno się nie zmieniło; do wyborów parlamentarnych zawsze jestem potrzebna, choćby między wyborami nikt nie pamiętał o mnie, to kiedy one zbliżają się, mogę znowu poczuć się ważna i potrzebna. Jak w supermarkecie reklama za reklamą.

Mam wybór; mogę pójść do wyborów, mogę wrzucić głos nieważny, mogę „sprzedać głos" za butelkę piwa....mogę, mogę....patrzcie, ile ja znowu mogę!
Trudny wybór, bo tyle się tych partii namnożyło, nie to co w 1989 r.
Istnieje we mnie jednak nieodparta pokusa wolnego i świadomego wyboru. Jest okazja, by ugruntować swój światopogląd, sprawdzić społeczny, ludzki, polityczny kręgosłup.
 

Zaczynam odliczać.

1) Jestem za podmiotowym traktowaniem człowieka. To się streszcza  w stwierdzeniu : „Jestem, więc myślę" (a nie odwrotnie) oraz - „Nie człowiek dla pracy, lecz praca dla człowieka".

2) Nie uważam człowieka za wroga przyrody. Uznaję, że jest on cząstką przyrody i jest on za nią odpowiedzialny. Nie jestem wegetarianką, ale też nie skrzywdzę psa i nie uwiążę go na łańcuchu. Nie przyznaję racji ekologom, którzy bronią Doliny Rospudy, a nie przeszkadzają im tiry mknące przez miasta i wsie, rurociągi na dnie morza czy trujące konserwanty w żywności. Jestem za zdrowym trybem życia i możliwie jak najbardziej zgodnym z naturą, stąd, między innymi, jestem przeciwna antykoncepcji.

3) Jestem za wolnością do czynienia dobra, a nie wolnością absolutną. Drogowskazem jest mi więc Dekalog a „nie poprawność polityczna".

4) Z trzeciego punktu wypływa jasno, że na pewno jestem za prawem do życia od poczęcia do naturalnej śmierci i przeciwna karze śmierci oraz wojnie, ale pacyfistką nie jestem.

5) Uznaję pierwszeństwo rodziców do wychowania dzieci zgodnie ze swoim światopoglądem.

6) Jestem za bezwzględnym przestrzeganiem prawa dzieci do ochrony ich zdrowia i życia, a więc bezpłatnym (miedzy innymi za moje podatki) leczeniu skutecznym, a nie tylko na miarę możliwości, nawet kosztem mojego starego zdrowia. Pogodzę się z tym, że dla mnie nie będzie na drogą operację, a dla każdego dziecka starczy i rodzice nie będą musieli błagać nikogo o pomoc.  To najlepsza inwestycja narodowa.
 
7) Jestem za prawem, które będzie chroniło normalnych ludzi, a nie złodziei i bandytów, czyli za skutecznością kary wobec wszystkich bez względu na ich polityczne i biznesowe powiązania. Liberalizacja prawa w tym względzie absolutnie mnie nie interesuje!

8) Uwielbiam prywatną własność, ale nie moim kosztem. Nie mam nic przeciwko prywatnym szkołom, prywatnym szpitalom, ale nie za moje podatki.

9) Unia tak, ale nie ZSRR - bis. A tak poza tym mam uczulenie na wszelkie dyrektywy, nabawiłam się tego  za komuny.

8) Zostały mi jeszcze związki homoseksualne. Bez takiego samookreślenia dziś przecież się nie obędzie. Nie obchodzi mnie, kto, z kim śpi, choć czasem, jak sobie pomyślę konkretnie, to współczuję ludziom, których funkcje pewnych organów ciała różnią się od moich. Nie ma to jednak nic wspólnego z pogardą czy próbą budowania odrębnych dzielnic i eliminowaniu z życia społecznego. Nikt mi jednak nie jest w stanie wmówić, że rodzina to dwóch facetów czy dwie baby. Niech sobie tam urządzają parady, pod warunkiem, by nie obrażali moich uczuć, moich wartości i nie gorszyli dzieci i młodzież. (Ale to chyba obowiązuje wszystkich obywateli, a nie tylko homoseksualistów.) Będę, więc konsekwentna i ostro zaprotestuję, jeśli w podręczniku szkolnym znajdzie się zamiast mąż, żona, mama, tata - partner (-ka) czy opiekun (-ka). Nazwa„orientacje seksualne" też mi się nie podobają.
 

Teraz jeszcze krótko muszę powiedzieć sobie, czego oczekuję od polityków:

1) Nie mam wieleu życzeń, jedne z nich to - zapewnienie mi bezpieczeństwa, ochrony zdrowia, prawa do nauki, dóbr kultury i ochrony prawnej przed wyzyskiem; lichwą i niewolniczą pracą.

2) Marzę też o polityku, który nie będzie mi wmawiał, że polityka i etyka są na antypodach.

3) Nie chcę też, by politycy określali mi, jaki mam numer butów nosić, jednym słowem, przydałoby się prawo odchudzić i uprościć.

4) Pragnę też, by szanowali Ojczyznę, Jej dziedzictwo, historię, tradycję i nie biegali na skargę zagranicę, a już na pewno nie do Niemiec i Rosji.

5) Chcę być dumna ze swojego kraju i tych, którzy mnie reprezentują.

6) Nie jestem za państwem opiekuńczym, ale chętnie zrezygnuję z czegoś tam, np. z wojny w Afganistanie na rzecz ochrony najsłabszych. Nawet o porządną budę dla psa walczymy, dlaczego więc pozostawiać bez pomocy ludzi, którzy nie radzą sobie w życiu. Nie na głodowym zasiłku zależy mi jednak, (taki to bez łaski można zebrać do puszki na ulicy) lecz o „wędkę".

Jak z zestawienia gołym okiem widać, chcę głosować na partię, która przede wszystkim zagwarantuje mi ochronę moich wartości. Do państwa posługującego się moimi podatkami dla dobra wspólnego mam stosunkowo mało roszczeń.
A mimo to wciąż nie mogę znaleźć partii mojej orientacji politycznej i  nie wiem, na kogo mam głosować ?