środa, 29 września 2010

Agent wpływu czy pożyteczny idiota (część 2)

Agent wpływu jest potrzebny do określonych akcji, do usprawiedliwienia, narzucenia interpretacji medialnej dla decyzji i wydarzeń w polityce zagranicznej. Najbardziej spektakularnym przykładem była „nocna zmiana”.

Ci, którzy pamiętają ten wieczór i noc, dziś może nie przyznają się nawet przed sobą, że ulegli, od dłuższego czasu przygotowywanej, propagandzie niekoniecznie polskiej.
A może tylko ja jej uległam? Jeśli tak, to udział w tym mieli również niektórzy członkowie olsztyńskiego PC. Tłumaczyli mi długo i cierpliwie, że lustracja sprawi, iż tajniacy zejdą do „podziemia”, trzeba dać im szansę  itd. itp.
Może miałam tylko niewłaściwych znajomych?
Najogólniej rzecz biorąc „nocną zmianę” na wypadek powrotu do polityki obśmianych i obrzydzonych społeczeństwu Kaczyńskich czy Olszewskiego, Macierewicza i jemu podobnych, propaganda szeptana i ta medialna długo przygotowywała.

I wielu Polaków naprawdę sądziło, że Polsce grozi zamach stanu. Wiedza przyszła wraz z dostępem do Internetu.  Problem w tym, że film przekonuje przekonanych, a nieprzekonani piszą komentarze w stylu; Czemu wy ludzie pokazujecie tego gniota zmontowanego przez Kurskiego? Nocna zmiana to odpowiedź na próbę zamachu stanu, jaki chcieli przeprowadzić Kaczyńscy Macierewicz i podobni. Przygotowywali już ofensywę wojskową!
http://www.youtube.com/watch?v=K0HVlVNgK0U
Ale film niepokoi i zmusza do pytań stokroć ważniejszych niż to czy w latach 70-tych Lech Wałęsa był Bolkiem. Na filmie pojawia się tajemnicza postać, do której Wachowski mówi-  Zdrastwujtie.
Uważny internauta musi zadać sobie pytanie, dlaczego nikt nie pyta Wałęsę, Pawlaka czy Tuska. Kim był ten facet siedzący również w ławie sejmowej podczas historycznej sesji obalenia rządu Jana Olszewskiego? Musi pytać czy film prawdziwy czy zmontowany…. Pytań wiele, odpowiedzi też wiele i właśnie na tym polega działanie agentów wpływu.
Zasypać informacjami, zamazać istotę problemu. A problem był wtedy jeden. Rozliczamy komunę czy odpuszczamy? Dlaczego warto, dlaczego nie? Tylko, że tu nie chodziło o nasze poglądy, lecz skutki  określonej polityki wobec działalności agenturalnej KGB i służb specjalnych w PRL.
 Co robił agent wpływu, to wiemy. Straszył nas Janem Olszewskim i jego rządem, a co robił pożyteczny idiota?
Nie dyskutował o skutkach obalenia rządu  Jana Olszewskiego dla przyszłości Polski. Pożyteczny idiota namiętnie rozważał o meandrach biednych TW, którym tak się życie porypało, a teraz jeszcze chcą ich publicznie znakować. Z wypiekami na twarzy piętnował decyzję Macierewicza ujawnienia agentów i TW, choć ten wykonywał tylko Uchwałę Sejmu.
Było to niezwykle łatwe, bo wtedy jeszcze nawet przyjaciele z „Solidarności” niewiele o sobie wiedzieli. Słynny w Olsztynie Przykop, gdzie podobno spotykali się najwierniejsi z wiernych „Solidarności” i jej ideałom, okazał się miejscem spotkań organizowanych przez TW.
Tak, dopiero niedawno niektórzy z bywalców na tych spotkaniach mogli w skrytości ducha porozważać; byłem nieświadomym pożytecznym idiotą czy może nawet „gównojadem”? Do czego mnie wykorzystywano, jakie informacje przekazywałem, komu zaszkodziłem?
To przeszłość, ale ona ma swoje konsekwencje. Skład „nocnej zmiany” powtórzył się.  I tak samo jak wtedy agenci wpływu każdego dnia dostarczają nam morze informacji, szczegółów o katastrofie smoleńskiej. Im dalej od katastrofy, im bardziej oddala się od nas możliwość obiektywnego śledztwa, tym „szczerzej” jesteśmy informowani o tajemniczych zeznaniach, karetkach, filmach, odlatujących do Smoleńska archeologach.

Zniecierpliwieni niektórzy z nas gotowi są krzyczeć. Dość! Zajmijmy się  tym, co ważne; długiem ,budżetem, vatem, komisją majątkową, brakiem tolerancji wobec gejów i lesbijek Radziszewskiej. Co śmielsi mówią nawet o umowie gazowej. Tak jakby nie było żadnego związku między śmiercią prezydenta, urzędników i dowódców wojsk, polskich patriotów a umową gazową.
Czyż nie mają racji? Umarłych pozostawmy umarłym, jak napisał poeta, trzeba z żywymi naprzód iść, po życie sięgać nowe”. I tak pożyteczni idioci gotowi są przy każdej okazji cały wiersz Adama Asnyka cytować, by przekonać wszystkich, że świat i tak pójdzie swoją drogą. Na zmiany nie mamy wpływu.
Zmęczeni pracą, ogłuszani dezinformacją, karmieni papką seriali, marzymy jak w piosence; „tak odciąć się od całego świata, nic nie kombinować, nic nie myśleć”.

Jeśli przypadkiem funkcjonujemy w wirtualnej przestrzeni, gotowi jesteśmy każdemu myślącemu inaczej wygarnąć jak ten z blogu Aleksandra Ściosa:
Ojej, Autorze... ależ Ty musisz być nieszczęśliwym człowiekiem. Zapuszczając się w meandry Twej umysłowości mam poważne obawy czy wrócę z powrotem. To musi być straszne - życie ze świadomością, że wszędzie wokół czyhają agenci obcych służb, którzy pragną tylko Twojego nieszczęścia... Piękny trud, piękna praca, piękne teksty, piękny wysiłek - jak na paranoika”.
I proszę, dyskusja już gotowa. Czy o zagrożeniach wynikających z groźby całkiem pokaźnej, podobnej do tej w Czechach, siatki rosyjskich agentów? Skądże! Po takiej wrzutce można albo zamilknąć, albo dyskutować o stanie psychicznym i umysłowym Aleksandra Ściosa. Możemy też snuć domysły; wrzucił komentarz rosyjski agent wpływu czy polski pożyteczny idiota?
A przecież dyskusja powinna dotyczyć bezpieczeństwa państwa a nie stanu świadomości autora. Niestety, normalnym wydaje się w dzisiejszym świecie sieć agenturalna obcych państw, ale całkowicie nienormalnym i groźnym jest zaprzeczanie, że jej w Polsce nie ma.

Czy wobec tego powinniśmy roztrząsać teraz każdą informację o przyczynach katastrofy? Czy może pora zacząć poważnie myśleć o zmianie ekipy, która dziwnym trafem organizowała i uczestniczyła w„nocnej zmianie” oraz obchodach rocznicowych w Katyniu w towarzystwie Putina? Tylko wtedy bowiem jest szansa na wyjaśnienie okoliczności śmierci delegacji lecącej do Katynia z Prezydentem RP.

Przyczyny katastrofy dla każdego są już jasne bez względu na szczegóły. Nawet gdyby ktoś się upierał, że to był tylko nieszczęśliwy wypadek, to Rosja i rząd polski zrobili wszystko, abyśmy myśleli o zamachu. Jeśli coś jeszcze wymaga odpowiedzi, to czy przekonano nas celowo, czy tak im wyszło.  Ale jedno jest niezmienne; tak jak w przygotowywaniu nocnej zmiany zagrzebano najpierw prawdę, zdezorientowano i sprowadzono fakty do poglądów i opinii, tak i w przypadku tragedii pod Smoleńskiem scenariusz jest taki sam. I na to samo pytanie, co wtedy, Polacy  dziś szukają odpowiedzi.
Komu zależało na takim przebiegu wydarzeń? Tylko Rosji? Kto z polskich władz im sprzyjał? Kto tym kierował?
Czują się bezkarni i sprawdzają nasze przekonanie w ich potęgę władzy? Na Rosję nikt nie tupnie, a wodę z mózgu zrobią Polakom agenci wpływu za pomocą mediów, resztę dopełnią pożyteczni idioci.

Tymczasem Polska jest realnie zagrożona, bo jeśli można wpakować do jednego samolotu wszystkich przedstawicieli najważniejszych instytucji w państwie, jeśli można wydać dowódcom Wojska Polskiego rozkaz, by udali się do Katynia razem z prezydentem RP w jednym samolocie, to co stanie na przeszkodzie, by kontynuować demontaż państwa?

W wojnach informacyjnych obezwładnia się przeciwnika informacją – otumania się działaniami wywiadu, podszeptem agentury wpływu, propagandą i manipulacją, a potem bierze się go w poddaństwo.
Wojna informacyjna sprowadza się do takiego otumanienia ludzi, żeby sami, z dobrej woli, wpakowali karki w jarzmo, przekonani, że jest to w ich najlepszym interesie.

O zwycięstwie decyduje agent wpływu. Jest to osoba, która może być wykorzystana do dyskretnego urabiania opinii polityków, środków masowego przekazu i grup nacisku w kierunku przychylnym zamiarom i celom obcego państwa.

Robią to jakże często za pomocą śmierdzącej kategorii zachodnich „gównojadów”. (Przypomniał mi ich jeden z komentatorów pod moją poprzednią notką). Pisze o nich Suworow. Są to zwolennicy jednostronnego rozbrojenia, postępowi radykałowie, pacyfiści, internacjonaliści, itp. Żarliwie rozpowszechniają wszelką dezinformację i informację niszczącą. „Gównojady” z entuzjazmem roznoszą plotki i pogłoski, chętnie uczestniczą w krzykliwych demonstracjach, ale i nie gardzą, bywaniem na „salonach” czy prestiżowymi wyjazdami zagranicznymi.
Ilu takich jest teraz w polskich mediach wśród dziennikarzy i publicystów? Ilu na polskich uczelniach?


Każdy, kto choć odrobinę myśli logicznie, wie, że wojna ta nie skończyła się wraz z wejściem Polski do NATO czy UE, ale wprost przeciwnie; nasiliła się.

Informacja może służyć dobru i może siać zło. Sterowanie społeczeństwem nie jest niczym złym, jeśli służy racji stanu, wymusza zachowania pożyteczne społecznie, ale agentura wpływu nie jest po to, by umacniać, lecz zniewalać społeczeństwo innego państwa. Posługuje się prawdą, półprawdami i kłamstwem jednocześnie, by manipulować opinią publiczną do własnych celów.

Czy może być, oprócz polityka i „gównojada”, ktoś lepszym medium dla agenta wpływu od blogera?
Zwykle pisze to, co myśli, co wie, co jest dla niego ważne, nie tylko w notkach, ale i w komentarzach do innych notek. W dyskusjach naszych ścierają się poglądy, dociera wiedza, informacja. Przekazujemy ją innym już realnie; w pracy, w domu, u przyjaciół, a nawet w kolejce do lekarza.
Nie łudźmy się, każdego dnia nasze blogi penetrowane są nie tylko przez agentów reklamowych, ale również przez agentów informacji obcych wywiadów.

Jak pisać, jak dyskutować, by nie stać się pożytecznym idiotą?

Piszę już dostatecznie długo na tematy polityczne, by móc podzielić się swoimi spostrzeżeniami, ale to już odrębny temat. Zapraszam za tydzień.

środa, 22 września 2010

Agent wpływu czy pożyteczny idiota? (Odcinek 1)


Te dwa słowa; „agent wpływu” i „pożyteczny idiota” robią dziś w Polsce zawrotną karierę.
O agentach wpływu głośno się mówiło przy okazji wojny w Gruzji. Fora rozgrzały się wówczas od zajadłych dyskusji. Ile w tym było sterowanych argumentów rosyjskiego wywiadu?

Jeszcze dziś można w Internecie poszperać i sprawdzić. Teraz nawet łatwiej zorientować się w intencjach piszących, bo wraz z zamrożeniem konfliktu niektórzy zapalczywi dyskutanci czy właściciele stron, blogów po prostu zniknęli.
Zadanie wykonali, ale nie wiemy, kim byli i kto ich szkolił. Możemy snuć domysły, możemy odsiewać propagandę od faktów, ale cel został prawie osiągnięty. Rosji wprawdzie nie udało się obalić prezydenta Gruzji, ani doprowadzić do uznania niepodległości Osetii Południowej, ale postrzeganie jej jako państwa silnego, któremu wiele ujdzie na sucho w opinii międzynarodowej, zostało umocnione.
Konflikt gruziński ujawnił też słabość władz Polski, która wówczas nie umiała mówić jednym głosem. Na ile to zasługa agentów wpływu, a na ile pożytecznych idiotów?

Kim są pożyteczni idioci, czym się różnią od agentury wpływu?
Najdobitniej pozorną różnicę zdefiniował prof. Wojciech Roszkowski w filmie dokumentalnym New Poland 2010 PL, którego 4 odcinki na You Tube  http://www.youtube.com/watch?v=OgCryl2Rocs&feature=youtu.be&a każdy Polak, chcący o agenturze wpływu dyskutować, powinien obejrzeć.
 Właściwie poza jedną, różnicy nie ma. Agent wpływu i pożyteczny idiota spełniają tę samą rolę; urabiają opinię społeczną do przyjęcia określonych działań politycznych. Tylko agent robi to świadomie i bierze za to pieniądze, a pożyteczny idiota robi to za darmo. Konsekwencje nie są jednak już takie wesołe, bo w przypadku Polski kosztowały one tragedię setek tysięcy deportowanych w głąb Rosji, zamordowanych w łagrach, enkawudowskich i ubowskich więzieniach, rozstrzelanych w dołach Golgoty Wschodu, utratę niepodległości na długie lata, kiedy Europa lizała rany powojenne i obrastała w dobrobyt.

Jak dalece tę lekcję zapamiętaliśmy?
Jeszcze w przypadku referendum dotyczącego przystąpienia do UE nawet przeciwnicy tej struktury politycznej potulnie głosowali - za, a głównym ich argumentem było uzyskanie bezpieczeństwa przed zaborczą polityką Rosji. Z tego samego powodu cieszyliśmy się, kiedy przyjęto nas do NATO.

Czy pamiętamy to dziś?
Nie mam żadnych badań na potwierdzenie moich obserwacji. Ale wydaje mi się, że młode pokolenie zostało skutecznie uśpione. Z rozbrajającą naiwnością przykłada demokratyczne struktury do sposobu działania  władz rosyjskich i z oburzeniem reaguje na niepokojące doniesienia o matactwach rosyjskiej MAK w śledztwie dotyczącym katastrofy smoleńskiej.

O ile wielu z nich można uznać za pożytecznych idiotów, o tyle wypowiedzi niektórych polityków nie są już tak wesołe. Jeśli  reprezentant strony polskiej w komisji rosyjskiej mówi o tym, że szczątki samolotu niczego istotnego nie mogą wnieść do śledztwa,  rzecznik rządu całą sprawę bagatelizuje i sprowadza do konfliktu partyjnego, a minister spraw zagranicznych  proponuje stronie rosyjskiej pokrycie kosztów osłonięcia wraku samolotu w chwili, kiedy ta ogłasza, że śledztwo zamyka, to czy jeszcze można mówić o działaniu pożytecznego idioty czy już o wpływach agentury na polskich polityków?

Nie jest to, niestety, jedyny przykład, który powinien wszystkich Polaków otrzeźwić.

O umowie gazowej najpierw było cicho, wszystko dziennikarzy interesowało, tylko nie przebieg negocjacji i ostateczny kształt umowy. A kiedy już było po fakcie, kontestacja była niewielka i sprowadzała się do wytknięcia błędów, których już nie można naprawić. Wtrąciła się Komisja Europejska i próbuje wyprostować to, co jeszcze można zmienić.

A jak reagują polskie władze?
Odpowiedzialny za kształt umowy wicepremier Waldemar Pawlak najpierw bronił umowy, a potem straszył brakiem gazu. Teraz milczy. Premier Donald Tusk przebił  swego koalicjanta oświadczając, że jest z umowy dumny, czym postawił w niemałe osłupienie wszystkich ekspertów.  Ci zgodnie oświadczyli, że premier po prostu nie czytał umowy gazowej. Tym samym zganili, ale i usprawiedliwili absurdalną i groźną w skutkach wypowiedź w chwili, gdy toczą się rozmowy z Rosją na temat zmian w umowie.

Groźnych absurdów jeszcze nie koniec. Oto wszystkie media za PAP powtórzyły: Za nieco ponad miesiąc braki gazu odczuć mogą największe polskie firmy - twierdzi Michał Szubski, prezes Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa.

Nie znam się na gazownictwie, w mojej kuchni gotuję na gazie butlowym, jak zabraknie, mogę gotować w kuchni na węgiel czy drewno. Nie boję się więc, że zamarznę zimą, jak Rosja zakręci kurek. Co mogą myśleć mieszkańcy miast ogrzewający swoje mieszkania gazem?
A no, strach ma wielkie oczy. Niech już podpiszą byleby nie było problemów.

Czy nie o taką reakcję w tej wiadomości chodziło?
Nie znam się na agenturalnej działalności, ale tak sobie dumam, że albo trzeba być pożytecznym idiotą, albo agentem wpływu, by taką informację przekazać do mediów w chwili, kiedy toczą się negocjacje. Nawet gdyby była to prawda, to w żadnym wypadku taka informacja nie powinna przedostać się do mediów, bo stawia Polskę w rozmowach na straconej pozycji.
Jest to tak oczywiste, że aż głupio o tym pisać. A jednak wszystkie redakcje, łącznie z poczytnym portalem www.wiara.pl powtórzyły doniesienie prezesa Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa.
Bezmyślna rola pożytecznego idioty czy ciężka praca agentury wpływu?

I może jeszcze jeden przykład, który dla przeciętnego Polaka wydaje się być całkowicie niezrozumiały. Kto i dlaczego z uporem godnym lepszej sprawy kolportuje w polskich mediach wieści o więzienia CIA w Polsce? Dlaczego jest to właśnie teraz odgrzewane? Robią to pożyteczni idioci – obrońcy praw człowieka? A może uporczywe nagłaśnianie sprawy inny ma cel i czynią to agenci wpływu?

Jaki ma to znaczenie dla polskiej racji stanu?

Śp. profesor Paweł Wieczorkiewicz w  wywiadzie dla Frondy powiedział - Chciałbym wiedzieć, który z wpływowych polskich polityków, czy które z opiniotwórczych środowisk biorą pieniądze od Rosjan, bo to, że biorą, nie ulega wątpliwości.
http://www.fronda.pl/news/czytaj/prof._wieczorkiewicz_rosja_ma_potezna_partie_w_polsce
Profesor już nie żyje, nie może skomentować tego, co się obecnie dzieje, ale po przeczytaniu tego wywiadu mogę sobie wyobrazić, że powtórzyłby z małymi uaktualnieniami to, co powiedział wtedy:
Rosja ma potężną partię w Polsce, najlepszym przykładem jest reakcja na sprawę gruzińską, jak podniosły się różne głosy, albo ostatnio kiedy podniesiono wrzawę w sprawie rzekomych czy rzeczywistych więzień CIA w Polsce. Nawet jeśli były, z punktu widzenia polskiej racji stanu „gęba na kłódkę!” Każdy, kto teraz o tym mówi, w sposób oczywisty działa na rzecz Rosji, bez względu na to, czy sobie z tego zdaje sprawę, czy nie”!

środa, 15 września 2010

Nigdy nie ujawnię żadnego agenta

Późnym wieczorem na Twitterze pojawia się informacja; telewizja tvn nakręciła film o  Bolku.  Nastąpił niekontrolowany przeciek. Film znalazł się w Internecie przed jego ostatecznym zakończeniem i zweryfikowaniem zawartych w nim faktów. Ciekawi jego treści zaczęliśmy szukać linka do filmu. Znalazł się. Kto chciał, obejrzał. Rano internautów o przecieku powiadomił Onet. Przypadek? Przeciek?

Stopień nasycenia Internetu dezinformacją, prowokacją i czym kto tam chce jeszcze, osiągnął od czasu katastrofy w Smoleńsku i wyborów prezydenckich takie rozmiary, że każdy zastosowany link, cytat należy dobrze kilka razy sprawdzić i zastanowić się czy przypadkiem nie jesteśmy czyjąś tubą. Znacznie wiarygodniejsze, jak za czasów PRL, stają się informacje przemilczane w oficjalnych mediach.
Najogólniej mówiąc; tłumaczenie tvn o niekontrolowanym wycieku filmu przed jego zakończeniem jest tak prawdziwe jak rzetelne są informacje z tego źródła. Porównanie z rosyjską „Prawdą” i „Radiem Erewań” wydaje się tu najbardziej adekwatne.
Sam fakt kręcenia takiego filmu właśnie w TVN, po wylaniu morza gnoju na Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka, autorów książki „SB a Lech Wałęsa”, może wydawać się co najmniej dziwne.
Nie dziwię się jednak i nie mam złudzeń. Ów „przeciek” doskonale wpisuje się w ostatnie wydarzenia związane z obchodami 30 rocznicy Porozumień Sierpniowych. Skwituję krótko:
To ostateczne zamiatanie po Lechu Wałęsie. Był potrzebny. Przestał być potrzebny i jest film. To dokładnie jak z o. Ziębą. Był potrzebny, przestał być potrzebny i już wiadomo, niech nikt nie śmie wątpić, bo podała to Gazeta Wyborcza, że nadużywa alkoholu, ale litościwy prezydent Gdańska nie ujął tego faktu we wniosku o odwołanie ze stanowiska dyrektora Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku.
Mit przestał obowiązywać, a film jest niczym ostateczny wyrok, diabelskim chichotem  z wiernopoddańczej służby. Wiatr już nie wieje od morza, wygrany proces przez Krzysztofa Wyszkowskiego mimochodem stał się pretekstem do zmiany jego podmuchu.
Można już uwierzyć w zeznania skruszonego esbeka, zapomnieć o wyroku Sądu Lustracyjnego, a „wyciekający film” ma być jeszcze jednym dowodem w sprawie. I dobrze przysłuży się każdy, kto umieści go w tym samym szeregu filmów zakazanych co „Nocna zmiana”.
Tym jednak niech martwi się Lech Wałęsa, o. Zięba i wszyscy razem wzięci apologeci III RP. Mnie nic do mafijnych porachunków esbeckich czy wojskowych tajniaków.

Jeśli ktoś, mimo wszystko, szukałby w tym filmie historycznej rzetelności czy patriotycznej oceny bolesnych kart polskiej historii, będzie sromotnie zawiedziony. Autorzy prześlizgują się po tragicznym Grudniu 1970 r. i stanie wojennym. Epatują zdjęciami, które znamy na pamięć nie tylko z telewizji. Prawie każdy Polak ma je gdzieś w zakamarkach szuflad, bo można je było nabyć w drugim obiegu i w dowolnej siedzibie „Solidarności” od 1980 r. W opisie agenturalnej przeszłości „Bolka” też nie ma niczego nowego, wprost przeciwnie, wiele niedopowiedzeń i prześlizgiwania się po niewygodnych faktach. A pełne zeznania  Janusza Stachowiaka, w tym informacje o  współpracy Lecha Wałęsy z Wojskowymi Służbami Wewnętrznymi, opublikowała już wcześniej niezależna http://niezalezna.pl/article/show/id/38696
Niestety, minęła noc i film zniknął. Zamiast niego czytamy: Ten film wideo jest już niedostępny z powodu otrzymania roszczenia dotyczącego praw autorskich przez TVN S.A..  http://bit.ly/9mJO23
Musicie mi więc uwierzyć na słowo, bo ja go, mimo późnej pory, obejrzałam.

Nie dla wiedzy o Lechu i jego agenturalnej przeszłości mówię dziś o tym. To już znają wszyscy. I ta jest niczym wobec komunistycznych zbrodni, takich jak on było wielu. 

I co? I g… mogliście zrobić. „Solidarność” wymknęła się wam spod agenturalnego sterowania. Robiliśmy swoje nie oglądając się na donosicieli.
Widziałam ten strach w oczach pilnującego komisji ormowca i gminnego politruka po podliczeniu głosów w wyborach 1989. Pozbieraliście się dosyć szybko nie dlatego, że jesteście tacy silni i dobrze zorganizowani, ale dlatego, że odpuściliśmy wam. Szkoda było nam czasu na porachunki, nie chcieliśmy być podobni do was. Na tym właśnie żerował Mazowiecki kreśląc grubą kreskę i to wykorzystał Lech Wałęsa rozwiązując groźne dla komunistów Komitety Obywatelskie. To był nasz wielki błąd.

W końcu, mimo nocnej zmiany, czyszczenia i niszczenia dokumentów IPN, udało się ujawnić czy zmusić do ujawnienia kilku czy kilkudziesięciu prominentnych TW. Ich nazwiska wydrukowano nawet w Monitorze Polskim.
Tak, to prawda, rozliczyliśmy też Bolka, ale już zabrakło determinacji w ukaraniu oprawców  Grudnia 1970.
Dlatego, jeśli komuś jeszcze uda się obejrzeć ten film, nie dajmy się nabrać na enigmatyczne słowa narratora -„ówczesna władza”. Ta władza ma konkretne nazwiska; Jaruzelskiego, Kociołka, Tuczapskiego oraz dowódców wojsk tłumiących robotniczy protest. Ma też nazwisko Kiszczaka i wykonawców jego rozkazów.

Wielką hańbą wolnej, demokratycznej Polski jest fakt, że odpowiedzialni za masakrę robotników nie zostali dotąd osądzeni. Proces kolejny raz prawdopodobnie będzie musiał zacząć się od początku - powiedział prezydent Lech Kaczyński w 2008 r. przed kolejną grudniową rocznicą.
Mamy rok 2010.  7 września prawie nie zauważyliśmy  informacji PAP:
Będzie kolejna dłuższa przerwa w trwającym od 2001 r. procesie gen. Wojciecha Jaruzelskiego i innych oskarżonych o "sprawstwo kierownicze" zabójstwa robotników Wybrzeża w grudniu 1970 r.
Powód? Zaplanowana operacja ortopedyczna towarzysza Stanisława Kociołka. Rehabilitacja może mu nie pozwolić na udział w procesie.
I nie będzie zakończenia procesu,  nie będzie skazania głównych sprawców strzelania do robotników. Tak  jak nie ma osądzenia członków WRON z Jaruzelskim na czele, bestialskiego zamordowania ks. Jerzego Popiełuszki, ks. Niedzielaka, ks. Romana Kotlarza, Romana Bartoszcze, Grzegorza Przemyka, górników i wielu, wielu innych.

Dlaczego? Odpowiedź cyniczną i brutalną daje nam w filmie tvn Czesław Kiszczak. To dla tej odpowiedzi warto obejrzeć ów „dokument”, by wreszcie przejrzeć na oczy, kto jeszcze tego nie zrobił.
Macie dokumenty o współpracy Lecha Wałęsy z SB? Informuję, że Lech Wałęsa nigdy nie był tajnym współpracownikiem – śmieje się w nos władca dawnego i obecnego  świata PRL.

Ale w jego wypowiedzi jest coś więcej. Jest groźba zawarta w pozornie niewinnym zdaniu.-
Nigdy nie ujawnię żadnego agenta.
Zapamiętajcie: Nigdy nie ujawni żadnego agenta. Czy trzeba dodawać: dopóki wy będziecie lojalni wobec mnie? To rozumie się samo przez się.

Dopiero jak  usłyszy się buńczuczną wypowiedź Kiszczaka do kamery, można naprawdę zrozumieć dlaczego Wałęsa i jemu podobni kręcą, mataczą, kombinują, klepią ośmieszające ich bzdury, zamiast po prostu przyznać się, przeprosić i zniknąć z życia publicznego. Można też pojąć, dlaczego tvn zabrała się za film o swoim idolu.
Staje się to dopiero w tym momencie zrozumiałe, a przesłanie jego jest jednoznaczne.
Pamiętajcie, kto waszym panem i kto tu rządzi. Jeśli nie, skończycie jak Wałęsa.

Tak się zastanawiam przy zmywaniu. Co było ważniejsze? Ujawnienie teczek, strącenie z piedestału Wałęsy czy może jednak ustawa dekomunizacyjna, która uniemożliwiłaby przedawnianie zbrodni PRL? Może wtedy noga Cioska szybciej wyleczyłaby się, a Kiszczak nie drwiłby sobie z Polaków w filmie telewizji, która etosem „Solidarności” żongluje jakby to była jej własność. 

PS. Tylko przykłady „sprawiedliwości” III RP, bo nie sposób wszystkie wymienić w jednej blogowej notce.

- Proces karny Czesława Kiszczaka w 1993 wyłączony został przez sąd z procesu milicjantów oddziału ZOMO do odrębnego rozpoznania ze względu na problemy zdrowotne oskarżonego. Do 2007 nie wydano prawomocnego wyroku. Sądy pierwszej i drugiej instancji wydały 4 wyroki. Obecnie trwa trzeci proces, w którym prokurator zarzuca Czesławowi Kiszczakowi wydanie w 1981 rozkazu użycia broni na terenie kopalni Wujek w Katowicach t.j. sprawstwo kierownicze w związku z zabójstwem 9 osób. IPN badał udział prokuratorów Prokuratury Wojskowej w Gliwicach w niszczeniu dowodów. Przed Wojskowym Sądem Okręgowym w Warszawie toczy się proces o zaniedbania prokuratorów wojskowych, którzy w 1981 prowadzili śledztwo w sprawie pacyfikacji kopalni, ale nie zabezpieczyli ani broni, której milicja użyła w czasie akcji, ani miejsca zdarzenia.
- Podjęto próbę osądzenia sprawców stanu wojennego na wniosek posła Mirosława Lewandowskiego z KPN w 1991r. Sprawę skierowano do sejmowej komisji odpowiedzialności konstytucyjnej, która nie zakończyła prac przed upływem kadencji Sejmu w 1993 roku. Postępowanie kontynuowano w Sejmie II Kadencji. Mimo sprzeciwu Klubu Parlamentarnego KPN i BBWR Sejm 23 października 1996 roku podjął uchwałę o umorzeniu postępowania w tej sprawie.
-W 2007 r. IPN zakończył długotrwałe śledztwo przeciwko organizatorom stanu wojennego. – Wojciechowi Jaruzelskiemu i Czesławowi Kiszczakowi oraz 7 pozostałym osobom. Jaruzelski, stojący na czele utworzonej w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, został przez IPN oskarżony o zbrodnię komunistyczną tzn. o kierowanie "związkiem przestępczym o charakterze zbrojnym, mającym na celu popełnianie przestępstw", a także o podżeganie członków ówczesnej Rady Państwa PRL (organ ten formalnie wprowadził stan wojenny w PRL w 1981) do przekroczenia ich uprawnień poprzez uchwalenie dekretów o stanie wojennym w czasie sesji Sejmu PRL – wbrew obowiązującej wówczas Konstytucji.Akt oskarżenia został 14 maja 2008 zwrócony ze względu na "istotne braki śledztwa". Sędzia uznała, że IPN nie wykonał "typowych czynności śledczych", opinie biegłych są "niepełne, nieaktualne i sprzeczne ze sobą", a także "rozbieżne m.in. co do groźby interwencji ZSRR". Sąd zalecił m.in. powołanie zespołu biegłych historyków, uznając, że IPN tego nie uczynił.

- Do dziś nie wiemy, kto był zleceniodawcą zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki.
- Ks. Stefan Niedzielak– prałat, kapelan Armii Krajowej i WiN-u, współzałożyciel Rodziny Katyńskiej. Zamordowany na swojej plebanii na Powązkach. Z akt sprawy zabójstwa ks. Stefana Niedzielaka w niejasnych okolicznościach zniknęły materiały zabezpieczone podczas sekcji zwłok i ślady zabezpieczone na miejscu zbrodni.
- Ks. Stanisław Suchowolec - wikariusz w parafii Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Suchowoli, rodzinnej wsi księdza Jerzego Popiełuszki. Założył izbę Pamięci zamordowanego ks. Popiełuszki a na cmentarzu wybudował jego symboliczny grób. Był opiekunem duchowym jego rodziców.30 stycznia 2006 prokuratorzy z lubelskiego IPN oświadczyli, że ich zdaniem ponad wszelką wątpliwość ksiądz Stanisław Suchowolec został zamordowany wskutek działania Służby Bezpieczeństwa. Obecnie toczy się kolejne śledztwo w sprawie śmierci księdza.

- Ofiary wydarzeń w Lubiniu "milicjanci strzelali do bezbronnych ludzi jak do kaczek".-Śmieszny wyrok w procesie: http://www.asme.pl/118864751586212.shtml
- 1976 Radom - Dotychczas na zarzuty z tytułu bezprawnego pozbawienia wolności i sprawstwa kierowniczego podczas wydarzeń radomskich postawiono czterem byłym funkcjonariuszom MO, SB i Służby Więziennej. W sierpniu 2002 dwaj z nich zostali uniewinnieni a w stosunku do dwóch pozostałych sąd umorzył postępowanie z powodu przedawnienia.
9 czerwca 2006 Komisja ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Lublinie skierowała do Sądu Rejonowego w Radomiu akt oskarżenia przeciwko funkcjonariuszowi ZOMO z Lublina oskarżając go o zbrodnię komunistyczną.
25 czerwca 2006 przedawniły się zarzuty o zbrodnie komunistyczną.


czwartek, 9 września 2010

Wścieklizna polityczna


Wścieklizna polityczna w Polsce, jak się wyraził Ryszard Legutko, trawa w najlepsze. Każdy z blogerów ma na ten temat swoje zdanie. Nasz chór odwołujący się do racji stanu czy choćby zwykłej przyzwoitości i rozsądku niewiele znaczy. I tak, w mediach, tzw. wiodących, będzie się z całą bezwzględnością  wściekliznę  tę hołubić i zarażać nią kogo się da.

W XX wieku zmasowana propaganda służyła budowie potęgi władzy totalitarnej mającej zawładnąć światem. Trzeba było zapanować nad umysłami obywateli i uśpić czujność opinii międzynarodowej. Dzisiejsza propaganda, szumnie nazywana piarem, nie tylko w Polsce, stawia sobie za cel zdobycie władzy za wszelką cenę, nawet za cenę demontażu państwa. Do tego celu potrzebne są nasze emocje. Umysł, doświadczenie, rozsądek - są tu zbędne. Ale siła destrukcji jest ta sama i tak samo groźna, choć trudno jeszcze nam w to uwierzyć.

Cóż może na to zwykły bloger? Może szukać tych, których z racji swej pozycji i  autorytetu  głos się liczy, którzy wyjaśnią, co naprawdę dzieje się w naszym kraju i czym to grozi. Do takich z pewnością należy prof. Zdzisław Krasnodębski.

Z ogromnym żalem ostatnio odnotowywałam brak dostępu do jego artykułów i esejów. Rzepa bowiem wprowadziła opłatę za dostęp do nich. A mnie na to, zwyczajnie,  nie stać z nauczycielskiej emerytury.

I wreszcie coś i dla takich „bidniaków” jak ja kapnęło. W internetowym wydaniu Rzeczpospolitej z dnia 7 września br. ukazał się artykuł Zdzisława Krasnodębskiego Skazani na urawniłowkę? http://www.rp.pl/artykul/532350-Skazani-na--urawnilowke-.html
Dziwnie cichutko wokół niego, choć trudno się dziwić, kiedy się go przeczyta. Pomyślałam sobie, że warto, by zapoznali się z opinią Profesora również słuchacze Niepoprawnego Radia, bo starczy jego wymowa za opinię wielu blogerów. Zdzisław Krasnodębski  nie pozostawia nam złudzeń. Zresztą posłuchajmy sami;

w dzisiejszym, wieczornym - 144 wydaniu czwartkowej audycji Niepoprawnego Radia www.radiopl.pl

środa, 1 września 2010

Godziwe wynagrodzenie po polsku


"Praca to nie jest coś, co można traktować jako koszt, który należy redukować. Prawa pracownicze to nie jest coś, co jest kosztem nieuzasadnionym, jak dzisiaj wielu mówi".
Prawa pracownicze, umowa o pracę, ubezpieczenia, prawa wolnych związków zawodowych, to "taka sama część naszej cywilizacji, jak spółka akcyjna, spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, jak akcja, jak giełda - instytucje, które zdołały stworzyć współczesny kapitalizm i gigantyczny sukces gospodarczy".

Gdzieś nam ta prawda w III RP umknęła. Jarosław Kaczyński przypomniał ją w swoim przemówieniu na Zjeździe „Solidarności z okazji 30 rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych , ale w ferworze cytowania przez wszystkie media krzyku tramwajarki została zagłuszona. A szkoda, bo rocznica Porozumień powinna być okazją do społecznej debaty nad rolą związków zawodowych w dzisiejszym świecie, a w Polsce w szczególności.


Któż z nas, pobierający edukację w PRL, nie wzruszał się ciężką dolą chłopa i wyzyskiem robotnika. Krwiożerczy burżuj, kapitalista wysysał krew, odbierał godność, zabierał nadzieję. Może jeszcze niektórzy z nas pamiętają obowiązkową lekturę Igora Newerlego „Pamiątka z Celulozy”. Było tych lektur więcej i wydawały się nam one tanią propagandą. Z pewnością taki miały cel, ale opisy nędzy nie odbiegały od rzeczywistości.
Opisy warunków pracy w XIX - wiecznych fabrykach, a potem początków XX  wieku, znajdziemy też w podręcznikach.
W tamtych czasach robotnicy zmuszeni byli zgadzać się na wszystkie warunki pracy, jak i wynagrodzenia, oferowane im przez pracodawców. Do ciężkiej pracy (12-16 godzinnej), w niszczących zdrowie warunkach, zatrudniano nawet dzieci. Na miejsce chorego robotnika stały w kolejce setki innych bezrobotnych przybyłych ze wsi.
Dla właścicieli liczył się tylko zysk i to szybki. To właśnie w wyniku tzw. dzikiego kapitalizmu narodziły się związki zawodowe.
I pomyśleć, że dziś, zdaje się, jesteśmy prawie w tym samy miejscu. Praca stała się bezosobowym towarem, a ci, którzy jej nie mają w opinii pracodawców są mało mobilni, źle wykształceni, leniwi i nastawieni na roszczenia. Bez zmrużenia oka przełykamy formułki typu; to normalne, że płace są niskie, bo konkurencja, wymaga obniżenia kosztów produkcji. Tak funkcjonuje kapitalizm. Dodajmy od siebie – dziki kapitalizm, przenoszony z krajów wysoko rozwiniętych tam, gdzie pracownika można traktować jak maszynę produkcyjną i po zużyciu wyrzucić na śmietnik.
Czy tak Polska jest traktowana?
Na to pytanie właśnie związki zawodowe, opierając się o gruntowną wiedzę socjologiczną i ekonomiczną, powinny nam odpowiedzieć.
Tymczasem przez 20 lat nawet nie udało się  nikomu ustalić koszyka minimum socjalnego, ba, nawet zapomniano już o takiej potrzebie.
Czy jeszcze pamiętamy, co oznacza termin godziwe wynagrodzenie? A przecież nie jest to termin tylko etyczny, ma on swoje umocowanie w prawie międzynarodowym.
Art.4 Europejskiej Karty Społecznej z 1961 r., którą Polska podpisała w listopadzie 1991 r., w momencie wstępowania do Rady Europy, jasno określa, co znaczy uznać prawo pracownika do godziwego wynagrodzenia. Oznacza to, ni mniej ni więcej, tylko:
  • uznać prawo pracowników do takiego wynagrodzenia, które zapewni im i ich rodzinom godziwy poziom życia;
  • uznać prawo pracowników do zwiększonej stawki wynagrodzenia za pracę w godzinach nadliczbowych, z zastrzeżeniem wyjątków w przypadkach szczególnych;
  • uznać prawo pracowników, mężczyzn i kobiet, do jednakowego wynagrodzenia za pracę jednakowej wartości;
  • uznać prawo wszystkich pracowników do rozsądnego okresu wypowiedzenia w razie zwolnienia z pracy;
  • zezwolić na dokonywanie potrąceń z wynagrodzeń tylko na warunkach i w zakresie przewidzianym w ustawodawstwie krajowym lub ustalonym w układach zbiorowych pracy lub w orzeczeniach arbitrażowych.
Na straży owego godziwego wynagrodzenia, które powinno starczyć nie tylko pracownikowi ale i jego rodzinie powinny stać związki zawodowe.
Czy można opłacić czynsz, dojazdy do pracy, energię, zakupić żywność, opał, lekarstwa, ubranie, wyprawki do szkoły za płacę minimalną? O rozrywce, urlopie, nawet nie wspominam.
A od tej płacy liczone  są podatki i wszystkie składki, w tym emerytalne i zdrowotne.  Resztę niektórzy pracownicy, poza budżetówką, dostają pod stołem. Czy można się dziwić, że budżet cienko przędzie a zadłużenie państwa rośnie? Skoro z płacy minimalnej nie może utrzymać się pracownik, to jakim cudem miałoby utrzymać się państwo?
Czy możliwe jest przecięcie tego węzła gordyjskiego? I na to pytanie też powinny szukać odpowiedzi związki.
A jeśli znajdą, jeśli będą chcieli wyegzekwować to prawo? Czy będą  chętni i zdeterminowani jak stoczniowcy w 1980 r.? Czy znajdą się też chętni, tak jak wtedy, pracownicy innych zakładów w całej Polsce do poparcia ich? Ilu nas wtedy będzie?
Problem liczebności związków zawodowych nie jest tylko problemem polskim. Zrzeszonych w nich Polaków jest zaledwie 15%. Jesteśmy na czwartym miejscu od końca  wśród krajów UE. Są jednak gorsi od nas. W Europie najmniej związkowców jest we Francji – 8%. A jednak raz po raz czytamy: francuskie związki zawodowe rozpoczęły ogólnokrajowy strajk przeciwko
I za każdym razem tysiące pracowników opuszcza stanowiska pracy, by bronić swoich praw. Nie wiem czy tupią na nich tak jak w Polsce, że mieszają się do polityki, są destrukcyjne i hamujące rozwój gospodarki. Wiem jednak, że centrale związkowe we Francji mają swoją siłę niezależnie od liczebności i są skuteczne. Może każdy pilnuje tam swego? Może nie martwią się  o pracodawcę, kryzys, rząd, tylko robią to, do czego zostały powołane? Bronią praw pracowniczych, negocjują, opiniują, a jak to nie skutkuje po prostu strajkują.
Czy w Polsce takie silne związki są możliwe? Czy są potrzebne? Skąd mam wiedzieć, kiedy same związki nie są zainteresowane tym, by do pracowników trafić?
Z kolportażem krucho, z wykorzystaniem Internetu jeszcze gorzej. Z trafieniem do pracowników w konkretnych zakładach pracy całkiem kiepsko.
Siłę związku mierzy się masowością i determinacją działania. Ale jest i jeszcze coś, o czym niechętnie mówimy.
W roku 1980 mogłam ja i inni związkowcy liczyć, że w przypadku szykan nie zostaniemy bez pomocy. Jeśli wyrzucą nas z pracy, nie umrzemy z głodu, jeśli aresztują, rodziną zajmą się przyjaciele. A jak jest teraz?
Pod koniec lat 90-tych poprosiły mnie koleżanki o założenie komisji zakładowej w kuratorium oświaty. Zgodziłam się pod jednym warunkiem, że zrobimy to natychmiast, by kierownictwo nie miało wpływu na wybór prezydium.
Liczba chętnych w tym  momencie stopniała w błyskawicznym tempie. Dlaczego to wspominam? Bo tak sobie myślę, że jedną z pierwszych poprawek w związkowym statucie powinien być zakaz kierowania komisją zakładową przez członka związku, który bezpośrednio podlega szefowi. Czy można sobie bowiem wyobrazić sprawnie działającą organizację zakładową  z przewodniczącym, który jest kierowcą szefa?
Potrzebę istnienia związków zawodowych jako reprezentacji pracowników najemnych uzasadniał już w XVIII wieku klasyk ekonomii Adam Smith. I co ciekawe, nie oddzielał on pracy ludzkiej od osoby, a rozwój społeczeństwa wyprowadzał od psychologicznej zdolności człowieka do empatii. To, zdaniem Smitha, ludzka zdolność do zrozumienia potrzeb innych i zaspokajania tych potrzeb na drodze wymiany towarów i usług doprowadziła do rozwoju cywilizacji.
Po wiekach przypomniał nam sens i wartość ludzkiej pracy Jan Paweł II. Cytujemy Jego słowa, powtarzamy, ale nic z tego nie wynika, albo bardzo niewiele.
Śmialiśmy się kiedyś z roli związku zawodowego za komuny; szef pilnie opiniował zarządzenia kierownictwa, dopingował do pracy, w nagrodę dostawał talon na malucha, albo wczasy. Pokornym związkowcom też się czasem i coś dostało, w najgorszym wypadku worek cebuli  lub ziemniaków jesienią.
Dziś związki w prywatnych firmach są rzadkością, dba o to  właściciel, po co mu kłopot? W firmach państwowych najważniejszą troską zdaje się być utrzymanie liczby członków tak, aby były etaty dla związku. Jak przewodniczący fika, to następnego dnia w prasie wylicza mu się, ile zarabia i gościu cichnie.
Owszem, pracują sekcje regionalne i krajowe, biorą udział, jak ich zaproszą, w pracach komisji trójstronnej i … w końcu bez szemrania godzą się na kolejne wykreślenie z Kodeksu Pracy prawa pracowniczego, a komisje zakładowe niedługo już będą ograniczać się do dzielenia paczek świątecznych.
Czyżbyśmy zatoczyli koło i cofnęli się do związków PRL?
Dobrze się stało, że Jarosław Kaczyński  przypomniał nam o roli i miejscu związków zawodowych, ale bez pracy nad ich reformą, ciężkiej harówy, jakiej kiedyś dokonali szeregowi działacze z 1980 r., skazani będziemy na kolejne wspominanie, jak to kiedyś pięknie było. A 40 rocznica podpisania Porozumień Sierpniowych niewiele będzie się różnić od obecnej. I żadne to dla mego pokolenia pocieszenie, że prawdopodobnie wielu z nas będzie już świętować w lepszym, Bożym świecie.