wtorek, 30 listopada 2010

Moja ojczyzna – to życie

Jeżeli nie jesteśmy szczęśliwi dziś,
jak potrafimy być nimi jutro?
— Phil Bosmans

Mróz szczypie w policzki i nos. Iskrzą się płatki śniegu i skrzypią pod butami. Małe nóżki psiaka niosą w zaspy, pyszczkiem je rozgarnia, parska śniegiem, który wciska się w wiecznie wąchający wszystko nos. Nie wiem czy jego radosny taniec wokół własnego ogona jest tą samą radością co moja. Brakuje mi słów, by wykrzyczeć mój zachwyt, więc milczę. A w sercu dziękczynienie za tę chwilę. Mogłabym powiedzieć tu i teraz: Trwaj chwilo jesteś szczęśliwa.
Śmieję się sama z siebie. Jakby ci tyłek przymarzł do spodni, a dom byłby beznadziejnie daleko i beznadziejnie zimny, pusty, bez pragnienia i możliwości powrotu, też powiedziałabyś: trwaj chwilo jesteś szczęśliwa? Ile wytrzymałabyś na mrozie i kiedy zaczęłabyś zamiast dziękować, złorzeczyć, przeklinać los, obwiniać świat zły i zimny?
Jasne, moja słodka chwila szczęścia jest beztroska, bo w zasięgu wzroku jest mój bezpieczny, ciepły dom, wcale nie pusty i nie samotny.

Przywołana do porządku przez własny rozsądek zaczynam wracać do rzeczywistości. A ta podsuwa mi kalkulator. Jak zima będzie sroga, na ile wystarczy opału? Jak przyoszczędzić?
I czemu w tym węglu tyle kamienia, dlaczego drewno takie drogie? Co dziś ugotuję na obiad? Kiedy po zakupy… pranie. Oj, jak  nie lubię prasować. I po co mi to czytanie, pisanie, kiedy i tak najważniejsza jest zupa w garnku…

Psu tez jakoś zrobiło się niewesoło. Do łapek przyczepiły się kulki śniegu. Wygryzane raz po raz stają się bryłkami lodu, które przeszkadzają w bieganiu. Potulnie wraca do smyczy i zapewne marzy, jeśli psy umieją marzyć, o misce pełnej żarcia. W domu wyciąga się przed kominkiem, zasypia i już nic więcej do szczęścia mu nie brakuje.

I ja wciskam się w fotel z mocnym postanowieniem dokończenia czytania mądrej książki. Jak na kiczowatym filmie. Prychające w kominku iskrami kawałki grabu, ciepło rozchodzące się po domu. Ta chwila też mogłaby trwać. Jak długo? Zapadam w półsen, rozleniwiona spacerem i gorącą herbatą. Książka znowu nie doczytana. Na nic mocne postanowienia. Uciekł mi czas. Nie dogonię.  Teraz już zwykła domowa krzątanina.
Gdyby jej nie było? Gdybym mogła do woli siedzieć w fotelu, czytać, myśleć, marzyć?

Nie. Na samą myśl o takim życiu robi się smutno. Lubię moją krzątaninę, lubię usłyszeć: Pyszne! Nigdzie takich flaczków nie jadłem. Lubię lepić pierogi. Siedzę sobie przy stolnicy, a jedynym moim zmartwieniem jest czy ciasto nie za twarde, czy nie rozgotują się… A może farsz za słony? I ten ser jakiś taki mało odciśnięty a ziemniaki wodniste.

Czasem zapominam się i uciekam myślami w przeszłość. Widzę mamę jak lepi swoje pierożki i opowiada mi, jak trzeba robić, by się nie rozklejały, a ciasto nie było za twarde. Siedzę obok niej i pytam: A babcia też lepiła pierogi? Dobrze wiem, o co pytam, bo za pierogami w długim szeregu ustawiały się mamine wspomnienia. Słucham i sprawdzam. Która wersja jest prawdziwa? Ta sprzed roku czy teraz? Przyszła i na mnie kolej, wspominam i jest moja opowieść, bo i ja dodaję, koloryzuję, upiększam i dramatyzuję.

Dom to ciepło, zapach i smak. Szczęśliwy to dom, w którym jest miejsce na prawdziwy kominek i pachnie świeżo upieczonym chlebem. Jak  się jeszcze ma dla kogo ten chleb piec, z kim go jeść, to wtedy jest to naprawdę DOM, dla którego warto żyć, pracować, poznawać, uczyć się, wyjeżdżać i wracać.

Wychodzę wieczorem na ganek. Zanurzam się w ciemność, by podziwiać konstelacje gwiazd – właściwą miarę wielkości człowieka. Nawet nie pył kosmiczny, drobina gleby ziemskiej, a widzi, słyszy, czuje i opisuje. Ponad miarę wyposażony w  tajemnicę istnienia. Bywa że tak jest zachwycony gwiazdami i możliwością ich podziwiania, że wierzy w swą potęgę i moc równą Bogu. Mało tego, twierdzi, że posiadł tajemnicę szczęścia i koniecznie chce, by inni mu uwierzyli. Wystarczy jednak, by od tego zadzierania w górę głowy zabolał go kark, ubyło trochę szarych komórek, zwiotczały mięśnie, wyblakły oczy i stępiał słuch, a wszystko wraca do właściwych proporcji.
Nie wszyscy się z tym godzą. Niektórzy w oczekiwaniu na rewolucję i komunę wiecznej szczęśliwości tu na ziemi, wyskakują szpitalnym oknem, bo nie mogą znieść, że nowej rewolucji wciąż nie ma. Żal mi ich, modlę się za nich, ale proszę Boga, by ich marzeń nie spełniał.

Kto wymyślił, że człowiek nie może być w pełni szczęśliwy, bo trwoży go utrata szczęścia? Czy to przypadkiem nie takich właśnie ludzi pyta Phil Bosmans: „ Jeżeli nie jesteśmy szczęśliwi dziś, jak potrafimy być nimi jutro”?

Nie wiem, co będzie jutro. Może mojego jutra już nie będzie? Nie mam na to wpływu.
Mogę jeszcze tylko powtórzyć za poetą „Ma patrie  c’est la vie”. I nieważne, że ono może przestać mnie kochać, dopóki ja żyję, kocham je nad życie.  I dobrze mi jest z tą miłością.
Mogę tylko mieć pretensje do życia  o to, że tak późno odkryło przede mną swoją tajemnicę.

Pocieszam się, że i tak mam szczęście, bo mogłabym umrzeć i nigdy nie dowiedzieć się, dlaczego czasem jestem tak szczęśliwa, że patrzę w gwiazdy i zasypiam przy kominku zamiast czytać mądre książki.

------------

Post scriptum
- Kiedy przestaje być prawdziwe i godne, nie jest już nic warte - mówił. Monicelli do końca był aktywny. Jeszcze niedawno brał udział w protestach przeciwko redukcji państwowych dotacji na kulturę, twierdząc, że tylko ona wyróżnia Włochy spośród innych krajów. Głosował na partię komunistyczną i miał bardzo wywrotowe przekonania. Zapytany, na co ma największą nadzieję, odpowiedział ostatnio, że ma nadzieję, że skończy się piękną rewolucją. Rewolucją, której nigdy nie było we Włoszech.


---------------

Zapraszam w czwartek do słuchania w 168 audycji Niepoprawnego Radia www.radiopl.pl ,a potem w powtórkach aż do niedzieli.


środa, 24 listopada 2010

Socjalizm tak – wypaczenia nie

W przyszłym tygodniu do Warszawy na zaproszenie Grzegorza Napieralskiego zjedzie śmietanka europejskiej lewicy, w tym szefowie rządów… - donoszą media.

I proszę, nikt nie protestuje, nikt nie przypomina o komunizmie, nikt nawet nie chrząknie, że socjalizm prowadzi do totalitaryzmu i że to przerabiał świat zarówno w wydaniu narodowym jak i internacjonalistycznym. Nikt nie wzywa do blokad i manifestacji.

Oczywiście, zaraz tu ktoś mi pod notką napisze, że socjalizm to nie komunizm.

I tak się to kręci od lat. Walczyliśmy z komuną, choć PRL nie była podobno komunistyczna. Wystarczyło zmienić nazwę i już PZPR stała się legalną partią socjalistyczną.
Ups, przepraszam, jaki tam socjalizm, toż to socjaldemokracja. Komunistów w Polsce nie było i nie będzie.  A że wódz - Napieralski w odpowiedzi na przypomnienie zbrodni PRL pod kierownictwem jedynie słusznej partii, od której spadkobierczyni - SLD się nie odcięła, mówi nie o systemie lecz o złych ludziach, którzy te zbrodnie popełniali, to już drobnostka. Czekałam tylko kiedy w debacie socjaldemokrata Napieralski wypowie zaklęcie „niby-komunistów” - „Socjalizm tak, wypaczenia nie”.

Przecież wyroki na żołnierzy AK, podziemia niepodległościowego, działaczy ruchu ludowego, to  tylko źli ludzie wydali, to źli ludzie do nich strzelali. Źli ludzie są winni a nie PZPR, UB i SB. W każdym systemie tacy są.

Moja półka z książkami nad komputerem ugina się pod ciężarem „Atlasu polskiego podziemia niepodległościowego 1945 - 1956” Atlas ten zawdzięczamy mrówczej pracy ogromnego zespołu historyków IPN Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi pod redakcją Rafała Wnuka. Tysiące nazwisk, dziesiątki organizacji, które dziś niektórzy mędrkowie kwitują jednym słowem – narodowcy, inni wprost - „faszyści”. Gdyby nie determinacja rodzin, przyjaciół, historyków, polskich patriotów, kto dziś pamiętałby o Żołnierzach  Wyklętych w III RP, która podobno powstała na gruzach komuny?

Źli ludzie do nich strzelali czy „zbrojne ramię PZPR”, od której to partii Grzegorz Napieralski nie widzi powodu, by się odciąć?

Przez 20 lat nie rozstrzygnięto czy generał Jaruzelski to działający w systemie socjalistycznym  rosyjski agent prowadzący polskie wojsko do walki z własnym narodem czy zły człowiek. Sądząc po wyczynach polskiego prezydenta; ani rosyjski agent, ani komunista, tfu!, socjalista, ani zły człowiek. To polski prezydent, który jest godzien zasiadać w RBN i doradzać w sprawach stosunków polsko rosyjskich. Co prawda stary jest i schorowany, nie ma siły zeznawać na procesie dotyczącym nielegalności i zbrodniczej działalności WRON czy masakry na Wybrzeżu w Grudniu 1970 r., ale doradzać może. Zapewne o wygody postara się Bronisław Komorowski, który podobno należał do opozycji w PRL i szczyci się kombatancką przeszłością. Takim jak ja pozostaje już tylko pytanie. Z kim i z czym walczył Komorowski a z czym ja i moi przyjaciele z „Solidarności”? Za co siedział mój mąż i tysiące działaczy legalnego związku zawodowego? Dlaczego zabito górników, zamordowano księży, skąd ofiary stanu wojennego?

Wyjątkowo cyniczna, rozrywająca naród na pół niczym skalpelem jest kolejna prowokacja, w przeddzień grudniowych rocznic, Komorowskiego, którego ostatni raz tu, w tej notce nazwałam prezydentem Rzeczpospolitej. Nie będę więcej mojej Ojczyzny i wszystkich, którzy zginęli za nią, obrażać.

Z lewackimi bojówkami, które otwarcie w Internecie publikują instrukcje walki z narodowcami nikt nie ma zamiaru wojować, bo to przecież nie komunizm, to całkiem legalna lewica. Jeśli z czymś trzeba walczyć to z patriotyzmem, który nieuchronnie prowadzi do faszyzmu, czytaj - nazizmu.

Wybiórczość i zamazywanie znaczenia terminów ideologicznych to ulubione zajęcie polityków. Ale dziś z tego powodu trwa beztroska zabawa z ogniem, który znamy z historii.

Dzięki zdecydowanej i konsekwentnej działalności organizacji żydowskich nazizm został potępiony i przynajmniej „wzrokowo” osądzony. Dziś można się jedynie spierać i mieć własne zdanie o nazistowskiej ideologii Doncowa oraz bestialskich mordach banderowców, ale dyskusji nie podlega „kłamstwo oświęcimskie”, choć to ta sama ideologia pozbawiła życia setek tysięcy ludzi w imię wolnej przestrzeni i ojczyzny bez obywateli psujących rasę.

Błąd osądzenia zbrodni ludobójstwa polega na tym, że osądzono zbrodniarzy za Holokaust, ale nie upomniano się już równie zdecydowanie o ofiary systemu nazizmu innych narodowości.
Nie istnieje tez problem zbrodni rewolucji rosyjskiej i komunizmu, w których udział wydatny mieli Żydzi. Mało tego za ruszanie tego tematu można być okrzykniętym antysemitą.

Za takie błędy historia odwzajemnia się powtórką, bo zło jest banalne.

Od procesu Eichmanna  w Jerozolimie i wykonania wyroku śmierci minęło niespełna 50 lat. Żydowska autorka Hannah Arendt biorąca jako reporterka udział w jerozolimskim procesie SS-mana próbuje nie tylko opisać jego przebieg, ale odpowiedzieć na pytanie genezy totalitarnego zła. Nie wszystkie jej odpowiedzi zadowoliły żydowskich syjonistów.
Ta na pewno nie:
"'Na ławie oskarżonych zasiadł w tym historycznym procesie nie pojedynczy człowiek, ani nawet nie sam tylko reżim nazistowski, lecz antysemityzm na przestrzeni całych dziejów'. Taką tonację ustalił Ben Gurion, a pan Hausner wiernie się jej trzymał".

I wydaje się, że na ławie oskarżonych do dziś może zasiąść tylko antysemita. Resztę zbrodni można zamknąć w stwierdzeniu Grzegorza Napieralskiego: Zawsze znajdą się źli ludzie.

Doświadczyła tego zmarła w niedzielę córka generała Emila Fieldorfa – Maria Fieldorf – Czerska.

Nie doczekała się ukarania morderców ojca. Przez lata bezskutecznie dopominała się u  władz o wskazanie grobu ojca.
Dlaczego nikt za ten mord sądowy nie poniósł kary?
W komunistycznej Polsce ci ludzie byli chronieni. To oczywiste. Natomiast po odzyskaniu niepodległości do ich osądzenia zabrakło woli politycznej. Przecież na początku lat 90. wszyscy jeszcze żyli! Żyły sędzia Maria Gurowska i słynna prokurator Helena Wolińska oraz wielu innych prokuratorów i śledczych. Niestety, rządom III RP nie zależało na ukaraniu morderców polskiego bohatera”.- wyjaśnia dziennikarzowi historyk IPN Jacek Pawłowicz
(Odnajdziemy ciało Generała „Nila” -


W zamian za to GW okrzyczała Panią Marię antysemitką, bo ośmieliła się przypomnieć, że wszyscy biorący udział w sfingowanym procesie jej ojca, byli Żydami. Czy taki finał śledztwa w sprawie mordu sądowego miałby miejsce, gdyby Generał był Żydem a sędziami byli polscy narodowcy?

Dlaczego wciąż mimo licznych dowodów masowych zbrodni, czerwonych ksiąg tych zbrodni, inaczej traktowany jest nie tylko w Polsce ale i na całym Zachodzie faszyzm, nazizm, a inaczej socjalizm i komunizm oraz jego realizatorzy? Dlaczego faszyzm łączony jest z nazizmem a socjalizm nie kojarzy się z komunizmem?

Mam swoją odpowiedź, choć z konieczności uproszczoną.
Władze totalitaryzmu czerwonego zrzuciły balast walki klasowej. Już nie ma kułaka i burżuja, nie ma dekretów o nacjonalizacji, nie ma obozów pracy. Teraz czerwony totalitaryzm przybrał maskę legalnej socjaldemokracji i cierpliwie czeka.
Po co ludzi straszyć eugeniką? Takiego prawa domagali się tylko okrutni naziści. Socjalistom czyli lewicy  wystarczy oswojenie z in vitro, aborcja z powodu zagrożenia upośledzeniem dziecka.
 Po co wymyślać jakieś utopijne ideologie o pasożytach społecznych? Wystarczy współczująca eutanazja, gdy zachorujesz, albo zbyt długo będziesz żył.
Po co zabierać ludziom ich warsztaty pracy, zakłady, domy, ziemię? Wystarczą Dyrektywy Komisji i rozbuchana do granic absurdu administracja rozdzielczo – nakazowa.
Jaki sens ma zamykanie, torturowanie i mordowanie patriotów?
Wystarczy zrównać faszyzm, nazizm  z patriotyzmem i tak wychowywać. A wyrosną nam internacjonaliści, przy których pokolenie Stanisława Brzozowskiego z „Płomieni” to naiwni idealiści.
Jaki ma sens zamykanie księży w więzieniach? Wystarczy komisja majątkowa i zeznania byłego esbeka oraz kilku usłużnych do współpracy nad zmianami w nietolerancyjnym kościele. Zboczeńcy też zostaną wytropieni i ujawnieni.
Po co wojna dla wprowadzenia wiecznej szczęśliwości. Teraz wystarczy polon, katastrofa samolotowa, agent wpływu, umowa i rura gazowa czy most energetyczny.

Przesadzam? Na straży stoją dziś demokratyczne procedury i prawo? Nie ma mowy o powtórce?
Co ja zrobię, że wciąż mam w uszach uzasadnienie europejskiej damy lewicy o przyczynach rezygnacji z referendum w sprawie TL: To za poważna i za skomplikowana sprawa, by oddawać ją w ręce nieuświadomionych wyborców. (cytuję z pamięci)
Ile następnych takich poważnych i skomplikowanych spraw odbierze się demokratycznym procedurom?

Otwartym pozostaje również pytanie do pani komisarz o to, co miała na myśli mówiąc do studentów na inauguracji roku akademickiego Akademii Ekonomicznej w Poznaniu
3 października 2008 r.:
Europa to projekt piękny, ale niełatwy. Europa nie staje się sama. To my ją budujemy i jesteśmy odpowiedzialni za jej przyszłość. A przyszłość należy przede wszystkim do Was, studentów Akademii. Na szczęście młode pokolenie Polaków to pokolenie prawdziwych Europejczyków. Życzę Wam dużo entuzjazmu dla europejskiej przygody i realizacji w niej swoich marzeń”.

Szczególnie ci wytłuszczeni przeze mnie „prawdziwi Europejczycy” budzą moją ciekawość. Na czym polega ta „prawdziwa europejskość”? I czy wiedzą już o tym młodzi Polacy i którzy; ci z Marszu Niepodległości czy ci od Tarasa?
Może tak kto odważny zapyta się o to śmietankę lewicową, w tym szefów rządów, zjeżdżającą do Polski na pomoc Napieralskiemu?


Przeciwnicy Marszu Niepodległości przebrali się w pasiaki, bo podobno miały one przypomnieć, że tak się kończy tolerowanie faszyzmu, choć był to marsz patriotów a nie faszystów.

W co mamy się przebrać, by ostrzec, że tak kończy się tolerowanie socjalizmu?

środa, 17 listopada 2010

„Granice narodu i państwa płyną poprzez kołyski”

Największym zaskoczeniem dla mnie, a myślę, że i dla wielu Polaków po 1989 r. było zachowanie się duchowieństwa polskiego, a szczególnie hierarchów, wobec przemian społecznych i kulturowych w Polsce. Ze zdumieniem odkrywałam zupełnie inne oblicze, którego nie znałam. 

Z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc odkrywałam, że nasi biskupi wprawdzie nie mieszają się do polityki, ale chętnie bywają na politycznych salonach.  Owszem, otwierają mszą św.  i kropidłem liczne uroczystości państwowe i narodowe, ale jakoś milczą, gdy dzieje się krzywda, padają zakłady, ludzie masowo tracą pracę, wysprzedawany jest majątek narodowy. Cieniutkim głosem mówią o zagrożeniach dla polskich rodzin i kultury.

Stało się to na tyle powszechne i widoczne gołym okiem, że dotarło również do Jana Pawła II.  W mojej pamięci gdzieś tam wciąż tkwią gorzkie słowa papieża podczas piątej, 10 –godzinnej,  nieoficjalnej pielgrzymki na wzgórzu „Kaplicówki” w 1995 r.

„Tym razem przybyłem nie do Warszawy, nie do Krakowa, ale do Skoczowa. Może trzeba tak dalej będzie robić. Nie do środka, ale bliżej gór i bliżej morza”.

Dlaczego nieoficjalnej, dlaczego nie organizowały jej władze Polski? O to może warto w końcu zapytać Lecha Wałęsę i ówczesnego premiera Oleksego i przedstawicieli Episkopatu Polski?
Nasza Ojczyzna stoi dzisiaj przed wieloma trudnymi problemami społecznymi, gospodarczymi, także politycznymi. Trzeba je rozwiązywać mądrze i wytrwale. Jednak najbardziej podstawowym problemem pozostaje sprawa ładu moralnego. Ten ład jest fundamentem życia każdego człowieka i każdego społeczeństwa. Dlatego Polska woła dzisiaj nade wszystko o ludzi sumienia”!- tymi słowami rozpoczął homilię.
A potem przypomniał to, o czym ani władza, ani biskupi nie pamiętali chyba  już.

Nasz wiek XX był okresem szczególnych gwałtów zadawanych ludzkim sumieniom. W imię totalitarnych ideologii miliony ludzi zmuszano do działań niezgodnych z ich najgłębszymi przekonaniami. Wyjątkowo bolesne doświadczenia ma pod tym względem cała Europa Środkowowschodnia. Pamiętamy ten okres zniewalania sumień, okres pogardy dla godności człowieka, cierpień tylu niewinnych ludzi, którzy własnym przekonaniom postanowili być wierni. Pamiętamy, jak doniosłą rolę odegrał w tamtych trudnych czasach Kościół jako obrońca praw sumienia — i to nie tylko ludzi wierzących!
Zadawaliśmy sobie w tamtych latach pytanie: „Czy może historia płynąć przeciw prądowi sumień?” Za jaką cenę „może”? Właśnie: za jaką cenę?... Tą ceną są, niestety, głębokie rany w tkance moralnej narodu, a przede wszystkim w duszach Polaków, które jeszcze się nie zabliźniły, które jeszcze długo trzeba będzie leczyć./.../ Wbrew pozorom, praw sumienia trzeba bronić także dzisiaj. Pod hasłami tolerancji, w życiu publicznym i w środkach masowego przekazu szerzy się nieraz wielka, może coraz większa nietolerancja. Odczuwają to boleśnie ludzie wierzący. Zauważa się tendencje do spychania ich na margines życia społecznego, ośmiesza się i wyszydza to, co dla nich stanowi nieraz największą świętość. Te formy powracającej dyskryminacji budzą niepokój i muszą dawać wiele do myślenia.
Bracia i Siostry!
Czas próby polskich sumień trwa!
Musicie być mocni w wierze!
Dzisiaj, kiedy zmagacie się o przyszły kształt życia społecznego i państwowego, pamiętajcie, iż zależy on przede wszystkim od tego, jaki będzie człowiek — jakie będzie jego sumienie”.

Trzeba przyznać, że nie są to ulubione cytaty ani chętnie wspominana pielgrzymka.

Słuchałam wówczas homilii Ojca świętego z Radia Maryja. I za każdym razem, kiedy dzieją się w Ojczyźnie rzeczy złe, kiedy zagrożona jest nasza wolność, tożsamość, wyśmiewana i opluwana religijność, wracam do niej. Co miał wtedy Ojciec święty nam do powiedzenia? Czy dziś, gdyby żył, powtórzyłby to samo?

Zatrzymuję się  nad zdaniem: Pamiętamy, jak doniosłą rolę odegrał w tamtych trudnych czasach Kościół jako obrońca praw sumienia — i to nie tylko ludzi wierzących.
 Wiedział, co mówi, bo znał rzeczywistość z doświadczenia. Do takiej roli Kościół polski przygotował w czasach pogardy Prymas Tysiąclecia Stefan Kardynał Wyszyński. Jego myśl i nauczanie skupiło się wokół najważniejszego wówczas zadania: Uczynić polski Kościół duchowym azylem dla wszystkich Polaków, Wielkim Domem Polaków, duchową ojczyzną, także dla mniejszych wyznań chrześcijańskich, oficjalnie skłóconych z katolicyzmem, nawet dla niewierzących – obroną ich godności ludzkiej i polskiej.

W przeciwieństwie do wielu dzisiejszych tzw. autorytetów. Prymas Stefan Wyszyński nie bał się, że zostanie okrzyczany religijnym nacjonalistą. Kościół powszechny nie był dla niego ponadnarodowy. Istniał i urzeczywistniał się w rodzinie, parafii, diecezji, w narodzie i w rodzinie narodów. Dla niego istniał prawdziwy i żywy „Kościół nad Wisłą”, kościół polski, nie tylko „Kościół w Polsce”. Ten Kościół polski miał pełnić rolę służebną. I pełnił ją w najtrudniejszych momentach naszej powojennej historii.

A kiedy trzeba było, nie bał się mówić:
Wrogowie wiedzą, co narodowi służy, a co mu szkodzi. I jeśli chcą mu szkodzić, niszczą co mu pomaga. /…/ Wrogów naszego narodu poznajemy po tym, jak się odnoszą do Boga i do moralności chrześcijańskiej. Umieją oni ocenić, sens tej moralności dla nas, wiedzą, że jest ona siłą i mocą narodu, że najlepiej służy bytowi, całości i jedności. I dlatego chcąc zniszczyć naród, niszczą jego wiarę i moralność chrześcijańską. Uczmy się, najmilsi, od wrogów doceniania tego, co najlepiej służy wolności i trwałości narodu. /…/ trzeba pamiętać, że naród zabezpiecza się bardziej  w rodzinie, niż w granicach państwa. Granice narodu i państwa płyną poprzez kołyski! To sobie zapamiętajcie! Temu duchowi pozostańcie wierni”!

Taki Kościół pamiętam z lat młodości i czasów stanu wojennego. Może mój horyzont jest zbyt blisko? Może nie rozumiem, że czas ten minął, a nastał czas Kościoła prywatnego, trzymającego się z dala od polityki, problemów społecznych, ojczyzny? A może jest on taki, bo my już jesteśmy inni? Zapomnieliśmy już skąd nasz ród?
__________________

Zapraszam do słuchania w internetowym radiu w wieczornej czwartkowej audycji i jej powtórkach
http://radiopl.pl/
__________________

Źródła:
Jan Paweł II, Homilia w czasie Mszy św. odprawionej na wzgórzu „Kaplicówka”,   PRZEMÓWIENIA PAPIESKIE — 1995 - http://mateusz.pl/jp99/pp/1995/pp19950522b.htm
Stefan Kardynał Wyszyński, Jedna jest Polska, Warszawa 2000
Ks. Czesław Bartnik, Chrześcijańska nauka o narodzie według Prymasa Stefana Wyszyńskiego, Lublin 1982

środa, 10 listopada 2010

Jestem Polakiem


Jestem Polakiem.
- Jestem nim nie dlatego tylko, że mówię po polsku…
- …czuję swą ścisłą łączność z całą Polską…
- Jestem Polakiem – więc całą rozległą stroną swego ducha żyję życiem Polski, jej uczuciami i myślami, jej potrzebami, dążeniami i aspiracjami.
- Jestem Polakiem – więc mam obowiązki polskie: są one tym większe i tym silniej się do nich poczuwam, im wyższy przedstawiam typ człowieka.

Czy coś w tych sformułowaniach jest złego? Może to faszyzm, może nacjonalizm? Nie, to są tylko fragmenty Myśli nowoczesnego Polaka Romana Dmowskiego. Każdy bez trudu odnajdzie je w Internecie. Można przeczytać i mieć własne zdanie. Można tez odkryć ze zdumieniem, że Szczerbiec Chrobrego był  znakiem zakazanym na polskich stadionach http://www.endecja.pl/wydarzenia/pokaz/204
Kiedy na warszawskim skwerze w pobliżu Placu Na Rozdrożu   i niedaleko MSZ, którego ministrem był w II Rzeczpospolitej Roman Dmowski, postawiono jego pomnik, zaprotestowały środowiska żydowskie. Na tym proteście w swoim felietonie suchej nitki nie zostawił  St. Michalkiewicz.

Wydawałoby się, że w wolnej Polsce czas przywróci należne miejsce  polskim patriotom. Tak się nie stało. Protest przeciwko pomnikowi Romana Dmowskiego nie jest bynajmniej jedynie wybrykiem żydowskich nacjonalistów czy lewicy. Ośmieszanie zrywów narodowych, wyśmiewanie polskich symboli, ograniczanie wiedzy historycznej w programach i podręcznikach szkolnych, poniżanie wartości narodowych, to wszystko wciąż przerabiamy mimo szumnych deklaracji, że komuna padła w 1989 r. Nadal o pamięć Żołnierzy Wyklętych walczy garstka upartych, nie poddających się patrzeniu w przyszłość bez przeszłości.

Owszem, poczyniono pewne ustępstwa. Zgodzono się na przywrócenie pamięci Marszałka Józefa Piłsudskiego, wolno już pamiętać o rocznicy Powstania Warszawskiego. Z jakąż jednak zajadłością obśmiano defiladę wojskową organizowaną przez Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Nie będzie już parad, nie będzie pokazów historii Wojska Polskiego przed Grobem Nieznanego Żołnierza.
Dość tych nacjonalistycznych fanaberii. Teraz będą kotyliony, a że w barwach indonezyjskich? No, cóż. Tej gafy prezydenta  z pewnością, przyjazne władzy, kabarety nie obśmieją. Takie odważne nie są. Bezkarnie śmiać się można tylko ze spoczywającej pary prezydenckiej na Wawelu.  

Nie pierwszy raz przy okazji narodowych rocznic wybuchają emocje i spory. Jedni nie odróżniają nacjonalizmu od patriotyzmu, inni podpierając się globalizacją twierdzą, że patriotyzm to nic dobrego. Są też tacy, którzy twierdzą, że ojczyzna jest tam, gdzie im dobrze.
Śmiech i politowanie budzi wiersz Bełzy: „Kto ty jesteś?” Takie to przestarzałe…

Jak wielką ma moc słowo, świadczy o tym instytucja cenzury, obok policyjnych i tajnych służb, najmocniejsza broń  totalitaryzmu. Wiecznie żywa jest też propaganda, kłamstwa i półprawdy.
Odzyskaliśmy w 1989 r. Narodowe Święto Niepodległości. Nie odzyskaliśmy jednak prawa do swobodnego manifestowania swoich poglądów i patriotyzmu. Owszem, kiedy ktoś protestuje przeciwko stronie propagującej zakazany konstytucyjnie komunizm, natychmiast jedynie słuszne media walczą z nietolerancją i ciemnogrodem. Kiedy jednak Polacy chcą zamanifestować swoje przywiązanie do Polski, jej tradycji i wiary, natychmiast przy wsparciu mediów okrzykiwani są ciemnogrodem, fobami, moherami i ostatnio bardzo na topie – faszystami. Faszystami są, bo idą z pochodniami i bronią krzyża, faszystami są, bo organizują Marsz Niepodległości.

Ale nie damy nędznym faszystom podskoczyć. Nigdy więcej faszyzmu, precz z brunatnymi koszulami, dozwolone tylko czerwone.
No i będzie zadyma, a usłużne media podadzą informację, niech zgadnę: Skrajnie prawicowe organizacje zorganizowały Marsz Niepodległości w Warszawie. Przeciwko tej demonstracji zaprotestowały organizacje lewicowe. Porządku pilnowała policja.

Szukam informacji o marszu. Nie trudno ją znaleźć w prawicowych portalach. Klikam na adres strony u dołu plakatu:
Szukam Komitetu Poparcia.
A to ci heca. Rafał Ziemkiewicz wybiera się na faszystowski marsz.

Ejże, prof. Jacek Bartyzel też? I Grzegorz Braun, Jan Pospieszalski… lista długa, zacne nazwiska… No nie,  Janusz Korwin Mikke też?! …
Nie wymienię wszystkich, bo lista długa. Wśród nich Żołnierze Wyklęci.
Nic, tylko sami okrutni „faszyści”. 

Budzę się rano z dramatycznym pytaniem Rzepy. Zakazać marszu czy nie? A sprawa jest poważna:
Przemarsze członków Obozu Narodowo-Radykalnego są profanacją Święta Niepodległości. ONR to antysemicka organizacja odwołująca się do ideologii totalitarnej”.
„Zatrzymać bandę skinheadów” -Rafał Pankowski, nie ma wątpliwości; wszystkiemu winien PiS.

Jak Rafał uczci Święto Niepodległości? Wiadomo, będzie walczył z faszystami. A wzorem będzie mu Internacjonalistyczny Kraj Rad?
Ech, pomarzyć tylko można, taki entuzjazm komunistów na Placu Czerwonym, a u nas co? Facebook został i trochę życzliwych ze strachu mediów.
Trzeba jednak Rzepie oddać sprawiedliwość. Przytoczyła również opinię drugiej strony


Cele i zasady Marszu Niepodległości są jasno określone. Nie ma na nim miejsca dla komunistów, lewaków, faszystów i nazistów. Organizatorzy robią wszystko, żeby nie dopuścić do prezentowania wrogich Polsce treści. Zapraszają wszystkich, którzy chcą świętować naszą wolność i niepodległość, 11 listopada na pl. Zamkowy na godzinę 15 - mówi Artur Zawisza. Zabrakło tylko linka do strony Akcji Marsz Niepodległości. Drobnostka, prawda?

Widać do  wypowiedzi Artura Zawiszy nie dotarł również  Krzysztof Wołodźko. W swoim blogu obśmiewa odwagę za 5 groszy lewaków organizujących się na Facebooku.  Robi to z ogromną siłą przekonywania i budzi zachwyt odwiedzających komentatorów. Tylko ja, mama od zmywaka, czepiam się i wiercę dziurę w całym.

Szkoda bowiem, że podając link do towarzyszy lewaków od „hucpy i larum” jak sam określa, nie raczył podać linku do strony organizatorów Marszu Niepodległości. Może nie napisałby wtedy o przemarszu „prawdziwych Polaków”. Zapatrzonych w tradycje „rzymskiego salutu”:
O tej uroczej gromadce - miłośnik Nowej Huty pisze wprost -… krótko mówiąc, "aryjskim rzeczoznawcom", "wypierdom germańskiego ducha" mogę powtórzyć słów kilka za Żydem polskim Tuwimem...
No to już wiemy Krzysiu, gdzie masz Polskę i tych, którzy świętują Dzień Niepodległości.
Nie wiemy tylko czym różnisz się od lewaków z facebooka, których tak dowcipnie besztasz jak prawdziwy socjalista. Zapytam więc jeszcze tylko. Jak sądzisz: Czy oprócz socjalisty może być jeszcze ktoś „prawdziwym Polakiem”?
 -------------------------------------------
PS.
Zapraszam też do jutrzejszej (11 listopada 2010 r.) wieczornej audycji Niepoprawnego Radia www.radiopl.pl

środa, 3 listopada 2010

Odszedł nagle… zginęła tragicznie…


Oślepiające słońce i barwy szeleszczących pod nogami liści. Szmer rozmów przy mogiłach, zapalone znicze. Nikt się nie śpieszy. Za cmentarną bramą minione dni, lata przechowane skrzętnie w pamięci bliskich. Wchodzimy z doniczkami chryzantem, bukietami kolorowych wiecznych kwiatów, do złudzenia przypominających te prawdziwe.

Od czasu do czasu radosne powitania dawno niewidzianych znajomych, rodziny…a potem -  A pamiętasz? Parsknie ktoś śmiechem na myśl o tym, co było, inny ukradkiem otrze łzy.

Gdzieś tam w kąciku cmentarza na ławeczce babunia szepce różaniec, wstaje, poprawia kwiaty na nagrobku, przesuwa znicze, od czasu do czasu wzrok kieruje ku bramie. Jest tu każdego dnia, nawet jak zimno i śnieżno, choć na chwilkę, bo tu w mogile pięknie przystrojonej, odświętnie wypucowanej, spoczywa jej kochanie, młodość  i życie.

Między mogiłami przebiegają dzieci. Nudzą się, chciałyby już stąd wyjść. - Mamo, gdzie jest dziadek? Mówiłaś, że idziemy do dziadka.
Kiepsko idzie tłumaczenie, że dziadek jest w niebie, a tu jego mogiła. – A po co? Skoro jest w niebie?

Takich pytań kiedyś dzieci nie zadawały. Śmierć była częścią życia, nie odpędzano ich od katafalku,  uczestniczyły we wszystkich obrzędach pogrzebowych.

Patrzę i zastanawiam się. Kiedy do tego dziecka dotrze, że wszyscy jesteśmy śmiertelni?

Duże nekropolie, małe wiejskie cmentarze i wszędzie podobnie. Wianuszki osób wokół grobu. Prawdziwymi myślami raczej nie dzielimy się. Bo cóż tu powiedzieć… że to jest też moje umieranie? Banalne, głupie i sentymentalne.
Nie pamiętam innych wspomnień z Wszystkich Świętych. Rytuał jest krzepiący, daje pewność, że i po nas też cmentarze zaiskrzą się, a mogiła przywoła wspomnienia bliskich.

A jednak nie wszystko jest takie same.
Lubiłam kiedyś spacer po alejkach cmentarnych. Odczytywałam daty zamykające czyjeś życie. Liczyłam lata, które cudem życia były bez względu na wszystko, co się w nim działo.
O! Patrz! Przeżył 90 lat. Ten to się nażył. A tę panią to znałam. Przychodziła do kościoła w śmiesznym kapelusiku, piękna i przezroczysta w swej starości. Odeszła tak cicho, nawet nie wiedziałam…
I tylko gdzieniegdzie maleńka mogiłka z aniołkiem. Mama zawsze mi tłumaczyła, że po śmierci małego dziecka nie wolno płakać, bo ono jest już aniołkiem. Nigdy do mnie ta nauka nie dotarła. Czy można sobie wyobrazić większy ból jak po stracie dziecka? I nie płakać?! Ech, za trudne to dla mnie po dziś dzień.

Tak samo trudne jak spotkanie z wszystkimi rodzicami, których poznawałam przez lata jako wychowawczyni ich dzieci na wywiadówkach. Stoją przy mogiłach swoich synów, córek z niegasnącym przez lata cierpieniem. Z nagrobnych zdjęć wyzierają uśmiechnięte buzie. I ten krzyczący niesprawiedliwością losu napis: odszedł nagle, zginęła tragicznie… Za niektórymi z nich kryje się tragedia samobójstwa. Najmłodszy w chwili desperackiego czynu miał 10 lat. Inny wrócił z obczyzny w trumnie do rodziny, bo nie wytrzymał odejścia żony.

Dużo, bezrozumnie dużo przybyło mogił młodych ludzi, którzy odeszli, bo dostali nowy samochód i wybrali się do dyskoteki… Niektóre jeszcze nie obeschły od łez rodziców, a kiedy wracam do domu, mijam światełka w przydrożnym rowie  i wiem, gdzie zginęli.

Czy tak musi być? Czy naturalna kolej rzeczy; rodzą się dzieci, umierają starcy, też już odchodzi do przeszłości? 
Śmierć przywołana brawurą, nonszalancją, popisem czy chęcią zaimponowania, zakrapiana suto alkoholem, wzmocniona narkotykami nie jest naturalnym porządkiem tego świata, jest jego zakłóceniem na niepokojącą obecnie miarę. Brak refleksji i odpowiedzialności za życie swoje i innych przypomina gry  komputerowe. Zabicie nic nie znaczy, wypadek na niby, bohater wstaje niczym Batman, bo ma drugie życie.

Nie ma dnia bez wypadku i ofiar śmiertelnych. Giną dorośli, bo gdzieś im się spieszyło, bo… jeden kieliszek nie zaszkodzi…. Żal i rozpacz. Ale kiedy w rodzinie ginie córka, syn, wnuk, ten żal i rozpacz nie ma szans przeminąć, jak fala przypływu będzie wracać i naznaczy dni rodziny.
Zastanawiam się. Jest na to jakiś sposób? Czy aż tak  jesteśmy bezradni, by na głupotę młodości nie znaleźć rady?