czwartek, 20 września 2012

Związki zawodowe ale jakie? (Odc. 1)

Minęła prawie niezauważalnie kolejna rocznica protestów robotniczych na Wybrzeżu i powstania "Solidarności". Wrócił przedtem, niczym symboliczny znak odrodzenia PRL, Lenin na stoczniową bramę. Czy historia zatoczyła koło i zaczynać trzeba od nowa? A może polska prawica zachowuje się tak jak Polacy w czasach Księstwa Warszawskiego? Miast traktować jego utworzenie jako ważny etap w mozolnym odzyskiwaniu niepodległości, sprzeciwiali się rządom Napoleona traktując go jako zaborcę takiego samego jak Rosja?

Do zwykłych kombatantów tamtego oszałamiającego zrywu robotniczego powracają pytania, na które każdy znajduje swoje odpowiedzi. Nikt ich nie bierze poważnie, nikt nie stara się usystematyzować i potwierdzić rzetelnymi badaniami naukowymi. Owszem, ukazało się wiele prac na ten temat, ale odpowiedzi wciąż cząstkowe i wciąż uzależnione od osobistych ocen autorów. Bardziej wywołują spory niż przybliżają do prawdy. A już na pewno lekceważą opinie zwykłych uczestników tamtych wydarzeń.

Dlaczego związek zawodowy, a nie partie polityczne, np. KPN, dokonał zmian systemowych w Polsce?

Program działania nakreślony przez Leszka Moczulskiego - rewolucji bez rewolucji - był przecież bardzo nośny i zbliżony do ideowych założeń programowych „Solidarności”. A jednak w świadomości Polaków powstało przekonanie, że do tzw. obalenia komuny, doprowadziła „Solidarność”. I tak już zostało po dziś dzień.
No więc zostaję przy tej utrwalonej wielkiej Legendzie i szukam swojej odpowiedzi. Dlaczego właśnie „Solidarność” była zarzewiem końca PRL i czy rzeczywiście końca, czy może mutacji tylko politycznej w postaci III RP?
Wbrew pozorom ważne jest, by każdy z nas, z zaangażowanych po dziś dzień w działalność społeczną i polityczną w Polsce i na emigracji, odpowiedział sobie uczciwie na rodzące się pytania, wątpliwości, bo od tego zależy czy zrobimy krok naprzód czy może wciąż będziemy kręcić się w kółko niczym pies wokół własnego ogona.

"Solidarność" wyreżyserowana przez komunistów?

Złośliwcy ironizują, że edukacja komunistyczna przyniosła nadspodziewane efekty. Klasa robotnicza stała się potęgą, która obróciła się przeciwko rządzącym.
Jeśli jednak wierzyć Anatolijowi Golicynowi, byłemu oficerowi KGB, zbiegłemu na Zachód, „Solidarność” była zaplanowanym ruchem związkowym w ramach strategicznej Dezinformacji. Miała doprowadzić do pozorowanych przemian w długofalowej polityce komunistów zmierzającej do podboju Europy i świata. Golicyn, przedstawiając strategiczne założenia komunistycznej Dezinformacji w książce „Nowe kłamstwa w miejsce starych”, pisze:
Polskie związki zawodowe przed „odnową” cierpiały z powodu piętna kontroli partyjnej. Ewentualne próby zastosowania leninowskich zasad do tworzenia nowej organizacji związku zawodowego poprzez odgórne decyzje rządowe, nie usunęłyby tego piętna. Nowa organizacja musiała więc jawić się, jako utworzona całkowicie od dołu. Jej niezależność musiała zostać ustanowiona poprzez starannie wykalkulowaną i kontrolowaną konfrontację z rządem.
Początki ruchu „Solidarności” w stoczni noszącej imię Lenina, śpiewanie „Międzynarodówki”, używanie przez członków Solidarności starego sloganu: „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!” oraz stała obecność portretu Lenina, wszystkie te rzeczy pasują do faktu ukrytego kierowania organizacją przez Partię. Bez tego przewodnictwa i pomocy, to dyscyplina „Solidarności”, a przede wszystkim fakt odniesienia sukcesu w negocjacjach z polskim rządem, byłyby niemożliwe. Ukryte wpływy Partii wewnątrz polskiego Kościoła Katolickiego, działały na związkowców jako czynnik powodujący umiarkowanie, oraz zapewniający kompromis pomiędzy „Solidarnością” a rządem.
Kiedy analizuje się krok po kroku wydarzenia i życiorysy przywódców, tę genezę ruchu związkowego, jakim była „Solidarność”, łatwo przyjąć za prawdziwą. Jeśli nawet tak było, to realizacja przez PZPR komunistycznych planów strategii słabości i ewolucji oraz odnowy na wzór leninowskiego NEP- u, wymknęła się spod kontroli. A wybór papieża Polaka i pielgrzymki Jana Pawła II do Ojczyzny znacznie utrudniły realizację strategii międzynarodówki komunistycznej pod wnikliwym nadzorem Związku Sowieckiego i agentury KGB.

Samorządnie, uczciwie, sprawiedliwie i po polsku

Trzeba jednak pamiętać, że „Solidarność” nie głosiła haseł rewolucyjnych nie tylko dlatego, że między bajki należy włożyć teorię, iż związkowcy dążyli do obalenia komuny w Polsce i odzyskania niepodległości. „Solidarność” nie była u swych początków ruchem niepodległościowym z prostej przyczyny. Nikt, kto myślał wówczas trzeźwo, nie sądził, iż ruch związkowy może obalić komunę uzbrojoną po zęby, pokazującą raz po raz w dziejach jej bytu na ziemiach polskich i w całych demoludach, że na żadne fanaberie wolnościowe nie pozwoli.
Czy zresztą w zsowietyzowanym społeczeństwie w ogóle powszechne hasła niepodległościowe miałyby wtedy szansę? Miało być tylko samorządnie, uczciwie, sprawiedliwie, godnie i po polsku, a to oznaczało bez przelewu krwi i z Bogiem. Klasa robotnicza po prostu upomniała się nie tylko o swoje, ale o naród, sięgnęła do swych ojczyźnianych i chrześcijańskich korzeni i pod tym względem z pewnością nie była ani rewolucyjna, ani komunistyczna, ale na pewno pozostała systemowo socjalistyczna.

W euforii zwycięstwa

To dlatego większość zwykłych ideowych działaczy z roku 1980- 81 i okresu wojny junty Jaruzelskiego, jaką była WRON, przyjęła kontraktowe wybory z 4 czerwca 1989 r. za oszołamiające zwycięstwo i nie słyszała już przestróg nielicznych, dobrze zorientowanych w kompromisach przy „okrągłym stole”. Ja ich w każdym razie jako regionalny działacz "Solidarności" nie słyszałam.
„Okrągły stół” był w większości przyjmowany jako pragmatyczny kompromis na drodze do normalności, a Wałęsa gwarantem uczciwości i stróżem realizacji postulatów ponownie zalegalizowanej „Solidarności”. Gdzieś tam na marginesie wiedzy przeciętnego Polaka kołatała się informacja o „Solidarności 80” czy „Solidarności Walczącej”. Młodych interesowała KPN i jej protesty.
Dziś na takie określenia roli Wałęsy, pojmowanie porozumień w Magdalence, parskamy gorzkim śmiechem. Można się śmiać, ale trzeba też pamiętać, że dla większości Polaków alternatywnymi, dla tub propagandowych reżimowych mediów i gazet, źródłami informacji, były tylko samizdaty czy jak kto woli, bibuła, ulotki, Radio Wolna Europa, Głos Ameryki i BBC z Londynu. Konia z rzędem temu, kto z tych materiałów, poza kapeenowskimi i pochodzącymi z emigracji niepodległościowej, wyłuska program walki o niepodległość Polski. Nawet, nawiązujący do Piłsudczyków, program KPN był w warstwie społecznej – socjalistyczny. To się nazywało wtedy walką o socjalizm z ludzką twarzą.
Nie ma się więc co dziwić temu, że stojąc na chodniku pod siedzibą olsztyńskiej „Solidarności”, niczym na barykadzie, machałam przyjaciołom zgromadzonym przy oknach Zarządu Regionu, protokołami z obwodów komisji wyborczych mojej gminy w euforii zwycięstwa. Łaskawie też jako zwycięzcy pozwoliliśmy na dogrywkę, nie bacząc na ewentualne skutki. Większość po prostu zlekceważyła, tzw. II turę wyborów uzupełniających, nielegalność powtórnego głosowania na listę krajową i nie poszła do urn 18 czerwca 1989 r.

Propaganada robi swoje

Dopiero wybór Jaruzelskiego na prezydenta wielu z nas, oszołomionych zwycięstwem kandydatów Komitetu Obywatelskiego Lecha Wałęsy, otrzeźwił. Ale niekoniecznie wszystkich. Ci łatwo łyknęli bajki o zagrożeniach wynikających z ewentualnego niedotrzymania umów „okrągłego stołu”. Zaufani nasi posłowie, których znaliśmy w wielu wypadkach z okresu przed stanu wojennego i jako działaczy Solidarności podziemnej, tłumaczyli nam ściszonym głosem, że tak trzeba było, a gruba kreska Mazowieckiego jest koniecznością, bo lustracja mogłaby doprowadzić do niebezpiecznego konspiracyjnego organizowania się esbeków, tajniaków i twardogłowych komunistów.
Rzecz znamienna, że takie poglądy przekazywali nam nawet ci, którzy dziś uznają „okrągły stół” i ustalenia w Magdalence za zdradę, a grubą kreskę, brak lustracji za przyczyny obecnej sytuacji w Polsce.

Pytania bez odpwiedzi

Wciąż jednak wielu z nas, uczestniczących w tych wydarzeniach, nie znajduje odpowiedzi, dlaczego po 1989 r. „Solidarność” nie wróciła do dawnej świetności, kiedy właściwie nic już nie stało na przeszkodzie, by związki dyktowały politykom rozwiązania systemowe polityczne i społeczne, by skutecznie broniły miejsc pracy?
Dlaczego po entuzjastycznym rzuceniu się do działania kombatantów „Solidarności”, nagle okazało się, że nie można odtworzyć dawnej potęgi „Solidarności”. Każdy wziął swoje zabawki i poszedł do domu?
Nie zupełnie tak było Wielu dawnych działaczy po prostu znalazło się w tym historycznym momencie poza granicami kraju. Tam zapuścili korzenie z konieczności lub z wyboru, uznając swoją działalność związkową za przeszłość.
Mogę własną obserwacją zaświadczyć, że nie tęskniono za nimi w regionach. W każdym razie nie przypominam sobie, by przy okazji kolejnych rocznic honorowano ich choćby zaocznie odznaczeniami czy przybliżano nowym młodym członkom ich życiorysy związkowe.
Owszem, dziś można je odszukać i odczytać w „ Encyklopedii Solidarności” realizowanej przez IPN i to wszystko, co pozostało, czyli wspomnienia kombatantów we własnym gronie.
Nieprawdą jest też, że dawni działacze odrzucili drugą „Solidarność” jako strukturę zmontowaną przez SB. Wprost przeciwnie, prawie w komplecie spotkaliśmy się na starcie.
Wynik wyborów 4 czerwca był przede wszystkim naszą zasługą, naszej ciężkiej harówy i naszych, nierzadko kosztem rodziny, wydanych pieniędzy oraz pomocy z zagranicy, w tym kombatantów solidarnościowych. Po wyborach wróciliśmy do ciężkiej pracy związkowej.
Co się potem z nami stało? Każdy ma swoją historię. Młodym dociekliwym polecam prześledzenie losów członków prezydium, przewodniczących komisji zakładowych choćby tylko jednej dowolnie wybranej sekcji branżowej „Solidarności”, by odpowiedzieć sobie i innym na pytanie, co się z nami stało po 1989 r.
Mogą być bardzo zdziwieni, kiedy okaże się, że ci, którzy podają się dziś za opozycjonistów z rodowodem solidarnościowym, niewiele mają wspólnego z dawną pracą związkową. Ale to już odrębny temat na sążnistą rozprawę badawczą z dziejów NSZZ „Solidarność”.
Mit działaczy ""Solidarności"" z lat 1980 – 1989 wycofujących się z życia związkowego nie da się obronić przynajmniej do czasu „wojny na górze” i pierwszych podziałów miedzy zwolennikami kandydatur na prezydenta RP; Lecha Wałęsy a Tadeusza Mazowieckiego.
Dziś wiemy, że o żadnego nie warto było się kłócić, tylko obu należało pogonić, ale wtedy słyszałam z ust znajomych.
– Moja „Solidarność” już się skończyła.
Emocje wzięły górę.
Co do jednego chyba jednak wszyscy dziś jesteśmy zgodni. Nie dało się odtworzyć dawnych struktur związkowych w zakładach pracy. Przyczyny były różne i zależały od wielu czynników; wielkości miejsca pracy, prywatyzacji czy dezintegracji wielkich molochów zjednoczeniowych.
Związki przestały być Polakom potrzebne?

cdn.

______________________
w wersji audio "Rozmyślań przy zmywaku" możemy słuchać tu: Niepoprawne Radio PL