niedziela, 29 czerwca 2014

Tak było. Tak jest. Jak może być? (cz. 2)

Część 1 Rozmyślań przy zmywaku, o tym jak było i jak jest zakończyłam pytaniem: Jak się z tego wydobyć, jak poczuć się dumnym Polakiem, odpowiedzialnym nie tylko za swój płot? Ot i powstał problem i to nie byle jaki.

Wydaje się bowiem, że społeczeństwo zabrało zabawki i poszło sobie. Bijcie się, kłóćcie, a my i tak sobie poradzimy bez was, bez waszego samorządu i państwa.
W rozmowach u przysłowiowej cioci na imieninach najczęściej reprezentowane są dwie opcje. Jedni mówią, co państwo im zabrało i na co idą pieniądze samorządowe i czego oczekują od władzy, drudzy mówią - A ja mam to wszystko w d…. Nie interesuje mnie polityka, robię swoje. Jak nie załatwisz, jak nie posmarujesz, jak nie ominiesz prawa, nie pojedziesz.

Trudno się dziwić takim postawom, obie szkodliwe, ale wyrosłe z polskiej tradycji.
Władza od czasów zaborów nie była nasza. Komuna podział ten podtrzymała. Ułatwiła jej to dokonana przez Sowietów i Niemców, a potem przez rodzimych komunistów, eksterminacja polskiej inteligencji i duchowieństwa. Terror lat stalinowskich i pranie mózgów dwu pokoleń Polaków w PRL dopełniły swego.

Z drugiej strony nie ma takiej władzy, którą nie dałoby się oszukać czy przekupić. I tak nauczyliśmy się; tu są my, tam są oni i najważniejsze przeżyć.
Z tym, na co nie masz wpływu musisz się pogodzić. Wolność to zrozumienie konieczności – głosiła marksistowska definicja wolności.
Krótkie było przebudzenie Polaków do brania spraw w swoje ręce. Samorządność wymagała zaangażowania i wysiłku, bierność jedynie sprytu i znajomości.

Czy tak musiało być?
Zdecydowanie - nie!
A jednak stoimy w grzęzawisku, z którego trudno choć jedną nogę wyciągnąć. Wszystko wydaje się stracone nie tylko ze względu na afery rządu Tuska, ale również wskutek niemal powszechnej postawy; moja chata z kraja - lub - władza powinna dać. Brak powszechnie tej trzeciej; to jest do zrobienia i zabieramy się do działania. Dostrzegają ten problem polskie elity patriotyczne. Dwoją się i troją, by przekazać Polakom dumną historię Polski i wskrzesić umiłowanie Ojczyzny. Niestety, na konferencjach i wykładach kończy się entuzjazm działania.
Mądre diagnozy publicystów i naukowców, stawiane w czasopismach, w pięknie wydanych książkach, docierają do przekonanych, nie trafiają do zwykłych Kowalskich z różnych przyczyn. Nie chcę dziś o nich myśleć.
Jest jak jest i pora to zmienić, jeśli chcemy mieć własny dom. Nie zrobią tego za nas politycy.
Socjolog dr Barbara Fedyszak – Radziejowska proponuje raz jeszcze przemyśleć Polskę. Wydobyć z najnowszej historii to, co na pewno nam się udało, z czego możemy być dumni Pozwoli ono odbudować poczucie własnej wartości.

Któż by tego nie chciał?! Chyba tylko ci, którzy żerują na naszej słabości. Problem nie w chceniu, a sposobie działania, by cel osiągnąć.
Ten sposób działania musi zacząć funkcjonować od dołu, od rodziny, wioski, gminy i miasta. Nie ulega wątpliwości, że potrzebne są zmiany systemowe.
W przypadku samorządu terytorialnego warto raz jeszcze przejrzeć ordynację wyborczą. Czy na pewno musi ona być wciąż proporcjonalna w powiatach, województwach i w miastach powiatowych?
Czy nie warto byłoby wprowadzić postulowane od lat ograniczenie kadencyjności wójtów, burmistrzów i prezydentów? Będzie wtedy szansa na przecięcie korupcyjnych powiązań i ożywienie udziału czynnego i biernego mieszkańców gmin w wyborach.
Ba! To są zmiany systemowe, ich nie da się wprowadzić bez obalenia obecnego systemu w wyborach parlamentarnych. By do tego doszło, potrzebna praca u podstaw; edukacja patriotyczna.

Prof. Andrzej Zybertowicz zaproponował „Archipelag Polskości”, tj. połączenie wszystkich patriotycznych sił dla odzyskania Polski dla Polaków.
Redaktor Witold Gadowski poszedł dalej. Rzucił hasło „Fabryki Polskości".
Widzi to jako działanie menadżerskie, finansowane przez biznesmenów patriotów odbudowujące polską kulturę; film, teatr, muzykę itd.

W tych propozycjach na odbudowanie duszy narodu każdy pomysł jest dobry, który prowadzi do zrozumienia, kim jesteśmy, dlaczego warto mieć własną ojczyznę i jakie wobec niej mamy obowiązki.
Twierdzę jednak, że to nie wystarczy.
Kiedy mówimy – Ojczyna - dobro wspólne - myślimy o wielkich czynach, wielkich pieniądzach, wielkich obowiązkach.
Owszem, wspaniałe filmy przybliżające historię Polski, wielkie narodowe sceny teatralne i muzyczne, książki, koncerty, spotkania itp. - wszystko jest potrzebne i potrzebnych jest wiele głów i wiele rąk do pracy. Nie łudźmy się, że wszystko można załatwić wynajętym pracownikiem i portfelem patriotycznego sponsora.
Tu potrzebny jest i wielki entuzjazm, i wielka praca oddanych wolontariuszy, i co najważniejsze - czas na mrówczą pracę.

Zanim jednak napiszemy kolejny plan działania, który demokratycznie nas pokłóci przy jego zatwierdzaniu, potrzebny jest lider, w każdej miejscowości.
Jesteś młody, masz pomysły, wkurza cię, że jedyną rozrywką w twojej dzielnicy jest klub z muzyką techno, piwem i trawką?
Narzekasz, że nie ma w pobliżu boiska, kortu, że nie ma świetlicy, w której można by było urządzić kurs tańca, spotkać się przy kawie z przyjaciółmi, przejrzeć czasopisma a nie tylko GW?
Denerwujesz się, że nie ma w gminnej bibliotece najnowszych pozycji książek, które cię interesują, niestety, cena ich nie jest na twoją kieszeń i nie możesz ich przeczytać?

Zamiast narzekać, że nic się nie da zrobić bo wójt, premier, ech, szkoda gadać, wyjdź ze swoim pomysłem do znajomych, kolegów, przyjaciół i zaproponuj konkretne zadanie do wykonania.
I nie mów, że to niemożliwe.
W Internecie możesz odszukać i obejrzeć serial, który w przeciwieństwie do „Czterech pancernych i psa” nigdy nie był powtarzany w polskiej telewizji, tj. Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy. Warto do niego wrócić, warto pokazać młodemu pokoleniu, jakimi metodami walczono z Kulturkampf i jak dziś należy walczyć z degradacją tożsamości narodowej.
Do utworzenia, np. wiejskiej biblioteki nie potrzebna jest partia, ale pomysł i konsekwentna jego realizacja przez zapaleńców.

Jeśli mimo to nadal nie wiesz jak to zrobić, przejrzyj historię tworzenia Radia Maryja.
Nie, nie każę ci zakładać radia katolickiego. Przyjrzyj się tylko, jak ono rosło, jak budziło wolę działania u słuchaczy, jak powstawały kolejne inicjatywy; gazeta, wydawnictwo, uczelnia, TV Trwam, jak pozyskiwano i pozyskuje się środki finansowe, o których myślał zapewne redaktor Gadowski, mówiąc o „Fabryce Polskości”.
A nade wszystko przyswój sobie hasło: Alleluja i do przodu!
Bo tak jak modlitwa bez uczynków jest martwa, tak pomysły bez wprowadzania w czyn są nic nie warte.
Sprawdzone przez autorkę, zapewniam i życzę powodzenia wszystkim, którym nie znudziła się Polska.
Wiem, pamiętam, co napisałam w poprzedniej notce o niewdzięczności i zawiści Polaków, ale kto by się tam tym przejmował.

_____________________________________

Można też posłuchać: audycja 541 (niedzielna)

czwartek, 26 czerwca 2014

Tak było. Tak jest. Jak może być? (cz.1)

Mała warmińska gmina. Jedynymi miejscami zatrudnienia były: pobliski SKR, urząd gminy, ośrodek zdrowia, GS, bank spółdzielczy, szkoły i przedszkola, a jedyną rozrywką akademie z okazji rocznic państwowych i „międzynarodowych”, tzn. z okazji 1 maja czy rocznicy rewolucji październikowej, wiejskie zabawy w Domu Strażaka i uroczystości w gminnej szkole podstawowej.
W niektórych gminnych wioskach, gdzie było miejsce na świetlice, działał zespół ludowy, koło gospodyń i teatr „aliantów z warszawki”, którego główne zajęcie polegało na korzystaniu z urzędowych telefonów na zagraniczne rozmowy. Do spektakli tego teatru prosty lud nie był dopuszczany.
Wszystko pod patronatem Gminnego Ośrodka Kultury, którego biuro mieściło się kątem w Domu Strażaka.
Przyszły pierwsze wybory samorządowe i pierwsze zmiany, na które mieszkańcy nie byli przygotowani ani mentalnie, ani ekonomicznie; rozwiązanie z dnia na dzień Spółdzielni Kółek Rolniczych (SKR), dewastacja i rozkradanie sprzętu i urządzeń rolniczych, masowe bezrobocie, wyprzedaż majątku gminnego.
Ale były i pozytywne zmiany; przyjęcie przez samorząd prowadzenia oświaty, służby zdrowia, likwidacja ekonomicznego zespołu obsługi szkół, tzw. ZEAS –u i usamodzielnienie szkół jako jednostki budżetowe. Zaczyna kwitnąć życie kulturalne.
Rozwiązano GOK, wioski otrzymały fundusze na działalność kulturalną, wyremontowano starą halę na dom kultury, który zaczął tętnić atrakcyjnymi zajęciami; ognisko muzyczne, teatrzyk dziecięcy i pierwsze jego sukcesy na przeglądzie teatrów amatorskich, język niemiecki i angielski dla dorosłych, kurs tańca towarzyskiego, by wspomnieć tylko niektóre inicjatywy kulturalne.
W szkole wprowadzono język angielski i dodatkowe, darmowe lekcje języka niemieckiego. Do dzieci przyjeżdżali aktorzy z Teatru Lalek w Olsztynie na lekcje retoryki i kultury słowa.
Zajęcia dodatkowe przeniesiono do domu kultury. Dzięki samodzielnemu prowadzeniu księgowości i dysponowaniu pieniędzmi z subwencji możliwe było wspólne działanie domu kultury i szkoły. Znalazły się pieniądze na naukę pływania dla dzieci również z punktów filialnych.
Wydawało się, że rodzi się wspólnota, że możliwe jest zjednoczenie ludzi wokół konkretnych zadań. Klasa przeznaczona na zebranie w sprawie budowy sali gimnastycznej pękała w szwach od liczby ludzi, którzy na nie przybyli.
I tu zaczęły się schody, a właściwie polityka zarządu i rady gminy. Inicjatywy owszem, ale, żeby zaraz oddolne? Jak wtedy wygrać wybory? Jak dać zarobić przy remontach starym wypróbowanym znajomym?
Wystarczyła jedna kadencja i zmiana składu rady, ograniczenie jej kompetencji, uniezależnienie się wójta od jej decyzji, by zlikwidowano dom kultury, a wraz z nim teatrzyk i ognisko muzyczne oraz inne zajęcia.
Co w zamian? Festyny z morzem piwa i kiełbaski wyborcze.
Owszem, wybudowano salę gimnastyczną, ale była to już zasługa wójta, a nie mieszkańców wioski.
I o to chodziło! Znowu wróciło stare; załatwianie z władzą koncesji na sprzedaż alkoholu, układy przy załatwianiu pracy i wygrywaniu przetargów. Znowu władza stała się potrzebna, a bierny lud petentem u pańskiej klamki. Wioski stały się noclegowniami, a z gminą łączą jej mieszkańców jedynie podatki i szczepienie psów, niektórych szkoła i ośrodek zdrowia.
Stare wróciło na dobre i chyba nie ma szans na szybką zmianę, bo zniszczono entuzjazm i oduczono ideowych ale naiwnych entuzjastów pracy organicznej u podstaw.
W ostatnich wyborach wójt nie miał konkurencji, podobnie jak radni. Nie ma nowych chętnych nawet na diety radnych. Każdy już jakoś pościelił swoje gminne legowisko i odizolował się wysokim płotem strzeżonym przez rodwajlery od inicjatyw społecznych.
Uczciwie trzeba jednak powiedzieć, że stało się to nie tylko za sprawą kija wobec niezależnych od władzy samorządowej i marchewki dla gotowych na współpracę w zamian za umorzenie podatków.
Dziwne majsterkowanie polityków przy Ustawie o samorządzie terytorialnym wskrzesiło mechanizmy działania peerelowskich rad narodowych, a z wójtów uczyniło naczelników gminy, z burmistrzów i prezydentów miast wykonawców partyjnej polityki.
Jesteś grzeczny, dostaniesz dotację, wygrasz konkurs, zrobimy kampanię na następną kadencję. Jesteś nie nasz, chcesz się urwać ze smyczy? Pokażemy ci, że guzik sam możesz.
Jest i inna przyczyna, wspólna dla całej Polski, dla której nie udaje się nam odbudować tożsamości narodowej i uczynić naród współodpowiedzialnym za losy ojczyzny tej małej – gminnej i tej wielkiej, której na imię Rzeczpospolita Polska.
Ostatnio na spotkaniu w Klubie Ronina prof. Andrzej Nowak przypomniał pewne spostrzeżenie Jana Długosza o narodowej wadzie, która przez wieki nic nie straciła na swej aktualności.
Przytoczę je w całości, bo wydaje mi się, że wiernie wyjaśnia brak zaangażowania Polaków w życie wspólnotowe i brak liderów inicjatyw łączących mieszkańców we wspólnym działaniu.

Jan Długosz w Liście dedykacyjnym poprzedzającym Roczniki czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego tak pisze:
Nawet gdybym był obdarzony najwyższym umysłem i takąż wiedzą, a obowiązek pisarski gdyby mi się wydawał łatwy do spełnienia, jeszcze do tak trudnego dzieła nie mógłbym przystąpić bez oglądania się na trudności i bez obawy z przyczyny złośliwej potwarzy niektórych i zawistnego oszczerstwa, bo jeśli różne narody odznaczają się rozmaitymi przymiotami, jak i wadami, to naród Polaków jest uważany za skłonniejszy do zazdrości i potwarzy niż do czego innego; czy to powodem tego jest dziedzictwo po przodkach, czy położenie i klimat niełaskawy, czy tajemna siła gwiazd, czy chęć dorównania przymiotom innych rodem i pochodzeniem, ale umysły Polaków uchodzą za bardziej pochopne do występków płynących z zawiści niż do jakichkolwiek innych. To jest powodem, że niektórzy sądzą, jakby Cham był ojcem Polaków i wszystkich Słowian, ponieważ on drwiący z biódr własnego ojca Noego, występek ten przekazał również potomstwu”.
Myślę, że Jan Długosz zbyt delikatnie szukał przyczyn zawiści Polaków.
Ja mam swoją teorię, która dziś wydaje się bardziej prawdopodobna. Wtedy jeszcze nie wyszliśmy z plemiennego chamstwa, dziś do niego wróciliśmy.
Długo by gadać, jak zniszczyli politycy i my wszyscy zalążek prawdziwej wspólnoty mieszkańców, która rodziła się po pierwszych wyborach samorządowych w 1991 r.
Nie w każdej gminie i nie w każdym mieście było tak czarno. Być może inni mieli więcej szczęścia,mimo niekorzystnych zmian samorządowych, niż moja gmina.
Niewątpliwie jedno zostało na pewno zniszczone radość z oddolnego organizowania życia w gminach. To należy koniecznie odbudować.
Nie może być tak, że na samorządzie kończy się inicjatywa, kończy się wspólnota, a sołtys jest od ściągania podatków i wywieszania na tablicy ogłoszeń rady gminy i wójta.
Jak się z tego wydobyć, jak poczuć się dumnym Polakiem, odpowiedzialnym nie tylko za swój płot? ? O tym już w następnych Rozmyślaniach przy zmywaku.
_____________________________________
Można też posłuchać. Audycja 540 (czwartkowa):

http://niepoprawneradio.pl/
Źródło ilustracji: http://www.wloszakowice.org/

piątek, 20 czerwca 2014

Przed wami szansa



Nie jestem zawodowym dziennikarzem, ani publicystą. Przydarzyła mi się przygoda blogowania, a owocem jej jest poznanie wspaniałych ludzi, którym nie znudziła się Polska.
Blogowanie, praca w redakcji Niepoprawnego Radia Pl, surfowanie w sieci
po politycznych portalach i forach, dało mi pewne rozeznanie w mechanizmach wojen politycznych i sposobach pracy PR.

Nauczyłam się  jednego; ostrożności w radykalnych opiniach, gdy trwa wojna.

Od śp. korespondenta wojennego,  Waldemara Milewicza zaczerpnęłam dziennikarską przestrogę; prawdy o wojnie dowiadujemy się po jej zakończeniu, gdy trwa, jest tylko dezinformacja wywiadów i agentów wpływu. Dodajmy -  niesiona przez wynajętych trolli i  pożytecznych idiotów,  święcie przekonanych o  prawdziwości przekazywanych informacji i słuszności głoszonych opinii.
 Dotyczy to również wojny gangów, walki o władzę, wpływy w strategicznych gałęziach gospodarki i państwowych instytucjach czy parlamentarnego lobbingu.

Żadna z tych wojen bez mediów nie byłaby możliwa do przeprowadzenia. A wygrywa ją ten, kto ma nie tylko przychylność mediów, ale przede wszystkim swoje sposoby na wywieranie nacisków.
Dziennikarskie cyngle zawsze były i są do usług. Nie wiem czy dostają instrukcje, czy robią to już z własnej woli, czy są do tego zmuszani za pomocą kija i marchewki lub szantażu. Faktem jest, że media mainstreamowe już dawno przestały pełnić rolę informującą społeczeństwo, a stały się agendami PR.

Jest tego i dobra strona. Komu na tym zależy, umie już odróżniać cyngli od dziennikarzy. Zatoczyliśmy krąg i również pod względem rozumienia dziennikarskiego tekstu wróciliśmy szczęśliwie  do PRL. Wtedy też trzeba było czytać między wierszami i pytać o cel przekazywanej informacji. Lepsze to niż udawanie, że media są wolne.
W aferze Tuska, którą  usłużni dziennikarze łaskawie nazywają „aferą podsłuchową” już łatwiej jest odróżnić, zawartość garnka od pokrywki.

Internauci  z pasją śledczą zastanawiają się, kto wyciągnął taśmy z kompromitującymi rząd nagraniami i w jakim celu? Jedni twierdzą, że to  agentura obcych państw. Inni, że to ostra wymiana ciosów między prezydentem a premierem.
Niebezpieczna bywa taka śledcza pasja, gdy jedynym źródłem dociekań jest ogólnie dostępna papka mainstreamowych mediów lub wrzutka do sieci blogera, którą nie sposób zweryfikować. Dawno bowiem minęły czasy, kiedy manipulowano jedynie półprawdami,  dziś walczy się kłamstwem, które nieświadomie rozpowszechniamy zbulwersowani informacją.

Dlatego zostawiam problem – kto i dlaczego? -  znawcom służb specjalnych, np. panu Czempińskiemu, twórcy PO. (Tu na  marginesie wtrącę, że mocno dziwi mnie zarzut Tuska o próbie  obalenia  rządu przez podsłuchujące służby. Kto zakładał, ten ma prawo do rozwiązania, to chyba jasne).

 Ja na swoim Zmywaku mogę jedynie czekać na owoce wojny politycznych gangów, mając nadzieję, że tym razem wreszcie łajba PO – PSL ze sternikiem  i majtkami cierpliwie  czekającym na ochłapy z pańskiego stołu, zatonie i to skutecznie, bez podstawiania Polakom kolejnego „Bolka” przez, np. wspomnianego tu wyżej generała.

Tymczasem do manipulacji opinią społeczną w aferze Tuska doszła nowa jakość; zmuszanie   dziennikarzy (nie mylić z resortowymi dziećmi i cynglami) do zajęcia stanowiska w  wydarzeniach ewidentnie kreowanych dla osiągnięcia celu zakrytego nawet przed  ich uczestnikami.

Wielki rwetes powstał wokół najścia na redakcję Wprost w środowisku dziennikarskim. Ruszyli wszyscy na pomoc Latkowskiemu. Fora paliły się od emocji: Naruszono  wolność słowa! To skandal! Białoruś! Nieważny stał się zabazgrany życiorys naczelnego i rola w umacnianiu władzy tygodnika Wprost.  W świat poszło  zdjęcie wbitego w fotel Latkowskiego z laptopem u piersi, którego szarpią agenci ABW.

Akcja szyta tak grubymi nićmi, że wstyd, gdy dziennikarze się na to nabierają, a jednak…  zostali zmuszeni do podjęcia decyzji; stanąć w obronie redakcji czy uznać, że nie warto w kłótnie rodzinne się mieszać.

Przyzwolenie na usprawiedliwianie nalotów na redakcje,  rekwirowania dysków redakcyjnych -  to właściwie koniec IV władzy. I pozostaje wydać komendę: Sztandar PZPR wprowadzić!
Zawsze przecież można akcję powtórzyć i to prewencyjnie, zanim cokolwiek zamieści w czasopiśmie czy dzienniku tzw. niezależny redaktor.

Zaprotestować?
To oznacza kreowanie Wprost na tygodnik opozycyjny wobec władzy. Co może wprowadzić  w histeryczny śmiech całą redakcję z przyległościami. I co gorsze, przykrywa istotę afery Tuska w wykonaniu posłańca Sienkiewicza.

 Jak postąpić?
 Można tak, jak zrobiła Stokrotka, oburzyć się na jeden dzień na potrzeby akcji.
A można bez wglądu na to, kim jest Latkowski,  stanąć w obronie nie  redakcji a zasady wolności słowa. I wielu taką decyzję podjęło; pojechali do redakcji, nagłośnili użycie ABW również za granicą. Na gorąco w newsach wyrażali swoją negatywną ocenę władzy.

Głosy oburzenia nie milkną i dziś,  tylko że pełnią już podwójną rolę, niekoniecznie broniącą wolności słowa.  Co oznaczałoby, że już nie tylko Stokrotka powróciła na dawne, ustabilizowane pozycje.
Warto te gromkie pohukiwania niektórych dziennikarzy  zbierać. Nie od rzeczy byłoby też upamiętniać  święte oburzenia  polityków, bo może trzeba będzie kiedyś przypomnieć je  komuś, jak dziś lemingom  wywiad  Olejnik i Klubik z Tuskiem z  27.01.2006

Jeśli chodzi o mnie to ja do wiarygodności tego świętego oburzenia  przykładam nieco inną miarę.
Czekam bowiem wciąż nie na spektakularne akcje obrony, a na uderzenie się mainstreamu we własne piersi i oczyszczenie dziennikarstwa z cyngli i propagandystów.  Nie byłoby bowiem akcji ABW w stylu sowieckim, gdyby z równym entuzjazmem dziennikarze przybyli pod dom Wojciecha  Sumlińskiego, gdy o rankiem aresztowano i zabrano  komputer i dziennikarskie materiały, dotyczące śledztwa zabójstwa ks. Popiełuszki, gdyby z równym oburzeniem potępiali wkroczenie policji do redakcji GP w 2010 r.
Ów groźny happening dla odwrócenia uwagi od Tuska i treści nagrań to konsekwencja 25 lat służby prasowej, zaklepanej na początku przepoczwarzania się PRL w III RP, władzy.
Nie ma ognia bez iskry, a ta iskra tliła się od lat.  

Czy oczyszczenie jest możliwe?
Skoro możliwe było medialne niszczenie prezydenta Lecha Kaczyńskiego, niszczenie Antoniego Macierewicza, blokowanie niewygodnych informacji o katastrofie Smoleńskiej, totalna walka z Kościołem, to możliwy jest i cud powrotu IV władzy do roli, jaką jej wyznaczyła demokracja. Wystarczy tylko skorzystać z prawa do wolności słowa.

Zwykła drobnostka dla profesjonalnego dziennikarstwa, która nie pozwoli na panoszenie się mafijnych układów, a ci którzy je upublicznią będą się czuli bezpieczni, bo za każdym razem wyruszy solidarna  „wataha” kolegów, która obroni i nie pozwoli skrzywdzić.
Nie ma się tu czego bać, wszak „nie wszystkich was zamkną”. Prawda?


Dołączam na koniec pewien apel z fb. Może się przydać w odnowie dziennikarskiego rzemiosła. 

„Dziennikarze mediów wiadomych - macie szansę się odkuć i odkupić winy za lata lizania rządzącym miejsca, gdzie plecy szlachetną nazwę swą tracą”. ( Michał Lewandowski)







_____________________________________


Można też  posłuchać. Audycja 539 (niedzielna):

wtorek, 17 czerwca 2014

„Elyta” złotego klozetu


Nie chodzi o przyszłość PiS-u, ale o przyszłość Polski, a w tej sprawie nie można siedzieć z założonymi rękami. Te  ostre słowa padły z ust prof. Andrzeja Nowaka w poniedziałkowym Klubie Ronina. Nie tylko Profesor ma pretensje do powściągliwości PiS wobec skandalu, który w normalnym kraju zmiótłby ten rząd w ciągu jednego dnia.

Żale, że PiS nie przyłącza się do ulicznych protestów RN pojawiły się wśród sympatyków tej partii na Twitterze.  Akurat je rozumiem, choć nie wiem do końca, jak powinniśmy się zachować  w te j sytuacji; krytykować i wspierać niezamierzenie narrację antypisowską czy jednak mówić głośno o tym, co niepokoi?  Potrzeba nam bowiem jedności siły i entuzjazmu, by wyprowadzić Polskę z  grożącego upadku. 

Po wczorajszej skandalicznej konferencji premiera chyba już nikt nie ma wątpliwości, że Tuska, jeśli Polacy tego nie zrobią, wykopie ze stołka,  układ gangsterów, który zawłaszczył Polskę. A ten zamieni tylko siekierkę na kijek. A nie o taką zamianę  przecież chodzi, jak mówił Prymas Tysiąclecia,  gdy  krążąca butelka spirytusu przejdzie z rąk jednych pijaków do rąk innych pijaków.

Zgadzam się z dojrzałą polityką parlamentarną PiS. Uznałam argumentację Jarosława Kaczyńskiego w oświadczeniu poprzedzającym wystąpienie premiera.
Tak powinno być; konstruktywne wotum nieufności i przyspieszone wybory. A w przypadku przegranej odpowiedzialność za kraj biorą ci, którzy zagłosują przeciw odwołaniu skorumpowanego rządu.
Tak powinno wyglądać stabilne funkcjonowanie demokracji parlamentarnej.



Problem w tym, że to nie jest demokracja parlamentarna, ale rządy zwykłych mafiozów, nawet nie oligarchów, „elyt” marzących o złotym klozecie Janukowycza,  a większość sejmowa w różny sposób uwikłana jest w układy lobbystyczne, jeśli nie korupcyjne.



Konstruktywne wotum nieufności mogłoby się jednak, mimo wszystko, powieść, gdyby wsparł je masowy protest Polaków mających dość rządów bezprawia.
Wielokrotnie nadarzała się okazja do takich protestów, nigdy  jednak nie została wykorzystana. Nie miejsce tu, by je wymieniać, ale nie ulega wątpliwości, że taki spis zaniedbań opozycji jest Polakom niezbędny, jak niezbędne jest  poznanie przyczyn takiej polityki opozycji. 


Teraz to już nie kolejna zwykła  okazja do zmian politycznych, to ostatni alarm przed ostatecznym upadkiem Polski, nazwanej buńczucznie przez  Sienkiewicza  „państwem teoretycznym”.



Nie próbuję nawet snuć przy „Zmywaku” myśli  analizujących, kto i dlaczego nagrał Sienkiewicza, Nowaka czy Belkę i dlaczego tak długo trzymał taśmy w zamrażarce? Dlaczego właśnie teraz zostały wyciągnięte?
 Mogę się tylko domyślać, że wisiały nad skorumpowanym rządem jak miecz Damoklesa. I stąd chyba wzięła się w tak krótkich odstępach czasu obfitość „emocjonujących” narracji, które wstrząsały opinią publiczną. A to w nieskończoność wałkowano wypowiedzi Marysi, a to urządzono  pogrzebowe teatrum  zbrodniarza komunistycznego, a to innego zbira, Baumana,  wzięto w obronę, a to zaatakowano Deklarację wiary i klauzulę sumienia.
Dla "emocjonującej" narracji,  zagłuszającej ewentualność ujawnienia taśm afery rządu Tuska z udziałem NBP  użyto  nawet prawników. Nagle zapragnęli dopisać do przysięgi odwołanie do Boga tak, jakby do tej pory ktoś im tego zabraniał.
Ratunku chyba też szukano w głosowaniu nad immunitetem Mariusza Kamińskiego. Niestety, nie wyszło. Wypadek przy pracy rozmroził taśmy?  

Warto też postawić i inne pytanie. Bano się tylko taśm czy narracji wokół przejmowania przez Rosjan Azotów?
Gdyby nie TV Trwam  i Radio Maryja być może bulwersująca wiadomość o zrezygnowaniu przez Skarb Państwa z ochrony strategicznej gałęzi polskiego przemysłu nie dotarłaby w ogóle do Polaków. Informacje o tym, że posłowie PiS podjęli w tej sprawie działania, również nie przebiłyby się do opinii publicznej.    
Widać sygnały o nieuchronnej publikacji, zamrożonych od 2013 r., taśm raz po raz budziły jak nocne mary Tuska i jego kolesi.
Nie zgłębiam  przyczyn, dlaczego po wczorajszej skandalicznej konferencji prasowej premiera Donalda Tuska  jak na razie lud  Warszawy nie ruszył tłumnie na Belweder. To zostawiam socjologom z nadzieją, że wreszcie przestaną służyć tylko potrzebom partyjnych zespołów PR, a pomogą zrozumieć Polakom procesy społeczne i polityczne, jakie zachodzą w Polsce.
Zwłaszcza, że znowu mamy niewielką szansę na obiektywizm oceny sytuacji wobec startującej kampanii wyborów samorządowych.
Protesty próbuje zorganizować z marnym skutkiem Ruch Narodowy. I tu akurat wiem na pewno, dlaczego skutek jest tak marny, dlaczego nie  ma spontanicznego przyłączenia się Polaków bez względu na sympatie partyjne.  
Przypomnijmy:
1) Najpierw został zmarnowany przez PiS ogromny zryw patriotyczny po tragedii smoleńskiej. Byłby teraz na wagę złota. Zamieniono to na ględzenie podczas miesięcznic, które ani nie mobilizują, ani nic nie zmieniają w sytuacji politycznej Polski.  

2) Potem pozwolono, by Ruch Narodowy  zawłaszczył i zniszczył spontaniczne Marsze Niepodległości, które jednoczyły Polaków bez względu na sympatie partyjne. 

3) Ostatecznie RN swoją twarz pokazał w sprawie  Ukrainy i kampanii opartej na ataku na jedyną licząca się opozycję. Nie pomogły apele prawicy, tłumaczenia sympatyków Ruchu Narodowego.  


4) Teraz RN rozgrywany jest przez agenturę wpływu,  a z niebytu wyciągnięto pajaca pod muszką, który dziwnym trafem powtarza hasła polityczne RN  i  podziela podziw dla skutecznej polityki Putina.  

Trudno więc dziwić się, że  PiS nie mobilizuje Polaków do wsparcia protestów RN. Choć powinniśmy być razem, to nie jesteśmy i nie jest to wina PiS.  
Pozostaje jednak, muszę to przyznać krytykującym postawę tej partii,  pytanie czy  gdyby RN nie wzywał do manifestacji, to zrobiłby  to Jarosław Kaczyński?  Szybką odpowiedź  powinien dać sam prezes i posłowie oraz  działacze w terenie. 

To ostatnie larum biją, potem już przyjdzie tylko  zagrabienie Polski, a my  postawimy znicze i będziemy szukać winnych, by własne sumienia zagłuszyć. A rządzić będzie „elyta” złotego klozetu.  

Gorzkie słowa prof. Andrzeja Nowaka, przytoczone na wstępie,  są nie tylko oceną działań opozycji, ale przede wszystkim gorącym apelem wielkiego patrioty, bo tu  nie chodzi o przyszłość PiS-u, ale o przyszłość Polski”.


Ps.
Krążą różne diagnozy przyczyn  zachowawczej polityki największej partii opozycyjnej.  Nie potrafię wiarygodnie je ocenić, dlatego pominęłam je w notce. Chciałabym jednak na marginesie toczących się sporów przypomnieć ostatnie gorące opinie na temat wyborów 4 czerwca 1989 r.  i zapytać,  kto  z nas wie dziś na pewno, że emocji nie dostarczają nam służby specjalne polskie i zagraniczne, że nie manipulują nami?  Czy wobec tego powinniśmy zaniechać protestów i pogodzić się, że Polska istnieje już tylko teoretycznie,  a w całej tej wrzawie chodzi jedynie, by PiS nie doszedł do władzy? 
_____________________________________


Można też  posłuchać. Audycja 538 (czwartkowa):

czwartek, 12 czerwca 2014

Panie Łukaszu Zalewski, nie bądź Pan żyła



Rząd PO/PSL  redaguje przyszłoroczny budżet w cieniu dyskusji o fundamentach naszej cywilizacji, czyli komu służy lekarz,  zabijać czy nie zabijać, dokonywać selekcji eugenicznych, rozwijając teorię Galtona  w imię postępu i błękitnych oczu, czy uznać to za łamanie praw człowieka i niedopuszczalny  powrót do praktyk nazistowskich i komunistycznych.

Jest to  najlepszy czas na przymiarki do budżetu nie tylko ze względu na emocjonujące dyskusje. Ludziska żyją już wakacjami i nie mają głowy do jakichś tam państwowych budżetów, raczej martwią się swoimi. 
A poza tym język ekonomii staje się dla nich coraz mniej zrozumiały. Hermeneutyka zwykłego liczenia dochodów i wydatków w skali państwa nie dopuszcza zwykłych zjadaczy chleba  do zrozumienia i ingerencji w  kształt budżetu. 
Z tego też powodu niektóre informacje żyją w przestrzeni wirtualnej tylko chwilę, a potem niezauważone znikają, nie budząc żadnej refleksji czy niepokoju.  A wszystko zależy od nagłówka i odpowiednio zawiłego przekazu.
Przykłady? Och! Na wołowej skórze by ich nie spisał.  Zdarza się jednak, że na stronę mało atrakcyjnych newsów trafi taki laik jak  mama Katarzyna, która nic tylko liczy i liczy naiwnie…, że fiskus w końcu „odfastryguje się” od jej domowego budżetu. 

Ostatnio przy zmywaku nie daje jej spokoju pewna informacja MAIC: Fiskus uderza w optymalizację
Otóż ministerstwo administracji i cyfryzacji chce ukrócić proceder „optymalizacji podatkowej nieruchomości”, w których wydzielone są lokale własnościowe,  a reszta jest współwłasnością. 

Do tej pory właściciele, zgodnie z obowiązującym prawem,  płacą podatek od metra posiadanego lokalu i podatek gruntowy. Podatek od współwłasności zależy od procentów, w jakich współwłaściciel uczestniczy w tej współwłasności. Razem daje to stuprocentowe opodatkowanie nieruchomości.  
Z  zawiłości informacji  Fiskus uderza w optymalizację wynika, że ten sposób opodatkowania współwłaścicieli zakwestionowały już dawno wyroki sądów administracyjnych.  I ten  sposób naliczania podatku, pozbawiający dochodu samorządów gminnych,  ma się zakończyć po nowelizacji ustawy o samorządzie gminnym, w tym ustawy o podatkach i opłatach lokalnych:


. - Projekt nowelizacji ustawy o samorządzie gminnym, w tym ustawy o podatkach i opłatach lokalnych, zmierza do objęcia 100 proc. części wspólnej nieruchomości obowiązkiem podatkowym - przyznaje Adam Hellwig. Współwłaściciele nie będą mogli już zoptymalizować w powyższy sposób swoich podatków.

Przykro mi niezmiernie, że nie potrafię poinformować, kim jest Adam Hellwig, nie miałam przyjemności poznać tego pana. A to błąd niewybaczalny, bo  mogłabym zapytać, jako osoba nie umiejąca się przedrzeć przez niuanse języka ekonomicznego, czy likwidacja tzw. „optymalizacji”, cokolwiek to oznacza, nie jest przypadkiem podwójnym opodatkowaniem tej samej współwłasności? Czy nie jest to wyciąganiem z kieszeni podatnika (ubogiego w przeważającej części współwłaściciela, bo kto z bogaczy zgodziłby się na dzielenie nieruchomości z sąsiadami) pieniędzy prawem kaduka?

Szkoda, że nie zrobił tego autor informacji, mogłabym przy zmywaniu myśleć nie o kolejnym haraczu fiskusa, a o wymianie okien w stuletnim lokalu wydzielonym we współwłasności.

Męczą mnie też i inne pytania,  grożące totalnym brakiem szklanych naczyń w mojej kuchni,  które nie wiem, komu mam zadać.
Próbowałam treść informacji o zmianie opodatkowania współwłasności odszukać w projekcie na stronie Sejmu. Nic  z tego. Próbowałam odszukać    na stronie ministerstwa, również bez powodzenia.
Pozostaje mi więc pytanie do autora tego bulwersującego newsa:
Panie Łukaszu Zalewski, skąd ma pan te informacje? Proszę, nie bądź Pan żyła, podziel się Pan źródłem. Musi to być źródło bardzo wiarygodne, skoro już Pan wie, że „nowe przepisy mają zacząć obowiązywać od 1 stycznia 2015 r.”. Byłabym też wdzięczna za dopowiedzenie, dlaczego zmianami  w ustawie   o podatkach i opłatach lokalnych zajmuje się ministerstwo administracji i cyfryzacji, a nie na ten przykład ministerstwo finansów, a w nim administracja podatkowa.
Nie wiem czy Łukasz Zalewski ma czas na czytanie   Rozmyślań przy zmywaku jakiejś tam mamy Katarzyny, przyznam więc, że bardzo liczę na  wyjaśnienia gości mojego bloga. Może niepotrzebnie się zamartwiam, że fiskus nie spocznie, dopóki nie puści mnie z torbami? 
 _____________________________________

Źródło ilustracji: Podatek od nieruchomości



_____________________________________

Można też  posłuchać. Audycja 536 (czwartkowa):



środa, 4 czerwca 2014

A co wydarzyło się 4 czerwca?

4 czerwca, 25 lat.... Media każą się każdemu ( mnie też) cieszyć, a ja nie wiem/nie mam z czego.... – napisał  Alien  na Twitterze. Głos ten nie jest wyjątkiem.

Dziś widać jak na dłoni idealny wprost podział społeczeństwa MY – Oni i pozostali, którym "wsio rawno", kto rządzi, byleby koryto było pełne. Inna sprawa, że ich apolityczność jest tylko pozorna. Do tego koryta wlewa konkretna władza.  Ale zostawmy ich. Zapytajmy raczej - Czy rzeczywiście musimy tylko tę datę 4 czerwca  kontestować, bo Oni świętują?

Odpowiem za siebie i za milczących, bo  ze swym głosem przebić się nie mogą, z czego cieszyliśmy się 4 czerwca 1989 r. Być może narażę się wszystkim, którym dziś nie wypada mówić o radości tamtych dni, skoro świętuje główny beneficjent naszego zwycięstwa, establishment mocno osadzony w układach PRL.

Wspominam ten dzień, a właściwie ranek 5 czerwca 1989 r.  jako chwilę absolutnej radości ze zwycięstwa, z dobrze wykonanego zadania.  Pracowaliśmy, harowaliśmy kosztem zdrowia, rodziny, własnych pieniędzy na ten sukces, który wystraszył ambasadora USA w Warszawie, a ormowców, esbeków i gminnych politruków wpędził w depresję.
 Jak to będzie - pytał mnie oddelegowany do obwodowej komisji jeden z nich – mniejszość będzie rządziła większością? Tak przyjął wynik wyborów i totalną klęskę listy krajowej. Miał świadomość, że padło największe kłamstwo PRL: Naród z partią, partia z narodem.

Zmęczeni do granic wytrzymałości jechaliśmy prywatnym samochodem jednego z rolników, by zawieźć kopię protokołów gminnych do siedziby  „Solidarności” w Olsztynie. Z okien III piętra witały nas roześmiane buzie. Darli się  wniebogłosy: WYGRALIŚMY!  Machaliśmy do nich biało czerwoną i nie kryliśmy łez radości.

To prawda, że to zwycięstwo nas uśpiło, zlekceważyliśmy zarządzoną dogrywkę wyborczą, zlekceważyliśmy ustawkę: Nasz premier, wasz prezydent. Przyszły pierwsze lata trudne; padały zakłady, zlikwidowano z dnia na dzień PGR-y, hiperinflacja. Traciliśmy poczucie bezpieczeństwa. Gubiły nas kompleksy niewolników.  Wmawiano nam, że nie umiemy zagospodarować wolności i dlatego potrzebni  są jeszcze czerwoni. Potrzebna lewa noga - głosił Wałęsa i zabrał się za skuteczne jej wzmacnianie.
Wiedza o tym, kto jest kto przyszła znacznie później.  Komuna się uwłaszczała, a tym, którzy naiwnie wierzyli, że też mogą wyjść na swoje,  wkrótce  wybito  z głowy pomysły własnych małych biznesów wynajętymi od haraczu i zastraszania. Pomogły w masowych upadłościach: skarbówka, prokuratury i sądy, pomogły też banki żądając natychmiastowych spłat kredytów.
Cyniczne kazania Kuronia w TVP i jego słynne zupki dla bezrobotnych ostatecznie spacyfikowały naszą radość.
Nie było jednak tak, że tylko oni byli winni. Zaczęliśmy się dzielić, wielu chwytało się na lep odpraw i tzw. kuroniówki licząc, że będą one takie jak w Niemczech czy Wielkiej Brytanii.  Pozwalaliśmy za tę cenę sprzedawać i likwidować nasze miejsca pracy.  Jeśli dodamy „wojny na górze” i pozbywanie się starych działaczy „Solidarności’ ze struktur związkowych, klęskę referendum uwłaszczeniowego, to mamy władców  III RP  i nasze postawy w pigułce.

I dziś o tym głównie się mówi, niszcząc wspomnienie radości ze zwycięstwa. Każe się patrzeć na tamto zwycięstwo okularami, których wtedy nie mieliśmy na nosach. Czasem mam wrażenie, że oczekuje się ode mnie przeprosin za 4 czerwca; dałam się zwieść i innych wciągnęłam w ułudę zwycięstwa. 

 A tamto doświadczenie, 4 czerwca 1989, tamta radość jest potrzebna, by naprawić, by jeszcze raz odzyskać Polskę dla Polaków. Nie zrobimy tego jednak przyjmując narrację komunistycznych obrońców układu.
To oni nam usilnie wmawiają, że wszystko było zaplanowane, że wszystko było obsadzone tajniakami, a scenariusz napisano w Magdalence, przedtem w Moskwie.
Przy takiej narracji nie mamy szans odzyskać tę wolę walki i solidarności, która nas wtedy połączyła i pokazała, że zwycięstwo jest możliwe, że jeśli naród się zjednoczy, to kiszczakowskie bandy są bezsilne. Czy rodzice, którzy nieustannie powtarzają swemu dziecku; jesteś do niczego, dajesz się kopać, nie potrafisz się bronić, jesteś nieudacznikiem, mogą liczyć, że wychowają  wolnego, mądrego człowieka, radzącego sobie w trudnościach?
Daliśmy sobie narzucić narrację przegranej  i bezsilności, bo oni mogą wszystko; mają media, banki, parlament, wsparcie międzynarodowych komuchów w UE, agentów Putina i polityki niemieckiej. Jednym słowem nie mamy szans; Polska to kondominium  i kto mądry daje drapaka. Pozwoliliśmy na zawłaszczenie tej radości przez tych, którzy wtedy portkami trzęśli.

Pisze  i mówi o tym  na spotkaniach Barbara Fedyszak – Radziejowska. Dziennikarzowi na pytanie:
Ale czy nie ciąży nad 4 czerwca 1989 r., cień dogadania się solidarnościowych elit z komunistami w Magdalence?
Odpowiada:


Ciąży, ale zachowanie Polaków 4 czerwca obaliło Okrągły stół. Premierem nie został gen. Kiszczak a rząd powołała koalicja opozycji z ZSL i SD, a nie z PZPR. W konfrontacji elity okrągło-stołowej z demosem, wygrał demos i ... oddał elicie swoją wygraną. Większość aktywnych Polaków była 4 czerwca 1989 roku zwolennikami suwerennej i demokratycznej Polski. I właśnie to sobie pozwoliliśmy odebrać, mimo, iż demokratycznie wybrano praktycznie wszystkich kandydatów  „Solidarności” i tylko 5 innych kandydatów, w tym T. Liszcz z ZSL. Odebrano w ten sposób komunistom prawo rządzenia Polakami.

 I ma rację. Pozwoliliśmy sobie odebrać zwycięstwo i prawdę o  zwycięstwie.
W obozie patriotycznym  obowiązuje dziś kontestacja i atmosfera pogrzebu. Skoro władza świętuje, my powinniśmy  mówić o tym, co było potem, po wyborach, co jest teraz,  a nie o tamtej naiwnej, zdaniem wielu, radości.   Taka postawa, uważam,  to gwóźdź do trumny Polski.

Zwolennikom III RP dokładnie o to chodzi, abyśmy nie wiedzieli co wydarzyło się 4 czerwca. Nie dajmy sobie tego odebrać. Bo poczucie klęski to źródło kompleksów, niepewności. A na tym trudno budować poczucie własnej wartości
 – mówi Barbara Fedyszak –Radziejowska i ja się z tą opinią utożsamiam.

A co wydarzyło się 4 czerwca?

Ano komuniści dostali tęgie pranie i o tym dziś myślę i z tej radości czerpię siłę, by iść pod prąd. Nie dajmy sobie i młodym Polakom  wmówić, że było inaczej. Opowiedzmy im  o wielkim zrywie Polaków ku wolności bez przelewu krwi,  oni tej historii nie znają. Wciąż tylko słyszą  nasze kłótnie o jego ocenę. Mylą 4 czerwca z całym okresem 25 – lecia. III RP.

Co do mnie, świadka i uczestnika wyborów do sejmu kontraktowego i pierwszych wyborów do Senatu, to  uspokajam; nie świętuję  tego dnia, jak chce władza, ale nikt mi nie odbierze tamtej radości. 

To prawda, że demos  „oddał elicie swoją wygraną”, ale nieprawdą jest, że nie może tej wygranej odebrać i powtórzyć zwycięstwa. 
Jak? Odpowiedzi szukajmy nie tylko u opozycyjnej partii, ale i w swoich postawach i wyborach, w swoim środowisku. Oczekuję odpowiedzi od patriotycznych elit,  ale już nie tylko w gadaniu, ale w konkretnych inicjatywach i działaniu.  
Nikt za Polaków porządku w Ojczyźnie nie zrobi. Nie da się jednak żadnego domu odbudować od dachu, trzeba od fundamentów, cegła po cegle tak,  jak to zrobiono w II Rzeczypospolitej po przeszło stuletniej niewoli. 

Fedyszak-Radziejowska dla Fronda.pl: Zwolennikom III RP dokładnie o to chodzi, abyśmy nie wiedzieli co wydarzyło się 4 czerwca


_____________________________________
Można też będzie posłuchać. Audycja 534 (czwartkowa):