wtorek, 15 kwietnia 2014

To nie drzewa są winne

To nie drzewa, panie Hołowczyc, są winne, to my, dorośli, jesteśmy winni, że nasze dzieci kończą na nich młode życie.

Hołowczyc chce wycinać drzewa, bo giną ludzie na drogach. Ja to tam poszłabym dalej. Zamiast ekranów chroniących przed nadmiernym hałasem rozciągnęłabym gumowe materace. Spełnią podwójną rolę. Obronią przed decybelami i ochronią pianych małolatów.
Ironizuję? A jak tu nie kpić sobie z rajdowego kierowcy, który wini drzewo za brawurę, pijaństwo, brak wychowania i właściwej opieki nad małolatami?

Wiem, wiem, już mi to perswadowano; niemożliwa jest kontrola nastolatków, by sobie krzywdy nie zrobili.
Wiem coś na ten temat, bo wychowaliśmy szczęśliwie dwóch synów. Uff! Mogę westchnąć, bywało ciężko.

Każdy też z nas doskonale pamięta sytuacje, w których wbrew zakazom rodziców, perswazjom nauczycieli, robiliśmy takie głupoty, że do dziś nie możemy wyjść z podziwu, jak uszliśmy z życiem. Były to niezapomniane lekcje rozsądku, które na szczęście kończyły się, co najwyżej, guzami i szlabanem rodziców.

I tak możemy gaworzyć w nieskończoność, tymczasem zginęły dzieci, a winnych nie ma. Nikt nie śmie wskazywać na przyczyny tragedii, nikt nie szuka winnych, bo przecież w skrytości ducha mówi sobie; mnie to też może spotkać, mam dzieci i nie zawsze wiem, co robią. I może właśnie dlatego każdego roku wiosną i latem giną nasze dzieci na polskich drogach, a dorośli rozkładają bezradnie ręce.
Niedawno w mojej gminie zginął ukochany syn, oczko w głowie rodziców. Student. Ot, wybrali się na imprezę, trochę wypili, za szybko jechali i to nieszczęsne drzewo na drodze… Był syn, nie ma go. Rozpacz i nieprzespane noce, bo jak do tego mogło dojść?! Przecież nie pił nałogowo, uczył się, był rozsądnym dzieckiem. Ciężko zapracował na ten samochód, nigdy nie prowadził po pianemu.
Przyjaciele, znajomi płaczą razem z nimi i powtarzają. Nie wiń siebie, to był nieszczęśliwy wypadek.
Nie wiem czy można było uniknąć tragedii, ale w wielu innych sytuacjach na pewno tak. Wystarczyłaby żelazna zasada. Jedziesz na imprezę, odwiozę cię, synu, potem zadzwonisz i wyjadę po ciebie. Zostaw kluczki w domu.
Prawdą jest, że wypadek może zdarzyć się wszędzie, najwięcej ludzi przecież umiera w łóżku, ale można przynajmniej uniknąć sytuacji prowadzących do pewnej tragedii.

Każdego roku latem na szosie, przy której mieszkam, giną młodzi, przystojni i bogaci. Sześć kilometrów od tej szosy, w głębi lasu, licznych biwakowiczów z Warszawy przyciąga pięknie położone jezioro. Od marek wypasionych samochodów aż mieni się w oczach.
Do późna w nocy rozbrzmiewają śpiewy przy grillach. Piwo leje się strumieniem. W poniedziałkowy ranek trzeba wracać. Dla niektórych jest to ostatnia droga. Ale giną też z tego powodu miejscowi, bo akurat mieli pecha i znaleźli się na drodze, gdy pruł po niej nietrzeźwy synalek bogatego tatusia w szpanerskim bmw.
Nieszczęśliwy wypadek czy skandaliczna, wołająca o pomstę do nieba, głupota i brak odpowiedzialności gówniarza i jego rodziców?

Takie postawy nie biorą się znikąd. Ileż to razy dorastający syn wyczuwa, że ojciec wracając z imprezy u znajomych, prowadził samochód po piwku?
A ile razy tatuś sprawdzał alkomatem stan swojej trzeźwości po uroczystościach rodzinnych, gdy trzeba było wracać do domu? Dlaczego tatusiowi wolno prowadzić w stanie wskazującym, a synowi nie? Tacie się udało? Mnie tez na pewno się uda. Nie złapie mnie policja, nie zapłacę mandatu, bo mi ojciec głowę urwie i więcej samochodu nie da.
Mandatu się boi, a o śmierci nie myśli. Tata surowy, gdy lakier zadrapany na furze. Przez miesiąc kluczyki niedostępne. Można stosować kary dla lakieru, a nie można dla bezpieczeństwa dziecka? Dziwna i okrutna w konsekwencjach postawa rodzicielska.

Nie mówmy więc, że wszystkie tragedie, które rozgrywają się na naszych drogach z udziałem młodzieży, to tylko nieszczęśliwe wypadki, których nie można było przewidzieć, a winne są przydrożne drzewa.
Na podwórku nastolatki bawią się przy ognisku. Najmłodsza ma 13 lat, najstarszy 17. Skąd tam piwo, skoro obok są rodzice? Skąd tak łatwy dostęp do samochodu? Zapewne śledztwo wyjaśni, jak mogło do tego dojść, tylko życia dzieciom nikt nie wróci. Niech nikt mi jednak nie wmawia, że to nieszczęśliwy wypadek, bo to nieprawda. To tylko konsekwencja bezstresowego wychowania, które prowadzi do bezradności rodzicielskiej, gdy pod nosem zaczynają sypać się wąsy. Wtedy trudno już wychowywać, czasem za późno. Przykładów tragicznych wypadków drogowych z udziałem wyrostków można mnożyć. Nie musiały się one wydarzyć, można było ich uniknąć, gdyby w wychowaniu do dorosłości nie tylko o prezerwatywy i zadrapania na lakierze troszczono się, gdy nastolatki wybierają się na dyskotekę samochodem rodziców.

W moim rodzinnym domu musiałam meldować się ze szkolnej zabawy o godz. 20. Bardzo to przeżywałam i długo nie mogłam rodzicom tego zapomnieć. Śmiali się ze mnie rówieśnicy, czułam się upokorzona. Wcale przez to, że wracałam wcześniej, nie byłam bardziej bezpieczna. Czasem wracałam znacznie później, bo wolałam karę niż rezygnację z zabawy. Jest tysiąc innych sposobów dogadania się z własnym dzieckiem i wyegzekwowania pewnych reguł postępowania, które w każdym domu rodzicielskim powinny obowiązywać i to nie tylko dzieci, ale wszystkich domowników. Reguły te nie można jednak wprowadzać dopiero wtedy, gdy dziecko stwarza problemy wychowawcze. Wtedy jest już zwykle za późno. Nikt też nie może zwolnić rodziców od czuwania i odpowiedzialności, gdy dzieci do późna w nocy imprezują.

Tragedia w Klamrach powinna otrzeźwić rodziców i opiekunów. Za błędy luzackiego wychowania płacą nasze dzieci. Czy muszą?
To nie drzewa, panie Hołowczyc, są winne, to my, dorośli, jesteśmy winni, że nasze dzieci kończą na nich młode życie.