wtorek, 15 grudnia 2009

Związkowcy w Warszawie


Tysiące członków „Solidarności” ciągnie na Warszawę. Kiedy czytam takie wiadomości, myślę o początkach prawdziwego, nie bankowego, kryzysu.
Jasne jest, że za kryzys odpowiada ten, kto wziął na siebie odpowiedzialność, komu powierzono w demokratycznych wyborach władzę w państwie.
Nie dziwię się więc, że związkowcy raz po raz wyruszają na Warszawę.

Związki pracownicze nie są zbędnym balastem postkomunistycznym, jak to nam próbują wmówić pracodawcy. To są teorie pod publikę i chwytają je zwykle młodzi ludzie, którym jeszcze wydaje się, że sami góry przenosić mogą, jeśli nauczą się spolegliwej pracy zespołowej, dobrze rozpoznają swoje miejsce w szeregu i będą dyspozycyjni. (Jest to mantra wbijana pracownikom na licznych korporacyjnych kursach).
Tymczasem za tymi mantrami  dla maluczkich i naiwnych  kryją się  potężne organizacje korporacyjne i związki pracodawców.

 Demokracja polega na równowadze sił. Zrzeszają się pracodawcy, muszą się zrzeszać pracownicy, bo sprzedają swoją pracę. A skoro już pogodziliśmy się, że praca jest towarem takim samym jak inne, to oczywistym staje się skuteczna walka o to, by sprzedać ją jak najdrożej, a do tego potrzebne są związki. W pojedynkę bowiem tylko pies i to bezskutecznie, na grzbiecie pchły łapie.
Potrzeba zrzeszania się jest stara jak nasza cywilizacja. A od kiedy zaczęliśmy budować cywilizację przemysłową, związki dla zdrowia jej organizacji są niezbędne. Problem w tym, że wraz ze zmianą warunków na rynku pracy, muszą się zmieniać również i związki pracownicze.

Po roku 1989 skutecznie Polaków zniechęcono do zrzeszania się. (To też jest temat na długie Polaków rozmowy).
Zamiast wykorzystać wolność i z takim trudem wywalczone prawo zrzeszania się, Polacy głównie zaczęli oszczędzać na związkowych składkach. Dlaczego?  A to jest pytanie do działaczy związkowych i samych Polaków. Nie mnie za wszystkich odpowiadać.
Nie ma co jednak udawać, że jest inaczej. - Ta sytuacja jest na rękę zarówno  władzom związkowym jak i pracodawcom. Jedni zrobią zadymę, drudzy tę zadymę wykorzystają w kampanii wyborczej dla swoich polityków. I tak to się od lat kręci.

Czy jest szansa, żeby  pracownicy  obudzili się? Zorganizowali się w silne związki, ustalili składki, uniezależnili się od pracodawców, wyszli  z miejsc pracy zakładając struktury prawdziwych central, a nie ich atrapy, zbudowali fundusz dla bezrobotnych i strajkujących, odkleili się od partii i polityków?
Tak mi się marzy dzień, w którym przeczytam, że na taczkach  wywieziono, razem z nieudolnymi dyrektorami i zarządami padających spółek, przewodniczących komisji zakładowych i prezesów kół związkowych, jakże często osobistych  przybocznych, ich  klakierów.

Do tego, by nie były to tylko życzenia, potrzebne są  nie tyle „skoki przez płot” ile rzetelne szkolenia związkowców oraz obecnych i przyszłych pracowników.  Może zamiast lekcji wychowania seksualnego  bardziej przydałyby się młodzieży  zajęcia ze skutecznej ochrony praw pracowniczych?

Może pora na prawdziwe podręczniki ekonomii i socjologii, zanim kolejny manifest napisze nowy Marks czy Engels?

PS. Zapraszam do dyskusji na czacie po jutrzejszej wieczornej audycji . www.radiopl.pl

wtorek, 8 grudnia 2009

„A pan nam raczył przebaczyć”



Czy czwarty odcinek w tvp „Gier wojennych” Dariusza Jabłońskiego nie pozostawi już miejsca na dowolność interpretacji odpowiedzialności Jaruzelskiego za wojnę przeciwko polskiemu narodowi?

Ci, którzy jeszcze rok temu osądzenie generała i członków „Wrony” uważali za niemożliwe, dziś tłustym drukiem cytują wypowiedzi wydające wyrok skazujący. Jest zdrajcą – krzyczy Wałęsa. Litościwie nie będę cytować wszystkich jego wypowiedzi sprzed lat na ten temat. Nie strzela się do przestrzelonej bramki. Szkoda energii.

Nie mogę jednak zapomnieć o tych wszystkich rocznicach 13 grudnia, kiedy to tylko samotni młodzi ludzie z uporem godnym najwyższego szacunku, zabierali generałowi poczucie dobrze spełnionego obowiązku pikietując pod jego domem.

Nie umiem też pogodzić się z faktem, że jedynym rozliczeniem tamtego okresu jest łaskawe ogłoszenie przez generała abolicji dla internowanych i więzionych. Co solidarnościowy bard skwitował ironicznym „A pan nam raczył przebaczyć”.
I wreszcie; nie umiem zrozumieć ustawy, która skazuje internowanych i więzionych na dochodzenie prawdy o represjach nierzadko przed tymi samymi sędziami, którzy wydawali wówczas na nich wyroki.


Tymczasem niektóre media nadal prześcigają się w relatywizowaniu przestępstwa, jakie popełnił Zwierzchnik Polskich Sił Zbrojnych wobec własnego narodu.

Oto żołnierze powołani do obrony ojczyzny nie tylko za sprawą zgody tego pana musieli przysięgać na wierność i posłuszeństwo wobec obcej armii, ale wyruszyć kolejny raz czołgami przeciwko swoim rodakom,  by strzelać do nich jak do wroga.
Nic to, sprowadzanie faktów do poziomu dyskusji i wolności do własnych poglądów przyniosły pożądane efekty.
Klikam do googli i z przerażeniem odnajduję pomysł z 2006 r .na referendum internauty z Przemyśla:

Czy generał Wojciech Jaruzelski powinien przyjąć na siebie polityczną i moralną odpowiedzialność za wprowadzenie stanu wojennego?
To dokładnie tak jakbyśmy we wrześniu ogłosili referendum:
Kto powinien wziąć moralną i polityczną odpowiedzialność za wybuch II wojny światowej. Niemcy czy Polska? Argumenty za i przeciw.
 
Absurdalny i nieadekwatny przykład? Może jednak dla Przemka z Przemyśla wcale nie byłby to taki absurdalny temat do referendum, bo przecież II wojnę światową zna tylko z historii.
Bez emocji i na podstawie racji niemieckich, polskich dochodziłby zapewne do swoich wniosków i głosował tak, jak mu światopogląd dyktuje. Identycznie, jak w sprawie stanu wojennego i odpowiedzialności generałów.

Za sprawą dokumentu Dariusza Jabłońskiego i artykułu Antoniego Dudka znowu mamy szał dyskusji zamiast oceny faktów, z którymi przecież mądry a nade wszystko przyzwoity człowiek nie dyskutuje. Fakty po prostu trzeba przyjąć z pokorą i nie tylko ich wagę publicznie ocenić ale i sądowy wydać wyrok, gdy dotyczą przestępstwa.

Faktem jest, że Jaruzelski domagał się pomocy radzieckiej w pacyfikowaniu Polaków. Czy ten fakt znowu zostanie zrelatywizowany? Sprowadzony do referendum, jakie się Polakom funduje każdego grudnia?

Niestety, patrząc na to, jak szybko z internetowych niektórych gazet zniknęły poranne rewelacje o cytowanym, w filmie i artykule, fragmencie zeszytu generała Anoszkina, niewielką mam szansę dożyć takiego skutecznego procesu.

Póki co, zamiast o zdradzie junty generalskiej WRON kolejni Przemkowie nie tylko z Przemyśla będą zapewne na lekcjach historii odgrywać sąd nad Ryszardem Kuklińskim, a w Internecie ogłaszać referendum w sprawie jego odpowiedzialności moralnej za zdradę ojczyny.

Ponieważ obawiam się, że nie tylko nie doczekam za swego ziemskiego żywota sprawiedliwego wyroku i pozbawienia odznaczeń wojskowych oraz degradacji generałów, to śpieszę donieść, że kiedy myślę o roku 1980 i planach wkroczenia trzech armii Układu Warszawskiego do Polski oraz o 13 grudnia 1981, nieodmiennie dziękuję Bogu za odwagę i poświęcenie Ryszarda Kuklińskiego.

Niczego nie jestem tak pewna, jak tego, że to dzięki Opatrzności i Niemu żyję. Mogłam urodzić synów, wychować ich i dziś czekać na kolejne wspólne Święta Bożego Narodzenia.
Bywają wydarzenia, których bieg zależy nie od milionów, lecz decyzji i determinacji jednego człowieka.

PS.
Tytuł notki pochodzi z ballady Władysława Walca „Abolicja” dedykowanej jednemu z internowanych w Kwidzynie Władkowi Kałudzińskiemu z Olsztyna
Słuchaczy niepoprawnego radia odsyłam do notki zamieszczonej w blogu www.mamakatarzyna.blogspot.com
Można tam wejść również przez stronę Nieznudzeni Polską www.nieznudzeni.pl


Umieszczam pod nią linki do tematu. Może uzupełnimy je razem? Może jakiemuś „Przemkowi” rozjaśnią w głowie i wyprostują kręgosłup?
________________________________________
Film „Gry wojenne” Dariusza Jabłońskiego

Artykuł Antoniego Dudka IPN „Bez pomocy nie damy rady”

Wypowiedź L. Wałęsy:
roty przysiąg żołnierskich

Moja poprzednia notka na temat Jaruzelskiego:

Przykład typowej dyskusji młodych o Ryszardzie Kuklińskim:

Książka, którą warto przeczytać:
Benjamin Weiser, Ryszard Kukliński Życie ściśle tajne, Świat Książki, Warszawa 2009

piątek, 4 grudnia 2009

Wszystko ma swój koniec


Moje pisanie w salonie 24 również dobiegło końca .

Znikam z salonu i zapraszam tu: http://nieznudzeni.pl/
Stamtąd jest wejście do mego salonu :-)
http://mamakatarzyna.blogspot.com/
A wszystko dzięki pomocy tego "AGREGATA" :-)
http://markd.pl/?p=18
Marku, dziękuję Ci. :-)


Swoją opinię na temat tego, co się stało, już wyraziłam. Jak można było się domyśleć, nie byłam ani czerwona, ani zielona, tylko niebieska, więc nie zasługiwałam na odpowiedź.
Pozdrawiam wszystkich moich Gości. Dzięki dyskusji z Wami moje widzenie świata znad zmywaka znacznie się poszerzyło.
Nie zmieniło się tylko jedno;
WARTO BYĆ SOBĄ, WARTO CENIĆ SIĘ. NIE WARTO IŚĆ NA KOMPROMIS ZE ZŁEM.

ŚWIAT JEST ZBYT PIĘKNY, A ŻYCIE ZBYT KRÓTKIE, BY GODZIĆ SIĘ NA TO, ŻE INNYCH BIJĄ, BO JESZCZE NIE MNIE.
Staram się, by mój zmywak był czysty i przezroczysty.
Czy mi się to udało ? Nie do mnie ocena należy.
mama Katarzyna

wtorek, 1 grudnia 2009

Nie pójdę do wyborów, bo nie będę miała wyboru

Długo to trwało, ale dotarła do mnie wreszcie świadomość, że moje poglądy nikogo tak naprawdę nie obchodzą.
Mogę myśleć, co chcę, robić też w miarę wolno mi wszystko pod warunkiem, że nie będę czepiać się Żydów za budowanie osiedli na Zachodnim Brzegu Jordanu i nie będę chciała leczyć homoseksualizmu. Wolno mi też wierzyć i wielbić Boga pod warunkiem, że nie będę się domagać krzyży w miejscu pracy i w szkole.
Ujdzie mi na sucho kilka wykroczeń drogowych, nawet, kto wie, może i jakie oszustwo podatkowe, ale nie wybaczą mi nazywanie aborcji zabijaniem dzieci poczętych, a eutanazję pozbywaniem się problemu ludzi starych i chorych. Szukanie źródeł tego prawa w nazizmie i komunizmie wywoła ostry sprzeciw i kto wie czy nie odbierze moim potomkom możliwości kariery w instytucjach Europy.

Warunków, pod jakimi mogę czuć się wolna w Unii, jest jeszcze kilka. Zatrzymam się przy jednym, najważniejszym, na razie, dla konstruktorów nowego porządku w świecie, bo stwarzającym pozory demokratycznego ładu.

Będę wolnym i prawym obywatelem już nie tylko Polski, ale i całej UE, jeśli wezmę udział w wyborach.
Tu nie ma wyjątków, jeśli odważę się powiedzieć głośno, że zbojkotuję proponowaną mi farsę wyborczą, oberwie mi się z każdej strony; i z prawa, i z lewa.

Niech tam. Bijcie mnie już dziś prawym czy lewym sierpowym, mnie tam już wszystko jedno. Nie jest mi natomiast, tak jak za komuny, wszystko jedno, kto i dlaczego robi ze mnie tępe narzędzie do osiągania politycznych celów.

Zniosłam już wiele zawodów i upokorzeń. Mam kaca moralnego do dziś wobec ludzi, których przekonywałam do głosowania na Wałęsę czy AWS.

Nie zrobię już nic więcej, mało tego, innym głośno powiem, dlaczego nie idę do wyborów. Mówię o tym już dziś i zdania nie zmienię, chyba że stanie się cud i zmieni się stosunek polityków do mnie.

Jako wyborca czuję się oszukana i zmanipulowana przez partię, na którą dwukrotnie głosowałam. Czuję się oszukana, bo zrobił ze mnie wała również prezydent. Między kim a kim będę więc wybierać?! I jakie ma znaczenie mój wybór, skoro w ważnych nie tylko dla mnie ale i moich wnuków sprawach po prostu okłamano mnie?

Nie zamierzam już przypominać punkt po punkcie kłamstw i obiecanek dotyczących traktatu lizbońskiego zarówno prezesa PiS jak i prezydenta. (O kłamstwach marszałka i premiera z PO nie wspominam, bo na nich nigdy nie liczyłam i na nich nie głosowałam, w niczym mnie więc nie zawiedli).
Każdy, kogo ten temat interesował, zna na pamięć kolejne wersje; staniemy się województwem, umowa w Juracie, podpiszę jak będzie ustawa kompetencyjna, oddamy do TK, by orzekł w sprawie zgodności traktatu z polską konstytucją… część posłów PiS zamierza oddać traktat do TK, ale prezes nie… itp itd.
Niedobrze się robi nie tyle od tych kłamstw, ile od pogardy wobec wyborców, których cynicznie ma się za idiotów z ostatnim stadium Alzheimera.

Skoro szef kancelarii prezydenta – Władysław Stasiak 28 listopada 2009 roku po prostu jakby nigdy nic ocenia skierowanie Traktatu Lizbońskiego do Trybunału Konstytucyjnego jako dobry pomysł i jednocześnie ubolewa, że pomyślano o tym zbyt późno,
to mamie Katarzynie pozostaje przy zmywaku już tylko bierny opór wobec tego, z czym się nie zgadza, co uważa za zdradę ojczyzny i demokracji, ale na co nie ma już żadnego wpływu.

Zbyt dobrze pamiętam farsę wyborów w PRL, abym teraz mogła sobie pozwolić na powtórkę. Jeśli mnie jako wyborcę nie szanuje się, to ja przynajmniej muszę szanować i cenić swój głos. Nie będę więcej maszynką do głosowania, którą odstawia się na strych zaraz po wyborach.

Dlaczego więc nie pójdę do wyborów? To proste i jasne.


NIE PÓJDĘ DO WYBORÓW, BO NIE BĘDĘ MIAŁA WYBORU

środa, 25 listopada 2009

My - Oni, a bohaterowie niemodni

Wystarczy podzielić i wszystko gra. Podział stary jak świat. Moje pokolenie na tym budowało swój patriotyczny kręgosłup. Każdy, kto mienił się opozycjonistą, słusznie czy nie, był „MY”. Każdy, kto wspierał służbą, działalnością polityczną, przynależnością do partii, ORMO, TPPR itd., komunistów, PRL, był „ONI”
My - patrioci, polska prawica, antykomuniści, monarchiści, tradycjonaliści, narodowcy.
Oni – komuchy, TW, esbecy, ubecy, sądowi mordercy, partyjne sprzedawczyki.
Oni – Żydzi, Niemcy, Ruscy.
My – Polacy
Oni – świat, który nie rozumie polskiej duszy, zdradził, oszukał
My – wiecznie między wrogami, biedni i cierpiący

Zakłócę społeczny mir, gdy stwierdzę, że podziały wcale nie są takie proste i jednoznaczne?

Mogłabym wiele przykładów dać ze swego otoczenia i swego życiorysu. Może jednak nie warto swojej miarki wielkości zmywaka przykładać do historii? :)

Historia naszego MY – ONI skupia się jak w soczewce w losach Emila Fieldorfa, Witolda Pileckiego czy Ryszarda Kuklińskiego.

Każda z tych postaci to złamany stereotyp podziału na MY –ONI. Każdy z nich był patriotą, ale żaden z nich nie doczekał się uznania całego narodu, ani też wszystkich jego przedstawicieli w wolnej, suwerennej podobno Polsce.
Gesty raczej wymuszone i teatralne, takie trochę czasem na odczepnego.
Warto natomiast przypomnieć, jaki naprawdę jest stosunek do polskich patriotów na przykładach z ostatnich miesięcy, a nawet dni.

Generał „Nil” – brak osądzenia katów. Nieważne, że zamordowano polskiego generała służącego Ojczyźnie w walce z okupantem. Istotne jest to, że trzeba by było w procesie ujawnić, iż oprawcami byli Żydzi - komuniści. Tak jakby Polacy o tym nie wiedzieli. :-)
„Przeważnie to byli sędziowie i prokuratorzy pochodzenia żydowskiego. Więc właściwie ja twierdzę, że gdyby mój ojciec był Żydem i Polacy by go tak skazali, to Polacy byliby już dawno osądzeni. A ponieważ jest odwrotnie, to niestety mamy to, co mamy”.
– powie córka Maria Fieldorf – Czerska w filmie „On wierzył w Polskę”.
Słowa te zmanipulował Ryszard Bugajski czyniąc z Pani Marii antysemitkę i musiał przeprosić.
http://wyborcza.pl/1,76842,6532430,Ryszard_Bugajski_do_Marii_Fieldorf_Czarskiej.html


Rotmistrz Witold Pilecki – Owszem, zrehabilitowany, odznaczony pośmiertnie, IPN wydał album z listą tych, którzy wydali na niego wyrok. W ostatnich dniach do zainteresowanych czytelników trafiła też książka Wiesława Jana Wysockiego „Rotmistrz Witold Pilecki 1901-1948”. Nadal jednak budzi niepokój i nie jest osobą, z której wszyscy Polacy są dumni. Czego symbolicznym dowodem niech będzie brak odpowiedzi większości europosłów na petycję Fundacji Paradis Judeorum
http://mementomori.salon24.pl/128730,numery-z-auschwitz-prosza-o-twoj-gest

oraz wrocławskiego skandalu. Dlaczego Wrocław nie chce Pileckiego? http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,78999,7277591,Rotmistrz_Pilecki_a_wroclawski_patriotyzm___polemika.html

Ryszard Kukliński – ta postać wydawałoby się nie powinna budzić żadnych emocji. Wprost przeciwnie. Można było oczekiwać od „Gazety Wyborczej” i całego salonu poprawnego politycznie entuzjastycznych artykułów na temat patriotyzmu w Ludowym Wojsku Polskim. Tam też walczono z komunizmem i o suwerenną Polskę.
Śledząc losy Ryszarda Kuklińskiego nie można temu zaprzeczyć.
A jednak. Z trudem wymuszony na polskich władzach proces rehabilitacyjny. Naciskom Brzezińskiego, ambasadora USA w Warszawie, głośnemu apelowi Zbigniewa Herberta nie oparł się jednak ani Miller, ani Kwaśniewski, choć to można by było jakoś jeszcze wytłumaczyć, ale nie kto inny tylko legenda, wódz, ten który podobno obalił komunizm -prezydent Lech Wałęsa.
A wielki „opozycjonista”, Adam Michnik pisze w czasie pierwszej wizyty Ryszarda Kuklińskiego w Polsce:
„Jeśli ten cały festiwal [towarzyszący wizycie Kuklińskiego] ma oznaczać, że stosunek do Kuklińskiego i amerykańskich służb specjalnych stanie się testem na patriotyzm Polaków, będzie to żałosny finał polskiego marzenia o wolności”
.

Michnik nie musiał się obawiać ostracyzmu ani w środowisku dziennikarskim, ani w opinii społecznej. W jednym z sondaży 46% respondentów uznało, że Kukliński „zdradził interesy państwa polskiego”, podczas gdy 16% uważało, że „zachował się jak patriota”. W sondażu tym 59% respondentów uznało wprowadzenie stanu wojennego za czyn patriotyczny, a tylko 15% za zdradę interesów Polski.

Nie mogę odmówić Michnikowi zdolności prorokowania. Tak. To prawda.
Ryszard Kukliński stał się testem polskiego patriotyzmu i miarą stopnia urzeczywistnienia marzeń o wolności. Podobnie jak generał Emil Fieldorf i rotmistrz Witold Pilecki.
Nie wiem, jakich dziś udzieliliby Polacy odpowiedzi na jego temat, ale wiem, że wciąż nie jesteśmy wolni, również dlatego, że tak do końca tej wolności wcale nie pragniemy. Film „Gry wojenne” Dariusza Jabłońskiego nie przebił się do powszechnej świadomości Polaków. Mimo zapowiedzi w wielu miastach nie mieli oni możliwości zapoznania się z tym dokumentem. Czy byliby jednak chętni do jego obejrzenia? A może przyniósłby kinom straty?

Podobnie jest z serialem. W okolicach godz. 23 Polacy na TVP 1 mogą w poniedziałki obejrzeć serial w pięciu odcinkach „Gry wojenne”,(pozostały jeszcze trzy).
Godziny jego emitowania nasuwają nieuchronnie pewne podejrzenie; wciąż o tym, kto jest bohaterem a kto nie, kto patriotą a kto zdrajcą nie decydują sami Polacy.

W tym wszystkim dręczy mnie szczególnie jedno pytanie. Czy podział na MY – ONI w tej sprawie przebiega na linii NARÓD – KOMUNIŚCI i ICH SPADKOBIERCY?

W jednej z przesyłek Ryszard Kukliński doniósł, że do generałów dotarła wreszcie świadomość, iż nie da się wprowadzić stanu wojennego i zlikwidować „Solidarności” bez choćby częściowego przyzwolenia społecznego.
Na to przyzwolenie ciężko pracowali reżimowi dziennikarze, politruki i agenci SB w strukturach „Solidarności”.
I przyzwolenie trwa do dziś, niestety, już nie tylko po „ICH” stronie ale i „NASZEJ”.

Czyżby bohaterowie byli już niemodni?

wtorek, 17 listopada 2009

Jak teraz wyglądacie, przyjaciele

Tak śpiewa Tadeusz Sikora. Treść ballady dotyczy najnowszej historii Polski i  gorzko podsumowuje postawy moralne Polaków. A ja zapamiętałam refren i  wciąż nucę go myśląc o pewnym salonowym faux pa. – „I jak teraz wyglądacie, przyjaciele”?
Jakoś nie mogę się otrząsnąć po awanturze wokół utworzonego przez MarkD „Hyde Parku” i w konsekwencji likwidacji przez salon blogu Niepoprawnego www.radiapl.pl.

Potrafię zrozumieć, że komuś może nie podobać się taka krytyka, że czuje się właścicielem portalu i nie ma zamiaru tolerować tego, co uważa za obraźliwe  czy krzywdzące. Przecież każdy z nas robi to samo w swoich blogach.

Tylko nieliczne portale pozwalają sobie na luksus natychmiastowego umieszczania komentarzy.(Takiej formule wierni są na przykład niepoprawni.) Niektóre  z nich do tego stopnia troszczą się o czystość poglądów, że tylko wtajemniczeni potrafią tam umieścić komentarz. Mnie  nigdy nie udało się wyrazić swojej opinii  na  www.niezalezna.pl . Albo jestem taki tępak informatyczny, albo moje komentarze są nic nie warte. Nie wnoszę reklamacji, bo w końcu niby dlaczego wszyscy mają mnie cenić i lubić. Ja też nie wszystkich cenię, i nie wszystkich lubię. Staram się jednak szanować, nawet najbardziej prymitywnego trolla, przynajmniej do czasu.

Nie wnosiłam też głośnych reklamacji, kiedy bez mojej wiedzy cięto mi komentarze gości. (Choć swoje zdanie listownie wyraziłam. Nawet nie wiem jednak czy je uwzględniono.) To jest salon publicystów, a ja jestem tylko autentyczną nie udawaną „mamą Katarzyną”, emerytką, belferką, która lubi wiercić dziury w całym.

Dlaczego dziś postanowiłam  zabrać głos?
Są granice, których nikt nie powinien przekraczać, nawet właściciel czy administrator tak znanego portalu, jakim jest www.salon24.pl A to właśnie stało się w przypadku niezadowolenia z blogu MarkD.
Furia, z jaką zaatakowano Jego blog może niektórych, co bardziej zrelaksowanych i zdystansowanych do blogosfery, nawet rozśmieszyć. Bo jak tu nie śmiać się, kiedy ktoś, niby dorosły i poważny człowiek, wycina wszystko, jak leci, z zakładki i nawet funkcje formatowania blokuje, a licznik kasuje?
Skoro ma taką władzę i wszystko może, to uczciwość nakazywałby po prostu w to miejsce umieścić informację:
TO JA, ADMIN, BYŁEM TU I ZROBIŁEM WRESZCIE PORZĄDEK. JESTEM TU U SIEBIE I WOLNO MI ROBIĆ, CO ZECHCĘ.

Święta racja. Mam pieniądze, mogę być wydawcą, administratorem i mogę pisać, co chcę. Znajdą się „pożyteczni idioci”, tacy jak np. MarkD, mama Katarzyna, czy wielu innych nie odznaczonych na czerwono czy zielono, którzy bezinteresownie i bez pieniędzy nagonią nam trochę czytelników. Prowadzą blogi w różnych miejscach, tam umieszczają linki, między innymi, prowadzą one do salonu, wypełniają przestrzeń wirtualną radiem, w którym też czytają to, co opublikowali w salonie.
Nie są na świeczniku blogerów. Choć pióro czasem cięte i pożyteczne, to im jednak przede wszystkim zależy na pisaniu tu. Mamy na nich bicz, jak będą niegrzeczni, możemy ukarać. Dzięki temu nie musimy sami prowadzić kampanii reklamowej. „Pożyteczni idioci” zrobią to za nas. Będzie więcej reklam i więcej możliwości tworzenia salonu politycznego w stałej gotowości wyborczej. Salon to miejsce, o które powinni się bić piarzy, dziennikarze, bo tu „pożyteczni idioci” wydobędą z niebytu  ich artykuły czy podsunięte do wałkowania tematy.

MarkD żegnając się z gośćmi swego/”nieswego” blogu
 http://markd.salon24.pl/137967,pozegnanie-z-s24  próbował dociec przyczyn ukarania za jego nieprawomyślność niepoprawnego radia.
Ja znajduję tylko jeden powód. 
Ktoś bardzo ważny i bardzo nerwowy miał trochę czasu i wysłuchał kilku audycji radiowych. Niby szumiało, niby trzeszczało jak dawniej przy słuchaniu Wolnej Europy, czasem przynudzają zbyt długimi tekstami, ale… no właśnie ale…co mogło tak zdenerwować naszego wirtualnego słuchacza, że postanowił, co postanowił?;)
Przecież nie robi się awantury wokół czegoś, co nie ma żadnej wartości!

Każdy ma możliwość wyrobienia sobie własnej opinii, radia można słuchać na okrągło, również audycji minionych. Każdy też ma możliwość wyrażenia własnego zdania, jeśli ma życzenie, we współpracy z radiem, we własnym blogu lub na własnej stronie.
Tak, dokładnie, jak w salonie robią to blogerzy z ważnymi tekstami publicystów i dzięki temu salon do niedawna był  politycznym HYDE PARKIEM. Piszę: do niedawna, bo to się już „ne wrati”.;
( Nie będzie nam „konkurencja pluła w blog, nie będą czepiali się nas sponsorzy. DOŚĆ! BASTA! FORA ZE DWORA!
Czy tak, Panie Igorze Janke, mam rozumieć potraktowanie  MarkD  i przy okazji obrażenie pozostałych współpracowników radia?
Czy gdyby  komentarz,  adresowany do Radosława Krawczyka, taki jak mój http://markd.salon24.pl/137330,do-markd-od-radoslawa-krawczyka#comment_1896931

napisał znany bloger czy dziennikarz, mógłby pozostać bez odpowiedzi?

Dla sprawdzenia czy mam  rację, czy może  bez potrzeby zajarzyłam się, umieszczam tekst tego komentarza tu. Może się jednak doczekam odpowiedzi?
Tymczasem nieskromnie powtórzę pytanie z ballady Tadeusza Sikory - „I jak teraz wyglądacie, przyjaciele”?

środa, 11 listopada 2009

Nie zdążyliśmy na spotkanie


Czekaliśmy przed wejściem do kościoła Najświętszego Serca Jezusowego w Olsztynie na trumnę z ciałem Grażyny Langowskiej.
 
W gęstniejącej gromadzie raz po raz odzywały się entuzjastyczne okrzyki: Witaj! Boże, jak ja cię dawno nie widziałam! Pięknie wyglądasz. Co porabiasz? Popatrz, znowu spotykamy się na pogrzebie… To stara „gwardia”, kombatanci „Solidarności”, pierwsi pracownicy Kuratorium Oświaty  po wyborach 1989 r., nauczyciele olsztyńskiej samochodówki, gdzie pracowała Grażyna jako nauczycielka języka polskiego, zakładała „Solidarność”…Ilu w gęstniejącym tłumie było Jej uczniów? To wiedzą oni sami. Przyszli, pożegnali swoją nauczycielkę.
 
Gdzieś tam raz po raz trzaskały drzwi od samochodów służbowych. Z jednego z nich wysiadł sam Jarosław Kaczyński. Przyjechał pożegnać koleżankę z PC. Szkoda, że dopiero teraz, że nie zainteresował się, jak Jej się wiedzie po śmierci męża…
 
Wszystko jeszcze przed tobą, szefie. Gorycz osamotnienia nie omija nikogo, a wobec cierpienia i śmierci jesteśmy równi. Niektórzy nazywają to sprawiedliwością. A ja tak na własny użytek nazywam to ostatnią lekcją pokory.
 
Kiedy odchodzą najbliżsi, przyjaciele, znajomi nieodmiennie powracają wspomnienia.
 
Zamykam na chwilę oczy, wciskam głowę w kaptur, chronię się przed wiatrem i dojmującym zimnem. Znikam w mojej przestrzeni.
Mroźny wieczór 15 grudnia. Msza św. w Sercu Jezusowym. Gorączkowe rozglądanie się po ławkach i kątach kościelnego mroku. Kto jest? Kogo nie zabrali? Potem „Boże coś Polskę” przez łzy i zaciśnięte gardła, ale z podniesionymi w znaku zwycięstwa palcami. Niewielu idzie do wyjścia, większość przemyka chyłkiem do zakrystii… tam wiadomości. Strajk w OZOS „Stomil”. Nie wszystkich internowano, niektórych teraz aresztują, biuro zdemolowane…
 
Bezładne  rozmowy,  przerywa Rysiek Langowski. Już się dowiedzieli…jadą.... Rozchodzimy się, każdy do swojej rzeczywistości…
Niektórzy do tej mrocznej, zamkniętej zobowiązaniem do współpracy. Siądą po powrocie przy stole, może z kieliszkiem „moskowskoj”, a może tylko z herbatą i napiszą swój pierwszy raport ze stanu wojennego.
 
Wychodzę z mężem na dziedziniec kościelny. Idziemy w kierunku plebanii. Przed wejściem gromadka ludzi. Na schodach skulona Grażyna. Opowiada o tym, co działo się w „Ozosie”. W głosie i zachowaniu wyczuwamy lęk. Już wkrótce okaże się, jak bardzo uzasadniony. Co stanie się z małą Lenką, gdy ich aresztują?
Przez moment niezłomna Grażyna, która nigdy nie cofała się przed wypowiedzeniem i zrobieniem tego, co uważała za słuszne, była zwykłą, zagubioną mamą, przerażoną niewiadomą przyszłością.
 
Przyjeżdża samochód pogrzebowy.
Brązowa trumna z bukietem kwiatów, na progu abp Edmund Piszcz, ks. infułat Julian Żołnierkiewicz. Któż, jak nie oni, najlepiej Ją znali. Tyle  godzin rozmów … i z tych lat konspiracji, więzienia, beznadziei i tych triumfu; poselskich, kuratoryjnych, kiedy było się na lokalnym i krajowym świeczniku, a potem poczucie przegranej, choroba męża, jego śmierć.
 
A ja spinam swoje osobiste wspomnienia.
Koniec sierpnia bieżącego roku. Jedziemy do Warszawy na kolejną rozprawę z przeszłością. Zeznaje Grażyna. Nie ma najmniejszych oporów, by opowiedzieć przed młodymi, nie pamiętającymi w pełni tamtych czasów; sędzią i prokuratorem wojskowym, jak to było z tym ludowym wojskiem w stanie wojennym. Z torebki wygrzebuje tomik wierszy więziennych Władka przepisanych przeze mnie ręcznie z grypsu dla Niej. Czyta:
„Był taki dzień
Myślałem
Że zostałem sam
Bo wszystko zgasło /../
Ale dostałem wiadomość
Świat przestał milczeć… / „Rondo spacerowe” Grażynie Langowskiej ZK Barczewo 1984/
 
O dziwo, sędzia nie przerywa, słucha z uwagą, każe notować i tylko prokurator powątpiewa. Przecież wojsko to nie SB! Czy zdaje  sobie sprawę, że ta krucha starsza pani opowiadająca o wyrokach wydawanych przez wojskowe sądy w czasie wojny Jaruzelskiego z własnym narodem, to KTOŚ, legenda olsztyńskiej „Solidarności”, a nie zwykły świadek?
 
Wracamy.  W autobusie przysypiam ze zmęczenia. Pod powiekami wciąż obraz Grażyny robiącej prokuratorowi przyspieszony kurs z wiedzy na temat współdziałania LWP z SB.
 
Umawiamy się, że spotkamy się po uprawomocnieniu wyroku…*
 
http://www.encyklopedia-solidarnosci.pl/wiki/index.php?title=Gra%C5%BCyna_Langowska                                                                

środa, 4 listopada 2009

Polaków ucieczka od wolności


 Raz po raz polską opinię publiczną prowokują zagraniczne media. Lista gazet używających określenia „Polish death concentration camps" (polskie obozy koncentracyjne) robi się coraz dłuższa; New York Times, The Guardian, The Australia.
Kiepskim „żartem”,  który szczególnie powinien boleć, wydają się takie sformułowania w niemieckiej prasie.
"Der Spigel”, "Bild", "Der Tagesspigel, "Stern", "Focus”, „Die Welt”…by wymienić tylko niektóre z nich.
 
Jeśli dołączymy do tego amerykańskie najważniejsze stacje telewizyjne ABC News CBS News, które użyły zwrotów "Sobibór – Polish Nazi death camp" i "Poland's Treblinka death camp" czy choćby portal internetowy niemieckiej telewizji NTV – to nie możemy faktów tych już tłumaczyć nieuctwem dziennikarzy czy niefortunnym przejęzyczeniem.
 
Nazi Polandnie nie zabrakło w hiszpańskiej „Publico”, ani w izraelskim dzienniku "Haaretz". Polskie obozy – to termin użyty również przez Centrum Szymona Wiesenthala. A my  wciąż problem ten bagatelizujemy. Bagatelizują go również ci, którzy za ochronę polskich dóbr i dobrego imienia Polaków biorą na placówkach dyplomatycznych ciężkie pieniądze. Dodajmy; nasze pieniądze.
 
Kiedy Żydzi i państwo Izrael reaguje na choćby najmniejszy, prawdziwy czy domniemany przejaw antysemityzmu, nasze władze ograniczają się do żądań sprostowania i to nie zawsze.
 
Czy tym razem będzie inaczej?
"<> – tak o hitlerowskim obozie Auschwitz napisał włoski dziennik „La Repubblica” w relacji z wizyty na terenie obozu grupy ponad 200 studentów z Rzymu wraz z burmistrzem Giannim Alemanno" doniósł „Wprost” na stronie internetowej. Nie był to bynajmniej news, skoro wielu z nas dowiedziało się o tym z blogu „memento morii” Michała Tyrpy.  Zdążyliśmy się już przyzwyczaić?A czy kiedykolwiek nasze reakcje były inne?
 
Zeźlony bierną postawą Polaków Rafał Ziemkiewicz napisał to, co dla nas powinno być oczywiste.
„Nie liczmy, że ktoś na świecie zada sobie za nas trud wojowania z fałszywym stereotypem, /…/ Świat powie: sami Polacy, ci światlejsi (światlejszych poznaje się na świecie po tym, że się odcinają i deklarują wstyd za polski antysemityzm, ciasny katolicyzm i konserwatywnego papieża) o tym mówią, a poza tym, skoro wszyscy o Polakach tak piszą i ci nigdy nie zaprotestowali, nigdy nie wytoczyli procesu, to najlepszy dowód, że to wszystko prawda”.
 
Na tej samej internetowej stronie odnajduję informację o tym, że Polak ze Świnoujścia pozwał „Die Welt”  za sformułowanie tej gazety “polski obóz koncentracyjny Majdanek”.
Czy tylko 43-letniego Zbigniewa Osewskiego dotykają sformułowania naruszające dobre imię Polaków w świecie i umacniające kłamstwa o „polskich obozach”?
 
Nieodmiennie reaguje na nie publicysta Michała Tyrpa i Jego Fundacja Paradis Judaeorum http://mementomori.salon24.pl/134338,polski-oboz-koncentracyjny-znow-w-europejskiej-prasie
W liście do Ambasadora Nadzwyczajnego i Pełnomocnika Rzeczypospolitej Polskiej w Rzymie domaga się „ zdecydowanej akcji prawnej przeciwko autorom aktu zniesławienia dobrego imienia Polski - redaktorom i wydawcy dziennika "La Repubblica".
 
Tym razem nie potrafiłam dodać otuchy Panu Michałowi w Jego zdecydowanej wojnie, jaką wydała Fundacja szkalowaniu Polaków. Prędzej zrobią z Pana czy ze mnie oszołoma,  niż będzie jakakolwiek reakcja na ten list. Smutne. Widać nie wszystkich Polaków to obraża. – napisałam w komentarzu.
 
A no, widać nie wszystkich. Więcej szczęścia mają Niemcy, którzy dochodzą swoich majątków przed polskimi sądami. Tu o ich sprawy wojują z determinacją polscy (sic!) adwokaci.
 
Michał Tyrpa robi swoje. Doskonale wie, że postać Witolda Pileckiego mogłaby wiele krzywdzących stereotypów o Polakach wyprostować. Zamknąć też usta tym, którzy na tragedii Holokaustu próbują zbijać kapitał nie tylko polityczny. Wiedzą o tym wszyscy, którzy nie wahali się podpisać w tej sprawie petycję do polskich eurodeputowanych.
 
Ale przecież nie wystarczy popularyzować wiedzę i dobijać się w zniewolonych mózgach europosłów prawdy o polskiej racji stanu w uznaniu przez Europę Rotmistrza za bohatera II wojny światowej.  Polakom zwyczajnie potrzebna jest ochrona prawna dóbr osobistych. Nic tak nie wychowuje jak kieszeń. Tymczasem kolejne gazety śmieją się nam w nos.
 
Żaden Polak nie poczuł się obrażony „polskimi obozami koncentracyjnymi” oprócz Zbigniewa Osewskiego? Żadna kancelaria adwokacka nie chce pomóc w sformułowaniu pozwu i pokierowaniu sprawą w kolejnych przypadkach arogancji zachodnich mediów?!Aż tak uciekliśmy od wolności, że nic nie jest nas w stanie obudzić, nawet pieniądze ?! O dumie narodowej i patriotyzmie boję się już nawet wspominać.
 
W mroczny czas  II wojny światowej  Erich Fromm napisał:
„Mimo pozorów optymizmu i inicjatywy, człowiek współczesny przepojony jest głębokim uczuciem niemocy, która sprawia, że martwym wzrokiem wpatruje się w zbliżającą się katastrofę, jak gdyby był tknięty paraliżem”.
 
Tak widział człowieka współczesnego psycholog amerykański pochodzenia niemieckiego w 1941 r. Wydaje się, że niewiele od tamtego czasu się zmieniło. A powtórka z historii nie jest wcale wykluczona. Odradzający się faszyzm, rasizm  i ciągoty młodych ludzi do idola Che może być dowodem, że niczego nie nauczyła zachodnią cywilizację ani rewolucja październikowa i komunizm zaprowadzany na bagnetach Armii Czerwonej, ani I, ani II wojna światowa. Niczego nie nauczyli się też Polacy.
 
„Martwy wzrok i społeczny paraliż” dręczy również nas i sprawia, że zatraciliśmy jako naród nawet instynkt samozachowawczy.
Może i ucieczka od wolności to wygodny sposób na życie, ale czy bezpieczny?

piątek, 30 października 2009

Rodzimy się dla jednego dźwięku, dla kilku akordów



Gdzieś tam, w zakamarkach blogowych odnalazłam tekst, który jest mi bardzo bliski, bardzo osobisty. Postanowiłam wydobyć go na światło, bo może warto, może nie tylko on mój?
 
Raz do roku rozgwieżdżone niebo sięga ziemi. Tysiące gwiazd migocze, przedziera się przez cmentarne ogrodzenia, błyszczy na wzgórzach okalających miasta, wioski, przydrożne kapliczki, mogiły, zrządzeniem losu wyrosłe pojedynczo przy domostwach. Owe gwiazdki są tak blisko, że migoczą nie tylko światłem, ale i barwami rozpływającymi się w oparach zniczy, które unoszą się nad mogiłami i rozmazują kontury nagrobków i postaci trwających przy nich. Mieszają się z zapachem opadłych liści. Do tej magicznej palety barw i zapachów włącza się ich  szmer pod stopami przechodniów i przytłumione monotonne, zlewające się w modlitwę, rozmowy. Nie potrafię oddać ani wrażenia, ani uczuć tych chwil, ale wiem jedno; kto nie doświadczył tej magii Dnia Zadusznego, ten jest ubogi, bardzo ubogi.
Nie wiem czy dożyję następnych Wszystkich Świętych i czy zdołam przekazać wszystko, co we mnie żyje od dzieciństwa. Ale dziś nie chcę o tym pisać.
 
Dwa lata temu oglądałam w tvp Kultura i słuchałam  III  symfonii Mikołaja Góreckiego, a potem „Totus Tous” i na koniec w cyklu koncertów w – „Kościelec” Wojciecha Kilara. Żadna muzyka, poza Chopinem i Wieniawskim, tak nie przemawia do mnie jak utwory tych kompozytorów. Nie muzyka jednak tu najważniejsza.
 
Niech mi mój ukochany kompozytor - Mikołaj Górecki wybaczy, że troszkę sprofanuję wymowę Jego III symfonii. Pod wpływem powtarzających się, oddalających i powracających pochodów dźwięków zapomniałam na chwilę o „Pałacach” ze ściany nr 3 w zakopiańskim więzieniu - błagalnej modlitwie 18-letniej Heleny Blażusiakównej:
 
„Mamo, nie płacz, nie.
Niebios Przeczysta Królowo,
Ty zawsze wspieraj mnie.
Zdrowaś Mario”.
 
Zapomniałam o żałosnej pieśni ludowej:
 
„…Wy nie dobrzy ludzie,
Dło Boga świętego
Cemuście zabili
Synocka mojego?...”
 
Widziałam natomiast rozjaśnione okna mojego rodzinnego domu, widziałam na moment korowód przesuwających się postaci: mamy, taty, braci, a może i tych, którzy kiedyś mieszkali w tym domu. Szli bezszelestnie w takt muzyki od pokoju rodziców do drzwi wyjściowych. Nie słyszałam ani ich kroków, ani szmeru ich rozmów, drewniane schody też nie skrzypiały. Powróciło wszystko, co drogie, dzięki czemu mogłam żyć swoim życiem nie tracąc nic z tamtych chwil.
 
I może jeszcze jedna refleksja.
 
Patrząc na muzyków, widziałam jak nierówne są ich role, zadania rozpisane w partyturze. Pierwsze skrzypce, kontrabasy, flety, harfa… każdy skupiony nad swoimi nutkami.
 
Zastanawiałam się czy gdyby nagle pękły struny harfy, to czy byłby to ten sam utwór?
 
Czy nie jest tak z życiem ludzkim?
 
Wydaje się nam, że  Boża orkiestra mogłaby się obyć bez niektórych „instrumentów”.
A jednak. Im starsza jestem, tym większą mam pewność, że rodzimy się czasem tylko dla jednego dźwięku, dla kilku akordów. Jedni mają to szczęście i docierają do tajemnicy  swego przeznaczenia. Umierają z przeświadczeniem, że  dobrze zagrali swoje nutki. Inni do końca nie odnajdą sensu swego życia, odkryją go najbliżsi i ci, którzy umieją czytać w ludzkich losach.
 
PS.Zamiast czytać, możesz też posłuchać. http://radiopl.pl/

poniedziałek, 26 października 2009

Piar żyje naszym oburzeniem


Na Twitterze wywiązała się dyskusja o roli mediów; ich związku z władzą i miejscu w szumie medialnym obywatela.
A zaczęło się niewinnie:
ErykMistewiczCiekawa opinia @katarynaaa: władza plus media vs obywatele http://kulturaliberalna.pl/
 
katarynaaa@ErykMistewicz A nie jest tak? Media częściej działają w interesie władzy niż obywatela. A niewygodnych władzy obywateli pomagają uciszać.
 
ErykMistewicz@katarynaaa proces redefiniowania roli mediów ich de facto upadek w dotychczasowej roli i formie jest dziś jednym z ciekawszych procesów w cal Europie
 
katarynaaa@ErykMistewicz To nie jest upadek. Raczej przedefiniowanie roli. To już nie jest patrzenie władzy na ręce w imieniu obywatela.
katarynaaa@ErykMistewicz Tylko pusta rozrywka i pogoń dla sensacji jednych, i aktywny udział w politycznej walce innych. Dla nas nic.
 
Aż się prosi uzupełnić tę wymianę zdań o definicję polityki dokonaną niedawno przez śp. Macieja Rybińskiego: Polityka to sztuka szukania i znajdowania winnych.
 
Po tym uzupełnieniu wszystko staje się jasne; Stoicki spokój konsultanta politycznego, którego praca polega głównie na przekonywaniu czytelnika, czytaj wyborcę, że winnym jest… oraz rozgoryczenie blogerki Kataryny, która w owym przekonywaniu wyborcy poprzez media widzi pogoń za sensacją i realizowanie celów władzy.
 
Czy jest to „ciekawy proces” upadku mediów w całej UE, jak chce Eryk Mistewicz, czy ich pogoń za sensacją i realizacja celów władzy, jak widzi to Kataryna?
 
Trudno mamie Katarzynie zabierać głos w tej sprawie, bo wiedzy na ten temat ma tyle, ile jej media podsuną, a prawdziwość jej, niestety dopiero czas weryfikuje. Tak jak teraz nowy projekt ustawy hazardowej, który wpłynął do Sejmu, weryfikuje prawdziwe intencje rządu Donalda Tuska i jego zależności od lobbingu hazardowych bonzów.
 
Mnie jako zwykłego konsumenta papki medialnej interesuje co innego. Zastanawiam się czy dyskusja na temat roli mediów we współczesnym nam świecie jest konstruktywna i prowadzi do prawidłowych wniosków?
Im bardziej wczytuję się w treść różnych głosów na ten temat, tym bardziej odnoszę wrażenie, że dyskusja jest nie na temat.
 
Czy przypadkiem rozmowa o cenzurze i manipulacji odbiorcami przekazu medialnego nie jest tematem zastępczym?
To, co napisała Kataryna, jest oczywiste i właściwie nie podlega dyskusji; tak jest; Media realizują cele poszczególnych ośrodków władzy, a odbiorca kupowany jest ciekawą, emocjonującą narracją, jak to wielokrotnie już podkreślał Eryk Mistewicz w licznych wywiadach i artykułach, a Kataryna nazywa to pogonią za sensacją.
Czy jest to zjawisko nowe? Twierdzę, że absolutnie nie.
 
Zawsze tak było odkąd powstała prasa, radio czy telewizja. Zawsze były to tuby jakiegoś ośrodka politycznego, społecznego czy kulturalnego. Rosyjska „Prawda” służyła propagandzie sowieckiej, „Trybuna Ludów” – peerelowskiej, by posłużyć się przykładami najbardziej jaskrawymi.
 
Kiedy w 1944 r. powstaje francuski dziennik „Le Monde”, czytelnicy otrzymują od samego Charles’a de Gaulle’a zapewnienie, że będzie to gazeta niezależna i obiektywna, zachowująca swobodę wypowiedzi.
A jednak już wkrótce jest charakteryzowana jako dziennik centrolewicowy, by w roku 1981 już bez żadnego udawania tzw. obiektywności i niezależności popierać kandydaturę socjalisty  Francois Mitteranda na prezydenta Francji. Mało tego, „Le Monde” to dziennik lewicowy, realizujący niechęć do Francji jego redaktora naczelnego.  Tak przynajmniej w swojej książce „Ukryta twarz Le Monde”sugerują w 2003 r. Pierre Paen i Philippe Cohen.
 
Stało się coś wbrew prawu, coś niegodnego zawodu dziennikarskiego? „LeMonde” po opublikowaniu tej książki splajtował, bo czytelnicy przestali gazetę kupować?
Nic podobnego. Każdy robi swoje. Dziennik istnieje i ma się dobrze, często jest cytowany jako ważne źródło informacji. Manipuluje czytelnikiem? Owszem, jak każda gazeta. Rzecz w tym, że każdy, kto chce, jest w stanie określić ośrodek polityczny, który reprezentuje ten dziennik.
 
Czy powinniśmy z tym walczyć i jak mi odpowiedziała Kataryna: „…najważniejsze to wskazywać palcem kłamstwa, do znudzenia”?
Nie mam wątpliwości, że taka jest nasza rola; wskazywać palcem kłamstwa, do znudzenia.
 
Każdy jednak, kto już trochę poblogował,  wie, że nasze, blogerskie, odsłanianie kłamstw i manipulacji służy niekiedy również ich utrwalaniu. Propaganda potrzebuje tuby, potrzebuje również nas, którzy wyłapiemy podsuwane kłamstwa, a dyskutując z nimi realizujemy cel piarowski, choć wcale tego nie chcemy. Piar żyje naszym oburzeniem, naszym wałkowaniem w nieskończoność jakiegoś tematu. Bez nas niekiedy manipulacja opinią społeczną nie miałaby szans.
 
Czasem jesteśmy po prostu bezsilni. Spróbujmy się bowiem przebić z jakimś „niechodliwym” tematem na stronie głównej salonu. Nie mamy szans, bez przchylności moderatora nie istniejemy. Nie ma nas, jeśli tego będą chcieli admini poczytnych portali. Nie ma naszych poglądów, inicjatyw obywatelskich, petycji i listów otwartych jeśli media ich nie zamieszczą. Przekonali się o tym boleśnie byli więźniowie Auschwitz i Michał Tyrpa.
 
Problem bowiem nie w tym czy media są niezależne, a dziennikarze rzetelnie wykonują swoją pracę.
Problem leży w czym innym; media udają obiektywne i niezależne, a my im w tym pomagamy. (To jest ta nasza druga, bolesna, strona blogowania).
 
Próba uwolnienia ich od wpływów ośrodków władzy wydaje się dziś być utopią.
Media działają w interesie władzy, bo po to zostały powołane do życia; to są albo tuby partyjne, albo tzw. wspierające.;) – napisałam w odpowiedzi Katarynie na Twitterze. I tak będzie czy tego chcemy, czy nie.
 
Czy utopią byłoby natomiast domaganie się od ich redakcji jawności powiązań politycznych?
Co by się stało, gdybyśmy prawnie spróbowali zażądać od wydawców jasnej deklaracji sprzyjania określonej ideologii i partii? Niemożliwe? To może przynajmniej my sami, odbiorcy informacji i publicystyki, potrafimy to zrobić?
Czy umiemy, biorąc do ręki „Rzepę” , „Dziennik”, „Gazetę Polską” bez problemów określić powiązania polityczne tak jak to ma miejsce w przypadku choćby „Naszego Dziennika”, „Gazety Wyborczej” czy „Radia Maryja”?
Ja przyznaję się, że nie umiem. A jeśli tego nie potrafię, to jestem narażona na dezinformację i manipulację. Może i pora, bym się tego razem z innymi nauczyła?

wtorek, 20 października 2009

Przestaliśmy się lękać


Przyszła nadzieja. „NIE LĘKAJCIE SIĘ”. „NIE LĘKAJCIE SIĘ! OTWÓRZCIE DRZWI CHRYSTUSOWI! - Tak brzmiały pierwsze słowa przesłania, jakie 16 października 1978 roku skierował do świata nowo wybrany papież - Jan Paweł II.
 
Zanim ona przyszła, najpierw było w referendum  „TRZY RAZY TAK”, potem  na murach i akademiach  „PARTIA Z NARODEM NARÓD Z PARTIĄ”  - Z tej symbiozy wyrosły nowe groby polskich bohaterów i tych, których partia miała chronić przed kułackim i burżujskim wyzyskiem. Przyszedł czas na kolejne hasło, „BY POLSKA ROSŁA W SIŁĘ, A LUDZIOM ŻYŁO SIĘ DOSTATNIO”. Też nie wyszło, pozostały tylko długi i ocet na półkach, ale jakoś się żyło.
 
Czego mieliśmy się wobec tego lękać? Co nam groziło?
Wielu z nas, prawdę powiedziawszy, nie bardzo wiedziało, czego naprawdę bać się. O tym, że na naszym terytorium są składowane rakiety z bronią nuklearną wiedzieli tylko wtajemniczeni. Reszta społeczeństwa albo w to nie wierzyła, albo pocieszała się, że jest równowaga sił i wojny nuklearnej nie będzie. O kryzysie w Kościele po Soborze Watykańskim II też Polacy, niewiele wiedzieli.
 
Co mogło wobec tego jeszcze straszyć? Czego mógł się jeszcze lękać Polak po przeżytej okupacyjnej nocy; łapankach, masowych rozstrzeliwaniach, obozach zagłady, syberyjskim głodzie i niewolniczej pracy, enkawudowskich i ubeckich przesłuchaniach, torturach, egzekucjach, wyrokach śmierci, gdy świat świętował koniec II wojny światowej? Co mogło jeszcze wywołać panikę?!
 
Każdy dzień był taki szary , ponury jak w piosence. - ” Za czym kolejka ta stoi? Po szarość, po szarość…” - ale bezpieczny jak we względnie dobrze umeblowanym baraku. O tym, że należało się lękać właśnie tej szarości i barakowej ułudy poczucia bezpieczeństwa, jeszcze nie wiedzieliśmy, przynajmniej nie wszyscy.
 
Słowa Jana Pawła II były więc raczej dla nas, zamkniętych w „obozowym raju”, z paszportami tylko po demoludach i murem na zachodniej granicy,  pierwszym sygnałem, pierwszym dzwonkiem ostrzegawczym; jest czego się bać. Nawet jeśli będziesz potulnie skandował na akademiach „Niech żyje towarzysz…” i niczym tabletkę uspokajającą, miętosił w kieszeni czerwoną książeczkę, to świat wcale nie jest taki bezpieczny, jak ci się to wydaje. Bo świat bez Chrystusa może być pustką, ale może być i usprawiedliwioną obłąkańczą ideologią, zbrodnią. Może zrobić z ciebie niewolnika, a ty nawet o tym nie będziesz wiedział.
 
Gdzieś tam niejednemu ścisnęło się wówczas serce, popłynęły łzy żalu nad sobą. A kolejka po szarość wydała się ciężarem nie do zniesienia. Za tym murem przestrzeń była ogromna; z pracą wynagradzaną sowicie i półkami pełnymi towarów.
 
Za tym głównie zatęskniliśmy? Czy za treścią kryjącą się w drugim zdaniu Jana Pawła II? – „Otwórzcie drzwi Chrystusowi”!
 
Mogę mówić tylko za siebie. Zatęskniłam wówczas  za WOLNOŚCIĄ. W tej WOLNOŚCI kryło się wszystko; godziwa zapłata za pracę, wolność wyboru, wolność słowa, święta bez kolejek za karpiem, paszport we wszystkie strony świata bez esbeckiego stróża…
 
Ale najbardziej pragnęłam, by już nikt nie budował we mnie „człowieka socjalistycznego”, abym nie musiała już czytać między wierszami i poznawać historię Polski z „bibuły”. Marzyło mi się mówienie nie symbolami, lecz słowem bez przenośni, bez podtekstów i aluzji. Tęskniłam też, by zawieszenie krzyżyka na szyi nie było już odwagą, lecz zwyczajnym przyznaniem się przed innymi, że jestem uczniem Chrystusa.
 
Czy uwierzycie, że nie umiałam, tak jak większość z mojego pokolenia, modlić się z rodziną?! A uwierzycie, że mszę św. pontyfikalną Jana Pawła II oglądaliśmy klęcząc przed telewizorem?! Wreszcie razem! Doskonale pamiętam, jak trudno mi było powiedzieć głośno zwykłe zdanie; Jestem katoliczką, jestem wierzącą.
Prostoty i otwartości pragnęłam w mojej  wyśnionej i wytęsknionej wolności.
 
Tak. Mogę i dziś potwierdzić;  drugie zdanie wypowiedziane przez Jana Pawła II - „OTWÓRZCIE DRZWI CHRYSTUSOWI”! - mieściło się w pełni w mojej tęsknocie za WOLNOŚCIĄ.
 
Wiem, mogę mówić tylko za siebie. Powiem więc, że wtedy nie miałam jeszcze bladego pojęcia, o czym myślał wówczas Jan Paweł II, co chciał mnie, nam wszystkim, Kościołowi, światu,  wówczas przekazać.
Długo, bardzo długo, zamiast słuchać, tego, co mówi, czytać, co pisze, żyłam wzruszeniem, świętem każdej Jego pielgrzymki do Ojczyzny. Wybierałam słowa, które pasowały do określonej politycznej sytuacji, zwłaszcza w czasie wojny Jaruzelskiego z narodem.
 
 Aż przyszedł 06.06.1999 r. – nabożeństwo czerwcowe w Elblągu. Zobaczyłam w papa – mobile człowieka starego i smutnego. Z kamienną twarzą, naznaczoną zmęczeniem i cierpieniem,  wykonywał znak błogosławieństwa nad wiwatującym tłumem.
 
Po raz pierwszy płakałam wówczas nad sobą, a nie ze wzruszenia, że witam umiłowanego Wielkiego Rodaka. Nieme łzy ściekały mi po policzkach ze wstydu. Poczułam się jak na jakimś spektaklu, na którym główny Aktor mówi przez lata wciąż do mnie, a ja nie pamiętam ani jednego słowa.
 
Widać dorosłam wreszcie. Otarłam łzy i zamiast rozpamiętywać, jak było pięknie i wzruszająco, zaczęłam czytać. Czytam do dziś wszystko, co powiedział i napisał Jan Paweł II  i wciąż nie mogę skończyć.
Może dlatego tak unikam uroczystości i zgromadzeń z okazji kolejnej rocznicy wyboru Jana Pawła II na Stolicę Piotrową? Bo one wciąż przypominają mi, że i ja umiem pięknie mówić, wzruszająco opowiadać, jak bardzo byłam i jestem dumna z Jana Pawła II… gorzej, niestety,  ze świadectwem.  
 
I tak rozmyślam sobie. Czy dziś po 31 latach od owej pamiętnej chwili wyboru Karola Wojtyły na papieża, przestaliśmy się naprawdę lękać? Co oznacza dla nas Polaków przesłanie Wielkiego Rodaka z Jego programowej encykliki „Redemtor hominis”- „…stworzyłeś nas, Boże, dla siebie i niespokojne jest serce nasze, dopóki nie spocznie w Tobie".
 

środa, 14 października 2009

Miara rzetelności dziennikarskiej pracy



My, polscy dziennikarze, kreujemy się na mędrców i moralistów z poczuciem misji. A tak naprawdę składamy się z kompleksów i frustracji, które leczymy wielkościowymi urojeniami.” napisał wiosną Piotr Bratkowski w Newsweeku
 
W odpowiedzi  mogliśmy przeczytać diagnozę Jana Cezarego Kędzierskiego: „Odzyskana wolność słowa zaprowadziła na manowce niezależności wielu dziennikarzy prasy, radia i telewizji”.
 
W cieniu tych wszystkich negatywnych opinii o pracy dziennikarzy kryją się wydawcy, naczelni redaktorzy, sponsorzy zamawiający reklamy.
 
Czy od nich nic nie zależy?
Może przyjdzie czas, że i o tym będzie wolno mówić. Może uchyli nam ktoś rąbka tajemnicy, dlaczego tak niewiele wiemy, na przykład, o tym, co dzieje się na Litwie, Łotwie, w Bułgarii…, a każdy skandal z Berlusconim czy Sarkozym jest natychmiast komentowany?
 
Dlaczego jednych kichnięcie jest odnotowywane przez wszystkich, a innych nawet krzyk jest przemilczany?
 
Dziś nie o tym jednak myślę. Nie chcę nikogo oceniać, ani spisku nigdzie nie węszę.
Zastanawiam się tylko nad zwykłą ludzką przyzwoitością, bo nie wątpię, że w gazetach też pracują zwykli, przyzwoici ludzie; wrażliwi na otaczający ich świat, zdeterminowani, by dociekać prawdy.
Na ostateczny kształt wydania gazety mają wpływ nie tylko dziennikarze w niej publikujący, ale przede wszystkim ci, którzy decydują o składzie wydania. Czy podejmują decyzje samodzielnie?
 
Wiarygodność gazety mierzy się tak jak wszystko, co ważne w życiu, rzetelnością, uczciwością i szacunkiem do drugiego człowieka.  Co mam więc myśleć o potraktowaniu przez prasę „Apelu” siedmiu byłych więźniów KL Auschwitz?
Trafił on do wielu polskich redakcji. I…? Został zamknięty w przepastnych szufladach redakcyjnych. Zrobił to nawet Nasz Dziennik”. Choć gazeta ta mieni się jedynym polskim patriotycznym dziennikiem, nie zainteresował ją ani apel, ani list do papieża w sprawie beatyfikacji rotmistrza Witolda Pileckiego.
 
Szlachetnym wyjątkiem okazał się „Tygodnik Podhalański”. W numerze, który od 8 października czytają górale z Nowego Targu, Zakopanego i...Chicago, można też przeczytać Apel więźniów Auschwitz.
 
A jak zachowała się „Rzeczpospolita” - jeden z najbardziej poczytnych i opiniotwórczych dzienników?
 
25 września b.r. trafił do redakcji "Rzepy" list siedmiu byłych więźniów KL Auschwitz.
Skróconą wersję tego listu redakcja zdecydowała się opublikować w papierowym wydaniu w dniu 6 października na -uwaga!- piętnastej stronie. 
Znalazł się on na marginesie strony, której większą część zajmują nekrologi.
Oczywiście, bez żadnego komentarza, bez żadnej dodatkowej informacji, ot, choćby takiej, że redakcja jest, między innymi, jego adresatem. List, w którym umieszczono adres internetowy petycji, nie został też zamieszczony w internetowym wydaniu. Czy to tylko zwykłe zaniedbanie?  
 
Apel byłych więźniów niemieckiego obozu zagłady w całości, wraz z podpisami, znajduje się w blogu Michała Tyrpy pod przejmującym tytułem „Numery z Auschwitz proszą o twój gest”.
Kim są owe „Numery”?
Jerzy Bielecki, były więzień KL Auschwitz nr 243, Sprawiedliwy wśród Narodów Świata,

Zbigniew Blok, były więzień KL Auschwitz nr 1195,

Kazimierz Piechowski, były więzień KL Auschwitz nr 918, były żołnierz Związku Organizacji Wojskowej,

Józef Stós, były więzień KL Auschwitz nr 752,

Władysław Szepelak, były więzień KL Auschwitz nr 168061,

Edmund Szewczyk, były więzień KL Auschwitz nr 1498,

Kazimierz Zając, były więzień KL Auschwitz nr 261"
 
Wydawać by się mogło, że owe „Numery” zasłużyły przynajmniej na to, aby ich nie lekceważyć i nie ranić.
Jak więc należy odczytać zamieszczenie Apelu ludzi, którzy z racji swego wieku stoją u progu wieczności, na stronie z nekrologami?!
 
Rzepo” droga, takiej gafy trudno nie zaplanować. Co w inicjatywieFundacji Paradis Judaeorum aż tak denerwuje Szanowną Redakcję, że trzeba  w ów bezduszny sposób lekceważyć sygnatariuszy listu z apelem do europosłów o uczczenie  pamięci polskiego bohatera - rotmistrza Witolda Pileckiego?
Tego, doprawdy, nie jestem w stanie pojąć, choć nie ukrywam, że po głowie biegają mi już pewne niewesołe odpowiedzi.
Za to doskonale potrafię sobie wyobrazić skromny gest przeprosin za ten skandaliczny nietakt. Czy „Rzeczpospolitą” stać na taki gest?

wtorek, 6 października 2009

Rozmyślań przy lepieniu ruskich pierogów ciąg dalszy



Tym razem rozmyślania nie przy zmywaku, lecz przy lepieniu ruskich pierogów– napisałam tak przed 2 laty.
Kiedyś lepiła je moja mama, bo to była najtańsza potrawa dla dużej rodziny, a i najeść się nią można było. Lepiłam i ja, bo to rodzinny przysmak, choć nie ukrywam, że i  bieda w lepieniu też miała swój udział. Znów kryzys i do lepienia pierogów czas zasiąść.
Wiadomo praca żmudna i czasochłonna, ale za to jaki luksus; można porozmyślać siedząc. 
 
Przedtem jednak mały przegląd  doniesień prasowych.
Nic tak bowiem nie orzeźwia i nie prowokuje do raźnego klejenia pierożków jak rozmyślania nad ostatnimi doniesieniami.
 
Zaczynam od rzeczy mniej ważnych:
 
Jojo, Perukarz i Nielot z Sejmu Skąd biorą się pseudonimy polityków? Najczęściej twórcom pseudonimów chodzi jednak o to, by ich polityczni konkurenci zapadli w pamięć w sposób negatywny”.
Dzięki za wyjaśnienie. Teraz już będę wiedziała, że  ciemnogród  mówi - bracia Kaczyńscy, a wykształciuchy - Kaczory. Dlaczego akurat dziś się w polityce o tym pisze? Nie wiem. Kropka.
 
Stopniowo  zagłębiam się w główną tematykę obowiązującej na dziś narracji.
Sawicka: dostałam bukiet róż owinięty perłami (Zupełnie nie rozumiem, czym tu się ekscytować?! Perły? Dawno już niemodne. Nie pasują do obecnego kanonu przebrania,  a i do inwestowania na przyszłość też nie bardzo się nadają. Istnieje ryzyko, że zmatowieją.)
 
Posłowie PO utrudniali śledztwo? Tu prasa przezornie dodaje znak zapytania. Nie bawi się w ministra Czumę i nie wydaje wyroku.
Według zeznań byłego asystenta Sawickiej, Drzewiecki i Rosół mieli naciskać na świadka ujawniającego kulisy finansowania kampanii PO.
Aż dziw, że na ławie oskarżonych nie siedzi jeszcze agent – kochaś. Wzruszyłam się do łez zeznaniem posłanki Beaty. „To agenci mnie prowokowali – mówiła i rozpłakała się, opowiadając o bliskiej znajomości z agentem CBA przedstawiającym się jako Tomasz Piotrowski, który udawał biznesmena, a potem wręczył jej kontrolowaną łapówkę”.)
 
Hazard z Szejnfeldem w tle…Adama Szejnfelda zainteresowanie hazardemPodobno „Wiceminister gospodarki już dwa lata temu jako poseł lansował rozwiązania korzystne m.in. dla właścicieli jednorękich bandytów” Widać zainteresowania były dobrze strzeżone, skoro aż dwa lata potrzeba mu było, by wpaść pod nadzór CBA.
 
Pieniądze z hazardu chciał wziąć już PiS … a konkretnie Zyta Gilowska, ale  „lawina lobbingowa” nie pozwoliła. Szkoda, bo może dziś Tuskowi łatwiej byłoby o cud gospodarczy”?
 
A teraz najważniejsze:
Pozostaje mieć nadzieję, że znacznie krócej niż tzw.  lobbowanie we współpracy z Grzesiem, Mirkiem i Zbysiem,  będą trwały spekulacje;kto następny do dymisji?.
 
Wpisuję, gdzie mogę, gdzie mnie na pewno nie wytną, że mam już od dawna projekt szczęśliwego rozwiązania.Gdyby to ode mnie zależało,  odwołałabym cały rząd hurtem.
Ba, ale to nie takie proste! Interesu nie zwija się tak od razu, z dnia na dzień. To wymaga odrobiny pokory i  przyznania się, że sobie nie radzimy. A na to już raczej nie ma co liczyć.
Obrona „ w zaparte”  w polskiej polityce ma  już  długą historię. Wiadomo, opozycjoniści. Siedzieli po więzieniach i nauczyli się tego od życzliwych kryminalistów, którym szkoda było „poldasów”  i udzielali pożytecznych instrukcji, jak tylko mogli. Niektórym to udzielają nawet do dziś zupełnie bezinteresownie.
 
W sierpniu 2007 r. rzeczywistość polityczną komentowałam lepiąc pierogi:
 
O dziwo, tekst ten może służyć mi do dziś za matrycę do komentarzy. Tytuł zawsze aktualny, mechanizmy polityczne wciąż te same, diagnozy podawane do wierzenia nadal trafne.
 Jedynym problem może być dobór autorytetów, którym ogłupiały od nadmiaru wrażeń naród dałby jeszcze wiarę.
 
Zresztą oceńcie sami. Czy ja nie mam racji, że pierogi ruskie mogą poprawiać logiczne myślenie również dziś?
Ze Schetyną łączą mnie nie tyle więzy krwi, ile ziemia pochodzenia. Mogę się założyć, że Richelieu PO doskonale zna smak tych pierogów. Widać musiał niezłą porcję wcisnąć, bo wreszcie wywołany do tablicy  przez Palikota olśnił wszystkich znakomitym wnioskowaniem:Schetyna: To była pułapka na Tuska
 
 
Pułapka nie pułapka, logicznie rzecz biorąc, jakie ma to wszystko znaczenie wobec faktu, że Prezydent jutro ma podpisać Lizbonę
 
Podpisze i będziemy mieli wreszcie spokój. Janusz Lewandowski zadba o nasze interesy w Brukseli, podobnie jak Buzek w Parlamencie Europy,  Trybunał w Strasburgu rozstrzygnie co było lobbingiem, a co współpracą z mafią hazardową i tylko nie widomo czy TW zdąży porachować się z Mariuszem Kamińskim.
Rozmyślania Czy śledczy donosił SB,  powinny jednak poczekać na pierogi z mięsem, a nie jakieś tam pierogi – bieda; z serem i kartoflami.
 
 
 
PS. Gdyby mimo to spokój w polskiej postpolityce nie zagościł po podpisaniu TL, zawsze można zaprosić do TVN24 posła Karpiniuka, który wyjaśni nam, że wszystkiemu winien jest Gosiewski.
Tak się zastanawiam  po tej ostatniej bulwersującej wiadomości, klejąc kolejnego pieroga, czy kryzys dotyczy rządu Tuska, czy PR wyczerpał swoje pomysły i  nawet spin doktorów ostatnie wydarzenia z hazardem w tle przerosły?

niedziela, 4 października 2009

Jak zachowa się prezydent



Referendum w Irlandii rozwiało nadzieję na wrzucenie TL do kosza. A w Polsce „Tusk mocno naciska Kaczyńskiego”.
Każdy, kto choć pobieżnie śledził koleje ratyfikacji TL, musi zadać sobie pytanie, dlaczego „Tusk mocno naciska prezydenta” nie wspominając ani słowem o umowie między nim a prezydentem w sprawie ustawy kompetencyjnej.
 
Przypomnijmy więc premierowi, jak to było. Blogi to cudowna sprawa. Klikasz i masz:
 
„W przeddzień głosowania przez Sejm ustawy o ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego w Juracie spotkał się Prezydent Lech Kaczyński z premierem Donaldem Tuskiem.
Celem tego spotkania było zawarcie układu, w myśl którego prezydent miał nakłonić klub PiS do głosowania za ratyfikacją.
Premier natomiast zobowiązał się utworzyć ustawę kompetencyjną, wedle której kilka istotnych dla Polski spraw musiało uzyskać zgodę zarówno Sejmu, Senatu, Rady Ministrów jak i Prezydenta.
Spotkanie dobiegło końca, a kolejne dni przyniosły pomyślne rozwiązanie sporu o ratyfikację traktatu. Klub PiS wedle wskazówek prezydenta zagłosował wraz z PO za jego przyjęciem.
To umożliwiło Lechowi Kaczyńskiemu złożenie podpisu pod Traktatem Lizbońskim, jednak warto zwrócić uwagę na słowo „możliwość”. Prezydent ma możliwość, ale nie przymus złożenia tego podpisu. Zgodnie z tym postanowił poczekać na ukazanie się obiecanej ustawy kompetencyjnej w wersji jaką ustalili to wspólnie z premierem na półwyspie”.
 
Jeszcze w czerwcu 2008r. media donosiły:
„Prezydent zapowiedział, że Traktat podpisze, po dopełnieniu tej umowy – powiedział Kamiński. Ocenił, że nie będzie z tym problemu.

Szef klubu PO jest zdania, że prezydent nie powinien czekać z podpisaniem Traktatu do czasu przyjęcia przez Sejm ustawy kompetencyjnej.

Prezydent powinien to uczynić podpisać Traktat, bo to jest ważny gest polityczny, to byłby absolutnie dobry sygnał, że Polska  chce reformy UE - mówił Chlebowski.

Według niego, szybkie podpisanie Traktatu leży w dobrze pojętym interesie Polski. Chlebowski jest zdania, że ustawa kompetencyjna powinna trafić do prac parlamentu do końca wakacji”.
 
Czy Tusk wywiązał się z umowy?
 
 
Sięgnijmy jeszcze raz  do blogu „Szach i  Mat” WTQ z 2008-07-11, a więc prawie sprzed roku.
 
„Mianowicie umowa zakładała powstanie ustawy, w myśl której w kilku istotnych kwestiach, w tym w przypadku zmiany warunków głosowania zgodę musiał wyrazić Sejm, Senat, Rada Ministrów oraz Prezydent.
 
W projekcie zaproponowanym przez Platformę Obywatelską w całej rozciągłości pominięto głowę państwa. Ustawa proponowana przez rząd całkowicie odsuwa prezydenta od ważnych decyzji pozostawiając na boisku tylko trzy organy: Sejm, Senat i Radę Ministrów. /.../
Klub PiS ma jednak przygotowany projekt ustawy, w dodatku był on konsultowany z prezydentem. Jednak Platforma stwierdza, że ustawa proponowana przez klub PiS nie jest zgodna z konstytucją.
Sam Donald Tusk natomiast zaprzecza, jakoby projekt proponowany przez PiS był zgodny z jego ustaleniami z Prezydentem.
A projekt ten różni się od wersji rządowej głównie w jednej kwestii.
 
Mianowicie wymaga zgody Prezydenta, Sejmu, Senatu i Rady Ministrów na podejmowanie niektórych decyzji kluczowych dla Polski”. (podkr. moje)
 
 
I choć minął prawie rok nic w tym względzie się nie zmieniło.
 
O ustawie nie ma już mowy. Na prezydenta naciskają różne gremia i przypominają, że sam twierdził, iż w przypadku braku takiej ustawy Polska stanie się województwem. Dla sygnujących petycje do prezydenta dodatkowym argumentem jest sposób ratyfikacji TL w Niemczech i próby podobnego zalegalizowania dokumentu w Czechach.
 
Tymczasem „premier poinformował, że rozmawiał z Barroso o podziale tek w Komisji Europejskiej, jednak tylko ogólnie. "Mam poczucie, że jesteśmy bardzo poważnie traktowanym partnerem, i że na pewno nasza wrażliwość, sposób myślenia, pewne idee dotyczące całej komisji i tak zwanych działów na pewno będą brane pod uwagę. Nie mam żadnych niepokojów i kompleksów, gdy rozmawiamy o naszym punkcie widzenia" - powiedział Tusk”.
 
Premier nie ma żadnych kompleksów, żadnych niepokojów. Rozmowy o podziale stołków już trwają.
 
A ja tak wciąż dumam, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi?  
 
Może nasz błąd, tj. wszystkich ślących apele, by prezydent bez ustawy kompetencyjnej nie podpisywał TL, polega na tym, że to nie Jego lecz premiera powinniśmy przycisnąć do muru i przypomnieć o zobowiązaniach, jakie wziął na siebie w Juracie?
 
Dlaczego Donald Tusk  i całe PO bezczelnie gra w swoją nieuczciwą grę?
 
To takie proste, że aż trudne do uwierzenia, a jednak.
 
Public Relations PO i Donalda Tuska doskonale wie, że elektorat prezydenta albo jest przeciwny w ogóle TL, albo chce podobnych rozwiązań jak w Niemczech. Spindoktorzy doskonale też wiedzą, iż poparcie dla Lecha Kaczyńskiego w dużej mierze zależy właśnie od tego, jak się zachowa teraz po referendum w Irlandii.
 
Jeśli zostanie przymuszony naciskami do ratyfikacji bez ustawy kompetencyjnej, na pewno straci poparcie i bezpowrotnie szansę na reelekcję. Nie znaczy to jednak wcale, że ten elektorat przeniesie swoje głosy na kandydaturę Tuska, co to, to nie, nie ma obaw.;)
Ale kto wie czy jakiś sygnatariusz petycji do prezydenta nie zakrzyknie nam; Głosujcie na mnie, ja byłem przeciwny podpisaniu TL bez ustawowych zabezpieczeń.(Na podobnej zasadzie toczy się przecież gra międzypartyjna w Wielkiej Brytanii).
Wyciągnięty z kapelusza kandydat niewielkie ma szanse na prezydenturę, ale na rozbicie głosów elektoratu, który nigdy nie zagłosuje na Tuska, a i owszem.
 
Czy moja teoria spiskowa wyjaśnia przyczyny, dla których „Tusk mocno naciska na prezydenta”? Już wkrótce przekonamy się o tym. Ważniejsze jednak od odpowiedzi na to pytanie, wydaje się co innego.
Jak zachowa się wobec tej gry prezydent Lech Kaczyński?