środa, 14 stycznia 2009

Nowa strategia Donalda Tuska uratuje Polskę


Kiedy w innych krajach Europy politykom wypadają włosy z głowy od myślenia, jak przeżyć zimę z zakręconym kurkiem gazu, nasz premier odpoczywa w Dolomitach. „To nie pierwszy raz, gdy Tusk wyjeżdża na urlop, gdy w kraju się źle dzieje. W zeszłym roku, gdy protestowali lekarze, Donald Tusk wyjechał do Włoch na narty. Wtedy medycy zarzucili mu, że lekceważy ich protest”. – przypomniał Wojciech Mężyński przed kilkoma dniami http://www.dziennik.pl/polityka/article293940/Polsce_brakuje_gazu_a_Tusk_na_urlopie.html
 
I nie miał racji. Jasno to wykazał Donald Tusk.
„Jestem względnie nowoczesnym człowiekiem, pracuję mniej za pomocą fotela, pieczątki i atramentu, a częściej przy pomocy maila, komputera oraz telefonu. W tym czasie naprawdę nie było jakiegokolwiek problemu z tego tytułu, że nie siedziałem tutaj, w Alejach Ujazdowskich"
 
Szkoda, że w ramach taniego państwa premier Donald Tusk – nowoczesny szef rządu – nie przeniósł swego biura do Gdańska. Przecież ma telefon, komputer, umie pisać maile, no i ma oddanych ludzi, którzy umieją bez popędzania szefa pilnie wykonywać polecone zadania. W ten sposób zaoszczędziłby nowoczesny premier na prywatnych lotach do domciu na sobotnie wieczory u boku rodzinki.
Strategię kryzysową też można w ten sposób opracować. Z tym nie będzie najmniejszego problemu,  zrobili to wreszcie Niemcy. Niemiecka koalicja przyjęła największy w historii kraju plan walki z recesją gospodarczą. – donosi „Dziennik” http://www.dziennik.pl/gospodarka/article296882/Niemcy_ratuja_swoja_gospodarke.html
 
Skoro Niemcy ratują swoją gospodarkę, to premierowi pozostaje tylko ściągnąć, przetłumaczyć, dopasować do polskich realiów i rozesłać po ministrach. Resztą zajmie się Pawlak, który w Dolomitach nie gustuje.
Do Warszawy to ja premierowi proponuję przyjazdy tylko w naprawdę ważnych sprawach, ot choćby takich jak ostatnia; ukaranie Palikota.
Nie wiem, może jeszcze będzie musiał raz przyjechać i przywołać do porządku Komorowskiego, który zupełnie nie rozumie nadgorliwości premiera w przepraszaniu kobiet za Palikota.
 
Oj, porobiło się w tym PO, porobiło! A to Schetyna brzuch przed szereg wypina, a to Palikotowi marzy się rola wodza, marszałek też nie ma jakoś wyczucia…
 
 
 
I jak tu  nie współczuć premierowi i nie zrozumieć, że premier też człowiek i musi odpocząć koniecznie w Dolomitach.
 
A Polska? A Polska to szczęśliwy kraj, bez kłopotów, bez zagrożeń i problemów, które nie można by rozwiązać za pomocą telefonu. A szczęście swoje zawdzięczamy nowoczesnemu premierowi, który umie dobrać samodzielnych pracowników i potrafi „mailować”.
 
Nowa strategia Donalda Tuska uratuje nasz kraj!

wtorek, 13 stycznia 2009

Menel z Platformy, geje i prostytutki



I proszę, wszystko dzięki menelowi wraca na swoje miejsce. Gej jest zboczeńcem, a prostytucja zachowaniem nieobyczajnym. Gdyby nie menel z PO, być może walka z uprzedzeniami ciemnogrodu miałaby się już ku końcowi. Niestety, tolerancję i nowe europejskie standardy diabli wzięli.
 
I po co ja się tak pilnie uczyłam. Stara już jestem, nawyków moc. Wyjść ze skorupy uprzedzeń coraz trudniej. Ćwiczyłam jednak  pilnie i wreszcie mi wyszło; pedał - to nie żaden dewiant tylko gej, a dziwka, to nie żadna ladacznica w burdelu czy tirówka, tylko normalnie zarabiająca na życie kobieta.
 
I tylko współczucie pozostało takie samo jak za dawnych lat, jeszcze przed III RP, bo to że ludziom życie wiąże się w supełki, nie znaczy, że mamy prawo nimi pogardzać. Nic mi do tego, kto z kim śpi. Jeśli czegoś jeszcze się domagam, to tylko tego, by nie wmawiano mi, że to co nienormalne  normalnym musi być. Wszak pięciolistna koniczna nie jest regułą, lecz pomyłką natury.
Kiedy już sobie wszystko w głowie poukładałam i przećwiczyłam przed lustrem, by nie strzelić w oświeconym towarzystwie gafy, nagle wyskakuje menel z partii, która się mieni forpocztą cywilizacji z Davos i mówi mi, że mam się uczyć od nowa. Homoseksualizm to straszna rzecz i interesują się tym nawet służby specjalne. Zaś praca opozycji w Parlamencie jest gorsza nawet od prostytucji. Znakiem tego, prostytucja jest czymś obrzydliwym a nie pracą i „najstarszym zawodem świata”.
 
Menel z PO wie lepiej, co jest dobre a co złe, ma pieniądze, zna twórczość pewnego geja, o którego z takim, poświęceniem stoczył walkę z  Ministrem Edukacji. Menel wie, że Polacy wciąż w swoich domach opowiadają sobie dowcipy o pedałach, a niejednej żonie się dostało od pianego męża epitetem – „k..wa”
 
Menel wie najlepiej, o czym teraz będą rozmawiać w polskich domach.
Na pewno nie o programie gospodarczym PiS, którego PO jeszcze się nie dorobiło. Nie o TL i Ganley’u . A już na pewno nie o funduszach  Unii Europejskiej, z którymi nie może sobie poradzić Ewa Bieńkowska.
Przy kolejnym piwku nie będzie już ochoty na obgadanie koloru krawatu prezydentów Polski, Estonii i Litwy w czasie rozmów o gazowym kryzysie. A już na pewno nikt nie zapyta, dlaczego Lech Kaczyński musi pomagać rządowi w wyjściu z kryzysu energetycznego.
A w ogóle tak się porobiło, że w żaden sposób już przyzwoity człowiek nie jest w stanie wytłumaczyć narodowi, że cudów nie ma i nie będzie. Pozostają więc  - menel i niektórzy dziennikarze,  wiernie przykrywający to, czego przykryć już się w żaden sposób nie da.
 
Prawdę mówiąc czekam już tylko, kiedy to pierwszy gej RP zwoła innych polskich gejów i w końcu menelowi dadzą  w mordę, a zleceniodawców tego cyrku pogonią tam, skąd ich ród.
 
I pomyśleć, że los polskiej polityki może zależeć od gejów i prostytutek.

niedziela, 11 stycznia 2009

Chcę być Palikotem


Kochane ludziska, od rana zielenieję z zazdrości. Ja tu biedna kobieta zaniedbuję obowiązki domowe. Sterta naczyń niepozmywanych, koszule mężowskie niepoprasowane, dziury w skarpetkach, pies dopomina się spaceru, a ja czytam, główkuję, wymyślam i poprawiam. Wreszcie jest -  nowa notka! Twórczo wyczerpana padam na fotel i czekam. Dadzą na pierwszą stronę czy nie dadzą. Powisi z godzinę czy nie, będą komentarze…i tak każdego dnia.
No, śmiało, kochani, przyznajcie się. Wy też tak molestujecie dla własnej próżności salon?;)

Jeśli tak, to błagam o rady, podzielcie się swoim sprytem. Jak zostać Palikotem? Ja koniecznie chcę nim być! Mam dość ciszy wokół mego blogu, mam dość notek bez komentarzy. Ja chcę zostać Palikotem!!
Czy jak nazwę prezydenta chamem, zasugeruję jego niby odmienną orientację i skłonności do używek, kiepski stan zdrowia, a posłankę posądzę  o prostytuowanie, to klakę i  szansę na funkcję posła Palikota w Platformie dostanę?

Skąd ten pomysł? Już wyjaśniam.

Dziś  wściekła z powodu braku zainteresowania moim apelem do marszałka Komorowskiego zaczęłam czytać w salonie wszystko jak leci, szczęśliwa, że już żadna techniczna przerwa mi lektury nie skraca. I co?
 A no, Palikot  z lewa i z prawa, i tych pośrodku – wszystkich zdenerwował, nawet ks. Artur nie wytrzymał i też  na Palikocie się zatrzymał. Jeśli nawet Wielebny dotknął tematu, to i mamie, która szuka dziury w całym tym bardziej pominąć go nie wypada.

I tu problem powstał niemały, bo  okazało się, że właściwie ja już o tym błaźnie Platformy Obywatelskiej nie mam nic do napisania. Repertuar został wyczerpany.  Pozostało mi tylko spisanie blogerów kolekcjonujących wiadomości i słownictwo tego pana, którego u siebie pod budką z piwem mam pod dostatkiem. Z tą tylko różnicą, że jak przechodzi tamtędy kobieta, to nawet najbardziej pijackie gębusie zamykają się, bo umiar  znają i szacunek do kobiety też im się zdarza.
Gdyby jednak jutro do tematu trzeba było wrócić, a mnie zabrakło słów, sięgnę do zapisanych notek i zadanie wykonam zgodnie z planem Palikota. Nie mogę przecież go zawieść. Nie po to robi z siebie ostatniego menela, by o nim milczano.

PS.
I pomyśleć, że jest taki piękny i skuteczny sposób na wchodzących do salonu w gumiakach prosto z gnojówki. Ostracyzm, kochani totalny ostracyzm, a nasze notki znów będą błyszczeć na salonie.

sobota, 10 stycznia 2009

W co gra Komorowski i po co mu książę Poniatowski



Argumenty prezydenta w sprawie podpisania Traktatu Lizbońskiego były różne. Do dziś nie doczekaliśmy się realizacji umowy między prezydentem a premierem; ja podpiszę, ale wy uchwalicie ustawę gwarantującą przyjęcie KPP wraz z zastrzeżeniami wniesionymi przez Polskę do protokołu brytyjskiego.

Po odrzuceniu przez Irlandię TL prezydent zadeklarował, że nie podpisze dokumentu, bo zgodnie z unijnym prawem traktat już nie istnieje.
Bardzo szybko jednak z tej deklaracji wycofał się. Z jednej strony zapewnia  Unię, że Polska nie będzie stała na przeszkodzie ratyfikacji, z drugiej stanowczo odmawia podpisu do czasu ostatecznej decyzji Irlandii w tej sprawie. Sytuacja wydaje się jasna i klarowna. Oczywiście, pod warunkiem, że będziemy dyskretni i nie zapytamy Niemców, dlaczego wciąż prezydent ich kraju nie podpisał TL, choć od skierowania go do Trybunału Konstytucyjnego Niemiec minęło już pół roku.

Nikt ani nie krzyczy na Niemców, ani ich nie pogania emisariuszami Sarkozy’ego. Tam książę Poniatowski na pewno nie pojedzie, by tupać na prezydenta Niemiec.

Inaczej jest w Polsce; sytuacja staje się bardziej niż zawiła i niezrozumiała dla zwykłego Polaka.
Przed kilkoma dniami dowiedzieliśmy się, że do Polski przyjeżdża Declan Galeny http://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/artykuly/100154,przeciwnik_traktatu_lizbonskiego_podziwiam_prezydenta_kaczynskiego.html
Będzie zjednywał    sojuszników partii eurosceptycznej.

Na marginesie tej wizyty zastanawiam się, kto tym razem zostanie wezwany na dywanik przez Hansa-Gert Pötteringa, Martina Schulza, Grahama Watsona i Daniela Cohn-Bendita i czy polscy rolnicy przypadkiem nie powinni już sprawdzać toksyczność paszy, którą karmią swoje świnie.

Nieważne, nie tylko świnie dziś bywają toksyczne, przeżyjemy i to.
Bardziej od ewentualnych pohukiwań liderów europejskiej lewicy interesuje mnie, czemu ma służyć zapowiadana przez „Dziennik” awantura w Sejmie i wizyta specjalnego wysłannika Prezydenta Francji – księcia Poniatowskiego. („Książę Poniatowski na ratunek Traktatowi”
Skąd ten cyrk? I po co ta szopka?

Nie będę przytaczać bzdurnego uzasadnienia marszałka Komorowskiego, bo się nie godzi takimi głupotami wypełniać swojego blogu.
Widać w międzyczasie będą się działy inne ważne rzeczy, którymi Polacy nie bardzo powinni się zajmować . Rozgryzanie tej zagadki pozostawiam Bielanowi, Kamińskiemu i Kownackiemu.
Ja - szary obywatel, powiem krótko – jeśli prezydent ulegnie szantażowi i wydumanej błazenadzie, straci szansę na  moje poparcie, choć nie jestem przeciwna Unii Europejskiej.  Sądzę, że nie jestem w tym względzie osamotniona.

Co może mnie przekonać do zmiany zdania?

Jest taki jeden problem, który, gdy zostanie rozwiązany, być może, wpłynie na złagodzenie mojego oporu. Otóż wciąż trapi mnie podejrzenie, że posłowie przyjmując ustawę ratyfikującą nie znali  treści traktatu. A jeśli nie znali, tzn. że tak ważny dla bytu państwowego dokument przyjęli bez należytej troski o los Ojczyzny. Nie chcę, by przyszłe pokolenia mówiły już nie tylko o drugiej Targowicy, lecz o wstydliwej zdradzie z powodu nieuctwa, bądź co bądź, polskiego Parlamentu.

Dlatego zwracam się z apelem do Marszałka Sejmu   Bronisława Komorowskiego:

Zanim ostatecznie Polskę i polski Parlament wystawi Pan na pośmiewisko, proszę o drobnostkę, o  sprawdzian dla posłów ze znajomości Traktatu Lizbońskiego.
Myślę, że każdy, nawet tak nic nie znaczący Polak jak mama przy zmywaku, ma prawo wiedzieć, czy polski poseł umie samodzielnie i ze zrozumieniem przeczytać najważniejszy dla losów kraju tekst, a co za tym idzie, czy decyzje polskich posłów są poparte rzetelną wiedzą oraz umiejętnością przewidywania skutków z ich podjęcia.
Jeśli już na siłę chce Pan Marszałek zrobić ze mnie mohera, ksenofoba, karła moralnego i eurosceptyka, to niech przynajmniej umrę spokojna, że Polska jest w rękach ludzi wykształconych i oświeconych, którzy zanim podniosą rękę do głosowania, zapoznają się z treścią tego, nad czym głosują.  

Jak Pan myśli, Panie Marszałku, jaki będzie wynik poselskiej klasówki? 


piątek, 9 stycznia 2009

Marek Jurek to dobry kandydat na prezydenta



Trzeba przyznać, że tytuł notki Adamowi Wielomskiemu dziś udał się. 


Marek Jurek prezydentem?

Mnie na ten tytuł w każdym razie autor nabrał; i zajrzałam, i przeczytałam. A jakże, nie zawiodłam się. Stary dobry styl dyskwalifikujący kandydata w przedbiegach. Dlaczego?
  1. Marek Jurek byłby kandydatem katolickim, a nie prawicowym;
  2. Marek Jurek nie będzie miał poparcia Radia Maryja;
  3. Marek Jurek jest z gruntu pisowski, więc nie poprą go też prawicowcy.

To z grubsza najistotniejsze argumenty Adama Wielomskiego. Niestety, nie udało mi się dowiedzieć, dlaczego tak sądzi i co ważniejsze, czy na pewno tak jest jak pisze, bo Adam Wielomski nie ma w zwyczaju argumentów swoich uzasadniać. Albo wierzysz, albo nie. A on mówi - nie, więc -  nie. Koniec, kropka.
Pozostaje pointa z lektury notki polskiego konserwatysty rodem z PRL –

Marku Jurku, nawet niech ci  do głowy nie przychodzi taki głupi pomysł. Nie masz żadnych szans.
Odpowiedź na pytanie - Czy Markowi Jurkowi uda się zdobyć 8-10% i stworzyć ruch wokół własnej osoby? - może być tylko jedna po takiej diagnozie.

Marek Jurek ma mniejsze szanse niż Doda czy Owsiak w starcie do fotela Prezydenta Rzeczpospolitej. Te 8 – 10% fachowcy od marketingu politycznego zapewne podzieliliby przez 10.

Pozostaje więc Polakom wybór z rozsądku między Lechem Kaczyńskim a Donaldem Tuskiem. Nie wykluczone, że w ostatniej chwili któryś z nich poprosi o przeniesienie jego głosów na innego partyjnego kolegę. Będzie oczywiście jeszcze kandydat SLD – chyba Szmajdziński (?)– i  Dutkiewicz z Ruchu „Polska XXI”. Na kogo oni swoje głosy oddadzą w drugiej turze? Bo chyba według wszelkich znaków na niebie i ziemi uda się nam wmówić, że tylko ci dwaj - Lech i Donald mają szansę i do drugiej tury przejdą właśnie oni.

Tezy Adama Wielomskiego właściwie są w tej sytuacji  nieistotne, bo rzeczywiście, w jednym ma na pewno rację, Marek Jurek nie ma szans. Po co więc wyciągać tę kandydaturę,  dyskutować o niej?  Zupełnie tego nie rozumiem. Czyżby  Wielomski miał już swego kandydata? Aż się spalam z ciekawości. To dopiero będzie bomba, jak się wreszcie dowiemy, kogo prawica  życzy sobie jako swego prezydenta.

Widzę jednak zupełnie inne przyczyny braku szans wyborczych Marka Jurka niż widzi to Adam Wielomski.
Po pierwsze – Przy każdych wyborach ulegamy owemu rozsądkowi – Nie zmarnuję głosu i wybiorę mniejsze zło. W ten sposób wyeliminowaliśmy z Sejmu i Senatu partie, które nam były bliskie, ale nie miały szans.

Po drugie - Daliśmy sobie już wmówić, choć do wyborów jeszcze trzy lata,  że jedynymi realnymi kandydatami są:  Kaczyński i Tusk.

Zżymamy się na działania polityków pod słupki. A niby co mają robić, jeśli my tym słupkom wierzymy bardziej niż temu, co oglądamy wokół siebie?
Wściekamy się na manipulacje PR . A czyja to wina, że wystarczy nam do zachwytu Doda?
Gdybyśmy mieli większe wymagania przy oglądaniu TV to i Public Relations też musiałby się bardziej wysilić i nie wciskać nam takich autorytetów jak Owsiak.

Sprzedają nam to, co kupujemy. Nie ma innego wytłumaczenia tego, że przed laty w wyborach wygrał aparatczyk rodem z PRL. Nie ma  innego wytłumaczenia dla wielu naszych nietrafionych wyborów.
Czy to tylko nasza wina?
Rzeczywistości nie da się skroić do swojego wyobrażenia, czasem przerasta nas i wtedy trzeba trafić również do wielbicieli Dody i Owsiaka. Trzeb umieć przekonać słuchaczy Radia Maryja i konserwatystów. Trzeba umieć uśmiechnąć się do wszystkich Polaków, również tych z prawicy  Wielomskiego. Tego już w żaden sposób nie jest w stanie zrobić sam polityk bez pomocy speców od marketingu. O tym jak są skuteczni, świadczą przecież nasze poglądy. Ilu czytelników  parsknęło śmiechem, gdy przeczytało tytuł notki?
A przecież wielu z nas to katolicy pragnący czystej i przejrzystej polityki. Dlaczego parsknęliśmy? Na to pytanie każdy sam musi sobie odpowiedzieć.
Ale przede wszystkim to Marek Jurek powinien  zapytać. Dlaczego ludzie nie będą na mnie głosować i czy  mogę to zmienić?
Może wystarczyłoby  jednak nie obrażać się na piar i skorzystać z rad fachowców? Skoro można wiele dobrego zrobić dla Polski, dlaczego z takim uporem ludzie uczciwi i porządni, którzy mogliby choć trochę uczłowieczyć politykę, rezygnują z tego? To już doprawdy jest dla mnie zagadką.

 A szkoda, bo Marek Jurek naprawdę byłby dobrym kandydatem na prezydenta.





poniedziałek, 5 stycznia 2009

Wojna obronna redaktora T. Terlikowskiego


Kiedy dzieją się rzeczy złe, zwykły zjadacz chleba, od którego niewiele zależy,  może powiedzieć. – Moja chata z kraja. Nic mi do tego, nie interesuję się polityką.
Jak absurdalne jest mniemanie, że kogokolwiek polityka nie dotyczy, świadczy historia wojen dawnych i współczesnych. Te współczesne, dysponujące bronią masową, są szczególną lekcją obalającą mit apolityczności kogokolwiek.
Historia II wojny światowej miała pozostać przestrogą, która na zawsze oduczy budowania własnej potęgi kosztem innych narodów.

Jak tę lekcję odrobili politycy? To najlepiej widać na przykładzie  historii Izraela.

Świat, przerażony holokaustem  wymyślił dla wyczyszczenia swego politycznego, mocno zafajdanego sumienia, dla ocalałych Żydów państwo Izrael. Bogate lobby syjonistów  osiągnęło zamierzony cel. W 1947 na forum ONZ wniesiono propozycję podziału obszaru Palestyny (w Brytyjskim Mandacie Palestyny) na część żydowską i arabską, nie precyzując jednak szczegółów projektu. 15 V 1948 r. Żydowska Rada Narodowa proklamuje powstanie niepodległego państwa. W kilka dni potem wybucha wojna izraelsko-arabska, w której po stronie arabskiej walczą wojska kilku sąsiednich państw. Izrael zdołał odeprzeć atak Arabów, powiększając przy tym wbrew ustaleniom międzynarodowym o połowę powierzchnię kraju. Toczone  walki uległy w końcu zawieszeniu bez podpisania umów pokojowych, Izrael zaś zyskał granice nie uznawane przez żadne z sąsiadujących z nim państw, co stało się przyczyną późniejszych konfliktów.

Te konflikty trwają do dziś. Jeśli jeszcze ktoś nie wie, o co w nich chodzi, na pewno dowie się z drugiej odsłony wykładu Tomasza Terlikowskiego.

Teza autora jest krótka, jasna i dobitna. „Izrael ma prawo do obrony swojego terytorium i obywateli”.

 A dlaczego ma prawo?

Naród żydowski przeżył holokaust.  Yad Vashem dokumentujące ludobójstwo, poruszy każdego, kto tam wejdzie. Zapozna się bowiem z historią biednego opuszczonego narodu,  a potem wyjdzie na balkon i zobaczy nową Jerozolimę, stolicę odbudowanego państwa żydowskiego.

Odbudowanego czy zbudowanego państwa kosztem innego narodu? Tego już Tomasz Terlikowski nie wyjaśnia.

Za to pięknie wyjaśnia nawet największemu sceptykowi prawo do mordowania setek niewinnych Palestyńczyków w getcie utworzonym na wzór dobrze już sprawdzony.

Pan redaktor z rozbrajającą szczerością stwierdza:
„Bo choć niewinne ofiary trzeba opłakiwać, to nie sposób zapomnieć, że przynajmniej część z nich to ubrani w cywilne ubrania terroryści, a inni zginęli dlatego, że Hamas traktował ich jak żywe tarcze mające chronić liderów organizacji,...”
To zupełnie jak w okupowanej Warszawie.  Opłakiwać zakładników i ludność cywilną wymordowaną w czasie powstania trzeba, ale nie wolno zapominać, że wśród tej ludności pod ubraniami cywilów kryli się „bandyci”.

A ja myślałam, naiwna, że uczciwy człowiek, do tego taki, który powołuje się w wielu swoich notkach na Boże prawo, deklarujący swoją przynależność do Kościoła powszechnego, nigdy nie odważy się publicznie przyznać:
„…w XXI wieku nie ma koncesjonowanych katolików. Są katolicy, którzy w różnych sprawach (politycznych) mają różne poglądy. Miarą katolickości nie jest stosunek do wojny w Strefie Gazy”.

Panie Terlikowski ja chyba jednak do innego Kościoła należę. W moim Kościele nikt nie usprawiedliwia mordów na niewinnej ludności cywilnej. W moim Kościele inaczej rozumie się wojnę obronną.
Co by Pan powiedział na taką tezę? - Żydzi swoim postępowaniem wobec narodów, w których przyszło im żyć, sami sprowokowali holokaust.
Domyślam się, co by mnie spotkało za taki osąd i słusznie. To jest podły i cyniczny argument. Sugerujący, że można zabijać, tylko trzeba umieć to właściwie uzasadnić.
Zatem wobec Żydów takie stwierdzenie byłoby strasznym nadużyciem, ale wobec innego narodu już nie? Czy nie takiego argumentu używa Pan stosunku do Palestyńczyków?!

Co może wobec tego uczciwy człowiek, do tego  katolik, powiedzieć, napisać i zrobić, gdy dowiaduje się o  wybuchu wojny gdziekolwiek, nie tylko w Strefie Gazy?
A no może tylko jedno uczynić; zacytować słowa Benedykta XVI:
„Dramatyczne doniesienia, jakie napływają do nas z Gazy, pokazują, że odrzucenie dialogu prowadzi do sytuacji, które niewymownie pogarszają sytuację ludności, będącej raz jeszcze ofiarą nienawiści i wojny. Wojna i nienawiść nie są rozwiązaniem problemów. Potwierdza to także najnowsza historia”.

I zapewnić o swojej modlitwie za pokój na Bliskim Wschodzie. Gdyby go jeszcze stać było na obiektywizm i obronę niewinnych ofiar bez względu na narodowość, zapewne z butami dostałby się do nieba;)

 Zamiast tego przeczytałam po raz drugi wzorcowy artykuł propagandowy,   mający usprawiedliwić wojnę „obronną” w wykonaniu Izraela.
Smutne, że w ogóle taki artykuł powstał, ale jeszcze smutniejsze jest to, że napisał go dziennikarz katolicki.

sobota, 3 stycznia 2009

Idę w zakład, Panie Rybitzky


Zabili człowieka? Rzecz normalna. „Przemoc jest bowiem wpisana w ludzką naturę”.
Wojna? A cóż to takiego?! Ludzkość wręcz narodziła się z wielkiego prehistorycznego Holocaustu, gdy homo sapiens wymordowali neandertalczyków. Inaczej nie umiemy – zabijamy i będziemy zabijać”.
 
Szczęśliwy człowiek ten Rybitzky. Może spokojnie zajadać przed telewizorem słodkie naleśniki i oglądać rozpacz ojca czy matki, któremu zabito wszystkie dzieci, bo polowano tylko na członka Hamasu. W czym problem?! – przekonuje bloger -„Żydzi i Arabowie wyrzynają się wzajemnie od dziesięcioleci. Wszyscy się już do tego przyzwyczaili. Jak zresztą i do innych krwawych konfliktów”. Rybitzky też się przyzwyczaił i  zupełnie nie rozumie tych, którzy wciąż nie mogą popaść w błogie przyzwyczajenie.
Wygląda na to, że    naczytał się on do poduszki Davida Bussa i wie już, skąd w naszych umysłach kryją się mordercze skłonności.
 
Moje rozumienie przyczyn  zła w porównaniu do teorii słynnego psychologa to „cienkusz, deresz, mocium panie”.
 
Co mi tam, mimo wszystko zaryzykuję  ujawnienie.
Tam gdzie ja żyję, a  nie mieszka, na szczęście,  żaden postpolityk, ludziska zaobserwowali, że gryzie tylko zwierzę zranione, chore i przerażone, czasem też specjalnie do gryzienia ćwiczone. Na jedno w tym wypadku wychodzi. By wyćwiczyć do zabijania, trzeba naprzód zadać ból, zranić i okaleczyć. Bywają osobniki patologiczne z instynktem mordercy. Ale czy patologia może być normą?
 
Tak, to prawda, nawet w Starym Testamencie krew leje się często, a wybranemu narodowi Bóg sprzyja mimo niewierności. Historia ludzkości od wieków niby taka sama, zmieniają się tylko  narzędzia zabijania. Rycerzy w stalowych zbrojach już nie ma, za to na wroga spadają rakiety. Jedne zabijają lub ranią pojedyncze osoby, inne grzebią całe rodziny. Jedni mogą uciec do wygodnego schronu, inni nie mają już gdzie uciekać. I tak od 60 lat. Czemu tak długo trwa?
Rybitzki mówi, że to normalka, a co mówią Żydzi i Palestyńczycy?
 
Wszyscy wiemy, co mówią. Gazety donoszą o tym każdego dnia. Czy prawdę donoszą? Nie wiem. A jak przestaną donosić, to zapanuje już tam pokój?
To jest właśnie to, czego bloger Rybitzki udaje, że nie rozumie. Udaję, że nie rozumie przyczyn i grozy „morderstwa” na rzeczywistości. Dokonują go wszyscy, którzy kłamią lub przemilczają ważne dla naszego życia fakty w imię polityki czy własnych korzyści.  Mordują” rzeczywistość również ci, którzy wolą wirtualne opowieści od prawdy.
Ale „morduje” ją też każdy, kto siedząc wygodnie przed komputerem, wystukuje na klawiaturze – „Żydzi i Arabowie wyrzynają się wzajemnie od dziesięcioleci. Wszyscy się już do tego przyzwyczaili”. – bo to nieprawda, nie wszyscy się  do tego przyzwyczaili, a odpornych na to uzależnienie jest coraz więcej.
 
Mechanizmy obecnej polityki odsłania właśnie artykuł Eryka Mistewicza. „Witajcie w świecie postpolityki!” (Fronda nr 49/2008)
 
Nie wiem, może to kolejny temat do opowieści, narracji w windzie, u fryzjera czy w kolejce do wróżki lub do chirurga plastycznego. Taki sam, jak kiedyś o wrogich komunistach i demokratycznym solidarnym Zachodzie? 
Dziś opowiada się nam kolejny rozdział tej bajki; komuniści nie byli tacy źli, a Zachód wcale nie jest ani solidarny ani demokratyczny.
Jesteś człowieku tylko po to, by wrzucić głos do urny na tego, kto ci lepiej swoją bajkę opowie. Szanuj to, bo i tę zabawkę ci mogą zabrać. Tak jak zabrali ci prawo do decydowania, w jakiej chcesz mieszkać Unii. Jak poradzą sobie z Irlandią, nic już nie będziesz miał do gadania. Już tylko twoje pieniądze  na bilboardy będą  potrzebne. Ty  sam będziesz niemą masą, nawet nie maszynką do głosowania.
 
O tym, między innymi, zdaje się mówić autor artykułu. Mam mu wierzyć? Rybitzky mówi, że nie, bo to jakaś kolejna bzdurna teoria spiskowa.
Gdyby taki artykuł ukazał się w „Timesie”, albo chociaż w „Dzienniku” czy „Gazecie Wyborczej”, można by z Mistewiczem nawet podyskutować, pospierać się. „Fronda”? A cóż to za pismo, żeby Rybitzky miał dyskutować z kolejną teorią spiskową?
 
Może i masz rację, Panie Rybitzky, ale mnie nie przekonałeś.
 
Spróbuj jeszcze raz, udowodnij, że przynajmniej u nas między partiami są zasadnicze różnice programowe, że warto iść na wybory i głosować na polityka, który podziela twoje ideały, wartości i nie zdradzi ich w żadnym wypadku i za żadną cenę. Udowodnij mi, że będzie on mógł w Sejmie głosować zgodnie z wyznawanym światopoglądem i dla dobra Polski. Pokaż mi różnice między Sejmem w PRL a obecnym. Przekonaj, że mamy wpływ na rozwój naszego kraju, a „Frondę” z artykułem E. Mistewicza wyrzucę do pieca i już nigdy nie ulegnę teorii spiskowej.
Póki co, spokojnie odkładam czasopismo na półkę i  idę  w zakład, że nie będziesz w stanie mi tego udowodnić, chyba że dokonasz kolejnego „morderstwa” na rzeczywistości.

piątek, 2 stycznia 2009

"Morderstwo" dokonane na rzeczywistości


Izrael nie zaatakował Strefy Gazy. Nie zginęły setki Palestyńczyków. Nizar Rajjan nie zginął wraz z czterema żonami i dziesięciorgiem dzieci. Świat odetchnął. Doniesienia o wojnie na Bliskim Wschodzie okazały się fałszywe.
 
Tymczasem tradycyjnie w Złotej Sali Wiedeńskiego Towarzystwa Muzycznego odbył się Koncert Noworoczny 2009. Walce i polki rodziny Straussów tym razem popłynęły pod batutą dyrektora muzycznego opery Unter den Liden w Berlinie – Daniela Barenboima.  W takt walca, polki i marszu bawiła się światowa publiczność. Z wdziękiem, jak każdego roku, wprowadzał nas w tę atmosferę Bogusław Kaczyński.
 
Czy możliwy byłby taki koncert, gdyby gdzieś tam, wcale nie tak znowu daleko, padały bomby na palestyńskie getto?! Czy możliwe byłoby radosne strzelanie z korków, podziwianie roziskrzonego nieba tysiącem fajerwerków, gdyby przypominały one wybuchy i ogień bombardowanych domów w palestyńskim więzieniu na oczach całego świata?
A jednak możliwe
 
Bez mała przed rokiem zmarł autor słynnej książki: „Wojny w Zatoce nie było” – Jean Baudrillard. Francuski filozof próbował przekonać nas, że żyjemy już w świecie wirtualnym. Nie dajemy się oszukać rzeczywistym obrazom, temu, co rzuca się nam w oczy, czego doświadczamy zmysłami. Wierzymy, bardzo chcemy wierzyć natomiast w wirtualny przekaz. Łatwiej żyć, większe poczucie bezpieczeństwa, a może łatwiej nam uwierzyć, że w świecie, w którym przyszło nam funkcjonować, wszystko jest pod kontrolą? Nie dzieje się nic, co zagrażałoby naszej stabilizacji i sytym świętom?
 
Dziś komunikat, od którego rozpoczęłam swoją notkę, nie zdziwiłby nikogo. Nawet, gdyby następnego dnia korespondencja ze Strefy Gazy przeczyła mu faktami i makabrycznymi obrazami, znaleźliby się tacy dziennikarze i tacy blogerzy, którzy jasno udowodniliby nam, że wszystko to jest bajką wymyśloną przez Hamas.
 
Po co nam te kłamstwa, do czego potrzebny jest nam wirtualny świat?
 
Jean Baudrillard miał rację. Następuje epoka masy „obumarłej, zastygłej, niemej i głuchej, przemienionej w milczącą większość, która nigdy już nie da odpowiedzi na stawiane jej pytania, odbijając jedynie sygnały w komorze pogłosowej symulowanej rzeczywistości”.
 
Ta epoka dociera nieubłaganie i do nas. Postmodernistyczny wirtualny obraz wkrada się do naszych domów i do naszych umysłów już od dłuższego czasu. Inaczej nie moglibyśmy funkcjonować, cieszyć się z syto zastawionych świątecznych stołów, wymyślnych prezentów, fur kupionych na raty, które pod wpływem Jacka Danielsa stają się trumnami wyściełanymi aksamitem. Nasze trumny w zależności od statusu społecznego i rodzaju „fury”, w której zginiemy odurzeni reklamą wirtualnego świata, mogą być z desek pospolitej sosny, dębu czy lipy. Ale mogą być też mahoniowe, przestronne, z telefonem komórkowym, na wypadek, gdybyśmy się w kamiennym grobowcu obudzili, z automatycznym przyciskiem pozwalającym na uruchomienie wentylacji. W pomysłach nie jesteśmy bynajmniej oryginalni, przed nami byli już faraonowie. 
 
Oszukać śmierć, wykupić się od dojrzałości i starości. A jeśli się przypadkiem komuś nie powiedzie, zawsze będzie miał prawo do śmierci w blasku kamer i z wielomilionowym widzem przed ekranem. Już nie trzeba spędzać gawiedzi na miejski rynek, gdzie odbędzie się egzekucja skazańców. Dziś każdy celę śmierci może mieć w domu.
 
Zwariowaliśmy?! Nie skądże znowu! To normalne. „Witajcie w postpolityce”! – woła do nas ze stron „Frondy” Eryk Mistewicz. (nr 49/2008)
To normalne, „bo postpolityką rządzą dobre opowieści. Nie idee, program, wielkie projekty, ambitne cele. Przestały być ważne partie, ba nawet parlamenty. A wielkie media nie mają już mocy narzucania swych interpretacji wydarzeń. /…/ To, że nie od polityków zależy dziś rzeczywistość, dociera do nich coraz silniej”.
 
Nie dziwmy się więc, że funkcjonują w niej Palikoty, którzy rozpaczliwie szukają swojego miejsca, chcą być ważni, zauważeni. Oni tylko odpowiadają na nasze oczekiwania.
 
Kiedy czytam tak brutalnie szczere wyznania, jakim jest artykuł E. Mistewicza, nie mogę nie zadać autorowi pytania.
- Jeśli to jest prawda, że nie od polityków zależy dziś rzeczywistość, to w takim razie od KOGO?! Kto dokonuje „morderstwa na rzeczywistości”? I czy jest na to jeszcze jakieś antidotum?