czwartek, 19 listopada 2020

Dyktatura prawa

Lewica czy prawica? To zależy, po której stronie króla staniesz. Masz dylemat? Wybieraj. Możesz stracić głowę lub zdobyć władzę.

Jakie to było proste za czasów mojej młodości. Tu byliśmy „MY”, a tam „ONI”. Trudno było odróżnić czy ONI byli źli, byli narzuconą władzą, obcą okupacją, gdy nie było możliwości poznania innego świata.
Znali go sprzed wojny rodzice, ale gdy się wkracza w świat dorosłych, trzeba to i owo odrzucić, zbuntować się, uznać, że ta rzeczywistość, w której żyję, jest szyta na miarę mego pokolenia, a tamta, nieznana, już nie moja. Jak mogłoby być inaczej, skoro nie wiedziało się jak jest gdzie indziej?

Śmieszą mnie wszyscy, którzy mówią o swojej młodości w PRL z głębokim przekonaniem, że od zawsze byli antykomunistami, walczyli o obalenie komuny i o niepodległość Polski.
Dochodzenie do własnego światopoglądu, własnych wyborów postaw politycznych nie kupuje się na targu czy w sklepie za żółtymi firankami, to proces. O zbrodniach komunizmu nie mówiło się, obowiązywała wersja band i bandytów. Marzeniem większości było nauczyć się żyć w miarę po ludzku, a nie obalać ludową władzę. Tego nauczyliśmy się bardzo szybko, choć nie obyło się bez krwawych ran.

Długo jeszcze po 1989r. rzeczywistość była czarno – biała; byliśmy MY i ONI, tzn. komuniści, a Zachód jawił się jako oaza wolności, sprawiedliwości i dobrobytu, zwłaszcza dla tych z nas, którzy wprawdzie mogli już rozjeżdżać się po świecie, bo mur padł, ale nie mieli na to pieniędzy. Gorzkie doświadczenia wyjeżdżających za pracą do Niemiec nie nastrajały do zwierzeń.
Masowe bezrobocie, bieda sprawiły, że scena polityczna zaczęła się dzielić niczym drożdże w cieście.

Tak opisuje okres transformacji w krajach demobaraku Roger Scruton.

W Europie Wschodniej po upadku komunizmu obowiązywała reguła, że grupa awanturników tworzy partię polityczną, wygrywa wybory dzięki szczodrym obietnicom, a potem uwłaszcza się na majątku narodowym i w następnych wyborach przepada z kretesem.

Niedawno zmarły angielski konserwatysta mimo poczynionych obserwacji podczas podróży do komunistycznej Czechosłowacji, Polski czy Węgier nie do końca jednak zdał sobie sprawę z przyczyn, dla których „Unia Europejska mimo to postanowiła rozszerzyć się na nowe demokracje” i kto tak naprawdę był założycielem tych partii awanturników. (Temat wiedzy intelektualistów zachodnich o prawdziwej sytuacji politycznej pod rządami komunistów zostawiam na inną okazję.)

Lata mijały, w Polsce bieda rosła wraz z bezrobociem, a polski premier „Karol” chwalił się, że dzięki taniej sile roboczej przybędą do Polski zachodni inwestorzy.
Gdzieś podzialiśmy się MY, a ONI wrócili do władzy. Nadal jednak po dziś dzień ze słownictwa nie wyrzuciliśmy tego MY - teraz to „prawacy” czy jak kto woli „prawica” i ONI – nadal komuniści tylko rzadziej, a częściej „lewacy” czy jak kto woli lewica. I tu zaczyna się problem, który narasta, bo wszystko nam się pomieszało i nie bardzo wiemy już czym jest prawica, a czym lewica. A tu jeszcze na dokładkę niektórzy nazywają siebie republikanami, a jeszcze inni konserwatystami, o monarchistach i skrajnej prawicy wolę już nie wspominać. I bądź tu szary obywatelu mądry, znajdź różnice.
Na ten brak pytań o to, kto jest kto, nie narzekają tylko politycy. Wszystkie niuanse programowe giną w ferworze emocji wyborczych. Każde zaprzeczenie własnym, głoszonym jeszcze niedawno poglądom, można wytłumaczyć potrzebą zdobycia elektoratu.
Pocieszyć może nas tylko, że na tym, jak mawiali nam komuniści, zgniłym Zachodzie też od nadmiaru dobrobytu pomieszało się i trudno dziś odróżnić CDU od SPD Partię Pracy od Partii Konserwatywnej, demokrację od demokracji liberalnej itd.

I niech by tak było, niechby ocena polityków i partii odbywała się w wyborach na podstawie rzeczywistych wyników rządów, gdyby nie to, że nikt już nie opisuje rzeczywistości, ani dziennikarze, ani też socjolodzy czy politolodzy, wykładowcy na uniwersytetach. Zamiast tego dociera do nas jedynie kreacja rzeczywistości, a zatomizowane społeczeństwo nie bardzo wie już jak wygląda rzeczywistość poza własnym podwórkiem.

Moje refleksje nad kondycją demokracji nie są odkrywcze, wiemy to od dawna. Rozumiemy coraz bardziej, że narzędzia, które wobec nas stosują politycy, to rozgrzewanie emocji, dezinformacja rozsiewana przez agenturę wpływu i pożytecznych idiotów, zwykłe kłamstwo obliczone na niewiedzę.
Dręczą mnie jednak wciąż pytania:
Czy tak musi być? Czym to grozi? Czy jest jakakolwiek szansa, by uporządkować przynajmniej wiedzę o społecznej i politycznej rzeczywistości?

Każdy zapewne ma swoją odpowiedź. Podzielę się więc i ja swoją.

Uważam, że pod żadnym pozorem nie wolno nam zatracić kontaktu z rzeczywistością, nie wolno nam dać sobie wmówić, że NASI nami nigdy nie manipulują, zawsze mówią prawdę i mają rację, a ONI to złodzieje, zdrajcy, którzy nas nienawidzą. Świat nie jest czarno – biały i należy opisywać go takim, jak go widzimy, jak go rozumiemy. Umiejętność rozróżniania taktyki wyborczej czy dyplomacji od rzeczywistości może choć w małym stopniu ograniczyć traktowanie wyborców jak idiotów.
Ostanie wydarzenia pokazują jak łatwo manipulować naszymi emocjami. I niestety robią to również „NASI”.

Wulgarne hasła, rynsztokowy język, profanacja świętości to nie tylko brak wychowania, a świadome wprowadzanie języka Lewicy, nazwanego przez Orwella nowomową.
Marksistowskie - zmieniając słowa, zmieniamy rzeczywistość - dla inżynierów społecznych zachowań to narzędzie do stygmatyzowania wrogów. Wrogiem walki o „równość i wyzwolenie” jest przeszłość; tradycja, historia, rodzina, religia. „My” stoimy na przeszkodzie wprowadzania postępu.
Nie wolno nam godzić się z taką oceną, z bezkarnym niszczeniem naszej tożsamości dla świętego spokoju czy taktyki wyborczej.
Moje pokolenie pamięta młodzieńczy peerelowski szpan chodzenia do teatru czy w filharmonii w swetrze. Teatr Wielki stał się proletariacki. Architektura, meble, przedmioty, ubiór, zachowanie, język dziś emanuje brzydotą, do której już przywykliśmy.
Nie wolno nam też dać sobie wmówić, że państwo nie musi bronić ludzkiej wartości, jaką jest każde ludzkie życie, bo jest to sprawa sumienia. Nikt nie nakazuje dokonania zabicia dziecka poczętego czy uśpienia starca, który cierpi na demencję, państwo daje tylko prawo wyboru w imię wolności - tłumaczą nam zwolennicy wolności od odpowiedzialności.
Można oczywiście wyłączyć się, żyć w swojej rzeczywistości, nie narzucać innym swoich przekonań, jest tylko jeden problem. Kiedy przyjmiemy postawę - „moja chata z kraja” już nie tylko uciekniemy od wolności, ale pozwolimy, by prawo stanowione nas ubezwłasnowolniło. Była dyktatura proletariatu, teraz mamy dyktaturę poprawności politycznej czy zamieni się ona w dyktaturę prawa?

_______________________________________________

Ilustracja: http://www.politykaglobalna.pl/2009/02/dyktatura-sedziow/

Zapraszam do słuchania
audycja 1199 (czwartkowa)

wtorek, 10 listopada 2020

Ślepa wiara w sukces kompromisu

„Wiceprzewodniczący Trybunału Stanu zwrócił się do ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego o zbadanie czy protesty po orzeczeniu TK ws. aborcji inspirowane są z zagranicy – podaje Nasz Dziennik”, a zanim TVP info, onet, wp.

Sędzia Piotr Łukasz Andrzejewski w swoim wniosku zwraca uwagę na naruszanie przez protestujących prawa karnego, cywilnego i administracyjnego, narażanie kraju na szerzenie się epidemii.
Za szczególnie groźne uznaje podważanie orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego jako uderzenia w fundamenty prawne państwa.

Jak podaje Nasz Dziennik, w piśmie swoim stwierdza, między innymi: charakter tych działań wskazuje na zaplanowane ich wcześniejsze przygotowanie organizacyjne, strukturalne o wymiarze terenowym i ogólnokrajowym, a zakres treści materiałów przygotowanych w tym celu oraz sprzętu wymagało struktur nie tylko w Polsce ale i zagranicą.

Tę informację powtórzyły media publiczne i niektóre portale, nie wzbudziła jednak większego zainteresowania w komentarzach na Twitterze. Prawdę powiedziawszy, nie dziwię się, bo nie trzeba wielkiej przenikliwości, by zauważyć reżyserię podobną do tej w innych krajach i kosztowne wydatki związane z realizacją protestów.

Zdziwienie budzi, że dopiero teraz taki wniosek sędziego TS pada. Można tylko mieć nadzieje, że i bez tego listu były i są prowadzone działania kontrwywiadowcze i rozpoznawani są prawdziwi mocodawcy protestów w Polsce i zagranicą.
Wszystkich nas zdumiewała bierność policji i negatywna reakcja ze strony Episkopatu, opozycji jak i przemilczenia rządu, na wezwanie wicepremiera Jarosława Kaczyńskiego do obrony kościołów. Zapewnienie min. Mariusza Kamińskiego o zdecydowanych działaniach wobec protestujących nie potwierdziły się.

Ulice wielkich miast i małych miasteczek opanowała wulgarna wrzeszcząca dzicz spod znaku runa sig (Siegrune) przypominając najczarniejszy czas rozwścieczonych bojówek Hitlerjugend w III Rzeszy.
I ten właśnie znak wywołał we mnie skojarzenia z niemieckimi działaniami dywersyjnymi na Śląsku i w Gdańsku przed wybuchem II wojny światowej. Dywersanci przerzucali i organizowali magazyny broni, klamer do wykolejania pociągów, tzw. wybuchowych konserw „Pudliszek”, odbiorników radiowych, które miały przekazać rozkaz Hitlera o rozpoczęciu napadu na Polskę itp.
Władze polskie tropiły i aresztowały dywersantów, a niektórych przyłapanych później z bronią w ręku, rozstrzelano. I tu podnosił się wrzask na cały świat w prasie niemieckiej, jak to nieludzko Polska traktuje niemiecką mniejszość.
Niestety, nasi sojusznicy z naciskiem interweniują, by nie drażnić Niemców. Na rozkaz Becka wypuszcza się z więzień aresztowanych dywersantów. Z tysiąca pięciuset wolno było zatrzymać tylko pięćdziesięciu.

Kiedy nastąpiło w sierpniu odprężenie i ludzie wrócili do swoich zajęć wierząc, że nie wybuchnie wojna, piekło zaczęło się w Gdańsku. Melchior Wańkowicz w książce Wrzesień żagwiejący tak opisuje:
"Ulice Gdańska zaroiły się mundurami, ludność niemiecka została powołana pod broń. Ludność polska poddana terrorowi”, między innym, przez rozszalałe puszczone ze smyczy bojówki Hitlerjugend.
Tak, z takimi samymi znakami, jakie mają maseczki protestujących kobiet dziś w Polsce.
Dlaczego po przeczytaniu artykułu Scenariusz napisany zagranicą? skojarzył mi się on z przygotowywaniem pretekstu do napaści na Polskę we wrześniu 1939 r?
Wiem, że historia nie powtarza się dosłownie, ale mechanizmy działań w polityce są takie same i cel też. Podporządkowanie sobie krajów Środkowej Europy.
Każdy kto obserwuje to, co dzieje się w kraju i w Brukseli w Komisji Europejskiej za prezydencji niemieckiej nie może mieć wątpliwości, o co w tym wszystkim chodzi.

Hitler zakładał przejmowanie państw rozsadzając je wewnętrznie poprzez dywersję, chaos, poczucie zagrożenia i wysyłanie fałszywych obrazów sytuacji w świat. Niemcy byli ofiarami i bronili swoich obywateli, mieli według strategii Hitlera prawo do interwencji. Tak o zrozumienie prosił führer ambasadora Francji.
Żaden kraj, mający poczucie honoru, nie mógłby tolerować polskich prowokacji. Francja, będąc na miejscu Niemiec, już dawno wypowiedziałaby wojnę.

Dziś nie o napaść zbrojną na Polskę chodzi, a o podporządkowanie sobie jej nękaniem, oskarżaniem o łamanie wartości europejskich, obalenie polskich instytucji, w tym TK, wywoływanie chaosu, załamania gospodarki i zmęczenia Polaków.

Wiceprzewodniczący TS zwraca uwagę, że scenariusz jest taki sam jak przy protestach Black Liwes Matter, atakuje się świętości, tradycję i wartości.

Przed 71 laty Polska po interwencji sojuszników odwołała mobilizację, a kiedy ją powtórzyła, było za późno. Dziś ślepa wiara, że trzeba rozmawiać i negocjować, bo wszystko da się ustalić na zasadzie kompromisu, może nas drogo kosztować.
Nie łudźmy się, agentury mamy w Polsce w bród i to nie tylko z Niemiec. Celem protestów nie jest prawo do zabijania na życzenie. Ten cel zostanie osiągnięty, gdy uda się obalić legalnie wybrany rząd. Reszta samo już przyjdzie.
Zapraszam do słuchania
audycja 1197 (czwartkowa)