czwartek, 17 grudnia 2020

"Dobrze urodzeni"

Był cudownym dzieckiem. Chwalił się, że w wieku 4 lat potrafił czytać, dodawać i mnożyć, recytować poezję łacińską, znał język francuski i znał się na zegarku.
Ile było prawdy w tych przechwałkach, trudno dziś dociec. Faktem jest, że był wybitnie zdolnym dzieckiem a potem w wieku dorosłym naukowcem szukającym uzasadnienia dla prawa dziedziczenia.
Niestety, wybitne zdolności nie zawsze służą ludziom i tak jest w przypadku sir Francisa Galtona, kuzyna Karola Darwina. Po przeczytaniu jego pracy O powstaniu gatunku, w której Darwin opisuje, w jaki sposób dobór ukształtował gatunki udomowionych roślin i zwierząt, wpada na „genialny” pomysł ulepszania gatunku ludzkiego.

Gdyby choć dwudziestą część kosztów i wysiłków zainwestowanych w ulepszenie ras koni i bydła przeznaczono na działania mające na celu poprawę rasy ludzkiej, jakąż plejadę geniuszy moglibyśmy stworzyć! - napisał w artykule w 1864 roku.
Datę tę uznaje się za początek eugeniki, choć sama nazwa inżynierii ulepszania ludzkich ras pojawiła się znacznie później i oznaczała „dobrze urodzonych”.

Co to oznaczało wtedy praktyce? A no nic innego tylko to, co do dziś fascynuje wielu geniuszy uznających siebie za predysponowanych do „zarządzania zasobami ludzkimi” w różny sposób. Na początku było to zachęcanie do rozmnażania się ludzi uznawanych za urodziwych, zdolnych i utalentowanych, potem dokonywano sterylizacj niepełnosprawnych fizycznie i umysłowo.
Po ogłoszeniu swojej eugenicznej tezy postanowił udowodnić, że o rozwoju człowieka decyduje nie wychowanie a dziedziczona natura. Do udowodnienia swojej tezy uporządkował i wykorzystał statystykę. W książce „Geniusz dziedziczny” przedstawił listę osób sędziów, poetów , naukowców, starając się udowodnić, że wybitne zdolności są cechą dziedziczną. W tym celu założył w Londynie „laboratorium antropometryczne”. Tysiące ludzi zgłaszało się tam do pomiaru wzrostu, wielkości głowy, mocy, rozróżniania kolorów itd. Wykresy, jakie powstały po zestawieniu tych badań miały udowodnić związek cech potomków z dziedziczeniem.
Nigdy tak naprawdę Galtonowi nie udało się udowodnić swojej eugenicznej tezy, że natura dominuje nad wychowaniem. Nigdy jednak też nie zwątpił w jej słuszność.
Pochwałę otrzymał nawet od swego kuzyna.
Teraz wiemy , dzięki godnym podziwu wysiłkom pana Galtona, że geniusz, (...) jest dziedziczony – napisał w swojej książce „O pochodzeniu człowieka” Karol Darwin.

Sam Galton był za tak zwaną pozytywną eugeniką, tzn. za zachęcaniem do wczesnego małżeństwa i wysokiej płodności elit intelektualnych. Domagał się zaprzestania działalności charytatywnej wśród robotniczej biedoty, bo tam rodzi się najwięcej dzieci. Nie odżegnywał się jednak od środków przymusu ograniczających zawierania małżeństw chorych umysłowo i ich sterylizacji.

Jak to bywa w przypadku ludzi sławnych ich teorie szybko znajdują swoich zwolenników. Wśród nich są znani po dziś dzień tacy pisarze jak George Welles czy Bernard Shaw. Wells w sterylizacji upatrywał poprawę gatunku ludzkiego. Show domagał się wolności dla ludzi, którzy spotkali się tylko po to by spłodzić potomstwo.
Eugenika wkracza do świata polityki, przenika do brytyjskiej Partii Pracy (Harold Laski, Sidney Webb) i ekonomii (John Majnard Keynes, Beatricze Webb)
Teoria Galtona znalazła swoich gorących zwolenników w Stanach Zjednoczonych. Wkroczyło tam prawo stanowione oparte o eugenikę. Ale o tym napiszę w odrębnej notce.

Dlaczego warto dziś o tym mówić i pisać?

Historia eugeniki - droga od naukowych teorii i jej wyznawców, po świat polityki i ekonomii, nie jest bynajmniej już tylko historią. Po II wojnie światowej wydawało się, że wstręt do eugeniki w wykonaniu niemieckim na trwale pozwolił pożegnać się z tą pseudonauką. Dziś jesteśmy świadkami odradzania się jej zarówno w poglądach jak i prawie stanowionym w najbardziej brutalnej wersji ubranej w prawa człowieka do aborcji i eutanazji czy w eksperymentach genetycznych. Brak wiedzy, brak oceny, co stało się w przeszłości w dużej mierze jest tego przyczyną. Nie musimy czytać naukowych książek, specjalistycznych pism, ale powinniśmy wiedzieć, czym w swej istocie jest dążenie do zapełniania świata „dobrze urodzonymi” zanim wygłosimy tak dziś popularne usprawiedliwienie zgody na prawo eugeniczne okrągłym stwierdzeniem - To jest mój pogląd mam prawo do niego.

_______________________________________________

Cytaty: za Jim Holt, Idee, które zmieniły świat, Sir Francis Galton, ojciec statystyki... i eugeniki, str.75

Ilustracja: Francis Galton

Zapraszam do słuchania
audycja 1207 (czwartkowa)

środa, 2 grudnia 2020

Gry aborcyjne

Rząd chce, aby ustawodawca zdążył dokonać takich zmian przepisów, by nie było próżni prawnej wynikającej z opublikowanego wcześniej Wyroku Trybunału Konstytucyjnego

Cytowany przez red. Artura Stelmasiaka, dziennikarza tygodnika Niedziela, fragment jest odpowiedzią urzędnika na pytanie, dlaczego do tej pory KPRM nie opublikowała orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego.
Budzi ona zdumienie, jak dalece można się posunąć w mataczeniu prawem, z którym nie zgadzają się politycy.
Jeszcze większe zdumienie wywołuje wyjaśnienie Rady Ministrów, dlaczego do tej pory nie nastąpiła publikacja orzeczenia, które powinno być opublikowane niezwłocznie.
Niewątpliwie wyrok Trybunału Konstytucyjnego podlega ogłoszeniu w Dzienniku Ustaw. Jednocześnie jednak sytuacja bardzo poważnych napięć społecznych wymaga przeanalizowania właściwej daty tej publikacji. Prezes Rady Ministrów nie może podjąć decyzji o niepublikowaniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego, podjętego zgodnie z obowiązującą procedurą. Jednocześnie nie istnieje regulacja zobowiązująca Prezesa Rady Ministrów do publikacji wyroku Trybunału Konstytucyjnego w terminie oznaczonym konkretną liczbą dni lub datą.
Innymi słowy; Prezes RM nie może zaniechać publikacji, ale ze względu na protesty... itd, a w ogóle to nie jest zobligowany terminem.
Chciałoby się zapytać, kto w Polsce naprawdę rządzi; ulica, zagranica czy rząd wybrany w demokratycznych wyborach? Kto ostatecznie decyduje, że prawo powinno być zastosowane niezwłocznie?
Z góry uprzedzam wszystkich, którzy chcieliby dyskutować o prawie do aborcji pod tzw. pewnymi warunkami, że takiej dyskusji nie podejmę. Nie jestem Panem Bogiem, by rozstrzygać o życiu i śmierci innych.
Nie wiem natomiast czy wszyscy zdają sobie sprawę z konsekwencji decyzji odwlekania publikacji mimo wskazania na niezwłoczne wejście w życie wyroku po opublikowaniu.
Do tej pory wkładano nam w głowy, że prawo było łamane przez opozycję, a wyroki TK służyły do uzasadniania bezprawia rządu Donalda Tuska. Tak było w przypadku zagarnięcia pieniędzy z OFE i nie tylko, bo również w sprawie ustawy o podniesieniu wieku emerytalnego. Przykładów zapewne możemy poszukać więcej.
Dziś odwlekaniem publikacji orzeczenia TK w sprawie niezgodnego z Konstytucją prawa do aborcji eugenicznej i kuriozalnymi uzasadnieniami takiej decyzji rząd wpisuje się w praktykę poprzedników.
Pokazuje, jak można wykorzystać protesty kierowane z zagranicy do własnej polityki i jakim to sposobem można omijać orzeczenia TK.
Lekceważyć polski Trybunał Konstytucyjny nie musi już ani TSUE, ani PE czy KE, robi to polski rząd.
Przy okazji wciąga sędziów TK w grę polityczną, bo tak należy odczytywać brak publikacji Uzasadnienia i odrębnych stanowisk obu sędziów w sprawie orzeczenia. Trudno będzie odrobić zaufanie do tej instytucji.

Jest jednak i inna strona całej tej hucpy rządu wokół owego orzeczenia.

Doskonale szefowie Zjednoczonej Prawicy z Prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim na czele zdawali sobie sprawę, że orzeczenie z 1997 r. w sprawie niezgodności z Konstytucją przesłanki zezwalającej na aborcję ze względów społecznych pośrednio odnosi się również do aborcji eugenicznej, a mimo to przez całą pierwszą kadencję spychano problem z komisji do podkomisji dając pole do wykorzystywania przez opozycję problemu aborcji do rozbijania obozu władzy.
Zgłaszane projekty służyły do walki politycznej w Sejmie zarówno przez opozycję jak i PiS. Nie było żadnej woli rozwiązania sytuacji. A tak zwany kompromis aborcyjny odpowiadał wszystkim, bo praktycznie zezwalał na aborcję na życzenie. Kto bowiem sprawdzał czy diagnoza lekarska o prawdopodobnym upośledzeniu dziecka w łonie matki jest prawdziwa?
W szpitalach do tej pory obok sal, w których ratuje się życie wcześniaków rozlega się niemy i głośny krzyk dzieci wyrywanych spod serca matki, dzieci, które umierają na stole aborcyjnym, bo zostały przeznaczone na śmierć.

Jest jeszcze jeden aspekt całej batalii o życie nienarodzonych.

Dyskusja toczy się w obecności osób niepełnosprawnych, w tym z zespołem Downa. Protesty uliczne, które wydają się być na rękę rządzącym ogłaszają im, że nie mieli prawa urodzić się, a przez to, że się urodzili urządzili swoim matkom piekło.
Długo tak jeszcze rząd i posłowie mają zamiar bawić się cynicznie ich kosztem?

Kto wreszcie z głoszących szumne hasła obrony życia od poczęcia do naturalnej śmierci w czasie kampanii wyborczych odważy się głośno powiedzieć, że aborcja eugeniczna to nic innego jak kontynuacja teorii Galtona, która zaczęła się od setek tysięcy przymusowych sterylizacji, a skończyła nazistowskim prawem mordowania kalek w Niemczech? A dziś odżyła w próbach dokonywania sterylizacji kobiet w rodzinach wielodzietnych, „szczepionkach” prowadzących do bezpłodności dziewczynek afrykańskich, w wymuszaniu na rządach prawa do aborcji, w prawie w belgijskim i holenderskim eutanazją na „życzenie” nie tylko starych i chorych ale i dzieci.

_______________________________________________

Ilustracja: https://nczas.com/wp-content/uploads/2020/01/Aborcja_nczas-696x464.jpg

Zapraszam do słuchania
audycja 1203 (czwartkowa)

czwartek, 19 listopada 2020

Dyktatura prawa

Lewica czy prawica? To zależy, po której stronie króla staniesz. Masz dylemat? Wybieraj. Możesz stracić głowę lub zdobyć władzę.

Jakie to było proste za czasów mojej młodości. Tu byliśmy „MY”, a tam „ONI”. Trudno było odróżnić czy ONI byli źli, byli narzuconą władzą, obcą okupacją, gdy nie było możliwości poznania innego świata.
Znali go sprzed wojny rodzice, ale gdy się wkracza w świat dorosłych, trzeba to i owo odrzucić, zbuntować się, uznać, że ta rzeczywistość, w której żyję, jest szyta na miarę mego pokolenia, a tamta, nieznana, już nie moja. Jak mogłoby być inaczej, skoro nie wiedziało się jak jest gdzie indziej?

Śmieszą mnie wszyscy, którzy mówią o swojej młodości w PRL z głębokim przekonaniem, że od zawsze byli antykomunistami, walczyli o obalenie komuny i o niepodległość Polski.
Dochodzenie do własnego światopoglądu, własnych wyborów postaw politycznych nie kupuje się na targu czy w sklepie za żółtymi firankami, to proces. O zbrodniach komunizmu nie mówiło się, obowiązywała wersja band i bandytów. Marzeniem większości było nauczyć się żyć w miarę po ludzku, a nie obalać ludową władzę. Tego nauczyliśmy się bardzo szybko, choć nie obyło się bez krwawych ran.

Długo jeszcze po 1989r. rzeczywistość była czarno – biała; byliśmy MY i ONI, tzn. komuniści, a Zachód jawił się jako oaza wolności, sprawiedliwości i dobrobytu, zwłaszcza dla tych z nas, którzy wprawdzie mogli już rozjeżdżać się po świecie, bo mur padł, ale nie mieli na to pieniędzy. Gorzkie doświadczenia wyjeżdżających za pracą do Niemiec nie nastrajały do zwierzeń.
Masowe bezrobocie, bieda sprawiły, że scena polityczna zaczęła się dzielić niczym drożdże w cieście.

Tak opisuje okres transformacji w krajach demobaraku Roger Scruton.

W Europie Wschodniej po upadku komunizmu obowiązywała reguła, że grupa awanturników tworzy partię polityczną, wygrywa wybory dzięki szczodrym obietnicom, a potem uwłaszcza się na majątku narodowym i w następnych wyborach przepada z kretesem.

Niedawno zmarły angielski konserwatysta mimo poczynionych obserwacji podczas podróży do komunistycznej Czechosłowacji, Polski czy Węgier nie do końca jednak zdał sobie sprawę z przyczyn, dla których „Unia Europejska mimo to postanowiła rozszerzyć się na nowe demokracje” i kto tak naprawdę był założycielem tych partii awanturników. (Temat wiedzy intelektualistów zachodnich o prawdziwej sytuacji politycznej pod rządami komunistów zostawiam na inną okazję.)

Lata mijały, w Polsce bieda rosła wraz z bezrobociem, a polski premier „Karol” chwalił się, że dzięki taniej sile roboczej przybędą do Polski zachodni inwestorzy.
Gdzieś podzialiśmy się MY, a ONI wrócili do władzy. Nadal jednak po dziś dzień ze słownictwa nie wyrzuciliśmy tego MY - teraz to „prawacy” czy jak kto woli „prawica” i ONI – nadal komuniści tylko rzadziej, a częściej „lewacy” czy jak kto woli lewica. I tu zaczyna się problem, który narasta, bo wszystko nam się pomieszało i nie bardzo wiemy już czym jest prawica, a czym lewica. A tu jeszcze na dokładkę niektórzy nazywają siebie republikanami, a jeszcze inni konserwatystami, o monarchistach i skrajnej prawicy wolę już nie wspominać. I bądź tu szary obywatelu mądry, znajdź różnice.
Na ten brak pytań o to, kto jest kto, nie narzekają tylko politycy. Wszystkie niuanse programowe giną w ferworze emocji wyborczych. Każde zaprzeczenie własnym, głoszonym jeszcze niedawno poglądom, można wytłumaczyć potrzebą zdobycia elektoratu.
Pocieszyć może nas tylko, że na tym, jak mawiali nam komuniści, zgniłym Zachodzie też od nadmiaru dobrobytu pomieszało się i trudno dziś odróżnić CDU od SPD Partię Pracy od Partii Konserwatywnej, demokrację od demokracji liberalnej itd.

I niech by tak było, niechby ocena polityków i partii odbywała się w wyborach na podstawie rzeczywistych wyników rządów, gdyby nie to, że nikt już nie opisuje rzeczywistości, ani dziennikarze, ani też socjolodzy czy politolodzy, wykładowcy na uniwersytetach. Zamiast tego dociera do nas jedynie kreacja rzeczywistości, a zatomizowane społeczeństwo nie bardzo wie już jak wygląda rzeczywistość poza własnym podwórkiem.

Moje refleksje nad kondycją demokracji nie są odkrywcze, wiemy to od dawna. Rozumiemy coraz bardziej, że narzędzia, które wobec nas stosują politycy, to rozgrzewanie emocji, dezinformacja rozsiewana przez agenturę wpływu i pożytecznych idiotów, zwykłe kłamstwo obliczone na niewiedzę.
Dręczą mnie jednak wciąż pytania:
Czy tak musi być? Czym to grozi? Czy jest jakakolwiek szansa, by uporządkować przynajmniej wiedzę o społecznej i politycznej rzeczywistości?

Każdy zapewne ma swoją odpowiedź. Podzielę się więc i ja swoją.

Uważam, że pod żadnym pozorem nie wolno nam zatracić kontaktu z rzeczywistością, nie wolno nam dać sobie wmówić, że NASI nami nigdy nie manipulują, zawsze mówią prawdę i mają rację, a ONI to złodzieje, zdrajcy, którzy nas nienawidzą. Świat nie jest czarno – biały i należy opisywać go takim, jak go widzimy, jak go rozumiemy. Umiejętność rozróżniania taktyki wyborczej czy dyplomacji od rzeczywistości może choć w małym stopniu ograniczyć traktowanie wyborców jak idiotów.
Ostanie wydarzenia pokazują jak łatwo manipulować naszymi emocjami. I niestety robią to również „NASI”.

Wulgarne hasła, rynsztokowy język, profanacja świętości to nie tylko brak wychowania, a świadome wprowadzanie języka Lewicy, nazwanego przez Orwella nowomową.
Marksistowskie - zmieniając słowa, zmieniamy rzeczywistość - dla inżynierów społecznych zachowań to narzędzie do stygmatyzowania wrogów. Wrogiem walki o „równość i wyzwolenie” jest przeszłość; tradycja, historia, rodzina, religia. „My” stoimy na przeszkodzie wprowadzania postępu.
Nie wolno nam godzić się z taką oceną, z bezkarnym niszczeniem naszej tożsamości dla świętego spokoju czy taktyki wyborczej.
Moje pokolenie pamięta młodzieńczy peerelowski szpan chodzenia do teatru czy w filharmonii w swetrze. Teatr Wielki stał się proletariacki. Architektura, meble, przedmioty, ubiór, zachowanie, język dziś emanuje brzydotą, do której już przywykliśmy.
Nie wolno nam też dać sobie wmówić, że państwo nie musi bronić ludzkiej wartości, jaką jest każde ludzkie życie, bo jest to sprawa sumienia. Nikt nie nakazuje dokonania zabicia dziecka poczętego czy uśpienia starca, który cierpi na demencję, państwo daje tylko prawo wyboru w imię wolności - tłumaczą nam zwolennicy wolności od odpowiedzialności.
Można oczywiście wyłączyć się, żyć w swojej rzeczywistości, nie narzucać innym swoich przekonań, jest tylko jeden problem. Kiedy przyjmiemy postawę - „moja chata z kraja” już nie tylko uciekniemy od wolności, ale pozwolimy, by prawo stanowione nas ubezwłasnowolniło. Była dyktatura proletariatu, teraz mamy dyktaturę poprawności politycznej czy zamieni się ona w dyktaturę prawa?

_______________________________________________

Ilustracja: http://www.politykaglobalna.pl/2009/02/dyktatura-sedziow/

Zapraszam do słuchania
audycja 1199 (czwartkowa)

wtorek, 10 listopada 2020

Ślepa wiara w sukces kompromisu

„Wiceprzewodniczący Trybunału Stanu zwrócił się do ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego o zbadanie czy protesty po orzeczeniu TK ws. aborcji inspirowane są z zagranicy – podaje Nasz Dziennik”, a zanim TVP info, onet, wp.

Sędzia Piotr Łukasz Andrzejewski w swoim wniosku zwraca uwagę na naruszanie przez protestujących prawa karnego, cywilnego i administracyjnego, narażanie kraju na szerzenie się epidemii.
Za szczególnie groźne uznaje podważanie orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego jako uderzenia w fundamenty prawne państwa.

Jak podaje Nasz Dziennik, w piśmie swoim stwierdza, między innymi: charakter tych działań wskazuje na zaplanowane ich wcześniejsze przygotowanie organizacyjne, strukturalne o wymiarze terenowym i ogólnokrajowym, a zakres treści materiałów przygotowanych w tym celu oraz sprzętu wymagało struktur nie tylko w Polsce ale i zagranicą.

Tę informację powtórzyły media publiczne i niektóre portale, nie wzbudziła jednak większego zainteresowania w komentarzach na Twitterze. Prawdę powiedziawszy, nie dziwię się, bo nie trzeba wielkiej przenikliwości, by zauważyć reżyserię podobną do tej w innych krajach i kosztowne wydatki związane z realizacją protestów.

Zdziwienie budzi, że dopiero teraz taki wniosek sędziego TS pada. Można tylko mieć nadzieje, że i bez tego listu były i są prowadzone działania kontrwywiadowcze i rozpoznawani są prawdziwi mocodawcy protestów w Polsce i zagranicą.
Wszystkich nas zdumiewała bierność policji i negatywna reakcja ze strony Episkopatu, opozycji jak i przemilczenia rządu, na wezwanie wicepremiera Jarosława Kaczyńskiego do obrony kościołów. Zapewnienie min. Mariusza Kamińskiego o zdecydowanych działaniach wobec protestujących nie potwierdziły się.

Ulice wielkich miast i małych miasteczek opanowała wulgarna wrzeszcząca dzicz spod znaku runa sig (Siegrune) przypominając najczarniejszy czas rozwścieczonych bojówek Hitlerjugend w III Rzeszy.
I ten właśnie znak wywołał we mnie skojarzenia z niemieckimi działaniami dywersyjnymi na Śląsku i w Gdańsku przed wybuchem II wojny światowej. Dywersanci przerzucali i organizowali magazyny broni, klamer do wykolejania pociągów, tzw. wybuchowych konserw „Pudliszek”, odbiorników radiowych, które miały przekazać rozkaz Hitlera o rozpoczęciu napadu na Polskę itp.
Władze polskie tropiły i aresztowały dywersantów, a niektórych przyłapanych później z bronią w ręku, rozstrzelano. I tu podnosił się wrzask na cały świat w prasie niemieckiej, jak to nieludzko Polska traktuje niemiecką mniejszość.
Niestety, nasi sojusznicy z naciskiem interweniują, by nie drażnić Niemców. Na rozkaz Becka wypuszcza się z więzień aresztowanych dywersantów. Z tysiąca pięciuset wolno było zatrzymać tylko pięćdziesięciu.

Kiedy nastąpiło w sierpniu odprężenie i ludzie wrócili do swoich zajęć wierząc, że nie wybuchnie wojna, piekło zaczęło się w Gdańsku. Melchior Wańkowicz w książce Wrzesień żagwiejący tak opisuje:
"Ulice Gdańska zaroiły się mundurami, ludność niemiecka została powołana pod broń. Ludność polska poddana terrorowi”, między innym, przez rozszalałe puszczone ze smyczy bojówki Hitlerjugend.
Tak, z takimi samymi znakami, jakie mają maseczki protestujących kobiet dziś w Polsce.
Dlaczego po przeczytaniu artykułu Scenariusz napisany zagranicą? skojarzył mi się on z przygotowywaniem pretekstu do napaści na Polskę we wrześniu 1939 r?
Wiem, że historia nie powtarza się dosłownie, ale mechanizmy działań w polityce są takie same i cel też. Podporządkowanie sobie krajów Środkowej Europy.
Każdy kto obserwuje to, co dzieje się w kraju i w Brukseli w Komisji Europejskiej za prezydencji niemieckiej nie może mieć wątpliwości, o co w tym wszystkim chodzi.

Hitler zakładał przejmowanie państw rozsadzając je wewnętrznie poprzez dywersję, chaos, poczucie zagrożenia i wysyłanie fałszywych obrazów sytuacji w świat. Niemcy byli ofiarami i bronili swoich obywateli, mieli według strategii Hitlera prawo do interwencji. Tak o zrozumienie prosił führer ambasadora Francji.
Żaden kraj, mający poczucie honoru, nie mógłby tolerować polskich prowokacji. Francja, będąc na miejscu Niemiec, już dawno wypowiedziałaby wojnę.

Dziś nie o napaść zbrojną na Polskę chodzi, a o podporządkowanie sobie jej nękaniem, oskarżaniem o łamanie wartości europejskich, obalenie polskich instytucji, w tym TK, wywoływanie chaosu, załamania gospodarki i zmęczenia Polaków.

Wiceprzewodniczący TS zwraca uwagę, że scenariusz jest taki sam jak przy protestach Black Liwes Matter, atakuje się świętości, tradycję i wartości.

Przed 71 laty Polska po interwencji sojuszników odwołała mobilizację, a kiedy ją powtórzyła, było za późno. Dziś ślepa wiara, że trzeba rozmawiać i negocjować, bo wszystko da się ustalić na zasadzie kompromisu, może nas drogo kosztować.
Nie łudźmy się, agentury mamy w Polsce w bród i to nie tylko z Niemiec. Celem protestów nie jest prawo do zabijania na życzenie. Ten cel zostanie osiągnięty, gdy uda się obalić legalnie wybrany rząd. Reszta samo już przyjdzie.
Zapraszam do słuchania
audycja 1197 (czwartkowa)

piątek, 20 marca 2020

Pytania graniczne

Pojawiają się w przestrzeni publicznej próby oceny sytuacji, w której znaleźliśmy się z powodu niewidzialnego koronawirusa. Najczęściej powtarzane:
- Nic już nie będzie takie jak dotąd.
Tych, którzy z takim przekonaniem już dziś definiują przyszłość, nie można nie zapytać:
- Jak zatem będzie, gdy pandemia się zakończy? Co zmieni się, a co powróci? Czego zmiany będą dotyczyć; polityki, ekonomii, kultury, w tym nauki, filozofii, etyki, religii? Co do życia społecznego powróci? I może jedno z ważniejszych, choć nie najważniejsze pytanie:
- Kto dziś układa nam odpowiedzi na nie?

Nie mam ambicji futurologa politycznego, więc nie będę na nie odpowiadać. Interesuje mnie bardziej, co dziś wkłada się nam w głowy, abyśmy łatwiej przełknęli odpowiedzi wcale nie nasze.

A jakie są te nasze, indywidualne, wynikające z wiedzy, obserwacji i własnego doświadczenia?
No właśnie, co wiemy tak naprawdę o sytuacji, która każe nam siedzieć w domu, powodując lęk o siebie i bliskich.

Mogę mówić tylko za siebie.

Mówią mi, że jestem w grupie ryzyka. Nagle dostrzegam, że nie tylko ja się martwię o swoją rodzinę, ale bliscy martwią się o mnie. Nie powiem, żeby było to przykre doświadczenie, wprost przeciwnie.
Z przerażeniem natomiast odbieram informacje o eugenicznych pomysłach walki z wirusem typu: zaniechania leczenia ludzi w hiszpańskich domach opieki społecznej czy czteromiesięcznej kwarantannie dla Brytyjczyków po siedemdziesiątce.
Jakże inaczej brzmią apele władz w Polsce o troskę i opiekę nad ludźmi starymi, chorymi i samotnymi. I nie ma dla mnie znaczenia czy jest to do końca możliwe. Ważne, że daje mi nadzieję.
Wiedza pozwala mi też w miarę rozsądnie rozpoznawać fake newsy i dezinformację. Znam słynne powiedzenie - na wojnie pierwsza umiera prawda - i staram się oddzielać plewy od ziarna. O tym, jak skutecznie to robię, dowiem się zapewne, gdy zaraza minie, jeśli oczywiście, jak wielu z nas, nie padnę łupem niewidzialnej drapieżnej kulki.
Padają mity o sytej, bogatej cywilizacji zachodniej. Dramat włoskich lekarzy, którzy nie są w stanie ratować wszystkich zarażonych koronawirusem powodującym zapalenie płuc. Sami też umierają.
Kiedy to piszę, padł kolejny mit. Umierają również młodzi ludzie, którzy uwierzyli, między innymi w Belgii, że wirusa można pokonać ibupromem. Nie ma już podziałów na ludzi starych i młodych, każdy z nas może śmiertelnie zachorować.

A co wynika z moich obserwacji?

Zdumienie. Zdumienie reakcjami na kwarantannę czy pozostawanie w domu.
Pamiętam doskonale, jak ciężko mi było przetrwać trzymiesięczny pobyt w szpitalu w stanie wojennym, braku odwiedzin rodziny, aresztowanego męża. Pamiętam, jak ciężko było nam pogodzić pracę z wychowaniem synów; gonitwa, bieda, kolejki, strach przed skutkami napromieniowania po przejściu chmury radioaktywnej z Czarnobyla. I może dlatego zupełnie nie rozumiem skarżących się ojców na brak miejsca odosobnienia przed rozbrykanymi potomkami.
Jeszcze niedawno wszelkie problemy wychowawcze tłumaczono brakiem czasu zapracowanych rodziców. Dziś, okazuje się, że to chyba nie do końca było tak, skoro potrzebny jest niektórym instruktaż, jak przetrwać ten trudny czas z rodziną.
Niektórzy zapewne sięgają po notatki z kursów coachingu, by stawiać sobie graniczne pytania, jak dalej żyć? Mam nadzieję, że odkryją, jak głupie i naiwne były te pytania, jakich idiotów korporacyjnych robili z nich trenerzy i jak bardzo nie przystają one do zaistniałej sytuacji.

Zawsze znajdujemy się w jakieś sytuacji i staramy się ją wykorzystać lub zmienić, walczyć z przeciwnościami. Jest jednak zasadnicza różnica między byciem w określonej sytuacji, a sytuacją graniczną.
Według Karla Jaspersa, który był twórcą tego pojęcia, sytuacja graniczna jest czymś, co dosięga człowieka, a on nie ma na nią wpływu, ale może mieć wpływ na sposób przeżywania jej.
Czy dziś mamy taką sytuację?
Ile w niej potwierdzenia, że nasze życie jest wartościowe, że dokonywaliśmy właściwych wyborów, a ile kontestacji, że nie wszystko miało sens? Ile świadomości, że nie wszystko zależy od nas, że musimy sobie odpowiedzieć, jak dalej chcemy żyć? Co wybieramy? Co dla nas jest naprawdę ważne i w kim, w czym pokładamy nadzieję, która nadaje naszemu życiu sens? Bez czego możemy się obejść, bo straciło swoją wartość, swój urok?
Bez odpowiedzi na te graniczne pytania stwierdzenie – nic już nie będzie takie jak dotąd – staje się pustym frazesem.

_______________________________________________

Ilustracja:To, za co byłbyś w stanie umrzeć...

Zapraszam do słuchania
audycja 1131 (niedzielna)