poniedziałek, 14 grudnia 2015

Lustracja, to jest to!

Było tak:
- No proszę, prezydent obiecał i co? I nic nie robi!
Po wyborach parlamentarnych narracja wyglądała podobnie; obiecanki cacanki...
A kiedy już okazało się, że PiS nie zamierza odpuścić i szturmem realizuje zobowiązania i naprawę państwa, a prezesi spółek lecą jak ulęgałki, zaczęła się hucpa z Trybunałem Konstytucyjnym. Ale to nie wystarcza, słupki PiS nie lecą.
Jak odwrócić uwagę Polaków od realizowanego programu wyborczego?

Lustracja, to jest to!

Polacy to uwielbiają, przynajmniej tak sadzą założyciele PSL, PO i Nowoczesnej.
Na podpuchę zarządy wybiorą Kowalskiego czy jakiegoś tam innego, podniesie się wrzask i wtedy wybiorą, kogo będą chcieli. Niezorientowanym wystarczy, że nie jest on TW i nie należał do PZPR.
A przy okazji idzie w ruch agentura wpływu; prymitywny żołdak, w „todze” prawicowca, robi furorę swoim wideo blogiem, bo mówi to, co chcemy usłyszeć, a że przy okazji wzywa prezydenta do wprowadzenia stanu wyjątkowego?

I o to chodzi.

Przetłumaczony na język niemiecki monolog doskonale uzasadni opinii społecznej groźby Schulza wobec Polski, w której podobno kroczy zamach stanu.
Jest i najważniejsza, najistotniejsza korzyść w tym wszystkim, rośnie w słupkach poparcie dla Petru. Czy jest prawdziwe? Nie ma to w tej chwili znaczenia. Najważniejsze by osłabić popularność prezydenta i rząd, ośmieszyć tych, co zaufali Jarosławowi Kaczyńskiemu.

Coraz częściej pojawiają się wpisy, niezorientowanych w technikach spin doktorów i agentury wpływu, atakujące Prezydenta za wszystko; za zatrudnienie nie tych, co trzeba, za świeczkę Chanuka, za,za... itd. A najciekawsze jest to, że dzieje się to w chwili, kiedy odbudowywana jest solidarność państw środkowej Europy, kiedy prezydent wybiera się na Ukrainę, a poprzedza ją wizyta Ministra Obrony Narodowej Antoniego Macierewicza w Kijowie.

Włączają się mentorzy w stylu Kornela Morawieckiego, który będzie śledził wszystkich należących w PRL do PZPR.
Efekt murowany, każdy, kto miał czerwoną legitymację, stanie murem przy Petru. Dodatkowa korzyść to eliminowanie groźnego dla mafii sędziowskiej posła Piotrowicza i kłótnia o przeszłość w III RP trybuna ludu, na jakiego kreuje się Morawiecki.
Jeśli chodzi o mnie, to w przypadku tego pana mniej mnie interesuje, jak to się stało, że nie startował z listy Solidarności Walczącej, a śmiesznego komitetu Kukiz15. Bacznie natomiast obserwuję nie tyle , co mówi, ale jak głosuje.
Dotyczy to nie tylko świeżo wykreowanego „Sumienia Narodu”, który zapragnął być polskim Wizentalem.

Byłam i jestem wrogiem grubej kreski Mazowieckiego, przyniosła ona trudny do oszacowania bezmiar krzywd ofiar komunizmu, złodziejstwa, rabowania i niszczenia polskiej gospodarki i kultury. Stała się przyczyną bezkarności zbrodniarzy takich jak Jaruzelski czy Kiszczak, umożliwiła proces rządzenia państwem przez postkomunistyczne mafie niemal w każdej dziedzinie życia politycznego i społecznego.

Dlaczego więc krytykuję tych, którzy chcą oczyszczenia polskich władz z byłych członków PZPR, ZSL czy SD?

Odpowiem najpierw pytaniami retorycznymi.

1. Czy fakt, iż Tusk nie należał do PZPR był gwarancją uczciwej władzy?

2. Dlaczego spadkobiercy PRL, członkowie czerwonej partii gęsto obsiadający Platformę Obywatelską, dziś pilnie tropią, kto z Prawa i Sprawiedliwości należał do PZPR? Sami przecież mają w swoich szeregach pierwszych sekretarzy POP, byłych członków PSL, SD, ZSM itd. Mało tego, zbudowali mity wokół byłych pezetpeerowców, każąc ich czcić jako wielkich , niezłomnych bohaterów; Kuronia,Mazowieckiego,Geremka.

3. Kto i dlaczego boi się dyrektora biura prasowego w Kancelarii Prezydenta, redaktora Marka Magierowskiego czy przypadkiem nie Gazeta Wyborcza?

Mogłabym pytania mnożyć udowadniając, że jawny były członek PZPR, ZSL, SD, dawny dziennikarz GW, nie jest największym zagrożeniem dla reform w Polsce.
Bogusław Kowalski nie powinien pełnić funkcji Prezesa PKP nie tylko dlatego, że był TW i donosił, ale przede wszystkim dlatego, że dawni oficerowie SB i WSI wciąż są aktywni. Zapewne mają „zaginioną” teczkę tego pana i w odpowiednim momencie, machaliby mu ją przed nosem zmuszając do korupcyjnych decyzji.
Prawo i Sprawiedliwość powinno wyciągnąć wnioski z tego wydarzenia i zanim kogoś poprze w spółkach Skarbu Państwa dobrze zajrzy do życiorysu kandydata na stanowisko.

Na początku drogi ku wolności potrzebna była ustawa dekomunizacyjna.Czy nie byłoby machania teczkami? Tego nie wiem, ale ustawa nadal jest potrzebna, głównie po to, by oddzielić prawo PRL od prawa niepodległej Polski. Wiąże się to ze zmianą konstytucji i wprowadzeniem w czyn, między innymi, potępienia ideologii komunistycznej tak, aby żadna KPP nie mogła być zarejestrowana w polskim sądzie, a komunistyczni ideolodzy pokroju Sierakowskiego czy Zandberga ścigani z mocy prawa za głoszenie tej zbrodniczej ideologii, nawet jak ją eufemistycznie nazwą socjalizmem czy socjaldemokracją.

Lustracją zajmuje się IPN. Listę ujawnionych TW powinna za każdym razem sprawdzać władza, zanim wręczy akt mianowania czy kogoś poprze.
Natomiast dzika, podsuwana przez agenturę lustracja, kupowana przez nie znających realiów PRL, to czysta głupota.

Potrzebne jest nam sprawdzanie, kto kim był i komu służył, by nie obdzielać emocjonalnie zaufaniem czy wrogością polityków tylko ze względu na przeszłość. Liczą się jednak czyny i praca w drużynie. Tę drużynę PiS stworzyło, ma mandat narodowy do rządzenia, ma prawo do naszego zaufania.
Dyskutujmy nie o personaliach członków rządu, a o decyzjach.
Przed nami najważniejsze dyskusje nad reformą służby zdrowia, oświaty czy systemu emerytalnego. Nie kupujmy brudnego piachu i nie sypmy w tryby, bo przykrywamy przed Polakami, ku uciesze światowego biznesu, to co najważniejsze; naprawę Rzeczpospolitej. A kto jeszcze nie wie, jak to działa, to niech zmusi się do lektury Jorgena Rotha „Cichy pucz”.
Media prawicowe mają prawo i obowiązek patrzeć władzy na ręce choćby po to, by ostrzec, ale bez mądrej analizy newsów podrzucanych przez spin doktorów Petru i agentury narobimy więcej szkody niż otwarci wrogowie PiS, Prezydenta Andrzeja Dudy i Premiera Beaty Szydło.

Całe obydwie kampanie wyborcze uczestniczyłam w dyskusjach i komentowaniu na Twitterze. Nie pracowałam w żadnym komitecie, nie jestem członkiem żadnej partii, więc mogłam sobie pozwolić na niezależną obserwację i komentowanie wydarzeń.
Zdarzają mi się czasem gafy, kiedy nie wytrzymuję i łapię się na emocjonalny news. Staram się jednak trzymać zasady; zanim skomentuję, dwadzieścia razy obejrzę, kto jest nadawcą i czy informacja jest prawdziwa. Wiem już, że nie każdy, kto pisze, iż kocha Prezydenta, jest jego przyjacielem.

Potrafię ataki emocjonalne zrozumieć u pracujących w marketingu politycznym. Robią to za pieniądze, czynią według wyuczonych reguł. Niech mi jednak ktoś wytłumaczy, w czym do tej pory zawiódł Polaków Prezydent Andrzej Duda? W czym zawinił rząd Beaty Szydło? Wszystko, co zostało zapowiedziane w kampanii wyborczej jest realizowane. Wywołuje to wściekłe ataki dotychczasowych właścicieli Polski. Dlaczego przyłączają się do nich niektórzy święci prawicowcy?

Atakujący Prezydenta i rząd powinni jeszcze o jednym pamiętać, że służą nieświadomie odbudowie rowu dzielącego Polaków, to bardzo groźne, bo służy emocjonalnej a nie merytorycznej dyskusji o kształcie reform, pomaga w manipulacji nastrojami.
Wydawało się po wyborach, że chcemy wspólnoty i chcemy być razem. Nie da się tego zbudować bez politycznej rozwagi. Ale o tym pomyślę oddzielnie.

Pozdrawiam czytelników i słuchaczy
Katarzyna

__________________________________________________________

Źródło:Rozmyślania przy zmywaku mamy Katarzyny ;-)

ilustracja

Zapraszam do słuchania

audycja 693 (czwartkowa)

wtorek, 24 listopada 2015

Jeszcze nie czas na odpoczynek

Trwa festiwal głupoli, niestety również za przyczyną tych, którzy nie mogą powstrzymać się od krytyki głupoty, niepomni, że z głupim lepiej zgubić niż znaleźć. Bankrutująca i zamykająca lokalne oddziały Gazeta Wyborcza razem z masońskim zboczeńcem, nie wiedzieć czemu tytułowanym profesorem, z żoną ministra, na szczęście, byłego,chorą z żądzy zemsty w ramach starotestamentowego „ząb za ząb, oko za oko” oraz stęskniona za porządkiem Kim Ir Sena dziennikarska 'Wanda Wasilewska”, zakładają jakieś tam śmieszne konto, a w mediach trwa pompowanie żałosnego kwiczenia świń odganianych od koryta.
Świnia jak to świnia żre bez opamiętania i zanim legnie w słomie, sporo jeszcze nabrudzi.

Nie byłoby w tym nic groźnego, gdyby nie to, że szum medialny podsycają oburzeni dziennikarze, publicyści i blogerzy. I tym sposobem rozwścieczeni bombardowaniem propagandą widzowie i słuchacze zamykają się na ważne wiadomości wyłączając telewizor czy radio.
A szkoda, bo powinniśmy wiedzieć, co naprawdę dzieje się w polityce krajowej i międzynarodowej, i w razie czego wesprzeć rząd w działaniach. O potrzebie takiego wsparcia mówił w czasie kampanii Jarosław Kaczyński.

Tymczasem zadowoleni z wyników wyborów zaczynamy zachowywać się jak w 1989 czy w 2005; zabieramy przysłowiowe zabawki i zamykamy się we własnych problemach, poganiając od czasu do czasu rząd i Prezydenta. Oczekujemy, że natychmiast znikną złodzieje, mafiozi, skorumpowani sędziowie i prezesi spółek, bo przecież PiS wygrał wybory.
Hola, nie tak szybko. Nie ten wygrywa, kto ma rację, ale ten, kto wie, jak prowadzić grę. Nie wątpię, że zarówno Prezydent jak i rząd oraz parlamentarzyści PiS wiedzą jak to zrobić, ale muszą mieć pewność, że stoimy w sprawach słusznych murem i gotowi jesteśmy wesprzeć.

Najważniejszą sprawą dla powodzenia odsunięcia od koryta właścicieli Polski jest zapobieżenie paraliżu państwa za pomocą Trybunału Konstytucyjnego.

Ci, którzy interesują się polityką, wiedzą, że działanie PO/PSL przy współudziale prezesa TK sędziego Rzeplińskiego doprowadziły do prawnego pata. Tu możemy liczyć jedynie na mądrość Prezydenta i drużyny PiS. To walka na śmierć i życie.
Trybunał Konstytucyjny, jak skwitował gorzko Janusz Wojciechowski,
jest polityczną, trzecią izbą parlamentu. Trzecią i najważniejszą izbą, od której decyzji politycznych nie ma odwołania. Trzecia izba, odmiennie niż Sejm i Senat, zdominowana jest przez delegatów PO. Nawet jeśli obecny Sejm wybierze 5 nowych delegatów rekomendowanych przez Prawo i Sprawiedliwość, PO zachowa w trzeciej izbie większość i będzie kontrolowała cały proces ustawodawczy. PO będzie skarżyć ustawy do trzeciej izby, która większością głosów będzie je uchylać i blokować w ten sposób proces reform.
Powinniśmy zrobić wszystko, by do ludzi ta informacja dotarła, również do tych, którzy nie mają ochoty na spektakle w wykonaniu dziennikarskich cyngli pokroju Lewickiej i wolą film od polityki.

Jestem pewna, że w sytuacji kryzysowej Prezydent odwoła się do Polaków. Może to być apel skuteczny tylko pod jednym warunkiem, że jak w czasie wyborów informacje o działaniach Prezydenta i rządu będą docierać z pominięciem mediów mainstreamowych zanim te zostaną zreformowane i odzyskane dla rzetelnej informacji.

Ogromne zadanie stoi przed lokalnymi strukturami PiS. Nie kombinujecie, jakby tu gdzieś się załapać, bo walka idzie nie o wasze stołki tylko o Polskę.
Prezydent i rząd powinien mieć teraz wsparcie w europosłach PiS i Polonii. Wiem, że takie jest, ale potrzebne jest nagłaśnianie tego, co dzieje się w Polsce i różne formy nacisku.

Cała para w ruch, nie może być tak, że kilku cwaniaków znowu narzuca narracje, przekazy dnia, a my jak te barany kupujemy je już o świcie przy pierwszym przeglądzie informacji.
Problemów na wagę naszego bezpieczeństwa jest wiele i naród musi o tym wiedzieć, by zacząć myśleć, a nie uciekać w prywatność z naiwnym wyobrażeniem, że wraz z przyciskiem pilota wszystkie problemy zostaną rozwiązane.

Jedną z takich niecierpiących zwłoki spraw jest nasze bezpieczeństwo nie tylko naszych granic, ale nas samych w miejscach zamieszkania, szkołach, urzędach sklepach itd. Żyć musimy normalnie, choć widać, jak bardzo zapętlony Putin prze do wojny wykorzystując sytuację międzynarodową, jak bardzo tragiczny los zgotował sobie Zachód swoją naiwną lewacką poprawnością polityczną.
Nikomu jednak nie przychodzi do głowy, że pod osłoną lęku przed zamachami terrorystycznymi „obrońcy demokracji” wynajmą „Cybów”, by nas zastraszyć i to różnymi sposobami?
A ja coraz bardziej jestem przekonana, że małymi kroczkami przygotowują się do tego. Jedną próbkę już mieliśmy w wykonaniu nowoczesnego Petru we Wrocławiu.
Pora wrócić do szeroko zakrojonej akcji informowania, kim jest Petru i dyrektor Teatru Polskiego, czym jest Nowoczesna, kto ją zorganizował i kto finansuje.
Prowokacji będzie więcej i będą wynajmowani krzykacze lżący policję, i będą ośmieszani w mediach protestujący. Byleby tylko pokazać, że znowu PiS się awanturuje.
Pamiętajmy, że Bury wyszedł z więzienia mimo zarzucanych mu czynów korupcyjnych i pamiętajmy, że on i jemu podobni wciąż są na wolności, a sam Bury jest nadal członkiem Krajowej Rady Sądownictwa. Sami przecież mówiliśmy, że władzy dobrowolnie nie oddadzą.

Nie są jednak demiurgami i przegrywają, gdy jesteśmy zjednoczeni.
Jeszcze nie czas na odpoczynek, jeszcze toczy się brudna wojna z legalnie wybraną władzą i to od nas w dużej mierze zależy czy kolejny raz dostaną łupnia i zaczną się wreszcie pakować.
Wygrał Orbán, wygramy i my. Trzeba tylko włączyć rozum i ignorować wynajętych głupoli. Ci będą zawsze, ale czy musimy traktować ich poważnie? Wystarczy jak przypilnujemy, by nam krzywdy nie zrobili.

__________________________________________________________

Źródło:Rozmyślania przy zmywaku mamy Katarzyny ;-)

zdjęcie

Wojciechowski prosto z mostu o tym, czym jest Trybunał Konstytucyjny

Zapraszam do słuchania

audycja 687 (czwartkowa)

środa, 11 listopada 2015

Dziś to NASZE ŚWIĘTO. TO MOJE ŚWIĘTO!!

To nasze Święto, Polski i Polaków. Odzyskaliśmy Ojczyznę, pora dziękować Bogu, a jutro zakasać rękawy, ruszać głową i pilnować, by jej nie ukradli.

----------------------------

Stan wojenny. Rok 1982. W pracowni języka polskiego wiejskiej szkoły wywieszam 11 listopada gazetkę o Józefie Piłsudskim. Czujne oko „kogoś tam” nie omieszkało powiadomić dyrektora. Otrzymuję polecenie natychmiastowego ściągnięcia jej pod groźbą utraty pracy. Zanim wróciłam do klasy, gazetka usłużną ręką „kogoś tam” została ściągnięta.

Wczesne lata 90 – te. Lekki podmuch wolności. Wraca Narodowe Święto Niepodległości w miejsce komunistycznego 22 lipca. W przeddzień ulice udekorowane biało-czerwonymi flagami. Jadę do pracy. W samochodzie syn koleżanki zdumiony pyta z lekceważeniem w głosie. - A z jakiej to okazji? Konsternacja ukraińskich rodziców; dziecko nie wie, że to polskie święto odzyskania niepodległości, nikt mu nie powiedział ani w szkole, ani w domu.

Wiele od tego czasu się zmieniło. Ukraińscy sąsiedzi nadal są naszymi przyjaciółmi, a guru nacjonalistów spod znaku UPA przegrał wreszcie wybory. Coś w końcu dotarło do licznych ukraińskich mieszkańców ? Oby.

Prze te 26 lat nie oni jednak byli wrogami Polski i Polaków, choć wielu z nich gorliwie pomagało właścicielom PRL, a dziś korzysta z profitów mniejszości narodowej w III RP. Niektórzy nadal z rozrzewnieniem tęsknią za komuną. Taki paradoks polskiej historii; nacjonalista tęskni za komuną.

----------------------------

Myślę, przeżywając dzień Narodowego Święta Niepodległości, o drodze, jaką przebyliśmy od 1980;od radości zwycięstwa górników i stoczniowców po wojnę z Narodem zbrodniarzy komunistycznych i wieloletnie oczekiwanie na cud powstania z kolan Polaków. Myślę o łzach radości o 5 – tej nad ranem pod siedzibą Regionu „Solidarności”, kiedy przywieźliśmy protokoły wyników wyborów 1989 r.

Tymczasem zbudowano nam zamiast dumnej Niepodległej Polski Mordor.
Bo prawda jest taka, iż przy Okrągłym Stole doszło do zdrady. Do zdrady Narodu i Państwa Polskiego. /.../ Bo to właśnie „Kiszczaki” i „Michniki” umeblowali nam III RP-ę, państewko-potworka, nie Państwo Polskie - podsumował III RP polski emigrant ze Szkocji Grzegorz 24 maja 2015 roku, data bez wątpienia historyczna!

Setki dyskusji, polemik przy każdej rocznicy powstania Solidarności, wojny Jaruzelskiego z narodem, kontraktowych wyborów. Nie chcę w tej chwili do tego wracać. Dziś oddycham radością i nadzieją. Lepiej tego nie powiedziałabym, dlatego znów oddaję głos Grzegorzowi z mego pokolenia:

24maj 2015 roku Andrzej Duda pokonał Mordor. Pokonał nie tylko Komorowskiego, postać nikczemną jak wszystkie „autorytety” IIIRP-y, ale pokonał system. Cały, zblatowany system władzy kraiku-potworka, zadżumione media i skorumpowane instytucje „państwa”.
Jak ważne było to zwycięstwo, przekonaliśmy się 25 października.
Ta sama radość ze zwycięstwa, ale jakże inna nadzieja. Ujadanie beneficjentów przerażonych rozmiarem klęski takie same jak w latach 2005 – 2007, ale już bezsilne. Posiadanie mediów i możnych sponsorów już nie zadziałało. Pozostał lament i rozsyłane pocztą pantoflową wieści o odbieraniu przywilejów urzędnikom, czystkach kadrowych i wsadzaniu do więzień przeciwników, wywołaniu wojny z Rosją. A wszystko po to, by utrzymać podziały, abyśmy skakali sobie do oczu i nienawidzili się wzajemnie.

Zwycięstwo Andrzeja Dudy i uzyskanie w wyborach możliwości samodzielnych rządów przez PiS pokazało, że można wydostać się z oblężenia mimo wściekłego ataku mediów i taktyki rozbijania głosów.
Jest program naprawy Rzeczpospolitej, są politycy, którzy potrafią tego dokonać. I co najważniejsze; mają zaplecze intelektualne i naukowe patriotycznych elit. Nie zmarnujmy tego małostkowością i partyjnymi podjazdami. Wiele jest do zrobienia.

Mnie rozpiera radość. Dzięki transmisji w TV Trwam uczestniczyłam we mszy świętej w archikatedrze warszawskiej w kolejną, 67 miesięcznicę smoleńskiego zamachu na polskie elity. Ze wzruszeniem słuchałam homilii biskupa Janochy. Patrzyłam na twarze polityków. Stawili się prawie wszyscy kandydaci rządu Beaty Szydło. Był z nimi Prezydent. Na koniec podniósł się las biało – czerwony i zabrzmiała nieśmiertelna pieśń „Boże coś Polskę”. Moje pokolenie nie pamięta czasu, kiedy władza była z Narodem tak jak dziś.

I stało się:

Nadszedł ten moment, ta chwila, kiedy w archikatedrze warszawskiej Polacy razem z Prezydentem i Parlamentarzystami Najjaśniejszej mogli wspólnie zaśpiewać: Ojczyznę wolną pobłogosław Panie". Dzięki Ci, Panie Boże.

Nie, dziś nie chcę słyszeć o żadnych sporach, kto jak powinien świętować i gdzie powinien być nasz Prezydent.Radowałam się ogromem uczestników uroczystości przed Grobem Nieznanego Żołnierza, lasem polskich flag, pietyzmem, z jakim przygotowano defiladę. Słuchałam ze wzruszeniem naszego Prezydenta i z dumą myślałam, że jestem częścią tego Narodu. Tak, Dziś to NASZE ŚWIĘTO. TO MOJE ŚWIĘTO!!

__________________________________________________________

Źródło:Rozmyślania przy zmywaku mamy Katarzyny ;-)

Zapraszam do słuchania

audycja 683 (czwartkowa)

środa, 21 października 2015

Kto jest dziś Salomonem ben Natanem Aszkenazem?

Jeżeli pan Zandberg był taki "świetny" to znaczy, że są rzeczy, których nie jestem w stanie ogarnąć. I jest ich coraz więcej... - napisał na Twitterze bloger Grzegorz Mniejszy

Ten głos rozsądku na pewno niektórych otrzeźwił. Mnie upewnił, że obok kampanii widocznej gołym okiem ciecze brudny ściek mający za cel kolejny raz wyrolować Polaków.

Ze zdumieniem oglądałam debatę wtorkową. Wielu zapewne tak jak ja pytało –

A kto to jest ten Zandberg? A co to za partia RAZEM?

Gdyby nie ta debata myślałabym, że nie tak dawno nagabywała mnie jakaś religijna sekta, która próbowała spamując przesyłać mi „tajne” informacje o moim Kościele i przekonywała mnie do głosowania RAZEM.
Próbowałam dowiedzieć się, co to za tajemna poczta sięga do mojej skrzynki, ale nikt ze znajomych nie potrafił mi wyjaśnić.

Wystarczyła debata, by wszystko stało się jasne.

A chodzi, oczywiście, o Polsko-Japońską Wyższą Szkołę Technik Komputerowych.

Nie, nie będę przytaczać tu programu partii, który głównie opiera się na komunistycznej sprawiedliwości; zabrać kułakom (75% PIT)- ale już nie do końca wiadomo, komu oddać. Gdyby mieli dojść do władzy, ta partyjna kanapa szybko przekształciłaby się w urząd szukający wrogów ludu.

Bardziej interesujące mogłyby być odpowiedzi na pytania: Dlaczego do tej pory prowadzili tajemną kampanię i to głównie dziwnymi e-mailami, z których trudno było domyśleć się, kto jest nadawcą? Jak zebrali podpisy, skoro nikt ich nie zna?

Nie za bardzo przejmujemy się ewentualnym ich wynikiem wyborczym, bo jeśli komuś zabiorą głosy, to na pewno nie PiS -owi. Będą zbierać tych, którzy zawiedli się na SLD, a ZLEW brzydko im się kojarzy. Pada i dodatkowy argument; popełnili niewybaczalną w Polsce gafę. Polacy nie dadzą się nabrać na budzące fatalne skojarzenia brody i nazwisko wodza.
I żeby nie było mi tu jakiś domysłów, dodaję; chodzi nie o narodowość czy wyznanie, a o tragiczne doświadczenia Polaków z żydokomuną, by wspomnieć: Komitern, PZPR, NKWD, KGB, UB, SB, kadra ludowego wojska itd.
Ten numer nie przejdzie, mimo pompowania od samego rana „świetnego” wystąpienia w czasie debaty tego pana, uważają inni.
Też tak w pierwszej chwili sądziłam, ale bloger Grzegorz zapalił mi w głowie czerwoną lampkę; „świetność” Zandberga domaga się oświetlenia tego, co nie tylko przed nim zakryte i czego nie ogarniamy.

Czy potrzebna jest nam ta wiedza do zwycięstwa w wyborach? Lepiej byłoby zapytać czy jesteśmy w stanie ją zdobyć.

Od miesięcy przypominamy sobie ostrzeżenia, że oni tak łatwo nie oddadzą władzy. Już wiedzą, że trudno nas wyprowadzić na ulicę, już czują oddech Ruchu Kontroli Wyborów i wiedzą, że fałszowanie na szeroką skalę może nie wyjść.
Nie znaczy to, że pogodzili się z klęską. Teraz rzecz idzie o to, by nie dopuścić do samodzielnych rządów PiS–u. Na pomoc przybył Korwin – Mikke, głosy PO próbuje ratować i zbierać Petru. Głosy prawicy może uszczknąć pajac pod muszką i manipulowany do obrzydliwości przez spin doktorów Kukiz.
Każde wejście do Parlamentu, choćby minimalnie nad progiem, daje szansę na koalicję antypisowską. I nie chodzi o to, że i tak może być powołany rząd mniejszościowy, skoro nie pozwolą rządzić, a chwiejnych trzeba będzie przekupywać stanowiskami.
Każda zablokowana przez Prezydenta ustawa, będzie wywoływać histerię. Zmęczony naród będzie miał dość rządów PiS. Jednym słowem; powtórka z 2005 r, tylko w znacznie trudniejszych realiach gospodarczych i międzynarodowych.
Nie zatrzymamy wówczas regionalizacji Polski, likwidacji kopalń czy prywatyzacji uczelni. I co najważniejsze, nie przeciwstawimy się sprowadzaniu imigrantów, jeśli zlekceważymy te przestrogi.
Nasi emigranci jeszcze nie wiedzą, że przyjazne ich traktowanie w krajach UE nie jest szczere ani bezterminowe. Wynika z różnych powodów, ale skończy się wraz z zakończeniem wynaradawiania Polaków, a do pozbycia się ich wykorzystani zostaną fanatyczni muzułmanie.

Z tego też powodu nie unikajmy rozmów i tłumaczenia, że każdy zmarnowany głos, to oddanie Polski w łapy obcego wywiadu, który tak będzie Sejmem manipulował, jak niegdyś caryca Katarzyna, która wymyśliła ustawę o ochronie prześladowanych rzekomo w Polsce innowierców, by mieć pretekst do ich obrony przed szlacheckim, katolickim ciemnogrodem. Ale to już inna historia, którą świetnie opisała Barbara Stanisławczyk w książce Kto się boi prawdy?

Jeśli już jestem przy tej znakomitej lekturze, to przyznam, że do tajemniczej partii RAZEM najbardziej pasuje inna, opowiedziana przez autorkę, historia pewnego wpływowego żyda Salomona ben Natana Aszkenazego.
Polskiej szlachcie wydawało się, że wybiera króla samodzielnie, tymczasem to Salomon wybrał Henryka Walezego. Zdaję sobie jednak sprawę, że choćbyśmy nie wiem jak grzebali w informacjach, szeptanych newsach, to o tym, kto dziś jest Salomonem Aszkenazym dowiedzą się, być może, dopiero nasze wnuki, dlatego tak bardzo potrzebna jest Polsce nie tylko sprawna i oddana ojczyźnie służba wywiadowcza, ale i nasz rozsądek.

__________________________________________________________

źródło: Rozmyślania przy zmywaku;)

Ilustracja;https://pbs.twimg.com/media/CR1APkTVAAEwMON.jpg

Zapraszam do słuchania

audycja 677 (czwartkowa)

środa, 7 października 2015

„Test otwartej furtki” amerykańskiego dyplomaty

Minęło kilka ładnych lat od chwili, kiedy szumnie ogłoszono, iż czas tradycyjnej polityki minął bezpowrotnie. Zmiany jej funkcjonowania poszły tak daleko, że wkroczyliśmy nieodwołalnie w etap postpolityki.
W czasie kampanii w 2007 r. słyszeliśmy, że PiS nigdy nie wygra wyborów, bo stosuje zasady i metody z przeszłości. Pisze programy, chce dyskutować merytorycznie, tymczasem wyborców to nie obchodzi, bo polityka stała się walką o władzę, a tę zdobywa się manipulując emocjami. Wygrywa atrakcyjnie zbudowana narracja a nie idee.
W myśl tej teorii skonstruowano cały system oddziaływania na społeczeństwo; od ekranu tv i wiodących stacji radiowych począwszy, po wykorzystanie portali takich jak „Nasza klasa”, Facebook, Twitter czy różne fora dyskusyjne.

Gdzieś tam w niszy wytrwale mądrzy ludzie snuli projekty o „pociągu do Polski”, budowali program „Polska wielki projekt”, marzyli o „odzyskaniu Polski”, przekonywali, że to możliwe.
Ot, taki konserwatywny światek, otoczony niszowymi mediami, portalami, blogami, doskonale nadający się do pogardliwego przeciwstawiania oświeconej elicie walczącej prowokacją, datkami na obrazoburcze przedstawienia, hojnymi reklamami, o nowy przyszły świat.
Prof. Andrzej Zybertowicz gorzko pointował wówczas tę sytuację:
Będąc socjologiem starającym się, za pomocą sposobu myślenia właściwego dla swojej dyscypliny naukowej, aktywnie uczestniczyć w debacie publicznej, odnoszę wrażenie, iż mimo upływu czasu i zmian, które on przynosi ze sobą – stale wchodzę do tej samej rzeki. Jak to możliwe? - pytał autor Pociągu do Polski Polska do pociągu w 2011 r.
i dodawał dalej:
Tymczasem po raz kolejny zobaczyłem, że patologie trzymają się mocno. Że uformowane w pierwszych latach naszej transformacji zasady gry interesów zmieniają się tylko nieznacznie. Że w istotnej części mediów i w głowach sporej części Polaków w najlepsze trwa praktykowanie odmowy wiedzy o faktycznych mechanizmach na wpół- wolnorynkowej gospodarki; o mechanizmach na -wpół-demokracji; o tym, że część naszych elit zachowuje się tak, jakby bardziej ceniła lojalność wobec podmiotów zagranicznych niż wobec swego kraju.

Tak właśnie wygląda postpolityka! Narracja, pięknie opowiedziana bajka, liczy się w zdobywaniu władzy - zakrzyknąłby Eryk Mistewicz w odpowiedzi profesorowi. Tymczasem obserwując gorące wydarzenia w świecie oraz sytuację w Polsce po wyborach prezydenckich chyba pora na zmianę okrzyku. Polityka wraca, i to w najgorszym imperialnym wydaniu! A świat potrzebuje mądrych polityków, a Polska wizjonerów na miarę Józefa Piłsudskiego.

Czy to na pewno agonia postpolityki, przynajmniej w Polsce? Czy Polacy otwierają się na wiedzę o swoim kraju? Przekonamy się już wkrótce 25 października. Inżynieria zarządzania emocjami jest bowiem wciąż stosowana, wywołuje w nas paroksyzmy gniewu i chęci zemsty. Niemal każda sytuacja nadaje się do emocjonalnych podziałów Polaków. Siła narracji jednak znacznie osłabła, o czym boleśnie przekonała się Platforma przy wyborach prezydenckich.

A mimo to zaczynamy się denerwować, memy coraz ostrzejsze, czasem wręcz chamskie,bo kampanię rozciągnięto w czasie licząc na zmęczenie Polaków. Odzywają się stare lęki, że coś tam znowu wywiną i mimo wiedzy poniosą nas emocje tak jak w 2007 r.
I tak zbulwersowany bloger twittuje:

Nie ma mowy do powrotu rządów w starej formie, uspokajają nas autorzy niezwykłego jak na polskie warunki głosu w dyskusji o kondycji Polski -

Państwo Platformy. Bilans zamknięcia

.
Bez wątpienia, nawet jeśli Platforma utrzyma władzę po wyborach parlamentarnych 2015 r. , powrót do komfortu rządzenia, którego zaznała w latach 2007 – 2015 nie będzie możliwy.
I to Polacy widzą gołym okiem; żenujące naśladowanie kampanii prezydenta i Beaty Szydło. Wszyscy nagle jeżdżą po Polsce autobusami i chcą z ludem się bratać.
Prezydent Andrzej Duda zmusił do gorączkowego sklejania jakiegoś tam programu, nieobecnego w ośmioletniej polityce władzy mimo szumnych zapowiedzi i kolejnych odsłon „nowego otwarcia”.
Tymczasem PiS macha jej przed nosem gotowymi projektami ustaw, których domagają się Polacy.
Czyżby przyszedł czas na powrót do polityki? Argumenty i program kontra sloganom i rewii haseł bez ładu i składu?
Nie popadajmy jednak w przedwczesny zachwyt. Kampania parlamentarna różni się znacznie od prezydenckiej. Dziś mamy przed sobą listy, a na nich nazwiska, które kojarzymy z konkretnymi osobami. Dla jednych to ktoś bliski, znajomy, dla innych ten, co pomógł w biedzie, choć bliżej mu do postkomuny, a jeszcze inny to - panie, łobuz i cwaniak.
To dlatego tak Beata Szydło apeluje:
Oznacza to ni mniej, ni więcej tylko - nie liczą się wasze ambicje, sympatie, prywatne układy, jesteśmy drużyną i tylko tak możemy zwyciężyć i działać.
To ważny sygnał również dla emocjonalnie nastawionych wyborców.

„golone – strzyżone”

Tymczasem wielu z nas przyzwyczaiło się już do wymiany ciosów na zasadzie : golone – strzyżone, które zwykle kończą się argumentem ad personam, bo jak tu „zakutej pale wytłumaczyć, że PKB nie przekłada się na dobrobyt konkretnego Polaka”.

Czy można dyskutować merytorycznie?Czy każda dyskusja w gronie znajomych musi kończyć się argumentami; wszyscy politycy kłamią, kradną i tylko obiecują. PiS taki sam?
Sokrates wiedział, jak to się robi. Źle się to, co prawda, dla niego skończyło, ale dla nas nie musi, pod warunkiem, że nie tylko będziemy umieli zadawać pytania, ale mieli też w zanadrzu rzeczowe argumenty w odpowiedzi.
Na temat tego, jak jest, to my już z grubsza wiemy, ale trudniej nam o rzeczową odpowiedź, dlaczego tak się dzieje.

„Państwo Platformy. Bilans zamknięcia”

Przyznam, że w związku z tym bardzo ucieszyłam się wydaną ostatnio przez Frondę pracą socjologów: Andrzeja Zybertowicza, Macieja Gurtowskiego i Radosława Sojaka Państwo Platformy. Bilans zamknięcia.
Czytelnika nawykłego do publicystycznych diagnoz i pryncypialnych wniosków może ona zaskoczyć, ba, nawet zniechęcić do czytania; tyle tam wykresów, tyle wskaźników, porównań.
Bez obaw. To lektura nie tylko dla studentów socjologii, politologii i polityków kreujących programy partyjne, ale wszystkich, którzy biorą udział w burzliwej debacie przedwyborczej o stanie naszej Ojczyzny.
Chcemy dostarczyć narzędzi i danych przydatnych do rzeczowej, prowadzącej do konkretnych wniosków obecnej kondycji naszego kraju. Chcemy przedłożyć pewną porcję sprawdzalnej wiedzy służącej racjonalnej dyskusji o warunkach i rozwoju Polski - piszą we wstępie autorzy książki.
I krok po kroku przeprowadzają czytelnika od funkcjonujących w obiegu społecznym ocen współczesnej Polski, nieuleczalnej skłonności do stronniczości w ich ferowaniu po wskazywanie problemów w wybieraniu źródeł oceny i twardych wskaźników, które byłyby w stanie zobiektywizować obraz kondycji państwa. Otrzymujemy bogactwo informacji, a zamiast stronniczej narracji, liczby, wykresy, wnioski, oceny.

Autorzy zadają pytania - Czy w ogóle istnieją jakieś naukowe metody pomiaru procesów społecznych związanych ze sprawowaniem władzy? Czy możliwa jest sprawiedliwa ocena rządów PO/PSL? - i odpowiadają – tak, jest to możliwe i konieczne. Nie możemy czekać na osąd historii, państwo Platformy należy ocenić już dziś.

Zaskoczeniem dla wielu może być przytaczanie opinii płynących z obozu władzy a nie opozycji. Okazuje się, że są one zróżnicowane i pokazują pęknięcia. Dają możliwość szukania odpowiedzi na pytanie - Skoro jest tak dobrze (jak twierdzą niektórzy), to dlaczego jest tak źle (jak zdaje się sądzić wielu)?

Cenną wartością tej publikacji jest odwoływanie się do powszechnie dostępnych źródeł informacji, badań przeprowadzanych przez polskie i międzynarodowe instytucje pokazujące miejsce Polski w świecie w ostatnim ćwierćwieczu na tle innych państw. Zestawienia tych badań mogą zaskoczyć, czasami mogą upewnić w naszych ocenach, dać podstawy własnym intuicyjnym wnioskom, ale też nauczyć szerszego spojrzenia na różnego rodzaju wkładane nam teorie i hasła ekonomiczne.
Wielu z nas, np. nie rozumie, dlaczego rozwój kraju mierzony w PKB nie poprawia jakości życia Polaka? Tu może się dowiedzieć i spokojnie pytać w dyskusji, dlaczego „w Polsce zamiast o PKB per capita można raczej mówić o PKB per elita”.
Wiedza o tym, co tak naprawdę mierzy GUS, jak mierzona jest polska bieda niejednemu czytelnikowi powinna szeroko otworzyć oczy.

Motto rozdz. IV - Socjalizm, Panie Kolego, to system, który cechuje się tym, iż między planowaniem a sprawozdawczością ogniwa pośrednie nie zawsze są niezbędne -rozbawiło mnie, bo pamiętam kawał o sprawozdawczości pogłowia trzody chlewnej w PRL.
Tu jednak nie o trzodzie, a o jakości rządzenia mowa i to w różnych aspektach, między innymi, w tak bulwersujących opinię społeczną jak przedsiębiorczość, innowacyjność czy wykorzystanie funduszy unijnych.

Wszystko to byłoby jedynie socjologicznym, naukowym opisem rzeczywistości polskiej pod rządami koalicji PO/PSL, gdyby nie konsekwentne, logiczne wyjaśnianie celu badań i wniosków płynących z nich.
A wniosek najważniejszy to taki, który powinien otrzeźwić zwolenników opinii „ trwającego złotego wieku Polski”, zmusić kandydatów do Parlamentu do podjęcia rzeczowej, a nie propagandowej dyskusji o kondycji Polski. Brzmi on: „Polska pod rządami PO/PSL marnuje swoje cywilizacyjne i rozwojowe szanse”.

Z faktami się nie dyskutuje, ale można przytaczać nowe

Problem w tym, że nie każdy, nawet tak oczywiste fakty, wynikające z analizy wskaźników, jest gotowy przyjąć w dyskusji. Czy jest na to rada?
Jeśli, nawykły do opinii w 140 znakach i notatek nie przekraczających wielkości leadu artykułu, czytelnik dojdzie do zagadkowo brzmiącego tytułu rozdziału – Nie zakończenie, ale nowy początek! - spotka go nagroda. Mowa w nim, między innymi, o „pewnym specjalnym wskaźniku” nazwanym „testem otwartej furtki”, który jest „najważniejszym wskaźnikiem jakości całego systemu społecznego”.
Autorzy bowiem nie ukrywają głównego celu publikacji. Jest nim odpowiedź na pytanie; żyjemy na „zielonej wyspie” czy w „państwie teoretycznym”.

Jeśli mimo to autorzy Państwa Platformy. Bilans zamknięcia nie przekonają niektórych dziennikarzy, publicystów i polityków do wynikających z faktów wniosków i ocen, to zawsze mogą sięgnąć do bogatej bibliografii zamieszczonej w starannie wydanej pracy. Nie jest to bowiem książka stronnicza, pozbawiona warsztatu naukowego,co nie znaczy, że jest nudna. Nieraz uśmiechniemy się przy jej lekturze.
Wiemy, że z faktami się nie dyskutuje, ale zawsze można przytaczać nowe. Czy zdobędą się na tak rzeczową dyskusję apologeci rządów jedynie słusznej partii? Jak będzie, przekonamy się wkrótce.
Nie dajmy książce zakurzyć się na półce, jest ona bowiem zwiastunem nowej jakości dyskusji politycznej w oparciu o badania socjologiczne i gwoździem do trumny postpolityki.

Andrzej Zybertowicz, Maciej Gurtowski, Radosław Sojak, Państwo Platformy. Bilans zamknięcia, Fronda 2015

__________________________________________________________

źródło: Rozmyślania przy zmywaku;)
ilustracja

Zapraszam do słuchania

audycja 673 (czwartkowa)

wtorek, 22 września 2015

Wybór jeszcze należy do nas

Problem narastającej emigracji z Bliskiego Wschodu zaskoczył nas. Tysiące wędrujących drogami Europy młodych, silnych mężczyzn zdumiewa i przeraża. Kto i dlaczego tak okrutnie drwi z sytej Europy? Do nich dołączają tysiące emigrantów z Afryki. Gdzieś tam każdy z nas od wielu lat słyszał, że Włosi, Francuzi, Hiszpanie mają z nimi problem. Nie dotyczył on jednak nas, więc spokojnie klepaliśmy swoją polską biedę, rozmawiając przy rodzinnych stołach o tym, jak „ciapaci” zaczynają zmieniać zachodnie kraje.

Dziś z internetowych portali wieje grozą. Autorzy memów prześcigają się w epatowaniu makabrycznymi zdjęciami egzekucji dokonywanych przez islamistów na chrześcijanach. Zdjęcia z obozów biją w nas współczuciem dla dzieci i budzą strach przed tym, co nas czeka, gdy hordy fanatyków muzułmańskich dotrą do polskich miast.

Ze zdumieniem i przerażeniem odbieramy totalną propagandę lewacką dziennikarskich gnomów wyzywających Polaków od ksenofobów, zdradę Polski przez Donalda Tuska, przez rząd Ewy Kopacz i jednocześnie szukamy sposobów w gorących dyskusjach, by Polskę uchronić przed najazdem współczesnych „hunów”. Otrzymujemy przy tym z różnych stron próby odpowiedzi, dlaczego tak się dzieje.
Nie będę ich przytaczać, bo pamiętam o starej maksymie; prawdy o wojnie dowiadujemy się po jej zakończeniu. Teraz dociera do nas głównie propaganda. Można mieć tylko nadzieję, że są tacy, którzy rozumieją sytuację i wiedzą jak nas chronić.

Z nadzieją patrzymy na kalendarz; za kilka tygodni może karta się odwróci, może polskie władze staną we wspólnym działaniu z Węgrami, Słowacją i Czechami. Dziękujemy Bogu za mądrość wyboru prezydenta, bo nie trzeba wielkiej wyobraźni, by wiedzieć, co by się dziś działo, gdyby wybory wygrał Komorowski.
Nie pamiętam sprawy, która by tak łączyła Polaków, jak strach przed muzułmańskimi imigrantami. Kto jednak próbuje ogarnąć rzeczywistość, musi przyznać, że jesteśmy zaledwie na powierzchni problemów, które przyjdzie rozwiązywać.
Od rana do wieczora targają nami emocje skrzętnie podgrzewane w wyborczej kampanii. Brakuje rzeczowej dyskusji; co dalej.

No właśnie, co dalej? Czas najwyższy odpowiadać na to pytanie. Ale jeszcze trudniejsze mogą nam zadać muzułmanie. Co stało się z waszą cywilizacją, że tak czujecie się bezradni wobec naszej?

Z faktami się nie dyskutuje.

A faktem jest, że ratunek upatrujemy w politycznych rozwiązaniach, drutach okalających granice i prawach antyimigracyjnych. Chcemy czuć się bezpiecznie we własnym domu i we własnej Ojczyźnie. Żądamy tego od władz i mamy do tego prawo.
Strach jednak tylko na początku jest zdrowym sygnałem zagrożenia, potem paraliżuje i dlatego przyjęliśmy postawę ofiar bezbronnych wobec narastającej fali islamizacji Europy.

Czy tak jest na pewno, czy jesteśmy tylko ofiarami, czy tylko islam niszczy naszą cywilizację?

Wędrujący przez Europę szlakiem św. Jakuba do katedry w Santiago de Compostela w Hiszpanii Marek Kamiński mówi:
To była podróż przez duchową pustynię Europy. Ruszyłem na pielgrzymkę i chciałem uczestniczyć we Mszy świętej, tymczasem okazało się , że w Niemczech, Belgii, czy Francji kościoły były zamknięte. Nikogo nie interesowały tematy duchowe (GN nr 32, 2015)
Czy wobec tego ktoś może dziwić się jeszcze, że wyburza się kościoły w Belgii, Holandii, a we Francji rząd chce je zamienić na meczety?
Czy może w tej sytuacji budzić zdziwienie, że w największej, historycznej katedrze Pamięci Protestu Marcina Lutra w Spirze modli się imam, a chrześcijanka jest wyrzucana z kościoła, bo tę modlitwę zakłóciła?

Pytajmy dalej.

Czy to muzułmanie są winni, że w amerykańskich klinikach Planned Parenthood morduje się dzieci i sprzedaje na części?
Kto odważy się zapytać głośno, co dzieje się z abortowanymi dziećmi w Europie, w Polsce?

Przyjrzyjmy się naszej Europie zagrożonej islamskimi dzikusami z Afryki czy Bliskiego Wschodu. Jesteśmy lepsi od nich, bo mordujmy w klinikach, w białych fartuchach, a dziecięce główki nie wbijamy na pal? Umierają na aborcyjnym stole, rozrywane ciałka służą do badań i wyrobu kremów dla wynaturzonych celebrytek? Dlatego jesteśmy lepsi i dlatego bronimy się przed hordą dzikusów?

Wybaczcie, że psuję narrację, ale nie mogę nie myśleć i nie pytać:
W ilu krajach Europy w kościołach zarządzono modlitwy ekspiacyjne wobec zbrodniczego prawa do eutanazji dzieci w Belgii?
Tymczasem mamy już kolejny pomysł.
Francuscy masoni chwalą rządowy projekt ustawy w praktyce legalizującej eutanazję i chcą, by mogły być jej poddawane także dzieci.
Okrutna prawda wciąż jest bagatelizowana; do zbudowania nowej Europy według planów międzynarodowej lewicy i masonerii wystarczy nasze milczenie wobec szerzącego się w cywilizacji zachodniej prawa do aborcji, eugeniki i eutanazji. Wystarczy uwierzyć, że Boże przykazania nie przystają do wymogów współczesnego świata, wystarczy poddać się przemocy tolerancji w jedną stronę i wyrzec się chrześcijańskich wartości.
Islam teraz neomarksistom jest potrzebny do wykorzenienia chrześcijaństwa za pomocą przymusowego wprowadzania multikultury. Jeśli się im to uda, poradzą sobie z wiernymi Mahometa tak jak radzi sobie Putin w Rosji.

Na marginesie problemu migracyjnego zostawiliśmy nasze dobrowolne wyrzekanie się własnej tożsamości dla wygody życia.

Wielokrotnie miałam okazję słuchać pochwał polskich emigrantów, jak to na Zachodzie żyje się im lepiej niż w Polsce. Nie mogę jednak doprosić się odpowiedzi na podstawowe pytania, jak radzą sobie z naporem praw poprawności politycznej, jak bronią swoje dzieci przed utratą chrześcijańskiej tożsamości? Ich doświadczenia mogłyby nam bardzo się przydać, bo nie unikniemy konfrontacji z nadchodząca rzeczywistością.

Jakimi wyjdziemy z tej konfrontacji?

Nadchodzi czas próby; albo wrócimy do korzeni chrześcijańskiej Europy, albo zaleje nas zrazu fala islamu, a potem porządek nowego świata bez Boga i wolności. Wybór jeszcze należy do nas, niczego też nie musimy wymyślać sami. Przed nami byli już tacy, którzy zdali egzamin z życia.
Jednym z wielu był rotmistrz Witold Pilecki. Swój Raport z Auschwitz kończy tak:
Nie to jest ważne, co napisałem dotychczas na tych kilkudziesięciu stronach, szczególnie dla tych, co będą je czytać li tylko jako sensację, lecz tutaj chciałbym pisać tak wielkimi literami, jakich nie ma, niestety, w maszynowym piśmie, żeby te wszystkie głowy, co pod pięknym przedziałkiem mają wewnątrz przysłowiową wodę i matkom chyba tylko mogą dziękować za dobrze sklepione czaszki, że owa woda im z głów nie wycieka - niech się trochę zastanowią głębiej nad własnym życiem, niech się rozejrzą po ludziach i zaczną walkę od siebie, ze zwykłym fałszem, zakłamaniem, interesem podtasowanym sprytnie pod idee, prawdę, a nawet wielką sprawę. (p.m.)
Setki razy czytałam tę zagadkową pointę i wciąż ją przywołuję.
Wydawać by się mogło, że po tak tragicznych doświadczeniach i braku odzewu na możliwość uwolnienia więźniów powinien zaszyć się gdzieś w kącie, nadrobić czas stracony dla rodziny i zapomnieć o zdradzie świata wobec setek tysięcy więzionych, głodzonych, bitych i mordowanych, dla których nie było miejsca w świecie za drutami. A jednak nie przyjął rozkazu ucieczki za granicę, gdy czerwony terror zawisł nad umęczoną Polską. Nie zwolnił siebie z żołnierskiej przysięgi.
Długimi godzinami w więziennej celi oddawał Bogu swoje cierpienie, czerpiąc siłę z naśladowania Chrystusa. I nie jest to bajka dla grzecznych katolików.
To przesłanie dla nas i nie ma od niego ucieczki, jeśli chcemy zwyciężyć.

źródło: Rozmyślania przy zmywaku;)

__________________________________________________________

zdjęcie

Zapraszam do słuchania

audycja 669 (czwartkowa)

wtorek, 4 sierpnia 2015

Biją dzwony, Panie

Biją dzwony dziś na alarm, kto je słyszy?

Kiedy pasterze zbłądzą, owce gubią się. Dlatego mądry baca szuka je wsłuchując się w dźwięk dzwoneczków uczepionych u ich szyi. Sam też nawołuje je wołaniem, którego melodię znają owce, odnajdują go i idą za nim. Każdy, kto był w górach choćby raz pod reglami, zna tę muzykę gór. Budziła go każdego ranka, łagodna niczym trel ptaków, nie drażniła, a wprowadzała porządek w rozproszonym stadzie.

Na wielu katolików tak działa dźwięk dzwonów bijących w oddali z wieży kościelnej. Budzi i przypomina, pokazuje, gdzie mieszka Ten, który stworzył, Ten, który jest Panem i Ten którego grzech człowieka zaprowadził na Golgotę.

Kto krzyż odgadnie, ten nie upadnie... - słowa wielkopostnej pieśni niejednego już podtrzymały na duchu w zwątpieniu, bólu, ale i w buncie przeciwko zgorszeniu świata, a bicie kościelnego dzwonu zaprowadziło przed Tabernakulum, by wystawić się na promienie Słońca, które nigdy nie zachodzi.

Bywa jednak, że dźwięk rozkołysanych dzwonów wskutek braku słuchu dzwonnika brzmi fałszywie, zgrzyta i powoduje ucieczkę wielu owiec, które potem trudno pozbierać i zgromadzić wokół pasterza.
Doświadczają tego zsekularyzowane narody Zachodu. Boją się inwazji islamistów zapominając, że jest Pasterz, który czeka na ich powrót do źródła.

Nie należę do owiec, które obrażają się na dzwonnika za fałszywe tony i szukają sobie innego przewodnika, innej łąki, bo moim Pasterzem jest On, nawet wtedy, gdy dzwonnik fałszuje, gdy wydaje mu się, że tak będzie lepiej, bezpieczniej dla owiec.
PAN jest moim Pasterzem niczego mi nie braknie /.../„Chociażbym przechodził przez ciemną dolinę, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną.... - śpiewa psalmista

Moja rozmyślania przy zmywaku są dziś bardzo smutne.

Powiem tak:
Diabeł kolejny raz zaciera kosmate kopyta i macha radośnie ogonem licząc na wielki łów.
Kiedy aresztowano Prymasa Tysiąclecia, niektórzy biskupi, kapłani mieli mu za złe - Non possumus! - i próbowali na własną rękę dogadać się z czerwoną władzą w imię lęku przed rozproszeniem się owiec.
A jednak to Stefan Kardynał Wyszyński miał rację. Modlił się za Bieruta, ale nie poszedł z nim na układ.

Są granice, których pasterz nie może przekroczyć nie sprzeniewierzając się Chrystusowi.

A ta granica została przekroczona w imię doraźnej polityki hierarchów Kościoła, którą większość wiernych nie rozumie. W każdym razie została mocno nadwyrężona i rozmydlona w dziwnych oświadczeniach.

Biją dzwony na alarm, ale uszy zatkane

Wiele straciły ze swej mocy listy KEP w sprawie, godzącej w życie, ustawy o in vitro. Wobec ostatniego oświadczenia brzmią jak rozbity dzwon.
Powiem więcej, brzmi z tego powodu równie fałszywie zakaz komunii św. dla małżeństw niesakramentalnych.
Nie ma już żadnego znaczenia tyrada wygłoszona w oświadczeniu abp. Dzięgi, skoro kończy je tymi słowami:
5.     Poprzez głosowanie za ustawą dopuszczającą in vitro lub jej podpisanie nie zaciąga się automatycznie ekskomuniki. Według Kodeksu Prawa Kanonicznego takową ma prawo nałożyć ordynariusz po dokładnym zbadaniu danej sprawy (por. KPK, kan. 750; kan. 1371 § 1).

Drogi Arcybiskupie Andrzeju, dlaczego manipulujesz? Dlaczego naciągasz nauczanie Kościoła jak niegdyś abp Życiński krzycząc na tych, którzy żądali dla Ewy Kopacz ekskomuniki za pomoc w zabiciu dziecka „Agaty”. To właśnie wtedy zaczęła się bezpardonowa walka z Kościołem w III RP, która dziś skończyła się przegraną, jutro może być klęską.

Pychą z mojej strony byłoby pouczać abpa, czym jest „ekskomunika automatyczna”. Powiem tylko tyle: oświadczenie to ubrane w kanoniczne prawo gorszy maluczkich.
Bijesz, arcybiskupie, fałszywym tonem. Czy na pewno jest to Twój ton? Znamy przecież i inny ten spod obrazu Mateńki.
Dziś katolicy mają już dostęp do prawa kanonicznego i jego prawnych interpretacji. Wielu poznało je na polskich uczelniach.
Nie o paragrafy tu jednak chodzi, a o jeden głos Kościoła w sprawach wiary.
Dziś nie brzmi on harmonią dźwięków, wkradają się coraz częściej dysonanse, które wprowadzają w zakłopotanie wiernych ku uciesze różnej maści ideologów walczących z Kościołem.

Niejeden raz biły już fałszywe tony w polskim Episkopacie. Teraz przebiły już wszystkie zgrzyty. Kto zdoła naprawić moralną krzywdę tym, którzy Wam zaufali, narażali się w pracy, w środowisku, w mediach stając po stronie zamrożonych dzieci, które pewnego dnia cichaczem spuszczą w klinikach do kanału, albo sprzedadzą do doświadczeń czy do produkcji odmładzających kremów. Pisali do posłów tłumacząc, że narażają się na wykluczenie z Kościoła, powołując się na nauczanie swoich pasterzy. Owszem, pasterze dalej tak głoszą, ale jednocześnie zapewniają, że nikt posłów i prezydenta z niczego nie wyklucza, niczego im nie zabrania.

Którego arcybiskupa Dzięgi mają słuchać owieczki; tego z wałów Jasnej Góry, nazywającego ustawę o in vitro ustawą zbrodniczą, czy tego, który w imieniu Episkopatu Polski oświadcza, że... no wiecie, trudno... bezpieczniej... :
Co do osób udzielających sakramentów trzeba stwierdzić, iż faktyczne odmówienie komukolwiek Komunii świętej jest niezwykle trudne, ponieważ nigdy nie wiadomo czy dana osoba nie była wcześniej u spowiedzi i nie uzyskała rozgrzeszenia z tego grzechu, okazując żal, postanowienie poprawy i zadośćuczynienie Panu Bogu i ludziom. Jest to sprawa bardzo delikatna. Ze względu na trudność w dokonaniu jednoznacznej oceny, czy w tym przypadku zachodzi sytuacja trwania „z uporem w jawnym grzechu ciężkim” (Kodeks Prawa Kanonicznego, kan. 915), bezpieczniej jest przekazać tę sprawę do oceny ordynariusza.

Bezpieczniej? Dla kogo?

Co jeszcze ma do ustalania w sprawie „zbrodniczej ustawy” miejscowy ordynariusz? Musi ją skonsultować z politykami?! Którymi?
Oby tylko wskutek trudności w „bezpiecznym ustalaniu”, zamiast łagodnej sygnaturki na Anioł Pański katolicy w Polsce nie usłyszeli muezzina wzywającego z minaretu do modlitwy.
Wśród szumu i zgrzytu pustych dzwonów próbują przebić się tony mądrych pasterzy. Biją dzwony na alarm, Panie, ale kto je słyszy?

źródło: Rozmyślania przy zmywaku;)

__________________________________________________________

zdjęcie: Ks. abp Andrzej Dzięga: Naród Polski stać na to, by powiedzieć „Nie”

OŚWIADCZENIE w sprawie konsekwencji na płaszczyźnie sakramentalnej,wynikających z głosowania i podpisania ustawy dotyczącej procedury in vitro

To, co przewiduje Kościół

Zapraszam do słuchania

audycja 655 (czwartkowa)

środa, 22 lipca 2015

Kiedy tak schamieliśmy?

Nie, nie chcę nikomu psuć humoru, ani smaku popcornu czy piwa. Nie chcę też, by ktoś poczuł się urażony, że nazywam go chamem, bo pije na koncercie piwo, ale sami oceńcie, mam rację czy czepiam się?
O co chodzi? A no, po pierwsze, o zamianę sali kinowej na smażalnię popcornu, a po drugie, koncertu - na pijalnię piwa.

Od kilku lat nie chodzę do kina, bo nie wytrzymuję smrodu, jaki unosi się w sali kinowej, rozgrzanej wielbicielami wielgaśnych tutek kukurydzy smażonej na tłuszczu wielokrotnego użytku. A raczej nie wytrzymuje go moja wątroba i poczucie estetyki.
Nie wiem czy nie jestem zbyt staroświecka, ale dobry film wciąż uważam za sztukę i z tego też powodu nie oglądam go ani w tv, gdy tną go bezlitośnie reklamami, ani w kinie w oparach popcornu.
Buntuję się przeciwko traktowaniu sztuki jako ilustracji do reklam, buntuję się przeciwko traktowaniu mnie jako prymitywa, któremu iluzję filmowej narracji można przykryć maścią na obolałe nogi. Takim już jestem dziwolągiem i chyba się nie zmienię.

Nie mogę jednak w żaden sposób zrozumieć, dlaczego ktoś idzie do kina tylko po to, by nażreć się, popić Mirindą czy Coca-Colą nadpalony tłuszcz i czknąć wywalając nogi na oparcie sąsiedniego krzesła. Przecież to wszystko można mieć za darmo w domu!

Pamiętam z dzieciństwa, kiedy naśmiewano się z pegeerowskich wycieczek do stolicy, których uczestnicy na operowych przedstawieniach spali, albo rozwijali długo i namiętnie cukierki czekoladowe w szeleszczących papierkach czy też pluli słonecznikiem, klaskając nie w tym miejscu, gdzie trzeba. Krążyły nawet na ten temat przaśne dowcipy, pełniące przy okazji rolę podręcznika savoir vivre.
Dziś nie ma pegeerów i nie ma też przedstawień operowych czy teatralnych dla proletariatu. Proletariatu też coraz mniej, bo i przemysłu jak na lekarstwo, ale braku ogłady towarzyskiej nie da się tak łatwo wyeliminować. I tak narodził się nam nowy obyczaj tym razem kinowy; żremy popcorn tam, gdzie kiedyś szeleściły jedynie papierki cukierków.

A czemu czepiam się piwa żłopanego na koncertach? Zaraz wyjaśnię.

Moje pokolenie mogło bezkarnie słuchać jedynie „Mazowsza” czy „Śląska”. Muzykę poważną skutecznie obrzydzali nam w wielu rodzinnych domach albo sąsiedzi, albo domownicy krzycząc na zbyt głośno nastawione radio czy patefon; zamknij ten jazgot, głowa puchnie od tego rzępolenia!
A jednak czasem udawało się posłuchać jazzowych standardów, uczestniczyć w niezapomnianym koncercie pianisty czy cyklicznej popołudniówce muzyki symfonicznej. Tak, tak były kiedyś takie, np. dla studentów, uczniów. Wstęp był groszowy, a szpanem było zaliczać się do elity, której słoma z butów nie wychodziła, choćby koncert był przeraźliwie nudny, a instrumenty niedostrojone.
Do dziś przechowuję programy oper, operetek czy przedstawień teatralnych z czasów studenckich. Przybieram się, by je upamiętnić w blogu, bo mogą dziś niektórych „konsumentów kultury III RP” przyprawić o zawrót głowy.

Koncerty jazzowe to inna para kaloszy.

Muzyka ta była ostro atakowana przez komunistyczną krytykę jako przejaw zgniłego imperialistycznego Zachodu.
Bikiniarskie spodnie, kolorowe skarpetki lub nagie stopy w rozczłapanych mesztach, za duża marynarka i kapelusz, to były atrybuty wolności na miarę PRL ostro tępione przez władzę.
Historię, jak stopniowo do Polski przenikał jazz i najlepsze światowej sławy zespoły, można odnaleźć dziś w Internecie i we wspomnieniach muzyków.
Atmosferę wśród artystycznej bohemy PRL można też odnaleźć w twórczości znanego popularyzatora jazzu - Leopolda Tyrmanda.

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Z tego samego powodu, dla którego napisałam o przyczynach mojego bojkotu sal kinowych.

Przed kilkunastoma dniami miałam okazję posłuchać mistrza trąbki jazzowej, grającego przed laty z Michałem Urbaniakiem, Andrzejem Trzaskowskim, kwintetem Komedy, Adamem Makowiczem, by wspomnieć tylko kropelkę w morzu najsławniejszych dżezmenów, po całej Europie i Ameryce.
Frajdę sprawił syn, kupując rodzicom bilet na koncert kwartetu Tomasza Stańko w Olsztynie.
Trochę nas zaskoczyło miejsce tego koncertu; amfiteatr w podzamczu. Nasz zachwyt dla niego, nie tylko jako muzyka ale i kompozytora, podpowiadał raczej salę koncertową Olsztyńskiej Filharmonii.
Nic to, pomyśleliśmy, lato, krążąca w powietrzu atmosfera minionych „Nocy bluesowych”, zapewnienie większej liczbie słuchaczy artystycznych przeżyć za stosunkowo małą cenę, zapewne kierowała tym pomysłem.
Jakież było nasze zdziwienie, gdy zapowiadając występ, pani nawet nie pokazała się na scenie. Ukryta gdzieś tam, umiała wydusić z siebie jedynie nazwisko głównego bohatera wieczoru dodając zdawkowe - „światowej sławy muzyk”. Muzycy kwartetu nie dostąpili już tego zaszczytu.
Bez wstępu potoczyły się znane melomanom standardy i improwizacje na instrumenty. Złota trąbka „polskiego bikiniarza” brzmiała tak, że można było zapomnieć o niewygodnych ławkach i przeciskających się co parę minut do ubikacji sąsiadach.

I tu kończę moje rozmyślania przy zmywaku wyjaśniając sedno ich złośliwego tytułu. Dlaczego tak schamieliśmy? Dlaczego koncert Stańko został przez organizatorów tak niechlujnie odwalony, dlaczego jazzman nie doczekał się nawet małego kwiatuszka, wszak dzień wcześniej obchodził swoje 73 urodziny. Dlaczego w trakcie koncertu nieustannie krążyła panienka z tacką pełną plastikowych szklanek piwa? Napoju tak moczopędnego, że trudno było nie biegać do wychodka, choćby w tym czasie ze sceny wybrzmiewała właśnie słynna „Kołysanka” Komedy z filmu „Dziecko Rosemary”…

Po koncercie pojawiły się entuzjastyczne recenzje: Ikona polskiego i światowego jazzu, Tomasz Stańko, wystąpił na deskach olsztyńskiego amfiteatru. Występ giganta świata jazzowego obejrzał tłum olsztynian w różnym wieku – śmiało można więc powiedzieć, że muzyka Stańko łączy pokolenia.

A ja zachwycona mistrzem, wdzięczna, że mogłam posłuchać na żywo muzyki, za którą przepadam, psuję sobie nastrój pytaniem o coś, czego nijak nie pojmę.

Powiedzcie mi, kochani, kiedy tak schamieliśmy, że staliśmy się dodatkiem do popcornu i do piwa? Czy jest na to jakaś rada?

źródło: Rozmyślania przy zmywaku;)

__________________________________________________________

zdjęcie: Tomasz Stańko Kwartet wystąpił w amfiteatrze

Zapraszam do słuchania

audycja 651 (czwartkowa)

czwartek, 16 lipca 2015

Wybór mebli należy do właściciela domu

Jesteśmy narodem chrześcijańskim, w przeważającej mierze katolikami. Doświadczenie krzyża łączyło nas w walce o niepodległą Polskę. Z naszego domu wyszedł największy z rodaków św. Jan Paweł II. To dziedzictwo sprawia, że w wielu krajach postrzegani jesteśmy jako społeczeństwo wierne Bożym przykazaniom. A my w kraju już zaczynamy rozumieć, że nie zawsze tacy jesteśmy. Ulegamy propagandzie, presji, przyglądamy się, jak łamana jest polska tradycja, kultura, jak wprowadzane jest prawo mające za nic polską konstytucję. Pozwalamy by inni meblowali nasz dom według swojego gustu. Co gorsze, dajemy się prowokować do zachowań niegodnych katolika i Polaka, kupujemy kolejny recital nowomowy o tolerancji wymagającej rezygnacji z własnej tożsamości i własnego bezpieczeństwa.
Przez lata robiono nam gębę antysemitów, by wymusić odszkodowania, choć nie jesteśmy odpowiedzialni za niemieckie zbrodnie i komunistyczne czystki partyjne władzy narzuconej nam przez sowieckiego okupanta.
Teraz rozpoczął się kolejny szał propagandowy.
O zgrozo! nie chcemy przyjmować uchodźców z Afryki i Bliskiego Wschodu, choć grozi im zagłada.
Jesteśmy społeczeństwem ksenofobicznym - zawsze byliśmy zdystansowani nie tylko wobec osób z odległych krajów i innych kultur, ale też obcokrajowców w Polsce - Romów, Litwinów, Białorusinów czy Ukraińców - twierdzi psycholog społeczny prof. Janusz Czapiński i dodaje - spojrzenie na obcokrajowców zmienia się dopiero, gdy ich obecność w Polsce można przekuć na konkretny zysk, typu zatrudnienie na czarno Ukrainki do sprzątania.
Nie wiem, na jakiej podstawie psycholog społeczny może wyciągać takie wnioski, bo przeprowadzone badania nie upoważniają do nich.
Po pierwsze, nie jest to prawda, wręcz odwrotnie, byliśmy przez wieki krajem przyjmującym obcych, którzy u nas znajdowali schronienie i stawali się Polakami z wyboru wnosząc w polską kulturę swoją wiedzę i umiejętności.
Nie wycinaliśmy w pień wierzących głosząc jednocześnie hasło - Liberté, égalité, solidarité!
Nie wypędzaliśmy edyktem z Polski Żydów.
Konflikty narodowościowe były, ale to dla Polaków głównie kończyły się masowymi grobami.
Tylko ignorant i człowiek złej woli taką opinię jak psycholog prof. Czapiński może głosić.
Dziś to mniejszości, jak choćby niemiecka, próbują nam, Polakom meblować państwo.
Po drugie, obowiązkiem naukowca jest porównanie, jak ma się to do reakcji na inne narody w państwach Europy.
Nie słyszałam o pobiciu w Polsce jakiegokolwiek obcokrajowca tylko za to, że jest innej narodowości czy innej kultury. Mówienie o Ukrainkach służących Polakom jest cynicznym szczuciem, odgrzewaniem kompleksów narodowościowych II RP.
Zapytam szanownego profesora psychologa. A gdzie pracują Polki w Niemczech, komu zmieniają pieluchy i podcierają tyłki? A jednak nie mamy tam statusu mniejszości narodowej, a dzieci z rodzin mieszanych są germanizowane.
W Polsce mniejszość niemiecka ma wszystkie prawa, to samo jest z Ukraińcami Cyganami czy Litwinami.
A już mówienie o ksenofobii w przypadku przyjmowania emigrantów z krajów muzułmańskich zakrawa na kiepski czarny humor.
Jeśli profesor nie odróżnia uzasadnionego lęku od ksenofobii, to znaczy, że powinien swój tytuł profesorski powiesić na kołku. Jeśli tego lęku nie rozumie psycholog społeczny, to biedna jest polska nauka.
Jak można się nie bać przybyszów z krajów muzułmańskich, kiedy od lat docierają do nas informacje i obrazy okrucieństwa wojen wywoływanych przez ekstremistyczne i terrorystyczne organizacje muzułmańskie. Mapa zagrożeń atakami terrorystycznymi w Europie wyraźnie wskazuje, że zagrożenie to jest wprost proporcjonalne do liczby społeczności muzułmańskich w danym kraju.
Przecież nie o lęk wobec samej religii islamskiej tu chodzi, choć jej odłamy głoszą śmierć bezbożnym i nie jest to wymysł ksenofobów a fakt. Od wieków jednak żyją wśród nas muzułmanie i nie czujemy przed nimi strachu. Swoje miejsce w ojczyźnie okupili nie tylko pracą ale również walką w jej obronie. Są pełnoprawnymi obywatelami Rzeczpospolitej i nikt, poza lewackimi ekologami, nie dyktuje im, jak mają żyć i jaką tradycję zachować.
Polacy nie żyją już za żelazną kurtyną komunistycznego baraku, wiedzą, co się dzieje we Francji czy Wielkiej Brytanii.
W przyjmowaniu, między innymi, przez nas uchodźców, których nie chcą czy nie mogą przejąć kraje południowej Europy kryje się wiele pytań, wśród nich najważniejsze o nasze bezpieczeństwo.
Niczego Polakom nie wyjaśniono, o niczym nie poinformowano, np. jak będzie wyglądał status uchodźców, gdzie będą mieszkać, co z pracą, na jak długo przyjmujemy ich?
Najbardziej irytuje fakt, że władza wszystkich, którzy zadają te niewygodne pytania, obrzuca epitetami ksenofobów, nacjonalistów i niewdzięczników za pomocą pismaków i dyżurnych autorytetów. Kolejna doskonała okazja do podziałów społecznych w gorącym okresie wyborczym.
Nie trzeba Polakom przypominać, że od 1831 r. tj. od klęski powstania listopadowego po rok 1981 jesteśmy narodem emigracyjnym z powodów politycznych, a do dziś narodem emigrantów zarobkowych.
Nie jesteśmy niewdzięcznikami i pamiętamy, że gdy wybuchła rewolucja bolszewicka i zapanował chaos, tysiące polskich sierot na Dalekim Wschodzie przed śmiercią głodową uratował japoński rząd przyjmując ich do siebie mimo różnic kulturowych.
Pamiętamy też, że muzułmański Iran przyjął ponad 120 tys. Polaków ewakuowanych z Syberii. Byli to żołnierze, kobiety i dzieci, sieroty i półsieroty. Polscy wychodźcy zostali rozlokowani w irańskich miastach, gdzie spotkali się z serdecznym i niezwykle gościnnym przyjęciem miejscowych władz i ludności.
Nie ma na kuli ziemskiej miejsca, kraju, gdzie by nie można było spotkać rodaków.
Bywa, niestety i tak, że Polak Polakowi na emigracji wilkiem, nie jesteśmy bowiem narodem aniołów.
Nie jest to jednak przywara tylko polskich emigrantów, choć stereotypy każą nam wierzyć, że inne nacje są solidarne, pomagają sobie i trzymają się razem. Najsilniejszy mit to solidarność społeczności żydowskich, co jest oczywistą bzdurą, z którą już dawno rozprawiła się Hannach Arendt w „Korzeniach totalitaryzmu”.
Wyjątkowo obrzydliwe jest jednak służalcze poniżanie Polaków przez niektórych dziennikarzy w Polsce. Posługują się przy tym językiem pogardy, kłamstwem i manipulacją faktami.
Kiedy trwała akcja zbierania podpisów pod petycją przyjęcia chrześcijan z Syrii, byliśmy posądzani o wybiórcze traktowanie miłosierdzia wobec bliźnich. Krytykowano rząd, który zgadzając się na ich przyjęcie, musi wydać, co prawda nie pieniądze, bo te gwarantuje Fundacja Estery, ale wizy chrześcijańskim uchodźcom.
Kiedy przed kilkoma dniami przybyły do nas pierwsze rodziny Koptów media mainstreamowe celowo przemilczały fakt, że są to rodziny chrześcijańskie i bynajmniej nie z liczby 2000 tych, których zobowiązała się przyjąć Ewa Kopacz w imieniu polskiego państwa. Tylko w portalach katolickich mogliśmy jasno wyczytać, że uchodźcy ci sami sobie opłacili podróż wyczarterowanym samolotem.
Z powodu tej manipulacji w Internecie pojawiły się liczne głosy oburzenia i protesty przeciwko sprowadzaniu islamistów do Polski. Atmosferę dodatkowo podgrzano informacją, że w Warszawie powstał drugi już meczet dla muzułmanów. Dyżurny propagandzista Żakowski nie omieszkał oskarżyć „słoiki” o podrzucenie świńskich łbów do meczetu.
Skala nienawiści do wszystkiego co polskie u tego pismaka przechodzi wszelkie granice. Piana pogardy cieknie z każdej jego wypowiedzi i nie jest w tym odosobniony.
Siła, z jaką atakuje się i prowokuje Polaków broniących własnej kultury i tożsamości przybiera cechy gwałtu psychologicznego. Trudno bowiem nieustannie tłumaczyć, że nie jest się wielbłądem. Normalny człowiek, w tym chrześcijanin, wie, że jego obowiązkiem jest udzielenie schronienia uciekającym przed zagładą bez względu na narodowość i wyznanie. Tu nie może być dyskusji, bo każdy z nas może się znaleźć w takiej sytuacji. Rzecz w tym, że na takiej postawie żerują politycy i to cynicznie wykorzystując ją do walki właśnie z religią.
Do narzucania nam ulicznych homo-orgii i tęczowego symbolu na Placu Zbawiciela w Warszawie doszła teraz nagonka na Polaków, którzy słusznie boją się, że w ślad za uchodźcami z krajów muzułmańskich przybędą do nas bojówkarze.
Nie bada się przyczyn niechęci Polaków do muzułmańskich uchodźców, nie dyskutuje się z Polakami, nie wyjaśnia niczego, po prostu obrzuca się inwektywami manipulując faktami.
Ciekawe, że znowu tolerancji i gościnności uczą nas ci sami, którzy wmawiają Polakom antysemityzm zniekształcając przez lata obraz historii Polski do tego stopnia, że, jak pisze prof. Andrzej Nowak, z badań socjologicznych wynika, iż
pewien procent społeczeństwa /.../ zwłaszcza w najmłodszym pokoleniu, wychowanym właśnie w III RP, jest zdania, że w Katyniu też główną ofiarą byli Żydzi – i to, że zabijali ich tam Polacy.
Niech mi ktoś znajdzie państwo, poza krajami totalitarnymi, w którym władza, opłacana przez obywateli jest tak wrogo nastawiona do własnego narodu i służąca obcym interesom.
Niech ktoś znajdzie choć jedną gazetę w Niemczech, która z taką pasją niszczy wszystko, co niemieckie, tak jak to robią dziennikarze polskojęzycznych gazet z polskością.
Trzeba być wyjątkowym szubrawcem, żeby atakować rodaków za to, że bronią własnego domu przed multikulturą wiedząc, co stało się ze społeczeństwami Zachodu, wiedząc też lepiej niż szarzy obywatele, że polityka multikulturowa jest jedynym skutecznym sposobem na poradzenie sobie z krnąbrnymi Polakami.
To tak jakby walczyć dyrektywą unijną o to, jak mają być umeblowane wszystkie domy w naszym kraju; jakie mają tam być telewizory, komputery, jak ma wyglądać sypialnia, kuchnia i jakie mają stać książki na półkach. Wszystkiego po trochu, w ramach poprawności politycznej i hamak, i tapczan, i palenisko na wook, i mikrofalówka. Na jednej ścianie Che Guevara, na drugiej Mahomet, a krzyż najlepiej pod łóżkiem, bo może ateista się obrazić.
Tym właśnie jest multikulturowość, która dodatkowo grozi w czasie kryzysu budzeniem się demonów skrajnego nacjonalizmu i atakiem na Bogu ducha winnych obcokrajowców, jak to miało miejsce ostatnio w Irlandii wobec polskiego nastolatka.
To o to chodzi wszystkim Lisom, Żakowskim, Paradowskim i Olejnikom; zetrzeć wszystko, co jest polskie, zniszczyć, wdeptać w ziemię poprzez edukację, kulturę i publicystykę. Pasja, z jaką to robią przy każdej okazji każe pytać, kim są ci ludzie, komu służą i jakie pieniądze za to biorą. To, jakich mieli rodziców i dzięki komu mają pracę w mediach, już wiemy dzięki książce Resortowe dzieci, ale to wszystkiego nie wyjaśnia.
Naprawdę czas najwyższy zrobić z tym porządek. Jesteśmy we własnym domu i mamy prawo go meblować jak sobie życzymy i żaden pismak nie będzie nam dyktował, ani nas wyzwał i poniżał.
Nie dajmy się jednak podpuszczać do aktów przemocy. Dyskutujmy merytorycznie, nie stosujmy demagogii w stylu pajaca pod muszką. Przyjęcie uchodźców wymaga logistycznych i prawnych rozwiązań. Społeczeństwo powinno wiedzieć, jakie rozwiązania przygotowuje władza, jakie z tego czekają nas niebezpieczeństwa, jak władza zamierza przed nimi nas bronić.
Te trzy świńskie ryje w meczecie są sygnałem, że komuś bardzo zależy na pogromach. To wygodne, nie trzeba wtedy analizować przyczyn masowej emigracji z Afryki, nie trzeba odpowiadać na kłopotliwe pytania Co dalej? Czy całą Afrykę przeniesiemy do Europy? Czy masowa islamizacja państw europejskich to bezradność rządów czy też świadoma polityka?
Pytań jest więcej i bynajmniej nie wynikają one z ksenofobii, a z sytuacji międzynarodowej, która narzuca poszczególnym państwom politykę niszczącą ich bezpieczeństwo.
Mamy prawo domagać się od polskiego rządu obrony polskich interesów i nie jest to chory nacjonalizm.
Mamy prawo domagać się, by w pierwszej kolejności, wreszcie umożliwiono Polakom żyjącym w postsowieckich republikach powrotu do Ojczyzny, bo to nie oni wyemigrowali, ale ojczyzny pozbawił ich wróg.
Mamy wreszcie prawo domagać się od polskiego rządu obrony interesów Polaków mieszkających na Litwie, w Niemczech czy w Wielkiej Brytanii, bo takie jest prawo Unii Europejskiej funkcjonującej również dzięki pracy i pieniądzom polskiego podatnika.
Jeśli rząd tego nie robi, to znaczy, że nie jest polskim rządem i czas pokazać mu czerwoną kartkę, zamiast kupować lewacką propagandę i skakać sobie w dyskusjach do oczu ku uciesze piarowskich spin doktorów.
To nasza ojczyzna i pora umeblować ją po swojemu, ale nie pod dyktando różnej maści ideologów, którzy o niczym innym nie marzą jak tylko o tym, by na naszych lękach załapać się do władzy i przez kolejne lata układać w Parlamencie z nudów pasjanse.
źródło: Rozmyślania przy zmywaku;)

__________________________________________________________

Brytyjskie MSZ - Hiszpania, Francja, Wielka Brytania zagrożone terroryzmem

cytat: Andrzej Nowak, Uległość czy niepodległość, Doświadczenie krzyża, str. 184

Zapraszam do słuchania

audycja 649 (czwartkowa)

czwartek, 9 lipca 2015

Ciuciubabka tym razem nie przejdzie

A już wydawało się, że o pozorowanym sprzeciwie PiS (oddanie ustawy do TK) wobec skandalicznego podwyższenia wieku emerytalnego na żądanie lobbystów firm ubezpieczeniowych , Polacy zapomnieli. Tymczasem jeszcze kilka takich pięknych „kojących” deklaracji i PiS ma zapewnioną kolejną kadencję w ławach opozycji.

Słucham, czytam i uszy myję, oczy przecieram, bo nie wiem czy ktoś Pani Beacie Szydło jakiego zioła nie dosypał:

Kandydatka PiS na premiera podtrzymała obietnicę obniżenia wieku emerytalnego. Nie wykluczyła jednak, że w sprawie systemu emerytalnego może zostać przeprowadzone referendum. "Trzeba uruchomić dużą dyskusję ekspertów, możliwe, że decyzja o modelu emerytalnym powinna być podjęta przez Polaków w referendum" - stwierdziła Szydło.

Już w czasie konwencji uderzyła mnie rozbieżność między wyborczymi hasłami a szczegółami dotyczącymi realizacji najważniejszej deklaracji - obniżenia wieku emerytalnego - sądziłam jednak, że się przesłyszałam.

Wynik wyborów prezydenckich jest dowodem, że Polacy uwierzyli Andrzejowi Dudzie. Tym kredytem zaufania są w stanie obdarzyć również PiS. Pod jednym wszakże warunkiem; nikt już z nimi nie będzie grał w ciuciubakę i weźmie odpowiedzialność za składane obietnice nie kryjąc się za bzdurnym referendum.

Stoczyłam z miejscowymi lemingami bojowe dyskusje, zapewniając, że program tej partii to nie są czcze obietnice, a pierwszym projektem będzie nowelizacja ustawy emerytalnej i powrót do poprzedniego wieku emerytalnego. Zostałam przez nich wyśmiana, a dziś mam już wątpliwości czy przypadkiem nie są oni lepiej poinformowani ode mnie.
Zapytam więc wprost, by rozwiać wszelkie wątpliwości i wyzbyć się podejrzliwości. Czy taki scenariusz przewiduje sztab ekspertów Beaty Szydło?

1.Andrzej Duda po zaprzysiężeniu kieruje do Sejmu jeszcze tej kadencji projekt, który zapowiadał w kampanii wyborczej i o którym nieustannie przypomina kandydatka na premiera.
Jasne jak słońce, że zagrywka mistrzowska. Nie trzeba jednak fusów, by wywróżyć jej los. W najlepszym wypadku komisje sejmowe nie zdążą z opiniowaniem projektu do wyborów, a PO będzie opowiadać, jak bardzo chce, ale nie może.

2. PiS wygrywa wybory; wyborcy i związki zawodowe upominają się o realizację przyrzeczenia. PiS dzielnie pracuje i zapowiada referendum.
Jednym słowem kolejne referendum kosztujące ponad 100 mln po to, by zapytać Polaków czy chcą być zdrowi i bogaci czy też odpowiada im rola fundatorów nagród prezesowi ZUS i dofinansowanie zakładów pogrzebowych po przejściu na emeryturę.

Jakaś choroba referendalna opanowała polityków?!
Przypominam, że Polacy bardzo chcieli, by odbyło się referendum w sprawie Traktatu Lizbońskiego. Entuzjazmu również wśród polityków PiS nie było. A może, gdybyśmy wtedy wsparli Irlandię, nie byłoby dziś niedemokratycznych struktur w UE? To już jednak przeszłość, niech tym tematem zajmują się historycy, ale teraz mamy szansę wreszcie urządzić po swojemu własny dom, Polskę. Nie zmarnujmy tego strachem przed cofnięciem decyzji, która bardzo skrzywdziła Polaków.
Opowiadanie o referendum w sprawie kształtu ustawy emerytalnej jest żenującym wybiegiem i Polacy tego nie kupią, a kredyt zaufania, jakim obdarzone zostało PiS dzięki Andrzejowi Dudzie zostanie bezpowrotnie zniszczone.

Nie trzeba referendum, by dotrzymać obietnicy danej przez Jarosława Kaczyńskiego. Przypomnijmy news:
Jarosław Kaczyński: składamy projekt ustawy, która skraca wiek emerytalny
Projekt ustawy przygotowany przez PiS przewiduje przywrócenie stanu sprzed ostatniej reformy emerytalnej od 1 stycznia 2015 r. Prezes PiS zapowiedział, że projekt zostanie złożony w sejmie jeszcze dziś – donosiły media 17.10.2014.
Nie ma kwestii społecznej, która by bardziej poruszała ludzi i która by tak ludzi jednoczyła, jak kwestia przedłużenia wieku emerytalnego. Gdziekolwiek jesteśmy i jakiekolwiek to jest spotkanie, to się o tym mówi natychmiast, wybuchają brawa i żądania zmiany są jednoznaczne. Wynika to także z wszelkiego rodzaju badań - dowodził wówczas Jarosław Kaczyński na konferencji prasowej.
W podobnym duchu wypowiadał się w czasie kampanii Andrzej Duda i dlatego Polacy mu uwierzyli.

Co takiego stało się, że nagle projekt, który był gotowy już w 2014 r. dziś trzeba poprawiać, a Polakom opowiadać bajki o referendum? Znowu postraszeni zostaliśmy dokonaniem niekorzystnego ratingu zamówionym przez firmy ubezpieczeniowe?
Jeśli tak, to trzeba mówić o tym otwarcie, a nie mamić obietnicami bez szans na realizację w zapowiadanym kształcie. Zasługujemy na poważne traktowanie, daliśmy tego dowód. Nie wolno nieodpowiedzialnymi wypowiedziami marnować tego.

Przyznam, że ostatnimi wypowiedziami Pani Beaty Szydło jestem zbulwersowana. Dotyczy to nie tylko wieku emerytalnego, ale również wycofywania się z retoryki, która dała zwycięstwo Andrzejowi Dudzie.
Trzeba się w końcu zdecydować czy Polska jest w ruinie czy nie, bo Polacy mają oczy i widzą, jak wygląda ich powiatowa i gminna ojczyzna poza uczęszczanymi drogami, nie trzeba im okularów, nie boją się hejterów wklejających zdjęcia z folderów biur podróży.
Jeszcze kampania nie zaczęła się na dobre, jeszcze wszystko można przemyśleć, jeszcze można zmienić doradców, ale jedno jest pewne; z Polakami nikt więcej grać w ciuciubabkę nie będzie.

źródło: Rozmyślania przy zmywaku;)

_______________________________________________________

fot. Łódź Odysa

Zapraszam do słuchania:

audycja 648 (niedzielna)

piątek, 3 lipca 2015

Strach - najdoskonalsze narzędzie zarządzania poddanymi

W chwilach zagrożenia, chaosu politycznego i społecznego, utraty poczucia bezpieczeństwa, nastroje społeczne radykalizują się. Obcy przybysze, nie tylko emigranci z Afryki, ale również z biedniejszych krajów europejskich, stają się wrogami.
Odżywa dyskusja na temat ułomności demokracji, powraca tęsknota za rządami silnej ręki.
Na ile są to reakcje naturalne, a na ile efektem manipulacji nami przez władców tego świata? Strach to najdoskonalsze narzędzie zarządzania poddanymi.

Ułomność demokracji przez wieki raz po raz dawała o sobie znać, toteż po licznych kataklizmach wojennych postanowiono międzynarodowym prawem je ukrócić i jeśli nie cały świat, to przynajmniej cywilizowany Zachód uczynić wyspą zgody, solidarności i pokoju. Na straży miały stać uroczyste ratyfikacje dokumentów regulujące formy współżycia między narodami.

Temu miała służyć, między innymi, Karta praw podstawowych Unii Europejskiej. Miała ona gwarantować obywatelom godność osoby ludzkiej, wolność i solidarność. Dopełnieniem tych wartości, przypomina Jürgen Roth, jest niezbywalne prawo do sprawiedliwości.
Niemiecki dziennikarz w książce Cichy pucz, która polskiemu czytelnikowi otwiera oczy na prawdziwe mechanizmy polityczne funkcjonowania Europy, skupia się na ekonomicznym podporządkowaniu sobie państw przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy do spółki z Komisją Europejską i Europejskim Bankiem Centralnym.

Swoją opowieść o Europie korumpowanej przez Trojkę rozpoczyna autor od przypomnienia greckiej definicji demokracji, czyli władzy pochodzącej od ludu. Zaraz potem jednak dodaje, że sam twórca tej definicji, Perykles nie gardził publicznymi pieniędzmi dla korumpowania swojego suwerena.

Nie trudno więc pojąć na czym polega dziś europejski cichy pucz niszczący demokrację.
„Bandy rabunkowe” dokonały w ostatnich latach niewyobrażalnego wyczynu. Już w kilku krajach europejskich zdołały pod pretekstem „koniecznych reform” wprowadzić nowy porządek społeczno – polityczny, którego żaden świadomy naród nie przyjąłby bez walki. /…/ Globalna elita zawiązana w tajemnicy przed opinią publiczną skupiła w swoich rękach ogromną siłę polityczną i gospodarczą. Jej dążeniem jest przede wszystkim utrzymanie władzy oraz pomnażanie własnego majątku – pisze w przedmowie autor „Cichego puczu”.

Brzmi to jak teoria spiskowa, jak jeden z wielu straszaków, by odebrać wolę suwerennej polityki poszczególnym państwom, coraz bardziej uzależnionym od międzynarodowego kapitału i hojnie udzielanych pożyczek za cenę zaciskania pasa, które polega głównie na likwidacji miejsc pracy i pozbawianiu z dnia na dzień socjalnych zabezpieczeń.

Po zmianach systemowych w imię wolnego rynku i rachunku ekonomicznego przychodzi kolej na zmiany ideologiczne, czego świadkami byliśmy niedawno nie tylko w Europie, np. w Irlandii, ale również w USA.
Zmiany wyglądają z grubsza tak jak w przypadku Polski, z finałem, który obserwujemy nie tylko w Grecji, ale całej południowej Europie; w Hiszpanii, Portugalii, na Cyprze czy we Włoszech.
Moje pokolenie nie musi wytężać umysłu, by poszczególne etapy umieć wymienić. Pamiętamy, jak rzucały się nasze dzieci na gumę do żucia, gdy syty Niemiec odwiedzał nasz barak, pamiętamy paczki z czekoladą, kawą, oliwą. Wszystkie te luksusy oglądaliśmy zza żółtych firanek sklepów peweksowskich.
W długich kolejkach staliśmy po papier toaletowy, a sklepy zachodnie, gdy komuś udało się wyjechać, wydawały się rajem na ziemi.
Tęskniliśmy do normalności, a za główną przeszkodę w jej urzeczywistnieniu uważaliśmy Związek Sowiecki i polskich komunistów. I słusznie, ale kłopot w tym, że o Unii Europejskiej niewiele wiedzieliśmy. Pragnienie dobrobytu i strach przed „Ruskimi” kierował naszymi wyborami.

Nie zauważaliśmy raf, nie słuchaliśmy przestróg tych, którzy na Zachód wyemigrowali. Większość z nas zachowywała się jak wygłodniałe małpy w klatce, wypuszczone nagle do dżungli pełnej smakowitych owoców.
Balcerowicz, a właściwie jego mocodawcy, nie mieli problemów, by uczynić z Polski jeden handlowy market.

Długo by gadać, nie na jedną notkę czy nawet książkę temat, ale myślę o tym, kiedy teraz czytam jak rodzimi liberałowie pokrzykują gromko na leniwych Greków żyjących ponad stan.
Zapominamy, że to, miedzy innymi, socjal pociągał i nadal pociąga polskich emigrantów. A i tu w kraju chętnie może przymknęlibyśmy oko na głodowe stawki płacy minimalnej, gdybyśmy mieli kredytowe gwarancje takie, jak mają Brytyjczycy w przypadku bezrobocia czy taką opiekę medyczną i takie warunki materialne do wychowywania dzieci jak na Wyspie.

Nie, nie mamy już pragnienia bycia na swoim za wszelką cenę i bez łaski kredytodawcy.
Niezależny islandzki Biartur z powieści Laxnessa broniący swojej ziemi czy polski Drzymała to już, wydaje się, przeszłość.
A może się mylę, może jednak nie? Jak to jest naprawdę z tą nasza wolą bycia niezależnymi, wolnymi od nałogu konsumpcji?
Pozostawiam odpowiedzi socjologom i wracam myślą do Grecji.
W całej tej hałaśliwej dyskusji o greckim bankructwie chciałabym usłyszeć choć jeden głos ekonomicznego eksperta, który wyjaśni, na czym mają polegać reformy w Grecji, które warunkują dalsze zadłużanie kraju, a których tak się Grecy boją.

Wciąż pytam i nie znajduję w dyskusjach medialnych odpowiedzi na najważniejsze pytania:
Skoro Grecja od lat żyła ponad stan rozbuchanymi przywilejami, to dlaczego MFW udzielał wciąż nowych pożyczek?
Chyba gwaranci ich, kraje strefy euro, musieli zdawać sobie sprawę, że zadłużenie nie będzie mogło być spłacone?
Dlaczego ryzykowali bankructwa swoich banków w Grecji?
Komu opłaca się ryzyko niewypłacalności Grecji?

Cząstkową odpowiedź znajduję jedynie u Rotha. Pisze on:

Najwyraźniej rządząca elita jest przekonana o intelektualnej i moralnej ułomności obywateli, których łatwo można zwieść wykreowanymi mitami, kłamstwami bądź iluzjami. Obecnie zadłużenie jest cenione niemal tak samo jak złoto, ponieważ wierzyciele – banki, fundusze hedgingowe i ponadnarodowe koncerny – mogą przy jego pomocy sprawować kontrolę nad pogrążonymi w kryzysie krajami południowoeuropejskimi, wraz z całymi ich zasobami.

Nigdy nie byłam w Grecji, nie wiem czy Grecy są leniwi i dlatego zadłużeni. Bardziej jednak od tej wiedzy interesuje mnie co innego. Czy obecny kryzys, który spowodował, że lewicowy rząd ogłosił referendum, to zagrywka Aleksisa Tsiprasa czy Trojki, by zmusić Grecję do tzw. reform?
Wkrótce przekonamy się o tym i dowiemy czy Grecja pójdzie drogą Islandii czy Portugalii wprowadzając potulnie dyrektywy MFW mimo sprzeciwu społeczeństwa.

Powie ktoś - Co nas obchodzi Grecja, nie jesteśmy w strefie euro, starcza nam na raty spłaty odsetek długu tak horrendalnego, że nie warto się nim przejmować, bo i tak za życia nawet obecnych niemowlaków nie da rady go spłacić, więc czym się martwić?

Nie wiem, jakie wnioski z kryzysu w Grecji wyciągają inni, ale mój nie jest wesoły.
Wygląda na to, że jesteśmy w tej chwili na przedostatnim etapie polityki cichego puczu, choć nie leżymy w południowej Europie.
Jeśli tam eksperyment z rozbijaniem demokratycznych państw Europy powiedzie się neoliberałom, bywalcom elitarnych spotkań przy okrągłych stołach, to z pewnością następni będziemy my.
Coś mi się zdaje, że jeśli nie dotrzemy z tymi informacjami do manipulowanego medialnie społeczeństwa i z tego powodu nie zdołamy zmienić władzy, odsunąć od państwowych instytucji obecne słupy międzynarodowego finansowego gangu, jakimi niewątpliwie są członkowie rządu PO/PSL, to będziemy następni w kolejce.
I dla ratowania swojej egzystencji zgodzimy się nie tylko na minimalną płacę, umowy śmieciowe, konwencję antyprzemocową i gender w szkołach, ale i na autonomię Śląska, Kaszub, utratę Szczecina, powrót „wypędzonych” na Ziemie Odzyskane, likwidację emerytur, publiczne hospicja zamiast szpitali.

A może już nikt więcej o żadną zgodę nie będzie nas pytał, tylko postraszy Putinem albo zamachami islamistów? Strach to przecież najdoskonalsze narzędzie zarządzania poddanymi.

źródło: Rozmyślania przy zmywaku;)

_______________________________________________________

fot.rys. Andrzeja Zaręby

Zapraszam do słuchania:

audycja 646 (niedzielna)