piątek, 25 sierpnia 2017

Prezydent wymienia płot

„Jeśli nie widzisz pożytku z tego płotu, na pewno nie pozwolę ci go usnąć. Odejdź i pomyśl. Kiedy wrócisz do mnie i powiesz, że widzisz sens jego istnienia. Wówczas może będzie wolno ci go zniszczyć”. – tak rozumiał reformowanie w odróżnieniu od deformowania mój ulubiony pisarz G.K.Chesterton

Myślę o tym coraz częściej, gdy obserwuję działania prezydenta Andrzeja Dudy.

Przyznaję, nie rozumiem celu ostatnich jego posunięć.
Od pierwszych dni kampanii wyborczej wszystko, o czym mówił, co zapowiadał, łykałam jak pelikan ufając, że tym razem nie będę się wstydzić, ani za zachowanie prezydenta, ani za brak wiedzy czy woli działania w drużynie, z jakiej się wywodził i jaka wyznaczyła mu zaszczytną rolę Prezydenta Najjaśniejszej.
Moje zaufanie było absolutne, dziś już takie nie jest. A to dlatego właśnie, że „zburzył ów płot”, ale nie potrafił przekonać, dlaczego to zrobił.

Pisałam już o tym, więc nie będę się powtarzać, zaznaczę tylko, że po raz pierwszy niepokój ogarnął mnie przy ustawie o reformie oświaty. Sądziłam wtedy, że tylko droczył się i dlatego do ostatniej chwili nie podpisywał jej.
Dziś myślę, że było to dystansowanie się od programu PiS, w domyśle z uzasadnieniem; reforma kiepsko przygotowana, ale ja przypilnuję, by obyło się bez kolizji. Oczko, oczywiście, w stronę przeciwników reformy. Tak na wszelki wypadek, gdyby coś nie wyszło, to nie jego wina.

Kiedy 3 maja zadeklarował pomysł referendum konstytucyjnego, pomyślałam sobie, że przejął działkę, na którą PiS po prostu nie ma czasu i nie chce zaczynać nowego tematu przy zwariowanej totalnej opozycji, która gotowa dać się rozjechać, byleby choć jedna reforma nie wyszła. A przy okazji uaktywni Polaków i zmusi do wyborów samorządowych.
Po wysłuchaniu przemówień podczas debaty konstytucyjnej, zorganizowanej przez NSZZ „Solidarność” w Gdańsku, zaczynam podejrzewać, że plotki, iż prezydent rzeczywiście uwierzył w tworzenie bloku z udziałem elektoratu Kukiz 15 nie są tak całkiem bezpodstawne.
A już na pewno takie plany zaświtały w głowie Piotra Dudy. To wrzucanie przy każdej okazji tematu akcji Ruchu Oburzonych nie pozostawia złudzeń.

Kto pamięta?

16 marca 2013 r. w Sali BHP Stoczni Gdańskiej powstała Platforma Obywatelska Oburzonych. W spotkaniu brali udział nie tylko działacze „Solidarności”, ale i związkowcy OPZZ, zmieleni.pl, przeciwnicy ACTA i rodzice przeciwni wysyłaniu sześciolatków do szkoły. Na czele Platformy stanął Piotr Duda i Paweł Kukiz.

Po szczegóły odsyłam do Internetu, choćby na stronę radia Wnet
Platforma Oburzonych: Kukiz i Duda chcą zmian

Ruch w tak szerokim układzie politycznym w kontrze do rządzącej wówczas koalicji PO/PSL nie mógł przetrwać, ale utorował drogę Kukizowi do Sejmu, a Piotr Duda zawarł na piśmie w czasie kampanii słynne porozumienie między związkiem a przyszłym prezydentem. Do tego właśnie porozumienia odwołał się Piotr Duda w swoim przemówieniu robiąc jednocześnie oko do Pawła Kukiza.

Czy podobało się to Prezydentowi?

Trudno wyczuć, ale wygląda na to, że proponowany przez prezydenta termin referendum nie jest wcale tylko symbolicznym nawiązaniem do rocznicy odzyskania niepodległości przez Polskę.
Wiadomo nie od dziś, że Kukiz15 rozpaczliwie szuka elektoratu do wyborów samorządowych za pomocą, jak niegdyś hasła okręgów jednomandatowych, tak dziś za jakimkolwiek referendum. Wiadomo, że im większa będzie frekwencja, tym mniejsze szanse konkurentów.
Temat zmian w konstytucji ponadto bardzo wygodny w czasie kampanii, bo nie trzeba będzie pracować nad konkretnym programem samorządowym, z tym bowiem może być krucho.

Czy takie ustalenia zostały poczynione na spotkaniu z Kukizem przed vetem prezydenta do ustaw reformujących sądownictwo?

Sądząc po przemówieniu Marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego, PiS zna kulisy owego spotkania i z ogłoszeniem terminu referendum będzie zwlekać.
Prezydent raczej nie był zbyt mocno przygotowany do wyjaśnienia Polakom, dlaczego konstytucja powinna być zmieniona. Udawanie, że oto rozpoczęły się szerokie konsultacje społeczne kiepsko wypadło. Nie da się obronić pośpiechu referendalnego z mówieniem, że praca nad konstytucją będzie trwała przynajmniej z 5 lat.

Oczywiście prawdopodobny układ z Pawłem Kukizem i Piotrem Dudą nie wyjaśnia wszystkiego, jeśli chodzi o zawetowanie ustaw, ale przypomina wydarzenia, które tylko z pozoru stały się już historią kampanii prezydenckiej.
Pozostaje tylko westchnąć i przypomnieć Prezydentowi, jak zachował się Kukiz w drugiej turze. Trzeba być bardzo naiwnym, by wierzyć i zawierzyć swoją prezydenturę takim sojusznikom.

Nie ma jednak tego złego, co by nie mogło wyjść na dobre. Temat zmiany konstytucji trzeba było ruszyć.

Jeśli jednak prezydent sądzi, że Polacy dadzą się nabrać na szerokie konsultacje bez programu działania, to grubo się myli.
Mogę mówić tylko za siebie. Nie wezmę udziału w niby - referendum bez jasnego powiedzenia, co jest złe w obecnej konstytucji. Nie wystarczą mi ogólne stwierdzenia „płot trzeba wymienić”, bo minęło 20 lat od jego zbudowania.
I proszę szanownych demagogów nie wmawiać mi, że oto teraz społeczeństwo napisze swoją konstytucję.
Póki nie będę miała jasności, skąd ten nagły pomysł prezydenta na referendum bez projektu zmian konstytucyjnych żadnych takich tam bajek nie kupię. Teraz oczekuję, że Prezydent nie będzie blokował więcej reformowania kraju i jak najszybciej przedstawi swoje projekty ustaw reformujących KRS i SN. Wtedy może uwierzę, że „płot należy zburzyć” i prezydent naprawdę do tego dąży.

_______________________________________________

Ilustracja: Platforma Oburzonych: Kukiz i Duda chcą zmian

Zapraszam do słuchania
audycja 869 (niedzielna)

piątek, 18 sierpnia 2017

Jest interes do zrobienia

Czy jest ktoś z mojego pokolenia, wychowanego w PRL, kto nie zna skeczu „Sęk” kabaretu „Dudek”? Nie wierzę, że się ktoś taki jeszcze uchował. Młodych informuję, że wciąż można go odnaleźć w Internecie i obejrzeć, posłuchać, ba, nawet tekst jest, dla tych, co nie słyszą.
Mnie za każdym razem rozśmiesza jeden malutki fragment rozmowy telefonicznej dwóch Żydów:
- Jest interes do zrobienia.
- Interes? Ile można stracić?
- Co się mnie pytasz, ile można stracić! Się mnie natychmiast zapytujesz ile można zarobić!
I to jest sedno robienia interesów; wiedzieć, ile można zyskać, a ile stracić.
Nikt nie jest w stanie w tym prześcignąć Żydów. Są tacy, którzy zalecają Polakom pobieranie od nich nauki.
Ostatnio na Twitterze podrzucono pomysł wynajęcia żydowskiej kancelarii adwokackiej do negocjowania i uzyskania reparacji od Niemiec za II wojnę światową. Podchwycił go berliński mecenas Stefan Hambura i podzielił się nim z widzami TVP info.
Pomysł świetny, bo każdy wie, iż nikt tak dobry nie jest w negocjowaniu odszkodowań jak żydowskie kancelarie.

Co zyskalibyśmy? Przede wszystkim pewność, że będziemy traktowani poważnie a nie jak ubodzy krewni, którym przypomniało się, że ktoś coś jest im winien.
Najważniejszy jednak zysk to nie same reparacje, a możliwość przebicia się do opinii światowej, że Polska była największą ofiarą niemieckiego nazizmu.

Co stracilibyśmy? Poza świętym oburzeniem Niemców, wściekłego ataku lewackiej propagandy i wrzasku totalnej opozycji w kraju? - Nic.

Tak się niektórzy rozochocili w tych pomysłach na dobry interes, że idą dalej. Bloger zuberegg pisze:
Część środowisk żydowskich domaga się od Polski zwrotu pieniędzy za majątek utracony w Polsce podczas II WŚ. Nasze stanowisko winno więc być takie - oczywiście zapłacimy wam, zaraz po tym, jak otrzymamy zapłatę od Niemców. Pomóżcie nam załatwić u nich tę sprawę.
Przyznam, że oniemiałam, bo tego nie mógł podsunąć nikt inny jak tylko mistrz w robieniu interesów.
Nie wiem, co autor tego pomysłu zyskałby, ale wiem na pewno, że dla Polski to groźny interes ze stratami wizerunkowymi nie do odrobienia.
Po pierwsze –roszczenia majątkowe organizacji żydowskich są już dawno uregulowane traktatem odszkodowawczym zawartym między USA a rządem Polski z dnia 16 lipca 1960 r. (umowa indemnizacyjna)
Zgodnie z art. 1 tegoż traktatu/umowy rząd Polski zobowiązał się zapłacić, a rząd USA przyjąć, 40 mln ówczesnych dolarów amerykańskich za całkowite uregulowanie i zaspokojenie wszystkich roszczeń obywateli USA, zarówno osób fizycznych jak i prawnych z tytułu nacjonalizacji i innego rodzaju przejęcia przez Polskę mienia oraz praw i interesów związanych lub odnoszących się do mienia, które nastąpiło w Polsce przed dniem podpisania i wejścia tego układu w życie. Spłata tego zobowiązania przez Polskę następowała w rocznych ratach i została w całości spłacona i rozliczona dnia 10 stycznia 1981 roku.
Umowa indemnizacyjna pomiędzy USA I PRL
Po drugie – prawo polskie umożliwia jedynie roszczenia spadkobierców a nie organizacji.

Dyskusja więc na temat roszczeń żydowskich jest bezprzedmiotowa. I chyba wszystko zostało już wyjaśnione podczas spotkania z premierem Jarosławem Kaczyńskim i marszałkiem Sejmu Markiem Jurkiem a Komitetem Wykonawczym Conference on Jewish Material Claims Against Germany, reprezentantami World Jewish Restitution Organization (Światowej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego) i ambasadorem Izraela w Polsce Davidem Pelegiem w 2007 r. O czym pisała onegdaj „Fronda” (Roszczenia Żydów z USA i Izraela do Polski to hucpa) Domyślam się, że pomysł ten, by związać starania o reparacje z roszczeniami żydowskimi, otworzyłby problem powtórnie. A z Polaków zrobiłby współwinnych zbrodni niemieckich na narodzie żydowskim, z czym usilnie próbujemy walczyć. Z pewnością niejednemu nie tylko w Polsce ten fakt spodobałby się.

Konia z rzędem temu, kto wie na pewno, o co chodzi w podniesieniu tematu reparacji i jak to dalej się potoczy, skoro nawet podsekretarz stanu w MSZ Marek Magierowski nie został wtajemniczony i jego szef musiał prostować niefortunną wypowiedź.
Podrzucone zgniłe jajo? Dyplomatyczny manewr przyblokowania arogancji niemieckich polityków? Tego nie wiemy. A pomysłowi wynajęcia żydowskich adwokatów pikanterii dodało spotkanie Jarosława Kaczyńskiego z przedstawicielami polskich środowisk żydowskich.
O czym tak naprawdę rozmawiali, dlaczego z Jarosławem Kaczyńskim a nie z premier rządu czy szefem MSZ?
Snucie domysłów i pomysłów na odzyskanie reparacji ma jednak swoje granice. I w żadnym wypadku nie może szkodzić Polsce.
Polityka międzynarodowa to nie kupno tartaku i zrobienie dobrego interesu i w tym właśnie tkwi sęk, którego nijak niektórzy nie potrafią dostrzec.

_______________________________________________

Ilustracja:Kabaret Dudek - Sęk

Zapraszam do słuchania
audycja 867 (niedzielna)

środa, 16 sierpnia 2017

„Konstytuta” czy konstytucja?

W szkole pani pyta - Co miał na myśli autor wiersza? Dzieci szukają odpowiedzi, ale z góry wiadomo, że pani i tak jako obowiązującą podyktuje własną wersję. I tak też stało się z przemówieniem prezydenta przed defiladą Wojska Polskiego.

Czy zdanie: To jest armia Rzeczypospolitej Polskiej, to nie jest niczyja armia prywatna, to armia, którą powinniśmy wspólnie kształtować, to armia, która własną piersią broni Polski - odnosiło się do opozycji, czy było prztyczkiem w nos min. Antoniego Macierewicza?

Żadne tam argumenty, przypominanie haniebnych wypowiedzi totalnej opozycji o WOT jako prywatnej armii Antoniego Macierewicza, nie mają żadnego sensu. Każdy ma swoją panią, która mu dyktuje jedynie słuszną odpowiedź.

Podpowiem rozemocjonowanym dziennikarzom i z prawa i zlewa, że tematów do grzania może być więcej:
1. Dlaczego obok Prezydenta zamiast Pani premier Beaty Szydło stał szef BBN Paweł Soloch?
2. Dlaczego Pani premier stała na trybunie w drugim rzędzie i nie składała kwiatów razem z min. A. Macierewiczem?
3. A w ogóle to dlaczego Prezydent sam składał wieniec pod pomnikiem Naczelnika Józefa Piłsudskiego, a MON dopiero na końcu uroczystości?
4. Itd itp. Zupełnie jak w piosence Agnieszki Osieckiej „Okularnicy”.

I tak, co najważniejsze, najistotniejsze w przemówieniu prezydenta, o czym naprawdę warto dyskutować i spierać się, rozmyje się w emocjonujących polemikach.

Czującym niedosyt mogę jeszcze dorzucić pewną plotkę, krążącą wśród historyków, która doda pikanterii współczesnym sporom; kto ważniejszy prezydent czy minister.
Podobno nasz wielki wódz gen. broni Władysław Sikorski - Prezes Rady Ministrów, Minister Spraw Wojskowych, Minister Sprawiedliwości rządu na uchodźstwie tak przesuwał krzesło, by siedzieć zawsze przed prezydentem. (Niestety, nie wiem, którego prezydenta to dotyczyło, bo było ich kilku).

Kto interesuje się historią, ten wie, że spory o pierwszeństwo nie są w polskiej tradycji niczym nowym.
W swoim wykładzie z dn. 16 listopada 1924 r. Józef Piłsudski mówił o pierwszych dniach konstytuowania się rządu Polski rodzącej się do niepodległości ze zlepka ziem pod zaborami. Mówił o gettach, jakie wytworzyły wśród polityków poszczególne zabory. Niby wszyscy mówili tym samym językiem, a jednak nie rozumieli znaczenia słów, których inni używali.
Zdawało mi się, że mam do czynienia z ludźmi, z których każdy mówi innym językiem, chcąc widzieć w słowach to, czego w tych słowach nie było i robiąc wrażenie ludzi, którzy przyszli jedynie po to, aby w twarz sobie pluć, a nie po to, by sobie podać ręce – wspomina Józef Piłsudski.
Później było jeszcze gorzej. Kwestia organizacji najwyższych władz wojskowych po zwycięskiej Bitwie Warszawskiej stała się przyczyną licznych konfliktów i sporów kompetencyjnych, wprowadzając chaos do życia politycznego w odrodzonym państwie na kilka lat.
Projekt ustawy o organizacji najwyższych władz obrony państwa został tak sformułowany, by utrudnić przyszłemu wodzowi jego odpowiedzialną pracę i by ją oddawać w ręce innych – pisze Naczelnik.
Źródłem konfliktu była źle napisana Konstytucja marcowa (1921). Co o niej sądził J.Piłsudski nie trzeba przypominać, bo to jeden z najbardziej znanych cytatów z powiedzeń Marszałka.
Lubię go, więc nie odmówię sobie przyjemności przytoczenia.
Ja tego, proszę pana, nie nazywam Konstytucją, ja to nazywam konstytutą. I wymyśliłem to słowo, bo ono najbliższe jest do prostituty.
Co dziś powiedziałby Marszałek o obowiązującej Konstytucji z 1997 r. i projektach dowodzenia Armią Wojska Polskiego?
Może to samo? Tego się, oczywiście, nie dowiemy i podejrzewam, że domysły będą zależeć od punktu siedzenia. Co innego będzie sądził prezydent i BBN, a co innego MON.

W jednym na pewno obie strony się zgodzą; potrzebna jest nowa konstytucja, która jasno określi kompetencje obu urzędów. Ostatni konflikt między prezydentem a szefem MON, którego podobno nie ma, pokazuje wyraźnie, że jest to pilna potrzeba.
Rzecz jednak w tym, że chyba w dzisiejszych uwarunkowaniach politycznych wewnątrz kraju i w UE praktycznie niemożliwa.
Obawiam się bowiem, że jak na tej lekcji języka polskiego, będą różne odpowiedzi, ale i tak dyskusja będzie się toczyć nie na tematy ważne dla systemu politycznego Polski, a o związkach jednopłciowych i prawach gejów do adopcji dzieci.
Wszechobecna pani – poprawność polityczna - ma swoją wersję konstytucji i na pewno będzie chciała ją nam podyktować.

_______________________________________________

Ilustracja:Święto Wojska Polskiego

Zapraszam do słuchania
audycja 866 (czwartkowa)

środa, 9 sierpnia 2017

Co dalej?

Ostatnie decyzje prezydenta zmuszają do stawiania trudnych pytań.

Najpierw sumuję to, co już za nami.

Przypominam sobie kompromitującą Kancelarię Prezydenta korespondencję z Ministrem Obrony Narodowej, Antonim Macierewiczem. Rzecznik Prezydenta Marek Magierowski pytany wówczas, czy prezydent ma zaufanie do szefa MON, odparł, że "prezydent ma wątpliwości w kilku kwestiach dotyczących polityki ministra Macierewicza i oczekuje precyzyjnych odpowiedzi na zadane pytania".
Szokiem dla mnie była forma publicznej rozmowy ponad głową premier Beaty Szydło i ton, w jakim poinformowano o korespondencji.
W pierwszej chwili parsknęłam śmiechem, bo na „cara batiuszkę” to prezydent nie wygląda, a nie tak buduje się autorytet Urzędu Prezydenta Rzeczypospolitej. Potem, tak jak większość, zareagowałam emocjonalnie nie szczędząc gorzkich słów.
Dodatkowo kompromitacją trąciło żądanie wyjaśnień od szefa MON w sprawie działań wobec oficerów Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Obrony oficerów współpracujących z FSB nawet w najśmielszych dywagacjach nikt się chyba nie spodziewał.
Wydawało się, że konflikt został zażegnany i poszedł w zapomnienie, zwłaszcza że Pani Premier zdecydowanie stanęła po stronie Antoniego Macierewicza ucinając spekulacje na temat ewentualnej dymisji, co bardzo rozczarowało medialne tuby agentury wpływu.
Premier Beata Szydło płaci do dziś ostracyzmem ze strony Kancelarii Prezydenta za swoją zdecydowaną postawę. Spektakularnie widoczne było to podczas wizyty prezydenta Donalda Trumpa.

Największe atrakcje dopiero miały nadejść.

To, w jakim stylu prezydent zawetował ustawy o reformie KRS i SN przeszły najśmielsze wyobrażenia. Piłsudski onegdaj udał się do Sulejówka, nasz prezydent skromniejszy, wyruszył do Juraty i beztrosko odpoczywał z żoną prując fale wodnym motorem, czy jak to się tam nazywa, bo nigdy tym nie pływałam. A w Sejmie i na ulicach szalała totalna opozycja opłacana ze wschodniej i zachodniej strony.
Myślę, że tak jak ja, wielu obserwujących wydarzenia oczekiwało, że prezydent zdecydowanie potępi destabilizację państwa, ale nie. Zamiast tego otrzymaliśmy weto z śmiesznie głupim uzasadnieniem. Przy okazji opozycja i część prawicy snuła projekcje na temat rozbicia koalicji rządowej.

W tym momencie nawet polityczny laik musiał zadać sobie pytanie – Prezydent był świadomy takich konsekwencji swojego postępowania czy tak mu wyszło?

Na szczęście Jarosław Kaczyński zażegnał konflikt stonowaną i pojednawczą, bez atakowania prezydenta, oceną wydarzeń podczas rozmowy w TV Trwam i Radiu Maryja.
Było to bardzo potrzebne, bo przecież kampania prezydenta i PiS skupiała się głównie wokół tych właśnie mediów. Wielokrotnie później słyszałam jak słuchacze gorliwie polecali Matce Najświętszej naszego prezydenta, premier i rząd.

Sytuacja się uspokoiła, przycichły ostre spory o słuszność weta i zaczęła się merytoryczna dyskusja wśród publicystów i niektórych polityków. Jednak po zapoznaniu się z pisemnym uzasadnieniem weta zaczęły się mnożyć dywagacje na temat prawdziwych przyczyn odrzucenia ustaw.
Czy z własnej woli, czy też pod przymusem Jarosław Gowin zasygnalizował buńczucznie, że nie ma mowy o odrzuceniu weta w Sejmie, bo on tego nie poprze.
Wbrew insynuacjom lojalnie zachował się min. Zbigniew Ziobro. I chwała mu za to, że nie uległ emocjom.

Wkrótce gdzieś tam na marginesie bieżących newsów dotarła informacja, że prezydent nie podpisał wniosków Antoniego Macierewicza o nadanie sztandarów wojskowych pierwszym trzem brygadom WOT.
Dlaczego? Warto, by ktoś zapytał prezydenta. Nie podoba mu się obrona terytorialna czy zazdrości sukcesów Antoniemu Macierewiczowi? Bo że WOT nie podoba się Putinowi, Merkel i opozycji, to wiemy.

Nie mnie rozstrzygać, gdzie leży źródło konfliktu z ministrem; w ambicjach obu panów, konstytucji czy może naciskach tajemniczych doradców w BBN czy KP. Faktem jest, że niepodpisanie tych wniosków i teraz - nominacji generalskich nie może już w żaden sposób być usprawiedliwione i nie dlatego, że ktoś ma przerost ambicji, nie umie rozmawiać, mści się, daje nauczkę czy coś tam jeszcze, o czym nie wiemy, ale dlatego, że jest to groźne dla bezpieczeństwa państwa.

Jaki sygnał wysyła prezydent agenturze rosyjskiej przed manewrami Rosji ZAPAD 2017?
Co mają myśleć sojusznicy w NATO?
A co mają myśleć zwykli dowódcy i żołnierze WP?
Czy nie powinny te sprawy być rozstrzygane w zaciszu gabinetów po sprawdzeniu czy nie ma podsłuchów?

I może jeszcze jedno pytanie, które wraca do mnie jak bumerang, ile razy myślę o zaistniałej sytuacji.

Co dalej? Jakie nam atrakcje szykuje prezydent? Czy weta prezydenta będą podporządkowane jego koncepcji zmian w konstytucji, o których nic nie wiemy?
Jestem ostatnią osobą, która pójdzie teraz na referendum w tej sprawie, ale o tym może kiedy indziej porozmyślam przy swoim zmywaku, bo i cóż mi pozostało jak nie zmywać gary i czekać na rozwój sytuacji.

Zwolennikom wzmocnienia władzy prezydenta polecam na koniec przemyślenie: Co by było, gdyby silną władzę konstytucyjną miał prezydent Wałęsa? Czy musiałby liczyć się w Moskwie przy podpisywaniu układu o dobrosąsiedzkich stosunkach z Rosją z treścią telegramu Jana Olszewskiego? (przypomnijmy: Nocna zmiana za odrzucenie dyktatu Rosji) Co by było, gdyby mocną pozycję prezydentowi dała konstytucja, a prezydentem był ktoś taki jak Bronisław Komorowski?

_______________________________________________

Ilustracja: Wykop

Zapraszam do słuchania
audycja 864 (czwartkowa)

sobota, 5 sierpnia 2017

Cisza między faktami

Jako kilkuletnia dziewczynka leżałam w szpitalu po operacji wyrostka. To był czas, kiedy jeszcze w peerelowskich szpitalach pracowały siostry zakonne w czepcach z białymi anielskimi skrzydłami. Czułe i dobre jak mama, za którą się tęskniło, zwłaszcza w bezsenną noc, kiedy na sąsiednim łóżku chłopiec w moim wieku płakał z bólu i strachu, że jutro będą zrywać opatrunki na ranach po oparzeniu.

Myślę o tej traumie z dzieciństwa (chłopiec bowiem zmarł) za każdym razem, gdy jakieś rany są rozdrapywane, choć wydawało się, że już można zdjąć opatrunek, bo pod nim tylko blizna.
Dzieje się tak nie tylko, gdy rana jest fizyczna, ale także, a może przede wszystkim, gdy dotyka ran psychicznych.
Ileż to recept wymyślono na leczenie takich ran. Czy w ogóle są one uleczalne?

Wojnę znam z opowiadań rodziców, książek i filmów. Zrosła się tak z moim dzieciństwem, że często w snach powracała, jakbym w niej uczestniczyła.
Za młoda byłam, za bardzo wpatrzona w przyszłość, którą sobie w marzeniach budowałam, by zadawać rodzicom pytania bardziej dociekliwe. Nigdy ich nie zapytałam, jak sobie radzą, gdy my zasypialiśmy, a w domu zapadała cisza, ze wspomnieniami. I normalna kolej rzeczy, już nie zapytam.

Dlaczego myślę o tym, dlaczego próbuję odpowiedzieć sobie na pytania, na które nie ma odpowiedzi? Bo znowu, ze zdwojoną siłą wróciła przeszłość.

Młodzi ludzie z Niemiec, Ukrainy, Polski czyszczą groby jeńców wojennych w Łambinowicach. Z nieudawaną szczerością mówią, że chcą poznać przeszłość wojny.
Co może być piękniejszego, co można jeszcze wymyślić lepszego dla porozumienia między różnymi narodami, państwami? Szlachetne i piękne cele, tylko przyklasnąć.
Niestety, ja w skuteczność takich bandaży na niezagojone rany nie wierzę, zwłaszcza gdy opierają się o półprawdy.
Wciąż słyszę mamę, kiedy mówi: Nie zna wojny ten, kto nie żył na Kresach.

To takie dziwne wojenne sytuacje, kiedy jeden wróg staje się obrońcą przed drugim wrogiem. W innych częściach Polski to przed Niemcami się ucieka. Ale na Wołyniu Niemcy dają bezpieczeństwo – mówi czeski pastor z Kupiczewa, wspominając legalne kupno broni od Niemców dla obrony przed banderowcami.(1)

Z faktami o ogromie zbrodni banderowców i Niemców będzie musiał zmierzyć się czy prędzej czy później młody Ukrainiec czy Niemiec, choćby wyczyścił wszystkie groby na wojennym szlaku. Czy nie będzie chciał ich usprawiedliwić?

Poczucie krzywdy, upokorzenie, jakie Polaków spotyka ze strony niemieckich polityków i dziennikarzy przy aplauzie unijnych urzędników, musiało doprowadzić do zerwania bandaży, w które Polaków owijano. Okazało się, że pod nimi zamiast blizn, są zadawnione rany, wracają obrazy krwawych nierozliczonych i nieprzebaczonych zbrodni, które wcale nie zostały zapomniane i za które nikt nie przeprosił.

Nie ma nic gorszego jak w imię pojednania stawiana jest między faktami cisza.
Czy prędzej czy później wróci ze zdwojoną siłą piekąca rana. I nie pomoże tu pojednawcza odpowiedź na pytanie

– „Kto mówi prawdę? - Każdy ma tu swoją pamięć. Każdy ma swoją historię”.(2)
Jesteśmy teraz tego świadkami.

Czy można zabić własną żonę i dzieci, by udowodnić, że jest się Ukraińcem? Można, choć wydaje się to nieprawdopodobne.
Czy może naukowiec pracować nad wynalazkiem sprawniejszego zabijania ludzi? Może. Czy można zadenuncjować, wydać na śmierć sąsiada, bo jest Polakiem, Żydem? Można. Mało tego, można znajdować dla tych czynów uzasadnienie, konieczność dziejową i po latach mieć pretensje, że wciąż pamiętamy i przypominamy tym, którzy z różnych powodów wolą zapomnieć.

Kiedy w imię poprawności politycznej zapada cisza między faktami, otwierają się rany i odradzają się bestie. Czy jest na to jakaś rada?

1Witold Szabłowski, Sprawiedliwi zdrajcy Sąsiedzi z Wołynia. Gdy jedni mordują, drudzy rzucają się, by ratować, str. 284;
2 Tamże str. 133

_______________________________________________

Ilustracja:Dyskutują o historii. W Łambinowicach trwa obóz młodzieżowy

Zapraszam do słuchania
audycja 863 (niedzielna)