wtorek, 26 sierpnia 2008

Lech Wałęsa - powtórka z rozrywki?

Kończą się wakacje i sezon ogórkowy w mediach. Czas zabrać się do pracy. Konflikt w Gruzji jeszcze trwa, ale to już nie jest zmartwieniem Polaków.  Sarkozy zabrał się na poważnie do rozwiązania problemu, tym razem w sposób demokratyczny. Na pewno pomoże mu Angela Merkel, którą przyjaciele z Rosji wystawili do wiatru i w końcu nie wiadomo, co z  rurociągiem będzie. Przyjaźń przyjaźnią, ale topić w Bałtyku miliardy? A do tego jeszcze paskudna ucieczka z Rosji inwestorów. Jest się czym martwić.
No i chwała Bogu, że to już nie nasze zmartwienie. Popatrzymy, posłuchamy zobaczymy. My tam mamy swoje problemy, czas najwyższy się nimi zająć. Tylko czym? Groźbą strajków? A może zbliżającym się ultimatum dla przyszłości stoczni? Zwalniają ludzi z fabryk, na bruku znajdzie się 10 tys. osób. Owszem, problem zauważono w prasie, ale wcale nie jako najważniejszy. Gdyby nie blogerzy, mógłby ujść naszej uwadze.
Co dziś najważniejsze? Wałęsy nie ma na liście represjonowanych w IPN!  Tak, to rzeczywiście ważny problem. Naród przecież nie ma pretensji do Wałęsy. Z sondaży, jakie przeprowadziła GW, jasno wynika, że zasłużył nawet na pomnik.  „Dziennik” nie omieszkał fakt ten  odnotować i tylko dziennikarze „Rzeczpospolitej” jakoś nie zauważyli ani sondażu, ani haniebnej ignorancji Wałęsy przez IPN. Może i gdzieś się tam wiadomość zawieruszyła, ale ja jej na stronie  gazety nie zauważyłam. A to błąd Panowie, duży błąd! Szykuje się nam bowiem powtórka z rozrywki, która, jak przypuszczam, zajmie więcej miejsca niż relacje o zbliżających się strajkach.
Jeśli tak, to przeżyjmy  jeszcze raz w telegraficznym skrócie, co pamiętać trzeba.
Rok 1988  – strajki na Wybrzeżu, władza odpuszcza, okrągły stół ślimaczy się.
Rok 1989  – układ w Magdalence, powrót „Solidarności”. Wybory kontraktowe. Zdjęcie z Wałęsą przepustką do polityki. Tadeusz Mazowiecki macha nam w uniesieniu znakiem zwycięstwa słodząc gorycz wyboru generała na prezydenta Rzeczpospolitej.
Rok 1990 – wojna na górze. Wałęsa krytykuje rząd Mazowieckiego i chwilowo staje po stronie prawicowej części „Solidarności” skupionej wokół Jarosława Kaczyńskiego. Ogłasza też wszem i wobec, że wystartuje w wyborach prezydenckich.  I tu zatrzymajmy się na chwilę choćby przy historycznych cytatach:
Lech Wałęsa: Potrzebna jest wojna na górze, by na dole był spokój.  
Odpowiedź Wielowiejskiemu, który zarzuca Wałęsie sianie niepokoju, czego dowodem są sondaże: Stłucz pan termometr, nie będziesz miał pan gorączki.

 Niedawni przyjaciele i kompani od biesiad w Magdalence skarżą się:

Bronisław Geremek: Nigdy panie Lechu, takich słów z pana ust nie słyszałem. Gdybym słyszał, to bym nie był razem z panem.
Adam Michnik - Jeśli ja jestem lewicą laicką i kryptokomunistą, to wy, szanowni moi antagoniści, jesteście po prostu świniami.

I tylko Jarosław Kaczyński twardo stoi przy swoim: Interesy dawnej nomenklatury i interes społeczeństwa są ze sobą sprzeczne. Hybrydalny system władzy Jaruzelski-Mazowiecki musi przestać istnieć.
Co oczywiście owocuje  ścisłą współpracą z Lechem Wałęsą przed i po wyborach. Do czasu. Jarosław Kaczyński rezygnuje z pracy w Kancelarii Prezydenta. Przyczyny? Ja tam nie szukam odpowiedzi na takie pytanie u wrogów Lecha Wałęsy. Wierzę tym, którzy murem stanęli przy nim, kiedy obwołano go przez niewydarzonych śledczych historyków agentem „Bolkiem”.  Sięgam do bardzo wiarygodnego świadka, a jest nim nie kto inny tylko Jarosław Kurski - pierwszy po naczelnym w GW. W czasie pamiętnych wyborów był on rzecznikiem prasowym kandydata na urząd prezydenta - Lecha Wałęsy. Nie omieszkał swoją historyczną przygodę upamiętnić już w roku 1991 w głośnej książce, pod jakże wymownym tytułem, „Wódz”.
 I co ja tam wyczytałam, co by mogło mi pomóc zrozumieć przyczyny rozejścia się dróg Wałęsy z Jarosławem Kaczyńskim?
A no przypomnijmy sobie:
-„Upadek mitu Wałęsy poprzedziła zażyłość Wałęsy z Michnikiem, Geremkiem i Mazowieckim. Wałęsa zrobił Mazowieckiego premierem pomimo że Mazowiecki nie wierzył w możliwość zwycięstwa z komunistami (Mazowiecki był zdeterminowany swoją drogą życiową opartą na kompromisie z dominującymi komunistami). Wałęsa liczył że Mazowiecki będzie jego marionetką, że Mazowiecki nie odbierze mu popularności. Wałęsa planował że po Mazowieckim premierem będzie Geremek. Wałęsa wspierał rząd Mazowieckiego. Przed rozwiązaniem PZPR Lech Wałęsa wykonywał zupełnie niepotrzebne gesty sympatii wobec prominentnych aparatczyków PZPR”. – pisze dziennikarz
To nie są jedyne grzechy Wałęsy, zdaniem J. Kurskiego.
- Lech  Wałęsa poszedł w stronę konfliktu. „Z wolna, z tygodnia na tydzień i z miesiąca na miesiąc, stawał się czynnikiem destabilizacji w państwie”.
- Ale to nie wszystko. Wałęsa przestał lubić Żydów: „…o środowisku „Gazety Wyborczej” mówił: „Uwierzyłem przyjaciołom Żydom, a oni mnie zrobili w konia. A tyle razy ostrzegano bym się z Żydami nie zadawał, bym się nimi nie otaczał i nie korzystał z ich rad”. „Już w dzieciństwie rodzina ostrzegała mnie, bym uważał na Żydów”.
Nie wahał się też, zdaniem Jarosława Kurskiego, w wypowiedzi dla TV ZSRR stwierdzić, że Polacy zamieszkali na Litwie „powinni zadowolić się używaniem języka polskiego 'w kuchni i kościele'. Lech Wałęsa był też bierny i milczał w sprawie gwarancji dla zachodnich granic Polski.
Nie wiem czy Wałęsa czytał tę książkę, czy J. Kurski żałuje dziś swojej szczerości, ale przecież bliskiemu współpracownikowi prezydenta wybranego w wolnych i powszechnych wyborach nie mogę nie ufać. Nie podejrzewam go, by chciał narazić na szwank  mit wielkiego wodza „Solidarności”. W każdym razie pierwsze wydanie tej książki wiele mi wyjaśnia, jeśli chodzi o rezygnację J. Kaczyńskiego z pracy w Kancelarii Prezydenta.
Jedno jest też  pewne. W wyniku  „wojenki na górze” nie tylko padł rząd Mazowieckiego, ale nastąpił trwały podział w „Solidarności”. Jedni byli za Wałęsą i głosowali na niego w wyborach, inni za Mazowieckim. Znam takich, którzy wystąpili z „Solidarności”, gdy
T. Mazowiecki przegrał wybory prezydenckie.

Czy ten konflikt trwa do dziś? Niektórzy twierdzą, że tak, tylko role się odwróciły. Tacy jak Jarosław Kurski czy Michnik, który wtedy twierdził, że Wałęsa „wypowiadając nonsensy o „jajogłowych” i dzieląc ludzi według kryteriów rasowych na Żydów i nie Żydów, złożył pokłon wyznawcom antyinteligenckiego populizmu i antysemickich fobii”, teraz bronią go wytrwale i z poświęceniem. Były rzecznik Wałęsy robi nawet korektę w swojej książce. (patrz: http://serwisy.gazeta.pl/kolekcje/1,92505,5497291,_Wodz__Moj_przyczynek_do_biografii_.html
 Ci zaś, co toczyli boje o dobre imię Wałęsy skacząc do gardła krytykującym, dziś, jak Joanna Szczepkowska, przepraszają za Wałęsę. Niestety, przyznaję się bez bicia  - i ja w tym wypadku mam kogo przepraszać.
Jeśli ktoś jeszcze ma ochotę przypomnieć sobie historię zaciekłej obrony Wałęsy z maja i czerwca tego roku w GW, podaję główny link, który pozwoli wejść na wszystkie interesujące w tym temacie wypowiedzi. http://wyborcza.pl/0,91249.html
Zawieruszyła się tylko gdzieś w wirtualnym niebycie jedna z ostatnich wypowiedzi Wałęsy, choć  wiele mówiący tytuł  pozostał: Lech Wałęsa dla "Gazety Wyborczej", 4.07.2008 r. Będę jeździł z siekierą po kraju i ciął złodziei.
Przy lekturze wypowiedzi obrońców dobrego imienia Lecha oczy przecierałam ze zdumienia. W największe osłupienie wprowadził mnie  autor wspomnianej tu książki i sam naczelny, który w imię wyższych racji zapomniał Wałęsie nawet antysemityzm.
No cóż, ludzie się zmieniają. Czy można im mieć duchową przemianę za złe? Dlaczego ja, głupia, wciąż o tym myślę? Nie ma ciekawszych i ważniejszych tematów?! A jak nie mam myśleć, skoro sezon ogórkowy skończył się, a tu znowu ktoś zadbał, by temat przenicowany na wszystkie strony wrócił? Czy można przepuścić taką frajdę i niczym w szachach, nie przewidywać dalsze ruchów?
Dolarów nie będę stawiać, bo ich nie mam, orzechy sama lubię, więc nikomu nie dam, ale mogę się założyć, że już wkrótce usłyszymy o zbieraniu podpisów w obronie L. Wałęsy przez Komitety Obrony (skrót będzie się dobrze  kojarzył) oraz listy otwarte (kto wie czy nie intelektualistów) pisane do Prezesa IPN z żądaniem wpisania Lecha Wałęsy na listę represjonowanych.
Dlaczego tak sądzę? Ciekawskich odsyłam do odświeżenia pewnej informacji zamieszczonej w „Rzeczpospolitej” 12 lipca br. „Obronią Wałęsę, ale po wakacjach?”
Słowo się rzekło, kobyłka u płotu, będzie miał więc naród przez jakiś czas powtórkę z rozrywki? Komu ona się przysłuży? Wtajemniczeni mówią, że PO, ale ja  o  to  już się nie zakładam :).

czwartek, 21 sierpnia 2008

Michael Moor pilnie służbie zdrowia potrzebny!

 Oto ważny dzień dla polskiej służby zdrowia - 08-01-2008.  Minister  Ewa Kopacz, zapowiedziała poważną i błyskawiczną reformę służby zdrowia. Jeszcze w tym tygodniu do sejmu trafi pakiet czterech ustaw. Kolejne poznamy w niedalekiej przyszłości./…/ Reforma dokonywana będzie pod hasłem "bezpieczny szpital”, „bezpieczny pacjent” i „dobrze zarabiający pracownicy służby zdrowia". Ustawy określą zasady restrukturyzacji szpitali i ubezpieczeń zdrowotnych. Zreformowana zostanie także karta praw pacjenta i określony koszyk świadczeń przysługujących z ubezpieczenia”. – Doniosła, między innymi, „Rzeczpospolita”  http://www.rp.pl/artykul/16,81934_Kopacz__zaczynamy_powazna_reforme_sluzby_zdrowia.html  
Donald Tusk w tym samym czasie na konferencji prasowej przyrzekał: "Biorę za te ustawy swoją osobistą odpowiedzialność". A  Ewa Kopacz niezorientowanym w języku fachowców wyjaśniała zawiłości haseł.
Bezpieczny szpital to - dobrze zarządzający według prawa spółki handlowej  menadżer, który głównie będzie rozliczny za efekty finansowe.
Zapowiedziała też, że „w dobrym szpitalu ma być dobry lekarz, dobra pielęgniarka i wbrew pozorom, cały dobry, dodatkowy personel" .

Jak pogodzić efekty finansowe z dobrze zarabiającym lekarzem i pielęgniarką? Tego wówczas minister nie wyjaśniła.  Mogliśmy się tylko domyślać, że środki zostaną zapewnione przez dodatkowe ubezpieczenia.
 W każdym razie  głowy pacjentów o to  nie musiały się martwić, bo hasło „bezpieczny pacjent”  to  nic innego jak koszyk świadczeń gwarantowanych.

Tyle dowiedzieliśmy się w styczniu.
W lipcu dobre samopoczucie  pani minister zakłóciło Prawo i Sprawiedliwość nierealnym wnioskiem o odwołanie. Do wniosku dołączył się w żaden sposób nie uzależniony od trawki Marian Balicki w imieniu SDPL-Nowej Lewicy i Demokratycznego Koła Poselskiego. (Prawda, jaka piękna nazwa? Dwie literki dodać i ciągłość historyczna zachowana.)
Na szczęście nic z politycznej afery nie wyszło, bo premier osobistym autorytetem gwarantował  pracowitość swego ministra. Zdaniem Tuska, minister zdrowia była bardzo zaangażowana w reformę służby zdrowia, i odwrotnie niż opozycja, dużo robiła, mniej mówiła.
Mniej więcej historię wszystkich zawirowań znajdziemy w internetowych wydaniach gazet. Po drodze zahaczymy o panią Sawicką, kłopot  Balickiego (może waśnie dlatego sięgnął po trawkę?), problem oddłużenia szpitali, pomysł na likwidację NFZ, dziwne manewry minister przy liście leków refundowanych, protesty, biały stół itd. Ponieważ jest ona długa i kręta, niestety nie umiałabym wykreślić dokładnej trasy Ewy Kopacz i premiera – żyranta w drodze do oczekiwanych reform.
Co tam szczegóły, najważniejsza jest przecież meta.

W którym miejscu jest więc  rząd? Może już na mecie? Dokładnie w tym, w którym chciał być. Z bronią u nogi, ale jeszcze nie gotową do strzału. A dlaczego? Złośliwi mówią, że poczekają do wygranych wyborów prezydenckich. Wtedy uchwalą sobie, co będą chcieli. :)

Przy moim uporczywym dociekaniu przyczyn wciąż bardzo pomocną  jest mi krótka, ale jakże przekonywująca analiza i to w gazecie, którą nigdy nie podejrzewałabym o kopanie leżącego, bądź co bądź  premiera. Artykuł w „Nesweeku” pod wiele mówiącym tytułem - „PO nie pali się z reformą systemu ochrony zdrowia? - właściwie odpowiada na powyższe pytanie w zupełności.

http://www.newsweek.pl/artykuly/artykul.asp?Artykul=28479

Naprawdę, pasjonująca lektura, zachęcała do niej już wcześniej na swoim blogu Maryla, a ja  przypominam, bo warto o niej pamiętać, kiedy na wiecach wyborczych będzie się nam opowiadać o przyczynach zapaści służby zdrowia.

Niech nikogo nie zmyli zawrotne tempo prac nad pakietem ustaw zdrowotnych, ani też potajemne negocjacje z SLD Boniego http://www.rp.pl/artykul/22,173665_Premier_kusi_sluzbe_zdrowia.html

Podobno z koniecznością zabiegania o takie poparcie liczy się też PiS. Przyznam, że zupełnie nie rozumiem tych informacji. Po co miałaby lewica uchylać veto prezydenta, skoro sama już teraz protestuje przeciwko przygotowywanej reformie?!

Ponieważ sytuacja mocno się zagmatwała i tak naprawdę już nikt nic nie wie, za wyjątkiem PR, ale tu tajemnic nikt nam nie wyjawi, proponuję  dyskusję rozpocząć od początku, do wyborów wszak mamy jeszcze trochę czasu. Konstruktywna debata musi opierać się na  rzeczowych argumentach, inaczej nie zdążymy nie tyle przed wyborami, ile przed własną śmiercią.

Mam nawet pewien pomysł, który mi niedawno podsunęła  Anita Piotrowska w „Tygodniku Powszechnym”

 http://tygodnik.onet.pl/34,0,13459,chora_ameryka,artykul.html

Swoją recenzję filmu CHOROWAĆ W USA” (Sicko) Michaela  Moor’a kończy  ubolewaniem. – W Polsce toczy się właśnie debata o prywatyzacji służby zdrowia. Dokument Moore’a mógłby być mocnym punktem odniesienia w tej dyskusji. Dlatego wielka szkoda, że film, tak szeroko dyskutowany na świecie, nie trafił do polskich kin”.

Pani Anita nie doceniła telewizji. Kto chciał,  we wtorek na Canal+ film ten mógł obejrzeć. Uważam,  że bez względu na opcje polityczną i z pominięciem tejże u Moor’a, projekcja dokumentu powinna być obowiązkowa dla wszystkich, którzy chcą dyskutować o reformie służbie zdrowia. Niewątpliwe najkorzystniej dla polskich obywateli, tych zdrowych jeszcze, byłoby, gdyby obejrzeli go przede wszystkim entuzjaści dodatkowych ubezpieczeń i komercjalizacji opieki zdrowotnej. Czy mogą bowiem być pewni, że nigdy nie zbankrutują ani nie zachorują na schorzenie, które nie jest objęte ubezpieczeniem?

środa, 20 sierpnia 2008

Nie kupuję marketingu obliczonego na "igrzyska"

Wyobraźmy sobie, że ORLEN czy jakiś inny koncern, spółka czy bank   negocjuje strategiczny dla swej przyszłości kontrakt. Rozmowy są  trudne, konkurencja nie śpi. Wreszcie dochodzi do uzgodnień. Za kilka godzin ma przyjechać  przyszły  partner, zostanie podpisany kontrakt. W tym samy czasie na pierwszych stronach gazet pojawia się informacja; negocjatorzy podpiszą, ale zarząd koncernu przyjmie uzgodnienia do realizacji dopiero po wyborach nowych członków rad nadzorczych. Biznes to stanowczo nie moja działka, dlatego nie mam zielonego pojęcia czy w tej sytuacji doszłoby do podpisania umowy.
Wiem jednak na pewno, że do takiej sytuacji doszło wczoraj w polityce. Na kilka godzin przed wizytą  Condoleezzy Rice media informują, że umowa dotycząca tarczy zostanie podpisana, ale rząd będzie dążył, aby jej ratyfikacja nastąpiła dopiero po wyborach w USA.   
W czyją stronę i do kogo miał pójść ten skandaliczny komunikat? Kto i w jakim celu był jego pomysłodawcą? Czy był on kierowany do przeciętnego Polaka czyli do mnie?

         Nawet nie próbuję sobie na to pytanie odpowiedzieć. Ale nawet ja,  baba przy zmywaku, nie mam wątpliwości, że nie było to przypadkowe i z pewnością osłabia  wagę podpisanej umowy. Kogo jeszcze miało osłabić?

Polityka to naprawdę pasjonująca działka życia narodów i państw. Forpocztą konkretnych decyzji są dyplomaci.  Czasem w takich „dyplomatów” bawią się posłowie. Pół biedy, jeśli są  to posłowie polskiego parlamentu. Nie sądzę, by jakiś zagraniczny analityk rozbierał każde słowo napisane przez Senyszyn czy wypowiedziane przez Niesiołowskiego. Rodwajlery poszczególnych partii swoje wycie, szczekanie czy warczenie, według opracowanych przez PR instrukcji, kierują głównie w stronę nas – przeciętnych wyborców. Gorzej, gdy w tym samym stylu wypowiadają się europosłowie. Oto w blogu europosła  Sylwestra Chruszcza dzień po dniu czytam:
Dziś wszyscy współczujemy Gruzinom i chcemy wycofania rosyjskich wojsk z ich terytorium, ale nie wolno nam zapominać, kto pierwszy rozpoczął zmasowany atak w tym konflikcie, w którym jak zawsze najbardziej cierpi niewinna ludność cywilna. Kaukaski konflikt nie wygląda tak jakby chciał go widzieć nasz prezydent i Pis”.

Chciałoby się zapytać pana posła. - A jak wygląda? Czy tak jak to przedstawia rosyjska propaganda?
Dla europosła nie ma to większego znaczenia. Komunikat do wyborców jest czytelny.
- Sylwester Chruszcz  ma własną ocenę wydarzeń i nie zgadza się z Prezydentem. A że ona wpisuje się w propagandę agresora? A któż by się tym przejmował, skoro wielki Dmowski, duchowy patron LPR, nie przejmował się, kiedy bolszewicka nawałnica zbliżała się do Warszawy i spokojnie zabezpieczył swój endecki tyłek wyjazdem do Poznania.
To nie wszystko, co się europosłowi w polskiej polityce nie podoba. Następnego dnia europoseł Chruszcz w swoim blogu pisze:
Ośrodek rządowy to polityka Platformy Obywatelskiej, która wygładzona przez piarowski makijaż, jest niemniej nieustępliwa niż polityka obozu prezydenckiego, którą zarządzają weterani z rządu PiS. Każdy z obozów prowadzi swój kurs. /…/jest to kompromitujący stan rzeczy, niespotykany w innych krajach, w których bywa, że np. skrajni socjaliści bronią przedstawicieli swego państwa, mimo tego, że są  oni reprezentantami aksjologii konserwatywnej. Taki gest wykonał np. premier Hiszpanii Jose Zapatero, broniąc poprzedniego szefa rządu – Jose Marię Aznara, gdy ten został obrażony przez socjalistycznego prezydenta Wenezueli – Hugo Chaveza. W Polsce tego typu gesty są niemożliwe”.

Możliwe, możliwe, panie europośle, pod warunkiem, że nie będziemy wszystkiego kupować, co nam pod nos  podsunie  nachalna reklama, ot choćby ta rodem z „Dziennika”. Proszę zajrzeć i sprawdzić, co wczoraj i dziś najważniejsze jest dla dziennikarzy spod tego znaku?
A no, nie przebieg spotkania z Condoleezzą Rice czy podpisanie umowy, nawet nie treść orędzia Prezydenta. „Dziennik” od dwóch dni karmi nas kulisami rzekomych przepychanek między Prezydentem a Premierem Rzeczpospolitej Polskiej. Roztrząsa z godnym lepszej sprawy zaparciem, kto miał pierwszeństwo w jego wygłoszeniu.
Tym teraz Polak powinien żyć, o tym rozmawiać przy porannej kawie, o tym żywo dyskutować w rodzinnym gronie i w pracy. Ani na moment Polacy nie mogą zapomnieć o głębokich, jakże trudnych do przezwyciężenia podziałach politycznych.
Kto jest temu winien? Oczywiście kłótliwi politycy; frant franta wart?
Czy na pewno o to chodzi, by ośmieszyć i Lecha Kaczyńskiego, i dołożyć Tuskowi?

Nie. W mojej głowie, maszynce do głosowania, ma się zakodować po raz kolejny wniosek. 
Pamiętaj, tu nie chodzi o Polskę, o jej bezpieczeństwo, tu chodzi o wojnę w dwóch ośrodkach władzy. Oni kłócą się nie o rację stanu, lecz twój głos. Są śmieszni, ale podobni. Wolisz kłótliwego prezydenta czy spokojnego premiera, który potrafi ustąpić w sporze? Zobacz, kto jest winien, że rząd Tuska nie ma sukcesów. To prezydent rzuca kłody pod nogi.
Przykro mi, ale ja nie kupuję takiej opcji i czekam, kiedy zamiast kreowanych przez PR „igrzysk” Donald Tusk udzieli wywiadu podobnego do tego, który udzielił Prezydent.
Czekam, kiedy wreszcie dowiem się jasno, konkretnie i merytorycznie, jaka jest koncepcja polityki międzynarodowej  PO. Bo do chwili obecnej wiem tylko tyle, że nie jest ona zgodna z polityką Prezydenta. To za mało, stanowczo za mało, by być spokojnym o losy Polski w obliczu gróźb Rosji, miękkiej dyplomacji UE  i odrzucić politykę Prezydenta.

Nie kupuję  marketingu obliczonego na „igrzyska”. Dawno już przestały mnie bawić . Panu Sylwestrowi radzę zrobić to samo, jeśli chce być naszym, polskim europosłem w następnej kadencji.

czwartek, 14 sierpnia 2008

Panie Eryku, jak ja lubię wywiady z Panem! :)

Nic tak nie poprawia dobrego samopoczucia jak właściwa ocena zdarzeń, w których z konieczności jesteśmy obserwatorami, bo nie mamy na nie wpływu.  W takie dobre samopoczucie wprawił mnie dziś  Eryk Mistewicz  w  wywiadzie udzielonym dla „Dziennika” – „Kaczyński jak Piłsudski”

„Lech Kaczyński dzięki misji w Gruzji może przejść do historii - mówi DZIENNIKOWI Eryk Mistewicz, ekspert od marketingu politycznego. "Prezydent na pewno wsłuchał się w głosy Polaków, którzy chcieliby widzieć w polityku drugiego Piłsudskiego, którzy czekają na twardego przywódcę, na konkretne działania, a to na pewno może mu pomóc w walce o prezydenturę" – komentuje”.

Tyle mądrych analiz wystąpienia Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Gruzji, tyle wielkich i małych słów. Biedny człowiek łapie się za głowę, bo jak się tu nie łapać, kiedy nawet prof. Sadurski nazwał Lecha Kaczyńskiego mężem stanu, choć prędzej spodziewałbym się inwazji UFO niż takiej opinii w Jego blogu.:)
Czy Polacy chcieliby w prezydencie swojej ojczyzny widzieć drugiego Piłsudskiego?
Za wszystkich nie ręczę, ale co do mnie, nie miałabym nic przeciwko temu. Prezydent to dla mnie coś więcej niż tylko polityk, to człowiek, który jest gwarantem suwerenności i jednocześnie Dzwonem Zygmunta, który bije, gdy naród politykę odbiera jako zagrożenie dla swego bezpieczeństwa. Taką w sobie noszę przestarzałą, romantyczną wizję Naczelnika państwa i może dlatego dziękuję losowi, że choć raz naród wybrał mądrze, bo aż strach pomyśleć, co działoby się dziś z polską polityką międzynarodową, gdyby uprawiał ją z woli narodu prezydent Tusk. 

Przyznaję bez poszturchiwania, że być może uległam już w dzieciństwie wyobraźni zbiorowej. Andrzej Nowak w swojej książce „Historie politycznych tradycji. Piłsudski, Putin i inni” pisze: „O tym, że wyobraźnia, także ta zbiorowa – ta, w której przeglądają się wspólnoty polityczne i ich tradycje – jest rzeczywistością, świadczy siła identyfikacji jej symboli, jej bohaterów. Takim bohaterem wyobraźni politycznej Polaków pozostaje niewątpliwie Józef Piłsudski. W Rosji współczesnej symbolem jej politycznej tożsamości jest przede wszystkim osoba prezydenta Władimira Putina. Ten wybór, w obu przypadkach, mówi coś o politycznych tradycjach, o głębokości (i kierunkach) owych kolein, jakie historia wyryła w świadomości Polaków i Rosjan.”
Sama nie wiem; cieszyć się czy płakać, że akurat dziś dożyłam czasów, kiedy te symbole wyobraźni zbiorowej Polaków i Rosjan namacalnie kłócą się ze sobą?

Nic to.    Eryk Mistewicz, jak przystało na wytrawnego marketingowca, swoją opinią trafił w dziesiątkę i tak dalece mnie podbudował, że nawet nie podskoczyła mi adrenalina, kiedy  przeczytałam, że to  podobno Donald Tusk  namówił UE do działań w sprawie Gruzji. Każdy ratuje się jak może – westchnęłam  ze zrozumieniem.
Pomyślałam  też sobie, że naprawdę idzie ku dobremu, skoro już nie tylko prof. Sadurski chwali prezydenta, ale gazeta, którą nigdy o miłość do Lecha Kaczyńskiego  nie podejrzewałam, dopuszcza  porównanie jego z Piłsudskim i brzydką sugestię, że politycy PO chowają się ze strachu po szafach. 

Oj, Panie Eryku, kawalarz z Pana, już prawie Panu uwierzyłam. A uwierzę do końca, jak zdradzi Pan nam pewną zawodową tajemnicę :). Powie  Pan Polakom czy w tym wywiadzie chodziło o pochwałę silnego męża stanu, który stanął na wysokości zadania czy też pokazanie, że tak w istocie to prezydent niczym się nie różni od tego chowającego się w szafie, bo jednemu i drugiemu chodzi tylko o słupki sondażowe?  A różnica między nimi polega tylko na tym, że prezydent wie lepiej, co czują i myślą Polacy?
Skąd te moje paskudne podejrzenia? A no, wywiad doczytałam do końca, a tam napisano czarno na białym :):

„ Marcin Graczyk: A to nie jest tak, że prezydent chce budować swoją pozycję na głęboko zakorzenionej w nas rusofobii?
 Eryk Mistewicz: Zapewne tak. Ale polityk może się wsłuchać w te głosy albo, tak jak kiedyś próbowała to robić Unia Wolności, ich nie zauważać i dojść do poziomu 4 proc. poparcia”.


Wie Pan, ja nawet bardzo lubię koronkowy trud  public relations, szczególnie w Pana wykonaniu, ale czy akurat w tym wypadku jest to najodpowiedniejsza pora na tak subtelny marketing?  

wtorek, 12 sierpnia 2008

Historyczna lekcja Prezydenta Francji czyli - O co w tym wszystkim chodzi

Kiedy mądrzy ludzie dyskutują o poważnych sprawach, emerytowany belfer przy zmywaku może tylko, co najwyżej, słuchać i milczeć. Czasem jednak zdarza mu się niekontrolowane rozdziawienie z wrażenia i zdziwienia gęby, gdy usłyszy coś, czego w żaden sposób pojąć nie może. Nie pozostaje mu nic innego jak rzucić ścierką, zasiąść przed klawiaturą i prosić o wyjaśnienie obznajomionych w temacie.
Najpierw może spróbuję zasięgnąć języka w sprawie mniej ważnej. Mam pytanie w związku z  „rzetelnością” pewnego dziennikarza z TVN 24.
(Z góry przepraszam, że wskutek  emocji zapomniałam zanotować personalia owego pana.) Otóż wczoraj,  późną, wieczorową porą zasięgał on informacji w Kancelarii Prezydenta na temat rozmowy z Bushem i planowanego wyjazdu pięciu prezydentów do Gruzji. Projekt podróży przyjęłam ze zrozumieniem szarego obywatela, zwłaszcza, że co nieco wiedziałam już o nim  z wcześniej przeprowadzonej konferencji prasowej Premiera.

Z odpowiedzi udzielanej dziennikarzom jasno wynikało, że Donald Tusk wie o tych planach, choć nie ma na ten temat jeszcze wyrobionego zdania – Ganić Prezydenta czy też popierać? Tymczasem, jakież było moje zdziwienie, kiedy dziennikarz TVN 24 po przeprowadzonej rozmowie z  Kancelarią Prezydenta poinformował gładko, że szef dyplomacji Radosław Sikorski, nic o tym „autorskim pomyśle” nie wiedział i jest mocno zaskoczony, bo może on Polskę wciągnąć w gruzińsko - rosyjski konflikt.  Przekazaną informację dziennikarz potwierdził wypowiedzią samego Sikorskiego, własnego komentarza skromnie nie dodał.
No i mam dylemat. Dziennikarz nie znał wypowiedzi Premiera? A może ulitował się nad nieszczęśnikiem, bo świadczyła ona wyraźnie, że szef dyplomacji nie tylko niechętnie rozmawia z Prezydentem, ale i swego szefa też wyraźnie nie ma czasu słuchać?
Niby nie ma sprawy, drobnostka, a ja wciąż główkuję, co powinnam zapamiętać z przekazywanych informacji? Czy przypadkiem nie to, że znowu Prezydent psuje pracę wspaniałego rządu?
Jeśli tak, to informuję tego pana ze szklanego ekranu, że zadanie kiepsko wykonał, bo mu nie uwierzyłam.

Drugie moje rozdziawienie gęby ze zdziwienia wywołał nie byle kto, bo sam Prezydent Francji. Leciał chłopina do Moskwy z  misją pokojową, być może miał nadzieję, że dzięki jego interwencji prezydencja Francji przejdzie do historii. Rosja upomniana, Gruzja uratowana, lot prezydentów, spędzających sen z powiek starej Unii, bez znaczenia, Bush i Brzeziński to karzełki przy artyzmie dyplomatycznym Sarkozego .
Nie znam się na dyplomacji, ale zdanie, które padło z ust Prezydenta Francji koniecznie muszę odnotować i zapamiętać, może się przydać. Kiedy Rosjanie wkroczą na Łotwę, Estonię, Litwę czy Ukrainę, by bronić Rosjan w tych krajach, nie będę już musiała niczego rozdziawiać. Zajrzę do notatek, przeczytam – "Rosja ma prawo bronić obywateli rosyjskojęzycznych". – Wszystko stanie się jasne.
Nie będę też dziwiła się, kiedy do mojej wioski wkroczą Rosjanie, bo mieszkańcy jej zagrażają Kaliningradowi. Z pełnym zrozumieniem przyjmę wkroczenie sąsiadów zza Odry na Śląsk, bo mniejszości niemieckiej  dzieje się krzywda. Nie będę też miała żadnych pretensji do Ukraińców, kiedy zajmą Przemyśl. Wszak obrona własnych obywateli to święte prawo każdego kraju, nie tylko Rosji, prawda?

Aha, jeszcze jedno muszę zrobić. Rzucam do pieca wszystkie książki, które usprawiedliwiają bezsensowny upór Polski w sprawie gdańskiego korytarza, bo czyż Hitler nie miał racji?!

Póki co, pozostaje mi,  znających się na polityce międzynarodowej, prosić tylko o malutką odpowiedź na pytanie – O co w tym wszystkim chodzi?!