poniedziałek, 20 października 2008

Ciszej nad mogiłą ks. Jerzego Popiełuszki!

Ks. Jerzy Popiełuszko miał odwagę domagać się prawdy.
„Aby pozostać człowiekiem wolnym duchowo, trzeba żyć w prawdzie. Życie w prawdzie to dawanie świadectwa na zewnątrz, to przyznawanie się do niej i upominanie się o nią w każdej sytuacji. Prawda jest niezmienna. Prawdy nie da się zniszczyć taką czy inną decyzją, taką czy inną ustawą. Nie tym polega w zasadzie nasza niewola, że poddajemy się panowaniu kłamstwa, że go nie demaskujemy i nie protestujemy przeciw niemu na co dzień. Nie prostujemy go, milczymy lub udajemy, że w nie wierzymy".
Każdy z nas może w tym miejscu powiedzieć - Święte słowa.
Tak dalece święte, że w rocznicę Jego śmierci gotowiśmy w imię tej prawdy oczy sobie powybijać i zakrzyczeć nawet prawdę. Z pasją szukamy prawdziwych sprawców zbrodni, snujemy przypuszczenia, łączymy fakty i zdarzenia. A z tych zestawień czarno na białym widać, że na ławie oskarżonych nie zasiedli najważniejsi - decydenci.
Trzeba nam koniecznie ich odnaleźć i osądzić, jesteśmy to winni ks. Jerzemu. Kto to ma zrobić; dziennikarze, blogerzy, historycy, a może prowadzący proces beatyfikacyjny? 
Każdy ślad, każdy najmniejszy dokument może nam prawdę przybliżyć. Prawda jest nam potrzebna, bo słowa ks. Jerzego są wciąż aktualne. Ulegamy zniewoleniu, gdy nie prostujemy kłamstw, milczymy lub udajemy, że w nie wierzymy.

Nie wolno nam więc wierzyć, ani ufać tym, którzy już osądzili sprawców i wypuścili ich na wolność.
Dociekać prawdy nie znaczy jednak opierać się na tezach wymyślonych, podsuwanych przez anonimy naszego życia publicznego. Wierność prawdzie to fakty. By je zebrać, opisać i uznać za wiarygodne trzeba determinacji, uporu i obiektywizmu. To zadanie dla IPN i historyków, pomóc mogą ci, którzy mają dostęp do archiwów.
Piszę o tym, bo krew mnie zalewa, kiedy od kilku dni przewalają się przez prasę i blogi sensacyjne odkrycia i jedyne prawdy.
 Ciszej, Panowie nad mogiłą ks. Jerzego Popiełuszki, bo w tym ferworze dociekania esbecy gotowi są nam przysłonić wszystko, co ma nam do powiedzenia ks. Jerzy  zza grobu.  Chcemy tego jeszcze słuchać? Czy może już jest tak jak z „Solidarnością". Było pięknie, solidarnie, ale się zmyło. Nie ma już ani związków solidarnych, ani idei solidarności. Nierealna, utopijna, nie przystająca do naszych czasów?
Jeśli tak to i słowa ks. Jerzego do lamusa też odłóżmy. Po co mamy się dołować czytając:
(...) W dużej mierze sami jesteśmy winni naszemu zniewoleniu, gdy ze strachu albo dla wygodnictwa akceptujemy zło, a nawet głosujemy na mechanizm jego działania. Jeśli z wygodnictwa czy lęku poprzemy mechanizm działania złą, nie mamy wtedy prawa tego zła piętnować, bo my sami stajemy się jego twórcami i pomagamy je zalegalizować.
Egzamin z męstwa zdali robotnicy w sierpniu 1980 roku, a wielu z nich zdaje go nadal.
Okazali męstwo uczniowie szkoły w Miętnem, którzy odważnie stanęli w obronie krzyża Chrystusowego.
Egzamin z męstwa zdali w ostatnim czasie nasi więzieni bracia, którzy nie wybrali wolności za cenę zdrady swoich i naszych ideałów.
Niech na koniec będzie nam ostrzeżeniem świadomość, że naród ginie, gdy brak mu męstwa, gdy oszukuje siebie, mówiąc, że jest dobrze, gdy jest źle, gdy zadowala się tylko półprawdami.
Niech na co dzień towarzyszy nam świadomość, że żądając prawdy od innych, sami musimy żyć prawdą. Żądając sprawiedliwości, sami musimy być sprawiedliwi. Żądając odwagi i męstwa, sami musimy być na co dzień mężni i odważni".


Jeśli pamięć o Kapelanie hutników przetrwa, to na pewno nie będzie to zasługą wrzeszczących nad Jego mogiłą, ale między innymi nauczycieli i uczniów maleńkiej wiejskiej szkoły pod Bartoszycami.
Zajrzyjcie, proszę, na stronę tej szkoły, a może dowiecie się, jak wychowuje się w prawdzie i do szukania prawdy.
Losy ks. Jerzego z tą szkołą splotły się raz na zawsze. Kleryk Jerzy budował ją w 1966 wraz z innymi przyszłymi duchownymi, którym komunistyczna władza chciała zohydzić drogę powołania.
Jestem spokojna o prawdę Jego nauczania. Uczniowie szkoły w Rodnowie poniosą w życie jego przesłanie „Zło dobrem zwyciężaj". A dobrem niewątpliwym dla tego środowiska była sobotnia uroczystość poświęcenia sztandaru Szkoły Podstawowej im. Ks. Jerzego Popiełuszki, przed którym przyklęknęła dyrektorka, pokłonili się rodzice i uczniowie. Dobrem niewątpliwym było zjednoczenie się  nauczycieli, uczniów, wójta, radnych, sołtysa, proboszcza i mieszkańców wsi we wspólnym działaniu.
To wspólne budowanie dobra widać na każdym kroku; kościół, szkoła i dom kultury są ośrodkiem życia jej mieszkańców, a nie kolejny pub czy knajpa. Kiedy jest się w takich miejscowościach można uwierzyć, że Polska jest i będzie. Nie zniszczą jej kłótnie na górze, ani reformy oświaty ograniczające wychowanie patriotyczne, manipulowanie przy lekturach i programie nauczania historii. Na peryferiach Polski żyją, pracują i tworzą historię ojczyzny, poprzez przygotowywanie  młodych ludzi do sprostania wyzwaniom czasów na trwałych fundamentach, zwykli nauczyciele i zakochani w swojej małej ojczyźnie mieszkańcy Rodnowa.
Uciszcie się więc, panowie, nie wrzeszczcie nad mogiłą ks, Jerzego Popiełuszki, że odkryliście prawdę, bo to nie wy ją odkrywacie. Jak się uciszycie i otworzycie szeroko oczy, to może zauważycie, że Polska jest tam, w Rodnowie i tam żyje ks. Jerzy.

sobota, 18 października 2008

Komu było do śmiechu?

Salom przygotowuje się do jutrzejszego świętowania. Zżera mnie zazdrość, bo niestety nie mogę tam być.
W porannej prasie widowiska ciąg dalszy. I jakby mało tego było, wszystkiemu winni prezydent i premier, z ciążeniem na tego pierwszego. Panowie zamiast spotkać się  i dać sobie buzi,  wciąż, niczym obrażone panny, dąsają się na siebie. Brzydki Kownacki kłamie jak z nut i szykuje sobie śmierć polityczną. A tu rzeczywistość, smutna rzeczywistość - dodajmy. Kryzys ogarnia również środkowo- wschodnią Europę i marne szanse, by ominął nasz kraj.
A ja nie umiem ani czytać, ani słuchać ze zrozumieniem. We wczorajszej jedynce Michał Ziemkiewicz właśnie o tym rozmawiał z redaktorami; „Polski" i „Newsweeka". Nie chcę strzelać, a z wrażenia zapomniałam nazwisk, więc niech mi będzie to wybaczone.
Pierwsze pół godziny było o tym, co naprawdę ważnego dzieje się w świecie i czego szanowni dyskutanci oczekiwaliby od obu najważniejszych osób w państwie. Druga połowa rozmów,  to dyskusja, kto winien całej rozrubie.
Już myślałam, ze pijara dość i panowie, zdążą jeszcze porozmawiać, np. z prezesem NBP na temat zagrożenia naszych lokat. Nic z tego. Prezesa nie zaproszono. Czasu i tak  by nie starczyło.
Nie mam jednak żalu, bo wesoło było, szczególnie ta zaskakująca pointa wesołości przydała. Okazuje się, że prezydent znowu nie trafił i suszył zęby w uśmiechu, gdy innym przywódcom wcale nie było do śmiechu, kryzys mieli na głowie.
Problem, kto się śmiał, a kto nie, jednak pozostał.  Obejrzałam sobie na wp.pl zdjęcia i sama już nie wiem, kto ma rację.





czwartek, 16 października 2008

Panie Eryku, dlaczego psuje Pan nam igrzyska?

Dramaturgia narracji sięgnęła... . No właśnie czego; dna czy zenitu? A no, tu nie ma zgodności. Jedni grzmią, że już gorzej być nie może, a polityka sięgnęła dna. Przy okazji  wojny o krzesła na szczycie niszczy się autorytet Głowy Państwa, demoluje się demokratyczne zasady, ośmiesza Polskę próbuje się manipulacji przy najważniejszym dokumencie, jakim jest Konstytucja Rzeczpospolitej Polski.
(Trochę mnie ten ostatni argument śmieszy, bo jeszcze nie tak dawno usilnie wmawiano mi, że Konstytucja to taki papierek deklaratywny, nie mający większego wpływu na konkretne realia życia politycznego czy społecznego. Dziś wszyscy są konstytucjonalistami).
Inni, że spór między prezydentem a premierem to zenit. Firmament polskiej polityki jest za sprawą „kaczyzmu" i „słonka Peru" rozpalony do czerwoności . By co nieco schłodzić upał, potrzebne jest trzecie rozwiązanie. W szczelinę między PO a P i S próbuje się wciskać SLD, Naprzód Polsko, Ruch z Dudkiewiczem na czele. O miejscu dla narodowców i skrajnej lewicy mowy być nie może, nawet nie warto wspominać, bo w tym tłoku nie mają żadnych szans.
I tylko jeden człowiek, który z racji uprawianego zawodu powinien podgrzewać i polaryzować nasze opinie tak, by podział był wyrazisty, a do wyborów poszły tłumy, ze stoickim spokojem niszczy osiągnięcia PR. 
Eryk Mistewicz studzi, zamiast troszczyć się o swój spin doktorski portfel, nasze emocje. Spokojnie powtarza;  nic takiego się nie dzieje to tylko taka narracja, opowieść skrzętnie budowana z odpowiednią dramaturgią i kompozycją;  z nawiązaniem akcji, wątkami i punktem kulminacyjnym. Pointa też jest do przewidzenia. W naszej pamięci ze szczytu pozostanie wizerunek dwóch silnych przywódców, którzy mają za sobą swój wierny elektorat. Czym są słupki  sondaży? Czy oceną wystawioną politykom za ten pracowity show?
Skądże! One tylko pokazują, kto jest za kim. Próżno by tu doszukać się racjonalnych argumentów. Liczą się tylko nasze emocje.
Panie Eryku, nie dość, że popsuł Pan z takim poświęceniem budowaną narrację dziennikarzy TV24, to jeszcze zniweczył Pan i moją ciężką pracę.
Chciałam przypomnieć Gościom mojego blogu zapomniane przez polityków nie tylko Polski ale i Europy przemówienia Jana Pawła II w siedzibie Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej (Bruksela, 20 maja 1985) i do parlamentarzystów Zgromadzenia Rady Europy ( Strasburg, 8 października 1988).
Wydawało mi się, że zamiast narracji Tusk - Kaczyński warto wrócić do tego, co naprawdę ważne dla przyszłości Europy. Zerwałam się wczesnym rankiem, by przekuć swój zamiar w czyn, ale narracja jednak zwyciężyła, włączyłam  TVN24. A tam Pan, Panie Eryku, ze swoją nieznośną tezą, że klepanie po ramieniu premiera nie jest niczym zdrożnym. To tylko gest, który w języku migowym polityków świadczy  o tym, kto tu naprawdę rządzi.
Mało tego, chwyta się Pan argumentów poniżej pasa i winą za ten stan rzeczy obarcza   nie spin doktorów, tylko widza, twierdząc, że jest tak na nasze życzenie. Bo gdyby ktoś z dziennikarzy chciał nam wyjaśniać pakiet klimatyczno energetyczny, to po prostu przełączylibyśmy nasze wirtualne okienko na inny kanał ziewając z nudów.
Od czasu, kiedy Eryk Mistewicz z uporem psuje nam igrzyska, minęło  trochę czasu. Przestałam  już burzyć się i toczyć z Nim dyskusje, a zaczęłam sprawdzać czy przypadkiem ten uśmiechnięty spin doktor  nie ma racji. Wciąż mam wątpliwości. Na wszelki wypadek jednak zamiast przypominać „nudne" przemówienia Jana Pawła II, przytoczę za radiową jedynką anegdotę, która jak ulał pasuje do medialnej narracji  i jej wpływu na naszą świadomość polityczną.
Kiedyś dziennikarz nawiązując rozmowę z Janem Pawłem II zapytał.
- Jak się Ojciec św. czuje u nas?
Odpowiedź była krótka.
- A jeszcze nie wiem, bo nie czytałem dzisiejszej prasy.

Czy trzeba jeszcze coś do tej odpowiedzi dodawać i kłócić się z Erykiem Mistewiczem  o sens zafundowanych nam igrzysk?
Jeśli nawet dziś abp Kazimierz Nycz ma rację mówiąc, że  z pewnością Jan Paweł II powiedziałby nam, „co po 20 latach znaczy żyć w wolności. Dokonałby podsumowania, na ile sprawdziliśmy się w ciągu tych lat". (http://www.rp.pl/artykul/10,205349.html), to czy chcielibyśmy tego słuchać? Czy przypadkiem nie przełączylibyśmy telewizora na kanał z igrzyskami?

Nie wiem jeszcze, dlaczego spin doktor psuje nam świetną zabawę, ale co do mnie, to ja nie mam o to do niego pretensji, wręcz przeciwnie. Jeśli już takie czasy, że muszą się one odbywać, to przynajmniej niech wiem, w co jest grane.


poniedziałek, 13 października 2008

Między prawem a moralnością

Jeśli przyznasz się do współpracy z SB, nie skłamiesz w oświadczeniu lustracyjnym, możesz być nawet prezydentem, bo ostatecznej oceny  twego czynu dokonuje wyborca.
 Na co liczył ustawodawca tak rozprawiając się z przeszłością PRL? 
 W programie  Waldemara Wiśniewskiego „Świadkowie" Kazimierz Ujazdowski stwierdził, że ustawodawca liczył na consensus narodowy w tej sprawie. Sądził, że ocena moralna donosicielstwa będzie jednoznaczna i to sami wyborcy zweryfikują takich gości. Z żalem dodał, że to nie zadziałało.
Ależ,  panie Ujazdowski, zadziałało i to doskonale! Czy Pan tego nie dostrzegł, a może nie wie do tej pory, jakie były prawdziwe intencje  zwolenników takiej niby lustracji?
To ja Panu znad zmywaka, stąd najlepiej widać, wytłumaczę, dlaczego zadziałało, choć niekoniecznie tak, jak nam wmawiano.
Proszę sobie przez moment wyobrazić dowolnego TW, którego mimo wiedzy o przeszłości partia wystawia do wyborów. Wydawać by się mogło, że ten fakt powinien pozbawić szans wyborczych, a jednak przechodzi on sito wyborcze.
Niemoralny, głupi wyborca?
Niemoralny na pewno, ale nie głupi. Co mu po pośle, który jest uczciwy, o nieposzlakowanej przeszłości? Czy taki będzie uległy na jego lobbowanie w sejmie, czy pomoże mu załatwić przetarg, prezesowanie w spółkach, w porę zawiadomi o toczącym się dochodzeniu w jego sprawie? Co możnym tego świata po takim pośle?  Trzeba więc było wszystko zrobić, by „Alek" był wybrany na prezydenta, a w ławie sejmowej zasiadło przynajmniej kilku, z którymi można się dogadać. Wszak umiejętna kampania wyborcza  wszystkie moralne dylematy potrafi pokonać.
Rzekoma wiara ustawodawcy, że szereg się oczyści wskutek społecznego ostracyzmu czy wolności wyboru, to bajka dla naiwnych, którą opowiada się przy każdej okazji, gdy wścibscy ujawniają kolejnego kapusia. Rozlega się wrzask, który ma zagłuszyć prawdę. Szermuje się niebezpieczeństwem polowania na czarownice, utratą wspaniałych naukowców, niszczeniem symboli narodowych itp. itd. Ech, szkoda czasu na przytaczanie argumentów, bo społeczeństwo zna je na pamięć.
 Wszelkie próby rozwiązania tego problemu, zdaniem dyskutujących w programie, świadczą o bezradności ustawodawcy. Nawet prof. Kulesza rozłożył bezradnie ręce, choć Janusz Kruk TW „Nowak",  dawny student profesora, donosił z ochotą również na niego.
I tak się nam przez prawie 20 lat ciągnie ten smród i niszczy Polskę, a nikt nie chce zająć się skuteczną dezynfekcją, bo podobno nie ma na to dobrego dezodorantu, choć ja naiwnie sądzę, że to strach  i układy paraliżują wszelkie próby rozliczenia się z przeszłością.
Dobrze, że choć w opinii, iż  problem ten trzeba jakoś rozwiązać, goście Wiśniewskiego byli zgodni. Na bezrybiu i rak ryba.
Wcale mnie to jednak nie cieszy, ponieważ zapamiętałam też opinie młodych ludzi, których pytano czy ujawniliby nazwisko donosiciela, gdyby to ich dotyczyło. Co prawda, cieszyć się można, że nie było żadnego głosu rozgrzeszającego donosiciela, ale bić na alarm powinniśmy z innego powodu. Nie  wszyscy bowiem rozmówcy z ochotą upubliczniliby nazwisko takiej osoby.
Podane uzasadnienie powinno stać się ostatnim dzwonkiem dla ludzi mediów, którym jeszcze na Polsce zależy.
Rośnie nam  pokolenie, które na szczęście jeszcze wie, że współpraca z SB była czynem haniebnym, ale gotowa jest milczeć, bo  boi się potępienia i posądzenia o brzydkie intencje czerpania własnych korzyści z faktu ujawnienia swego TW.
Młodzi ludzie nie są, okazuje się, tak podatni na argumentację salonów broniących Wolszczanów.  Potrafią wyciągać wnioski i widzą, że tak jak w przypadku „Piwnicy pod baranami" winien był nie TW, lecz  Leszek Długosz, który ośmielił się potępić donosiciela. To jego spotkał towarzyski ostracyzm, a nie Michała Ronikiera. On  dla Nyczka „pozostał dobrym człowiekiem, niezależnie od tego, że jest świnią".

Kiedy o tym wszystkim myślę,  powraca w moich myślach Epilog z „Innego świata" Gustawa Herlinga Grudzińskiego.
Syn bogatego kupca z Grodna - komunista z przekonania - „Jewriej", jak go czule nazywali więźniowie, by ratować się przed śmiercią przy wyrębie lasu w syberyjskiej tajdze, składa fałszywe donosy na czterech współwięźniów, Niemców. Oni zginęli, utalentowany architekt przeżył.  Liczył na zrozumienie u autora, bo ten przecież cudem tylko przeżył piekło Jercewa. Wierzył, że usłyszy tylko jedno słowo od Grudzińskiego - ROZUMIEM- a jednak nie usłyszał. To jeden z powodów, dla których książka „Inny świat" czekała na publikację we Francji przez 35 lat, a w Polsce nigdy salon  Grudzińskiemu tego „Epilogu" nie wybaczył.
Po latach w wywiadzie udzielonym Włodzimierzowi Boleckiemu Herling Grudziński powie:
„Dla nas wszystkich łagierników, donos był zbrodnią potworną. /.../świat totalitarny został co prawda pokonany , ale bardzo głęboko wniknął w ludzi i pozostawił w nich swoje ślady"/.../Moja nadzieja w tym, że młodzi ludzie, którzy kształtują się w wolnym świecie, nie będą mieli tego garbu, że będą innymi ludźmi. Słowem, że ich system wartości będzie normalny, że potrafią ocenić, czym jest donos i nie będą go relatywizować, bo w tym jest największe niebezpieczeństwo."
Wydaje się, że z oceną donosicielstwa młodzi ludzie radzą sobie niezgorzej, ale kto im pomoże, by mieli odwagę mówić o tym głośno i nie bać się  nagonki, jaką rozpętano wobec  Cenckiewicza i Gontarczyka?

czwartek, 9 października 2008

Dziennikarskie "merdanie ogonkiem"

Widać mój organizm broni się przed potokiem wypowiadanych przez polityków słów, bo ostatnio przy moim zmywaku wolę spoglądać na zamglone jesienne niebo, podziwiać złote liście zaglądających do kuchni gałązek winogrona i ucinać sobie „dyskusje" z moim jamnikowatym  kundelkiem, niż rozmyślać o czymś, o czym jako zwykły przedstawiciel demos nie mam bladego pojęcia.
Ten przynajmniej ze wszystkim, co mówię, zgadza się, merda ogonem i za kąsek mięsopodobnej kiełbasy gotowy jest uznać, że jestem od niego mądrzejsza. A jeśli nawet tak nie myśli i swoje wie, to w niczym się z tym nie zdradza, bo rozumie, że i tak nie ma ze mną szans, po co więc miałby tracić swoje pyszności z pańskiego talerza?

Niestety, o ile merdanie ogonkiem mojej psiny z krzywymi nóżkami całkiem mi odpowiada, a nawet sprawia  przyjemność, o tyle podobne zachowanie u ludzi, zwłaszcza jeśli są to usłużni  dziennikarze, nie tylko wyprowadza mnie z równowagi, ale wręcz budzi, delikatnie mówiąc, odrazę.
Przedwczoraj Prezydent ogłasza, że zwróci się do senatu w sprawie referendum na temat służby zdrowia, a już następnego dnia usłużny dziennikarz w Teleekspresie daje popis swych umiejętności manipulowania opinią społeczną. Odwiedza szpital, który chyba już jest spółką (tego dokładnie niestety dziennikarz nie zdążył mi wyjaśnić) i dzięki temu nie jest zadłużony.  Pacjenci zadowoleni z leczenia nie wiedzą czemu jest im tak dobrze i tkwią w zupełnie irracjonalnym lęku przed prywatyzacją służby zdrowia. (Wiem, wiem, to nie prywatyzacja, to komercjalizacja.)  Oświecony reporter w  ekspresowym skrócie wykazał, jak głupim może być pacjent i dlaczego nie warto pytać się go o zdanie.
Rzeczywiście, przyznaję mu całkowicie rację, pacjent, ten obecny i ten przyszły to skrajny idiota. Niczego nie rozumie. Jak mu wytłumaczyć, że spółka handlowa, jaką stanie się przechodnia, szpital stacja krwiodawstwa, Sanepid, wreszcie nie będzie topić jego pieniędzy w jakieś tam przeszczepy, skomplikowane operacje, naświetlania chorych na raka czy zakładanie bajpasów? Nigdy już nie zabraknie krwi dla umierających, bo stacji jak każdej handlowej instytucji będzie zależeć, by sprawnie obracać darem życia. A jak zabraknie limitów na igły - jednorazówki to przyoszczędzi. Bank pochwali a starosta poradzi, by zamiast zajmować się zawałem i tracić społeczne pieniądze, lepiej operować wady nosa i odsysać tłuszcz ze zbyt grubych pośladków. A w ogóle, jak się nie uda, to zawsze będzie można się pozbyć udziałów i po kłopocie.
Skoro pacjent jest głupi, można by go poinformować, wytłumaczyć, wyjaśnić, ale po co? W kolejce do udziałów stoją już przecież kolesie Sawickiej, więc i może dziennikarzowi też jakieś uznanie będzie się należało za refleks i celną argumentację. Nie jestem aż tak złośliwa, by nazywać to „merdaniem ogonkiem",  nie skądże znowu, gdzieżbym śmiała!
Machnęłam ręką, a piesek łapką, z całkowitym zrozumieniem i zabrałam się za ćwiczenie oddechów, by z nadmiaru emocji nie narazić przyszłej zdrowotnej spółki handlowej na pogłębione zadłużenie.
Niestety, dziś też nie było mi dane oddychać spokojnie. Diabeł podkusił i zajrzałam na stronę Rzepy. A tam czarno na białym, jasno i klarownie wyjaśnia mi  Marek Migalski, że referendum to szkodliwa głupota, której on stanowczo jest przeciwny. http://www.rp.pl/artykul/9157,202084_Marek_Migalski__Referendum__czyli_jak_podzielic_Polakow_.html
„Czy naprawdę większość z nas jest kompetentna, by sensownie wypowiedzieć się w sprawie traktatu lizbońskiego, prywatyzacji służby zdrowia czy też zalet i wad wprowadzenia w Polsce euro? Przecież jasne jest, że są to tak skomplikowane zagadnienia, iż wyborcy w swych decyzjach nie będą się kierować wiedzą na ten temat (bo jej mieć nie będą), ale wskazaniami swoich ulubionych polityków i mniemaniami wypracowanymi na podstawie swych politycznych sympatii".

Panie Migalski, zgadzam się z Panem całkowicie! Nie jestem kompetentna, by tak uczone wywody na temat szkodliwości demokracji bezpośredniej komentować,  przecież ona nie dla baby przy zmywaku. Biorę sobie mocno do serca moją niekompetencję i zapisuję godny Nobla wniosek demokratycznej myśli wykutej przy redakcyjnym komputerze:
„Choć wiem, jak kontrowersyjnie to zabrzmi, ale oddajmy sprawy rządzenia w ręce polityków - zrobią to bardziej kompetentnie i mniej konfrontacyjnie. My zaś, jako demos, bacznie się im przypatrujmy, kontrolujmy i głosujmy w wyborach na najlepszych".
                             
Zawstydzona moim demokratycznie wybujałym ego, pocałowałam psa w czarny nosek,  a merdanie ogonkiem wynagrodziłam  podwójną porcją kiełbasy i zajęłam się podziwianiem jesiennych róż w sprywatyzowanym ogrodzie.