wtorek, 14 września 2021

Hildebrand o miłości

Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali. J 13, 34 - 35

Słowa wypowiedziane przez Jezusa do Apostołów podczas Ostatniej Wieczerzy odnajdujemy w licznych utworach literackich i rozprawach teologicznych. Są one powszechnie cytowane, analizowane, a jednak wciąż kryją tajemnicę. Bo czym jest miłość? Jest nakazem, obowiązkiem tylko chrześcijanina? Czy dotyczy obowiązku kochania nawet wroga? A może jest tylko złudzeniem wynikającym ze zmysłów, tęsknotą za szczęściem? Kogo obdarzamy miłością i dlaczego? Czy miłości można się nauczyć, można ją doskonalić jak sztukę czy rzemiosło, jak podpowiada Erich Fromm? I wreszcie pytanie najważniejsze – Czy bez miłości można żyć?

Karkołomnym, wydaje się, zadaniem poszukiwanie jednej odpowiedzi, poszukiwanie prawdy o miłości. Czy może w tym poszukiwaniu pomóc dociekanie odpowiedzi na pytanie - Czym na pewno nie jest miłość?
Takiej właśnie fenomenologicznej metody redukcji podjął się niemiecki filozof, teolog katolicki, Dietrich von Hildebrand w swojej pracy Istota miłości.

Niestety, kto chciałby w języku polskim poznać bliżej życiorys myśliciela, srodze się zawiedzie. Poza powtarzanymi ogólnikami, niewiele dowie się o jego młodości, studiach, filozoficznych, zainteresowaniach, kontaktach z Edmundem Husserlem czy filozofią Maksa Schelera.

Przypomnijmy więc to, co jest istotne dla zrozumienia Istoty miłości.

Tak to się czasem zdarza w rodzinach obojętnych religijnie, a taką była formalnie protestancka rodzina Dietricha, że któreś z dzieci poszukuje wiary i religii, w której mogłoby się odnaleźć w dorosłym życiu. Konsekwencją tego było nawrócenie. W 1914 r. wraz z żoną przeszli na katolicyzm.
Nie był to akt emocjonalny, lecz przyjęcie prawd wiary głęboko przeżywanych. Do końca swych dni przyjmował Komunię świętą każdego dnia. Trzeba też pamiętać, że wymagało to odwagi, ponieważ spotkał się wówczas z ostracyzmem części rodziny, przyjaciół i środowiska naukowego.
Z radykalizmu wiary wynikała też jego postawa wobec komunizmu i nazizmu. Nie ukrywał, że hierarchowie Kościoła nie dość mocno i zdecydowanie potępiają obie ideologie. Bronił też publicznie encyklikę Ojca Świętego Pawła VI ”Humanae Vitae” - O zasadach moralnych w dziedzinie przekazywania życia ludzkiego.
W wyniku jawnie wrogiej postawy wobec zbrodniczych ideologii został w 1935 na Uniwersytecie we Wiedniu pobity przez studentów.
Kiedy Austrię wchłonęła III Rzesza, wyjechał do Szwajcarii, a potem do Francji. W Tuluzie wykładał na Katolickim Uniwersytecie. Niemiecka okupacja Francji zmusiła go do ucieczki z rodziną najpierw do Portugalii, następnie do Brazylii, by wreszcie osiąść w Nowym Jorku.
W wieku 71 lat po przejściu na emeryturę poświęcił się pracy naukowej. Polskim czytelnikom dotychczas znany jest z takich książek jak: „Przemienienie w Chrystusie”, „Serce”, „Rozważania o uczuciowości ludzkiej i uczuciowości Boga-Człowieka”, „Koń Trojański w Mieście Boga”, „Spustoszona winnica”, „Czym jest filozofia?”, „Sztuka życia”, „Małżeństwo”, „Liturgia a osobowość”.

Teraz otrzymujemy od Wydawnictwa Fronda jego dzieło życia, nad którym pracował od 1958 roku. Pierwsze wydanie Istoty miłości ukazało się w 1971 i zostało przyjęte entuzjastycznie.

Filozof, teolog w jednej osobie rozróżnia różne rodzaje miłości; małżeńską, rodzicielską, miłość dzieci do rodziców, braterską. Wszystkie, jego zdaniem, wypływają przede wszystkim z miłości afektywnej, miłości serca, a szczytem jej jest agape – miłości Boga do ludzi i ludzi do Boga.
Szczególną zasługą Hildebranda jest pokazanie miłości małżeńskiej jako tej, która zawiera jej istotę tj. wartości, dla których pokochaliśmy i ofiarowaliśmy drugiej osobie siebie. Związek dwojga osób w sakramencie małżeństwa nie jest więc tylko związkiem w celu prokreacji, jak dotychczas definiowano małżeństwo. Nie jest tylko aktem woli niezależnym od zachwytu drugą osobą czy odwzajemnieniem wobec osoby, która nas kocha. Temat ten z pewnością każe się czytelnikom zatrzymać i przemyśleć obecne postawy i definicje miłości małżeńskiej.

Czytelnicy, którzy zetknęli się z twórczością Dietricha von Hildebranda wcześniej, nie powinni mieć trudności z właściwym odczytaniem poglądów XX-wiecznego Doktora Kościoła – jak mawiał o nim papież Pius XII.
Dla tych, którzy sięgną po Istotę miłości ze względu na zainteresowanie tematem, tłumacz ks. dr Wojciech Paluchowski CM poprzedził tekst autora Studium wprowadzającym Johna F. Crosby’ego, ucznia Dietricha von Hildebranda. Jego syn John Henri Crosby jest pomysłodawcą „Projektu Hildebrand” dotyczącego odnowy kultury i obejmującego publikacje, wydarzenia, stypendia i zasoby internetowe czerpiące z myśli i świadectwa Dietricha von Hildebranda.

http://www.hildebrandproject.org/

"Studium..." przybliża czytelnikowi zarówno genezę Istoty miłości, w tym wcześniejsze dzieła Hildebranda dotyczące miłości, jak i filozofię, na której opierał się on w swojej analizie.
Dla tych, którzy znają wcześniejsze pisma Hildebranda, zawarte tu refleksje mogą się okazać interesujące na tyle, na ile przyczynią się do usytuowania Istoty miłości w kontekście całej jego filozofii. Drugim celem tego wprowadzenia jest ukazanie powiązań, jakie istnieją pomiędzy dziełem Hildebranda a niektórymi współczesnymi dziełami fenomenologicznymi na temat miłości, szczególnie związków z filozofią miłości Jean-Luca Mariona – wyjaśnia John F. Crosby.
We wcześniejszych swych dziełach pisarz za punkt wyjścia obiera filozofię wartości według Maksa Schelera. Jest to jeden z najważniejszych kluczy dla zrozumienia dociekań i poglądów etycznych Hildebranda.

Miłość bowiem definiuje on jako odpowiedź na wartości, które odkrywamy w osobie kochanej.

Tylko że przy takiej definicji rodzą się pytania. Czym jest wartość, czy jest ona subiektywna czy obiektywna? Czy wynika z podzielania wartości przez nas, czy kochamy, bo jesteśmy obdarowywani i zachwyceni wartościami, których do tej pory nie znaliśmy? Jak odpowiadamy na miłość? Co zawiera wartość oprócz piękna? Czy miłość można utożsamiać z poczuciem szczęścia? A co z wartościami negatywnymi? Czy one należą do istoty miłości? Na te pytania, między innymi, znajdziemy odpowiedź w książce Istota miłości.

Crosby swoje "Studium wprowadzenia" kończy rozważaniami na temat współczesnej krytyki poglądów Dietricha von Hildebranda, w tym najostrzejszej w swej wymowie Jeana-Luca Mariona. Dla współczesnych czytelników, zainteresowanych tematem, zapewne będzie to ważna wskazówka.

Hildebrand swoje dzieło rozpoczyna od PROLEGOMENY czyli słowa wstępnego, w którym zdecydowanie w badaniach istoty miłości odrzuca analogię.
To ewidentny i całkowity nonsens, by uwzględnianie tego, co świadome w odniesieniu do bytu, do natury którego należy bycie świadomym, uważać za „pogrążanie się w tym, co psychologiczne”. Takich aktów jak chcenie, miłowanie, radowanie się, smucenie czy żałowanie czegoś, nigdy nie można poznać w ich istocie, wychodząc tylko od mniej lub bardziej odległych analogii, zamiast od samych tych aktów w ich dosłownym i właściwym sensie; od tych aktów, które są nam, jako takie, dane bezpośrednio.
Za błąd uważa też, między innymi, stwierdzenie, że kochamy innych, bo kochamy siebie. Tu niecierpliwy czytelnik zapewne natychmiast zapyta: A co z przykazaniem - Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego? (Odpowiedź znajdzie w rozdziale VII, p. 11.)

Dla studentów filozofii Prolegomeny to doskonały sposób na zapoznanie się z metodą badawczą Hildebranda, jej celem, do którego dąży i porównania z innymi metodami badawczymi fenomenologów od Husserla począwszy, a przy okazji konfrontacji z nimi swoich poglądów.

Spis treści, zamieszczony na początku książki sprawia, że każdy może odszukać to, co go szczególnie interesuje.
Nie przez przypadek zamieściłam na początku cytat z nowego przykazania, które dał Jezus Apostołom.
Czytając książkę czekałam na odpowiedź, czym w swej istocie jest miłość do bliźniego, którego nie znam osobiście. Czy bliźnim jest też wróg napadający na moją ojczyznę, morderca? Czym jest miłość Boga do nas i nasza do Niego?
Wielokrotnie czytałam uprzednio, że miłość do Boga to nic innego, jak zachowywanie Jego przykazań. I wielokrotnie też słyszałam w kościele fragment Ewangelii według św. Mateusza, że mamy kochać nawet wroga i za niego modlić się.
Jak rozumie to Hildebrand?
Po pierwsze – miłość bliźniego wynika z faktu, że został on stworzony na obraz i podobieństwo Boga.
Po drugie – miłość bliźniego wypływa z miłości Boga do nas. By to zrozumieć trzeba przedrzeć się przez wszystkie czyny bliźniego, które wywołują w nas oburzenie, gniew, wstręt i odrazę.
Pokonujemy to wszystko, by dotrzeć aż do miejsca, w którym ten ktoś znajduje się w obliczu Boga. Bowiem, jeśli nawet neguje on istnienie Boga, to i tak Bóg również do niego zwraca się z pytaniem: „Adamie, gdzie jesteś?

Przyznam, że w tym miejscu nie przekonał mnie teolog. Być może dlatego, że użył tu dla uzasadnienia przykładów literackich, a nie postaci zbrodniarzy takich jak choćby komendanci komunistycznych łagrów czy nazistowskich obozów śmierci.
Rozumiem słowa Jezusa, który przypomina, że nie jest sztuką kochać przyjaciół, ale wznieść się na szczyty idealnej miłości, gdzie człowiek spotyka się sercem z miłością Boga potrafią chyba tylko święci.

Zapewne lektura ta będzie dla wielu czytelników, tak jak i dla mnie, punktem odniesienia w szukaniu odpowiedzi.
Niestety, muszę przyznać, że nie jest to lektura łatwa. Trudności nastręcza ogrom zagadnień, które drogą redukcji prowadzą do zrozumienia istoty miłości. Zrozumienia nie ułatwia tłumaczenie.
I tu mam największe pretensje zarówno do tłumacza jak i wydawcy. Wydawnictwo Fronda proponuje nam ambitne książki, głównie jednak są to pozycje popularnonaukowe. Dlatego też ma różnych czytelników o różnym poziomie znajomości języków obcych, w tym łaciny. Dodatkowo słownictwo obce ma różne znaczenia, trudno bez indeksu najważniejszych terminów poradzić sobie z dokonywaną przez Hildebranda filozoficzną analizą i wyłuskać z niej istotne treści.
Przy takim, np. fragmencie chciałoby się zakrzyknąć. Drogi Tłumaczu, nie można by to napisać prościej tak, ażeby nie trzeba było wertować słowników, tylko skupić się na czytaniu?
Zauważyliśmy, że to oddanie siebie ma miejsce nie tylko w przypadku moralnego postępowania, lecz także we wszystkich kontemplatywnych odpowiedziach na wartości moralne; szczyt swój osiąga ono w miłości do Boga. Jednak widać tu jasno i wyraźnie, że do owej miłości względem Boga, w której sprawą podstawową jest oddawanie Mu czci, przynależy również tęsknota za ścisłą więzią i za najwyższym „frui”. W sposób jednoznaczny dochodzi to do głosu w obrębie tej podstawowej prawdy, że similitudo Dei (a także zawierające się w niej glorificatio Dei) stanowi dla człowieka jego finis primarius ultimus, zaś beatitudo (a więc rozkosz zawierająca się w visio beatifica) to dla niego finis secundarius ultimus.
Zapewne trzeba Istotę miłości czytać rozdział po rozdziale uważnie, nie śpiesząc się z przewracaniem kartek. Nieodzownymi też będą słowniki; filozoficzny i języka łacińskiego.
Może to i dobrze, że nie jest to książka łatwa i przyjemna, taka do poduszki, bo zmusza do refleksji i poszerzania wiedzy również w zakresie języka filozoficznego. Czy będzie to lektura dla zwykłch czytelników interesujących się filozofią? Czy będzie ona obowiązkowa dla studentów teologii? Pokaże czas.

Dietrich von Hildebrand, Istota miłości, Wydawnictwo Fronda, 2021

_______________________________________________

Ilustracja:https://www.wydawnictwofronda.pl/cache/files/1120994723/okladka-hildebrand---w-480-h-600.jpg

Zapraszam do słuchania
audycja 1277 (czwartkowa)

czwartek, 15 lipca 2021

Przywiązanie do Sodomy

Ziemię pokryła brązowa odrażająca maź. A do anielskich nozdrzy docierał odrażający smród. Szef anielskiego wywiadu Rafał zarządził śledztwo i wysłał na Ziemię Alfa i Kecefa.

Kiedy zanurzyli się w cuchnącą otchłań i wylądowali w centrum miasta, oczom im ukazał się potworny widok.
Na ulicach czołgali się młodzi i na oko zdrowi ludzie, niezdolni do utrzymania własnego ciężaru. Palili hasz, trzymając między kolanami żebracze miseczki. Pod rozchełstanymi, sztywnymi od błota ubraniami widać było prowokujące tatuaże, które zmieniały ich ciała w żywe afisze. Bezkształtne samice powolnie kołysały obleczonymi w pstrokate szmatki tyłkami. Kosmaci samcy podrygiwali, potrząsając obwisłymi cyckami i opiętymi w kalesony genitaliami.
A kiedy tak ten orszak samic i samców sunął ulicami wrzaskliwie domagając się prawa do propagowania własnego stylu życia i dotarł do ratusza, przywitała ich z szacunkiem rada miejska przyjmując do pilnego rozpatrzenia ich postulaty.
Ale nie ten widok był jeszcze najstraszniejszy.
Nad brzegiem kloacznych dołów jeszcze nie w pełni rozkwitłe, ale już ciężarne dziewczęta za pomocą żelaznych haków wyrywały ze swych wnętrzności płody i wrzucały je do ścieku – opowiada anioł.
Kiedy aniołowie wrócili do nieba i zdali raport, postanowiono wysłać ich jeszcze raz, by sprawdzili czy wśród tych taplających się w mazi brudu nie znajdą się tacy, którzy mogą podjąć działania uzdrawiające. Szanse były znikome, co potwierdził swoim śledztwem sam Abraham, ale należało próbować.
Kiedy aniołowie wrócili na Ziemię było jeszcze gorzej.
Mieszkańcy Sodomy znudziwszy się rozpustą, sięgnęli po okrucieństwo. Postanowili „dopaść tego, co nieuchwytne, zapanować nad tym, co wolne” i zaatakowali anielskich przybyszów.
W obronie ich stanął pijaczyna Lot, który udzielił im gościny. Nie był lepszy od mieszkańców, ale rokował nadzieję, że może się zmienić.

Dalej wiecie, jak to się skończyło, bo opowiadanie Władimira Wołkoffa „Anielska sól” z „Kronik anielskich” jest to uwspółcześniona parafraza opowieści biblijnej z Księgi Rodzaju. Same „Kroniki anielskie” wydane zostały po raz pierwszy w 1997r. Polskie wydanie ukazało się w 2007 r.
Opis Ziemi zalanej mazią brudu rozpusty i okrucieństwa nie zdezaktualizował się. Wprost przeciwnie, w przypadku Polski wydaje się proroczy.
Tak, pod tym względem w stosunku do Zachodu jesteśmy zapóźnieni. Tylko czy na pewno chcemy w tym wypadku go gonić?

Obrazy żywcem przeniesione z parad równości oglądamy dziś na polskich ulicach, a wszelkie nieśmiałe protesty są kwitowane cenzurą, ignorowane przez sądy. I nie ma co ukrywać, doskonale służą politykom do wywoływania emocji i podziałów.
Gdyby tylko o to pisarzowi chodziło, to może warto byłoby przeczytać opowiadanie jedynie jako ciekawostkę i stwierdzenie, że nic nowego, czego nie byłoby w przeszłości, nie przedstawia.
A jednak warto zwrócić uwagę na wrzucane w tekst, jakby na marginesie zdania, które są oceną opisywanych zdarzeń. Cytuję tu jeden z przykładów, w którym anielski narrator ocenia, ale i przywraca normalność.
Cóż za karykatura! Istoty te używały siebie wzajemnie bez opamiętania i odpychały się ze złością z powodu wzajemnego pożądania. Prawdziwa miłość to relacja, to dystans. Tu była sklejeniem, zespoleniem i splątaniem ciał – trzydziestogłowej bestii.

Najmocniejsza, najbardziej oskarżycielska jest końcowa scena. Wszyscy pamiętamy, że Lot miał wyjść z miasta z rodziną, nie oglądając się za siebie. Żona Lota nie wytrzymała i obejrzała się. Ciekawość zamieniła ją w słup soli.
Wołkoff dopowiada; to nie była tylko ciekawość. Tam, w Sodomie może i było źle, ale to był jej świat.

Wyrwała dłoń z ręki męża:
- Poczekaj chwilę, muszę tylko wrócić po...
Obróciła się na pięcie i otworzyła oczy.
Był ranek. przed nią rozciągała się olśniewająca pustynia. Spod niej unosiła się tylko mgła – to parowała woda z anielskich łez. Trzeszczały pokryte warstwą soli palmy. Na ziemi leżała przyobleczona w sól lalka. /.../ W powietrzu unosił się słony pył. Oczy żony Lota pochwyciły go w locie niczym dwa wiry. Nie miała nawet czasu krzyknąć. Była już tylko słupem soli”.

Jak nasza historia zakończy się? Zdążymy krzyknąć?

_______________________________________________

Ilustracja: Lot

Zapraszam do słuchania
audycja 1261 (czwartkowa)

środa, 7 lipca 2021

„Dla świętego spokoju”

Od kilku dni media społecznościowe nie żyją niczym innym jak przyjazdem Tuska. Podniecenie tym faktem podtrzymuje zarówno Platforma Obywatelska jak i media publiczne sprzyjające Zjednoczonej Prawicy.
Dzieje się tak, moim zdaniem, z dwóch powodów. Dla opozycji to próba wydostania się z dna i wywoływanie nastroju kłótni i podziałów społecznych z nadzieją, że powtórzy się rok 2007 i Polacy powiedzą, że mają dość, chcą spokoju, powrotu do normalności, a nie ciągłych awantur. W tle bowiem trwa usilna praca wyciągania ze ZP poszczególnych posłów tak, aby rząd mógł już co najwyżej administrować a nie reformować. A najlepiej, by doszło do przedterminowych wyborów.
Tę atmosferę nie gaszą media publiczne, bo w sposób mistrzowski Public Relations połączył odwiedziny Tuska z oskarżeniem Sławomira Nowaka. Tego chyba otoczenie byłego premiera nie przewidziało.
Jest też okazja do przypomnienia, jakie fakty, jakie zarzuty wobec rządu Tuska zadecydowały, że Polacy w większości powiedzieli - dość i dwukrotnie zagłosowali na PiS dając możliwość samodzielnych rządów. Tę możliwość niszczą jednak wewnętrzne konflikty i sytuacja międzynarodowa, w tym presja KE.
Nikt nie ma wątpliwości, że Tusk nie tyle chciał, ile musiał przyjechać i grać rolę męża opatrznościowego. Kwity, jakimi zapewne macha mu przed nosem Merkel a i Kreml w związku z katastrofą w Smoleńsku i aferami mafijnymi, nie dały mu wyboru.
Czy udało mu się zmobilizować i zradykalizować elektorat opozycji? To pokażą sondaże, o ile nie będą robione na zamówienie. W co należy jednak wątpić. Dlatego też nie warto nimi sugerować się i traktować je zbyt poważnie.

Ale jedno na pewno mu się udało. Swoim przyjazdem przykrył konwencję PiS.
Dobrze to czy źle?
To się okaże jesienią. Zapewne wszystko odbywa się według zaplanowanego scenariusza. I tu PiS jest o kilka długości przed opozycją.
Wygodniej też jest uniknąć szerokich publicznych dyskusji na zadane przez Jarosława Kaczyńskiego pytanie: Dlaczego mimo niewątpliwych sukcesów, jakie odniosła od 2015r. formacja ZP z Prawem i Sprawiedliwością na czele, wyniki sondaży są niższe niż sukces wyborczy.
Wśród przyczyn znalazł się covid. Tematu prezes nie rozwinął, nie powiedział, co konkretnie miał na myśli; perturbacje polityczne i gospodarcze czy nastroje społeczne związane nie tylko z restrykcjami sanitarnymi, ale również z kampanią szczepionkową i tzw. paszportami covidowymi.
To ja jako szary obywatel mojej Ojczyzny powiem Prezesowi, dlaczego epidemia przysłania, ku radości opozycji, sukcesy obozu rządzącego. Nie jestem ekspertem, więc można moją opinię blogera po prostu zlekceważyć, co niektórzy posłowie na Twitterze już dawno zrobili, wyciszając lub blokując moje komentarze.

1. Wystarczy porównać pierwsze zamknięcie Polski przez ministra Szumowskiego z działaniami min. Niedzielskiego, by mieć pewność, że Polacy to nie warchoły, którzy łykają wszystko, by zepsuć wielomiesięczny wysiłek rządu w zminimalizowaniu rozmiarów epidemii.

2. Potraktowano nas jak tłumoków, których można zastraszyć restrykcjami rodem z PRL. (zakaz wchodzenia do lasów, słynne 5 osób przy stole wigilijnym i zamknięcie cmentarzy).

3. Nieprzemyślane decyzje urzędnicze (To co byśmy jeszcze zamknęli?) doprowadzanie do bankructwa drobnych przedsiębiorców, którzy oparli się w swojej działalności na bankowych kredytach.

4. Zwykłe kłamstwa i manipulacje. Sztandarowy przykład kłamstwa premiera przed wyborami prezydenckimi, a przykład manipulacji to cyniczna wypowiedź rzecznika MZ; była marchewka teraz kij.

5. Ściganie za brak maseczki, bezprawne karanie mandatami i jednocześnie pozwolenie na marsze „wściekłych macic”.

6. Niczym nie uzasadnione wyjątkowe restrykcje wobec Kościoła katolickiego.

7. Zamknięcie szkół i uczelni, nauczanie zdalne.

8. Wszystko to byłoby do przeżycia jednak, gdyby nie wstrzymanie leczenia innych chorób, walki z amantadyną, restrykcji dyscyplinarnych wobec lekarzy, którzy nie zgadzają się z opiniami Rady Medycznej (na gębę, bo żadnych protokołów ze spotkań nie ma), cenzurowanie i zamykanie niewygodnych programów.

Dziś okazuje się, że było 150 tys. zgonów więcej niż w latach ubiegłych właśnie z powodu leczenia teleporadami i procedurom przyjmowania w nagłych wypadkach chorych do szpitala. Okazało się też, że liczba zgonów była przez ministerstwo zaniżana w porównaniu do danych GUZ.
Kwarantanny doprowadziły do tego, że Polacy zaczęli zamawiać prywatne testy i leczyć się sami zdobywaną z zagranicy amantadyną.
Efektem decyzji, które miały nas zatrzymać w domach, była rosnąca szara strefa w usługach.
Czy można było inaczej?
Myślę, że tak. Rząd poszedł po najmniejszej linii. Konstytucję wrzucił do kosza, pod naciskiem sądów, które anulowały mandaty, przedstawił w Sejmie ustawy nadające restrykcjom moc prawną.

Ale jest stokroć ważniejsze pytanie, które dziś Polacy sobie zadają; Rząd wykonuje polecenia Rady Medycznej, a czyje polecenia wykonuje Rada Medyczna?

Dziś też mamy powtórkę z roku 2020 tylko, że my jesteśmy już inni. Dokonała tego tępa propaganda szczepionkowa i zaprzeczanie oczywistym faktom takim choćby jak ten, że szczepionka jest w fazie badań, że przetestowano ją w ograniczonym zakresie, a koncerny nie biorą odpowiedzialności za skutki szczepień.
I tu znowu posłużono się kłamstwami i manipulacją. Dziś sowicie opłacone na bilbordach hasło premiera „Ostatnia prosta” zostało zamienione w straszenie kolejną mutacją wirusa i powrotem do obostrzeń jesienią. Rzekomo dobrowolne szczepienie przerodziło się w akcję wymuszania szczepień, choć do tej pory nie ma ustawy o odszkodowaniach w przypadku powikłań.
W tej akcji szczepionkowej posunięto się też do decyzji mogącej w przyszłości okazać się zbrodnią na dzieciach. Tłumaczenie, że w ten sposób dzieci zaszczepione ochronią starszych ociera się już o argumentację Mengele. Takich eksperymentów zabrania prawo międzynarodowe.
Wszystko to budzi emocje, które Polacy wyładowują w sondażach. I nie ma się co dziwić.

Na koniec władzom politycznym PiS chciałabym zadać pytanie. Czy nie dziwi ich, że na dwa dni przed kongresem partii min. Niedzielski oraz doradcy z Rady Medycznej – Horban i Gut rozpętują burzę w mediach społecznościowych zapowiedzią 3 trzeciej dawki szczepionki, być może już płatnej i możliwością wprowadzenia obowiązkowego szczepienia? Czy nikogo w PiS nie dziwi kolejny występ premiera Mateusza Morawieckiego, który jakby nigdy nic innego do tej pory nie mówił, zapowiada powrót do restrykcji jesienią?
Do tej pory mówiono nam, że szczepionka gwarantuje koniec epidemii, dziś słyszymy od premiera rządu Zjednoczonej Prawicy, że powinniśmy się szczepić po prostu dla świętego spokoju. To może dla świętego spokoju tak odwołać epidemię i wraz z nią ministra, który traktuje społeczeństwo jak gówniarzy?

_______________________________________________

Ilustracja:https://e-sochaczew.pl/static/files/forum/500/cnt_7061_covid.jpg

Zapraszam do słuchania
audycja 1259 (czwartkowa)

czwartek, 17 czerwca 2021

Kościół Putina

„W pokoju znajdują się dwie matki, dwie córki, jedna babka i jedna wnuczka; ile to w sumie osób?”

Taką to oto zagadką profesor Piotr Piotrowicz, fizyk zajmujący się fizyką metafizyczną, bohater opowiadania Dowód z opowieści Władimira Volkoffa Kroniki anielskie udowadnia, wbrew wyznawanemu przez siebie ateizmowi, istnienie Boga, konkretnie – istnienie Boga w trzech Osobach.
Dzieje się to wszystko w obecności tragicznej postaci prawosławnego popa, którego czekista traktuje jak psa, by wymusić zeznania. Na obficie zakrapianą kolację przyprowadza go skutego łańcuchami, spragnionego i głodnego.
Kiedy profesor z zapałem wyjaśnił, zamroczonym alkoholem biesiadnikom, na czym polega uniwersalne równanie na przykładzie owej zagadki, „zapadła cisza. A siedzący pod stołem ksiądz szczeknął:
- Właśnie dowiodłeś istnienie Boga, łajdaku”.

I ten oto dowód fizyka mógł kosztować go życie. Zostaje doprowadzony do Iljicza. Spodziewa się najgorszego; przesłuchań, tortur śmierci w piwnicach budynku Wszechrosyjskiego Towarzystwa Ubezpieczeniowego. Tymczasem Illicz, po upewnieniu się, że faktycznie naukowiec jest w stanie udowodnić istnienie Boga, przywołuje Feliksa Edmundowicza, który jasno przedstawia nowy sposób walki z religią, z wiarą.

Jego plan jest jasny, skoro „wiara zakłada brak pewności./.../. Postanowiliśmy więc zniszczyć wiarę, która jako jedyna może doprowadzić do realizacji Bożego planu. Użyliśmy dostępnych środków - terroru, propagandy, infiltracji... Ale okazało się, że te środki, jakże skuteczne w walce politycznej /.../są zupełnie nieskuteczne w walce z wiarą. Wiara wciąż się nam opiera – wyjawia Feliks Edmundowicz.

Profesor na międzynarodowej konferencji prasowej ma wygłosić wykład i przekazać światu, że nie musi już wierzyć w Boga, bo Bóg istnieje. W zamian za to otrzyma trzymiesięczne wakacje w Soczi, a partia w tym czasie utworzy dla niego katedrę chrześcijaństwa bolszewickiego.

Niestety plany towarzysza Ilicza nie ziściły się za jego życia. Machina terroru w tym czasie pochłonęła 2691 księży, 1962 mnichów, 3447 zakonnic., obracały się w gruzy tysiące cerkwi, a dzieci recytowały z pamięci w szkołach - „„Elementy składowe człowieka o wadze 70 kg: mięśnie i skóra – 50kg, kości – 15kg, narządy wewnętrzne – 5kg, dusza – 0 gramów”.
Profesor też nie wypoczął w Soczi, zginął marnie, odarty z ciepłego płaszcza przez gang bezdomnych dzieci rewolucji.

Nie znam pisarza, który by z taką pasją i z takim znawstwem odsłaniał mechanizmy działania komunistów. Kto nie spotkał się jeszcze z twórczością Vladimira Volkoffa, ten nie zna prawdziwego oblicza czerwonej zarazy, choćby przewertował tysiące dokumentów. By zrozumieć istotę terroru komunistycznego nie wystarczy opisać zbrodnie, które są konsekwencją idologii.
Los Piotra Piotrowicza, bohatera opowiadania, nie był czymś wyjątkowym, posłużył jednak autorowi do pokazania obsesji bolszewików, by zdobyć nie tylko władzę, ale pokonać Boga i stać się „bogiem” dla swoich ofiar.

Jak mówi stare przysłowie, co się odwlecze nie uciecze. Ideę bolszewickiego kościoła bez wiary w istnienie Boga doskonale realizuje od wielu, wielu lat Władimir Putin. Modli się pobożnie w cerkwi, nie morduje i nie prześladuje hierchów. Kontrolowani od 1943r. dekretem Stalina kolejno przez NKWD/NKGB/ KGB nie stanowią zagrożenia dla władzy, wprost przeciwnie; stanowią narzędzie władzy Putina.
Nam czytelnikom opowiadania i obserwatorom poczynań współczesnych komunistów, ograniczających wolność religijną w związku z pandemią, pozostaje refleksja – czy przypadkiem nie tylko covidem zostaliśmy zaatakowani.

_______________________________________________

Ilustracja:własna

Zapraszam do słuchania
audycja 1253 (czwartkowa)

niedziela, 2 maja 2021

Habent sua fata libelli

Śmiech i kpinę wywołał filmik z przesłuchania „blondynek”, które nie wiedziały, kto napisał „Ogniem i mieczem”, a trudnością nie do pokonania było wymówienie nazwiska – Sienkiewicz.
Przyszło pocieszenie dla dziewczątek tyle pięknych co niedouczonych.
Nie czuj się gorszy, bo nie czytasz książek –ogłosił pewien redaktor, pewnej gazety.

Śmiejemy się, czujemy się lepsi, bo czytamy. Ubolewamy nad poziomem edukacji i stanem czytelnictwa w Polsce. Tymczasem, nierzadko cenne książki po śmierci właściciela lądują albo na śmietnisku, albo na bazarowych stoiskach, gdzie można je kupić za przysłowiowe grosze.
Nie będę się śmiać, bo problem nie do śmiechu. Jest źle. Gdzie przyczyna? Każdy zapewne ma swoje odpowiedzi.
Narzekamy na poziom debaty publicznej, śmiejemy się z ignoranctwa polityków, a zapominamy, że (parafrazując tekst z aktu powołania Akademii Zamojskiej) taka jest Rzeczpospolita, jakie jej młodzieży chowanie.
Tylko kto by dziś sięgał do mądrości oświecenia, czytał np. Stanisława Konarskiego - De viro honesto et bono cive ab ineunte aetate formando (Mowa jak od wczesnej młodości wychować uczciwego człowieka i dobrego obywatela)
Posłużyłam się tytułem łacińskim nie dlatego, że chcę się popisać znajomością tego języka. Daleko mi do tego, choć kończyłam polonistykę, a łacina była przedmiotem obowiązkowym.

Za to do niedawna sądziłam, że w Polsce wciąż łaciny uczą w liceach klasycznych i na różnych kierunkach studiów, mistrzowie. Sądziłam, że nie przeoczą oni żadnej książki, która pozwoli im i uczniom doskonalić język, poszerzać wiedzę.

W piątek, jak zwykle, byłam z mężem na targowisku. Nigdy nie omijamy stoisk z tanią książką, bo trafiają się naprawdę cenne pozycje. Tym razem natrafiliśmy na benedyktyńską wprost pracę, wydaną w 2008 r., którą kupiliśmy za jedyne 10 zł.
Jest to autorstwa Zbigniewa Landowskiego i Krystyny Woś Słownik cytatów łacińskich. Wyrażeń, sentencji i przysłów. Jednym słowem; łacina w mowie i piśmie.
...alfabetyczny zbiór łacińskich aforyzmów, zaklęć, napisów nagrobnych, epitafiów, „skrzydlatych słów”, popularnych wyrażeń, zwrotów potocznych, celnych wypowiedzi, które zadomowiły się w języku, terminów naukowych, logicznych i prawnych, złotych myśli, graffiti, sentencji, fraz i cytatów literackich oraz przysłów – dotyczących prawie wszystkich dziedzin życia i działalności człowieka – napisał w słowie Od autora Zbigniew Landowski.

Staranność wykonanej pracy zdumiewa. Słownik bowiem zawiera również przy każdym cytowanym wyrażeniu czy zwrocie informację o źródle, a także zaznaczoną sylabę akcentowaną i zapis fonetyczny tak, abyśmy mogli poprawnie przeczytać.
Ale to jeszcze nie wszystko. Praca zawiera Indeks haseł polskich. Możemy sprawdzić czy nasze aforyzmy, sentencje czy przysłowia pochodzą z łaciny. Dla pasjonatów jest też bibliografia.
Można podziwiać staranność, wręcz pietyzm w wykonaniu owego Słownika, a jednak książka, prawie że nieużywana przez właściciela, trafiła na targowisko za bezcen. Nikomu już nie była potrzebna? W żadnej bibliotece nie zmieściła się na półce w mieście, gdzie jest seminarium duchowne, a na uniwersytecie wydział teologiczny?

Sentencja łacińska, którą zacytowałam w tytule przypomina, że książki mają swoje losy, ulegają swemu przeznaczeniu . Jaki los był „Słownika cytatów łacińskich”, zanim trafił na półkę naszej domowej biblioteczki?

_______________________________________________

Ilustracja: własna

Zapraszam do słuchania
audycja 1242 (niedzielna)

piątek, 16 kwietnia 2021

Miód, piołun i trucizna

Nie da się ukryć, że Polska jest na zakręcie. Przysłowiowego konia z rzędem temu, kto wie, dlaczego Prawo i Sprawiedliwość wręcz w masochistyczny sposób niszczy swój dorobek i sukcesy. Niewiele wiemy, jaka jest rzeczywista sytuacja gospodarcza i finansowa Polski. Patrząc na ulice pełne samochodów hybrydowych, na osiedla z nowymi szeregowcami, na zabudowane jeszcze do niedawna łąki we wsiach w pobliżu miast, mamy się całkiem dobrze. Mało kto jednak zdaje sobie sprawę, że to wszystko na kredyty, które wielu będzie spłacać do końca życia. Nie wiemy też, jakie są prawdziwe zależności Polski od UE, nie mamy pojęcia, jak będzie wyglądała dalsza współpraca ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki, jak skończy się wojna z Rosją o Nord Stream2, która może zakończyć się blokadą Bałtyku. Jest wiele problemów, o których się nie pisze, nie dyskutuje dociekliwie i krytycznie.

Dyplomacja wymaga ciszy, ale i zaufania do władz. I z tym zaufaniem właśnie największy problem. Sprzeczne komunikaty, brak skutecznej reakcji na nieprawdziwe wiadomości, prężenie piarowskie muskuł wobec TSUE i KE, a potem zgoda na uzależnienie budżetu od przestrzegania prawa i głosowanie za tzw. paszportem covidowym. I tak można wymieniać...

Zacznijmy jednak najpierw od miodu.

Pierwsza kadencja PiS razem z przystawkami dała nadzieję, że wreszcie idziemy w dobrym kierunku, że odzyskujemy należne nam miejsce w Europie. Umiejętności organizacyjne Beaty Szydło, zaangażowani w dobrą zmianę ministrowie i najważniejsze; dotrzymywanie słowa i realizacja programu, wszystko to budowało zaufanie do rządu.

Przypomnijmy sobie przynajmniej te najważniejsze zmiany.
1. Cofnięcie wydłużenia wieku emerytalnego. Przy okazji uporządkowano ZUS i przestano straszyć jego upadkiem.
2. Reforma systemu oświaty, likwidacja gimnazjów, wydłużenie o rok nauki w liceum.
3. Cofnięcie obowiązku szkolnego dla sześciolatków.
4. Zakaz odbierania dzieci rodzicom z powodu biedy.
5. Zablokowanie wprowadzenia podatku katastralnego i prywatyzacji lasów państwowych.
Z realizacji zadań strategicznych zapewniających bezpieczeństwo wymieńmy
6. Odzyskanie stoczni.
7. Przekop Mierzei Wiślanej.
8. Uratowanie PL LOT przed bankructwem.
9. Odzyskanie strategicznego PZU, zablokowanie sprzedaży Azotów i Polskiej Żeglugi Bałtyckiej.
I najważniejsze:
10. Odbudowa armii, w tym powołanie Wojsk Obrony Terytorialnej i przywrócenie wojsk na granicy wschodniej, doprowadzenie do stacjonowania wojsk amerykańskich.
Celowo nie wymieniłam na samym początku 500+, wyprawkę szkolną, odblokowanie zamrożenia wynagrodzeń w budżetówce, bo były to działania mające wspomóc likwidację biedy i umożliwić reformy w administracji, służbie zdrowia czy systemie emerytalnym.

Piołun

I nagle zaskoczenie, PiS pracuje przez wiele tygodni nad zmianą rządu. Otrzymujemy zapewnienia, że nie będzie zmiany premiera. Tymczasem szok, odchodzi Beata Szydło, wymieniony zostaje minister obrony Antoni Macierewicz. Możemy dyskutować czy dobrze się stało. Na pewno jednak musi niepokoić stwierdzenie Jarosława Kaczyńskiego, że nie spodziewał się takiej popularności Beaty Szydło. Wybory do PE to poparcie społeczne potwierdziły. To zaskoczenie prezesa świadczy o tym , że realizując swoją koncepcję zmian w kraju słabe miał, a dziś możemy powiedzieć – ma, rozeznanie w prawdziwych nastrojach społecznych.
Obserwatorom kampanii wyborczej z 2019 r. musiały zapalić się czerwone lampki, że w drużynie zaczyna pękać jedność. Kampanię praktycznie prowadził Jarosław Kaczyński i premier Mateusz Morawiecki. Odpuszczono praktycznie kampanię do Senatu.

Pęknięcia potwierdziły wybory prezydenckie. Długo by rozpisywać się o zawirowaniach wokół ordynacji wyborczej. Ale jedno na pewno wszyscy pamiętają - zapewnienie premiera, że epidemia jest w odwrocie i możemy bez obaw iść do lokali wyborczych.

Ale to nie koniec niespodzianek. W październiku nagle akcja zachęcająca do szczepienia na grypę, szczepionek jednak nie było, więc akcja upadła.
Znowu zamknięto szkoły, znienacka cmentarze, zachęcano staruszków do siedzenia w domu i tylko wolno nam było do woli robić zakupy w trzy pod rząd niedziele. Święta miały być podobne do Wielkanocy, tylko 5 osób przy stole.

Tu zatrzymam się na chwilę w opisie przy policji, która reagowała na donosy, że gdzieś tam ludzie świętują w niedozwolonej liczbie. Policji nie przeszkadzały demonstracje z nazistowskim znakiem „Strajku kobiet”, ani dewastowanie kościołów. Ze stoickim spokojem patrzyli jak profanuje się figurę Chrystusa pod kościołem św. Krzyża w Warszawie. Dziś policja poszła dalej. W poniedziałek samochody policyjne w Olsztynie pilnowały czy wszyscy noszą maseczki, gdzieś indziej z determinacją rozgoniono wesela. Nikogo to nie dziwi? Nikt nie widzi nadużywania policji do uczenia moresu społeczeństwa? Z góry zaznaczam, że nie oburza mnie użycie pałki, jeśli ktoś prowokuje wyzwiskami i pluje na mundur. Tylko nie rozumiem dlaczego policja nagle rozgania demonstracje, podczas gdy bierna była przy protestach przeciwko zakazowi aborcji eugenicznej. Było to rządowi na rękę, można było usprawiedliwić zwlekanie z publikacją orzeczenia TK? Policja jest od ochrony obywateli przed złodziejami i bandytami, jest do ochrony demonstracji również tych, które są niewygodne władzy. Nie trzeba rozganiać, są kamery i zawsze można prowokatora plującego na mundur zaprosić na rozmowę i ukarać mandatem. A już urządzanie łapanek tych co maseczek nie noszą i wkraczanie do domów jest nadużyciem władzy. Mój dom, moja twierdza. I tylko nakaz sądowy może tę twierdzę zdobyć.

Dziś już wiemy, że zamykanie, ograniczanie, presje niczego nie zmieniły, wprost przeciwnie, śmiertelność nie tylko z powodu covid może przerażać.
Kompromitacją okazało się udawanie konsultacji z Radą Medyczną, w której brakuje epidemiologów. Okazało się też, że RM nie ma żadnych badań, na podstawie których udzielała rekomendacji.
Nieopatrznie wygadał się przed świętami rzecznik MZ mówiąc - „to była marchewka, a teraz będzie kij” . Komuś widocznie pomyliło się demokratyczne państwo z obozem karnym.
Przedłużanie opresji rodzi bunt i rozgoryczenie podsycane przez przeciwników rządu i agenturę wpływu. Marchewki może nie starczyć dla wszystkich, zamknąć i zamurować Polaków też się nie da. Chaos wynikający ze sprzecznych komunikatów i decyzji, gra premiera z ministrem zdrowia w dobrego i złego wujka wykorzystuje opozycja, a Zjednoczona Prawica płynie na Tytaniku i walczy z brakiem maseczki u Grzegorza Brauna na obradach Sejmu robiąc mu świetną kampanię wyborczą.
Mocno dziwiłabym się, gdyby ta sytuacja nie była wykorzystywana do budowania kolejnej partii bis za pomocą Hołowni. Wiadomo też, że nawet największa „marchewka” nie zmieni wyborców niechętnych władzy, co najwyżej napędzi inflację.
Zrażenie sobie wsi było fatalnym posunięciem, bo to najwierniejszy elektorat. Przekupienie młodzieży ustawą futerkową też nic nie dało. Młodzież dziś słucha „trenera sportowego”, bo mówi do nich ich językiem i nazywa rzeczy po imieniu.

Trucizna

To jednak tylko gorzki piołun, z tego można jeszcze wyjść zdrowym i wzmocnionym, gdyby nie pełzająca mafia, dla której rządy dobrej zmiany były śmiertelnym zagrożeniem w przypadku wyłudzania Vat.
Mafia, jaka by nie była, by przeżyć musi mieć dostęp do polityków i wymiaru sprawiedliwości. Politycy mają umożliwiać zdobywanie i pranie brudnych pieniędzy, prawnicy i sądy bronić przed nieuchronną karą.
Odwlekanie reformy sądownictwa okazać się może śmiertelną trucizną, co pokazały ciągnące się latami śledztwa bez aktów oskarżenia aż do przedawnienia, ucieczki pod ochronę immunitetu. Decyzje sądu takie jak w sprawie Nowaka pokazują słabość państwa.

Co będzie dalej? Zwycięży mafia, układy czy Polska? Ktoś wie?

_______________________________________________

Ilustracja: https://alebank.pl/covid-19-straty-gospodarki-przekroczyly-185-mld-zl-w-ciagu-pierwszego-roku-pandemii/?id=361879&catid=25926

Zapraszam do słuchania
audycja 1238 ( niedzielna)

czwartek, 4 lutego 2021

Eugenika dziś

„Trzy pokolenia imbecylów wystarczą” – powiedział sędzia Sądu Najwyższego Wirginii orzekając zgodność z ustawą sterylizacyjną nakaz sądowy sterylizacji młodej kobiety, ograniczonej umysłowo, której matka również była upośledzona.
Oburzający dziś zapewne wielu z nas wyrok i równie skandaliczne uzasadnienie miało miejsce w 1927r. i było konsekwencją zachwytu tzw. postępowych postaci nad Galtonowskim pomysłem ulepszania rodzaju ludzkiego.
W Nowym Jorku powstało Towarzystwo Galtona propagujące owe ulepszanie za pomocą sterylizacji.
W 1915r. w cztery lata po śmierci Galtona idea eugeniczna otrzymała prawne podstawy. W stanie Indiana uchwalono pierwszą ustawę o sterylizacji „zatwardziałych przestępców, idiotów, imbecylów i gwałcicieli”. Wkrótce zrobiła to większość stanów Ameryki. Dokonano około 60 tys. nakazanych przez sądy sterylizacji.

W ślad za stanami USA poszła Kanada, Szwecja, Norwegia i Szwajcaria. Zainteresowanie eugeniką rosło w wielu krajach. Pomysł taki, by usankcjonować to prawem praktycznie objął świat, w tym całą Europę, choć nie dokonywano wszędzie sterylizacji. Nie było jej również w ojczyźnie Galtona.
Także w Polsce eugenika zyskała swoich zwolenników, by wspomnieć choćby lidera polskiej eugeniki – lekarza Leona Wernica, pozytywistę, zachwyconego filozofią Spencera - Aleksandra Świętochowskiego, przyrodnika Benedykta Dybowskiego, czy polityka Ludwika Popławskiego. I nie były to rozważania czysto intelektualne. W eugenice szukano rozwiązań problemów społecznych, jak choćby likwidację nierządu, za sprawą którego rozprzestrzeniały się choroby weneryczne.

O ile zarówno Galton jak inni zwolennicy eugeniki mówili o ulepszaniu człowieka, podobnie jak robili to rolnicy z bydłem, o czym pisał Karol Darwin, o tyle nie miało to związku z rasizmem. Uważano, że można dzięki sterowaniu populacją uwolnić społeczeństwa od niektórych chorób, zwłaszcza psychicznych, patologii i przestępstw.

Eugeniczny eksperyment rasowy rozpoczął się w Niemczech.

Objął 400 tys. ludzi uznanych za dziedzicznie upośledzonych, których poddano sterylizacji. Wiele z tych osób po prostu zostało zamordowanych. Opróżniono w ten bestialski sposób szpitale psychiatryczne, ochronki, a nawet rodziny z osób upośledzonych czy kalekich.
Jednocześnie utworzono program Lebensborn ( źródło życia). Dorodne, zdrowe kobiety zapładniali członkowie SS, by otrzymać czystą rasę aryjską.
Ten nieludzki program poprzedzony został propagandą, a następnie prawem stanowionym. To komisje lekarskie orzekały, kogo należy poddać sterylizacji i w konsekwencji zamordowaniu.

Dziś każdy ma dostęp do wiedzy na temat eugeniki. Wystarczy posłużyć się wyszukiwarką w Internecie, by otrzymać szczegółową wiedzę, zarówno medyczną jak i etyczną.
Dlaczego więc sięgnęłam do tego tematu tak już wszechstronnie opracowanego?
Przez lata zdołano nam wmówić, że eugenika to pseudonauka, a nazistowski eksperyment w dziedzinie biologii ostatecznie pogrzebał tę pseudonaukę.
„Nazistowski eksperyment w dziedzinie biologii rasowej wywołał wstręt do eugeniki, który ostatecznie spowodował wstręt do tego ruchu. Genetycy odrzucili eugenikę jako pseudonaukę, zarówno ze względu na zbyt wielki nacisk kładziony przez nią na stopień dziedziczenia inteligencji i osobowości, jak i naiwne podejście do złożonych i tajemniczych sposobów prowadzących do wzajemnego oddziaływania wielu genów w celu określenia cech ludzkich” – pisze Jim Holt w książce „Idee, które zmieniły świat”.

Pozostaje więc zapytać, jak zmieniła eugenika świat?

Kilka akapitów dalej ten sam autor wyjaśnia, że wiedza o genach przez lata rozwinęła się. Dziś w okresie prenatalnym rodzice mogą się dowiedzieć o wadzie swojego dziecka, np. Zespole Downa lub chorobie Taya – Sachsa i podjąć decyzję o aborcji.
Jeśli to nie jest praktyczne zastosowanie eugeniki, to co to jest? Czym różni się aborcja od decyzji sędziego Sądu Najwyższego Wirginii, o której wspomniałam na początku? Czym różni się eugenika zastosowana przez niemieckich nazistów od eliminacji dzieci kalekich z upośledzeniem w Holandii czy w Belgii? Czy tylko humanitarnym zabijaniem w szpitalach?
Reakcja na stwierdzenie przez Trybunał Konstytucyjny niezgodności z polską konstytucją przesłanki eugenicznej w prawnym dopuszczeniu do aborcji wywołała wściekłość lewackich oddziałów szturmowych dziczy.

Grozę budzić może to, co dzieje się w szpitalach Wielkiej Brytanii. Pacjent staje się własnością szpitala. O jego życiu lub śmierci decyduje sąd. Tak, sąd, który wydaje wyroki na podstawie rozszerzonej definicji o śmierci klinicznej. Przypadek Polaka w Plymouth (plymef), zagłodzonego na śmierć odsłonił proceder przeznaczania pacjentów w śpiączce jako dawców narządów. Poza Polską i Watykanem nie było reakcji żadnej instytucji międzynarodowej. Trwa ciche przyzwolenie na podobne praktyki.

Wszyscy pamiętamy przypadek Eluany Englaro z Włoch zagłodzonej w 2009 r.
Pytałam wówczas:

Dziś umarła Eluana, skazana na śmierć głodową. Kto następny?

Notka jest jedynie w moim archiwum na blogu. Dziwnym trafem nie mogę jej znaleźć poprzez internetową wyszukiwarkę, dlatego zamieszczam ją pod notką po raz wtóry, ponieważ nadal jest aktualne postawione pytanie – Kto następny?

Te same mechanizmy działania lekarzy i sądu zostały zastosowane w obu przypadkach. W podobny też sposób uśmiercono małego Alfiego. Ale, co gorsze, podobnie zachowali się niektórzy dziennikarze informując o śmierci głodowej. Jak mantrę wszyscy zgodnie wypisywali obowiązującą formułę: „która/który była/był w stanie wegetatywnym”, co w przypadku zarówno Eluany jak i Sławomira nie było prawdą. Wydarzenia ostatnich tygodni jak i te poprzednie dotyczące Eluany i Alfiego pokazują jak eugenika w dzisiejszym świecie jest stosowana i jakimi metodami omija się prawo zakazujące aborcję eugeniczną i eutanazję.

Nie wiem czy kogoś przekonam, ale wiem jedno, że jeśli chcemy nazywać się nadal ludźmi, to musimy o tym mówić i pisać, choćby były to głosy wołających na pustyni.

_______________________________________________

Jim Holt, Idee, które zmieniły świat

Ilustracja: https://img1.dmty.pl//uploads/202009/1599838605_tsfc9b_600.jpg

Zapraszam do słuchania
audycja 1218 (czwartkowa)

__________________________________________________

Dziś umarła Eluana, skazana na śmierć głodową. Kto następny

(notka z 2009r)

Eluana Englaro nie żyje. Zagłodzono Eluanę zgodnie z prawem.

Nie umiem ani tego skomentować, ani tym bardziej zrozumieć. Nie będę więc powtarzać tego, co już powiedziano, napisano, wykrzyczano. Cóż można więcej powiedzieć, napisać wykrzyczeć ponadto?!

Na pasku najświeższych wiadomości www.dziennik.pl. przeczytałam, że Eluana została odłączona od aparatury podtrzymującej życie przez 17 lat. Widać prawda o wydaniu wyroku na śmierć głodową niepełnosprawną kobietę była zbyt okrutna nawet dla szukających sensacji dziennikarzy. Nie umiem bowiem sobie inaczej wytłumaczyć tego kłamstwa. Eluana nie była przypięta do „maszynerii podtrzymującej życie”. Eluana tak jak każdy spała i budziła się, nie miała odleżyn, bo mogła siedzieć. Eluana tym różniła się od pełnosprawnych dziennikarzy, którzy posłużyli się kłamstwem w komunikacie o jej śmierci, że pokarm przyjmowała za pomocą sondy. Jeśli sonda jest „maszynerią podtrzymującą życie”, to wkrótce do sądów trafią pozwy o pozwolenia na zaprzestanie podawania pokarmu dzieciom karmionym od urodzenia pozajelitowo. Być może powołując się na kazus Eluany już wkrótce prawo do wody i chleba będą mieli tylko ci, którzy w chorobie Alzheimera odróżnią chleb od kamienia, wodę od mleka i nie trzeba będzie ich karmić łyżeczką. Być może, być może…

Cieszę się, że jestem stara i może uda mi się mimo choroby umrzeć godnie przed wszystkimi tymi „być może”. Już dziś jednak współczuję moim wnukom, bo „być może” ktoś skaże ich na taką właśnie „litościwą” śmierć głodową w majestacie prawa.
Nie założę się bynajmniej o to, że taka śmierć nie spotka kłamiących dla „estetyki” dziennikarzy. Tego oczywiście nikomu nie życzę, dlatego winnam im specjalną dedykację ku przestrodze.

Oto fragment książki, którą powinni znać, ba, czytać ją do poduszki każdego wieczoru, gdy przyjdzie im kiedykolwiek ochota na produkowanie kłamstw w imię obłędnej idei decydowania, kto ma prawo żyć, a kto jest już tylko bezużyteczną i kosztowną „rośliną”.

W podsumowaniu refleksji na marginesie procesu Eichmanna Hannah Arendt napisała:
„Dobrze znany jest fakt, że Hitler rozpoczął akcję masowych mordów od przyznania „śmierci z łaski” „nieuleczalnie chorym”, ostatnim zaś etapem swych planów eksterminacyjnych zamierzał uczynić likwidację Niemców „z uszkodzeniami genetycznymi” (osoby cierpiące na choroby serca i płuc). Zresztą poza wszystkim jest rzeczą oczywistą, że zabójstwami tego rodzaju można objąć jakąkolwiek grupę ludzi, co oznacza, że zasada doboru zależy wyłącznie od przygodnych okoliczności. Łatwo sobie wyobrazić, że w zautomatyzowanej ekonomice nieodległej przyszłości ludzie mogą ulec pokusie zgładzenia wszystkich osób, których iloraz inteligencji plasuje się poniżej pewnego poziomu”. ( Hannah Arendt, Eichmann w Jerozolimie”, s.374)

Tak, „zło jest banalne”, wystarczy je tylko ubrać w odpowiednią argumentację, ustanowić odpowiednie prawo, cierpliwie oswajać z nim społeczeństwa odpowiednio dobranym słownictwem i malutkimi kłamstwami.
Dziś umarła Eluana, skazana na śmierć głodową. Kto następny?

niedziela, 24 stycznia 2021

Jak niszczyć Trybunał Konstytucyjny

Jak niszczyć Trybunał Konstytucyjny i podać na tacy przepis dla opozycji?

Do tej pory w konflikcie z polskim Sądem Najwyższym, Komisją Europejską i Trybunałem Sprawiedliwości Unii Europejskiej powoływaliśmy się na polską konstytucję i jedyny organ mający prawo do orzekania, co jest zgodne z nią, tj. Trybunał Konstytucyjny.
Dziś partia, która w nazwie ma prawo i sprawiedliwość pokazuje nam figę. Pokazuje, jak można ominąć prawo i orzeczenia TK, które odpowiada rządzącym.

Art. 190. Orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego /Dz.U.1997.78.483 - Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 2 kwietnia 1997 r./ mówi jasno:
1. Orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego mają moc powszechnie obowiązującą i są ostateczne.
2. Orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego w sprawach wymienionych w art. 188 właściwość Trybunału Konstytucyjnego podlegają niezwłocznemu ogłoszeniu w organie urzędowym, w którym akt normatywny był ogłoszony. Jeżeli akt nie był ogłoszony, orzeczenie ogłasza się w Dzienniku Urzędowym Rzeczypospolitej Polskiej "Monitor Polski".

Po ogłoszeniu orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego w sprawie niezgodności z konstytucją prawa do aborcji dzieci z podejrzeniem nieuleczalnej choroby czy kalectwa zapanowała ze strony obrońców życia radość, bo ustne uzasadnienie wyroku sędziego sprawozdawcy jasno pokazywało, że nie do prawa stanowionego należy decyzja o życiu i śmierci dziecka poczętego. Mało tego, jest ono również niezgodne z prawem międzynarodowym.
Na stronie TK pojawiło się rozporządzenie Prezes TK Julii Przyłębskiej o przekazaniu orzeczenia do niezwłocznej publikacji. W przestrzeni medialnej pojawiła się też informacja, że rząd powinien zrobić to w przeciągu siedmiu dni.

Negatywnej reakcji prezydenta Andrzeja Dudy nikt się nie spodziewał. Za to do treści wyroku TK najwyraźniej było przygotowane Porozumienie z Jarosławem Gowinem na czele.
Był już nawet gotowy projekt legislacyjny, który pozwoliłby na ominięcie orzeczenia.
Prezydent najpierw wysłał do Polaków z komunikatem swego doradcę, córkę Kingę, by przekonała nas, że kobieta powinna mieć prawo wyboru (młoda, ambitna prawniczka nie zauważyła, że TK nie pozbawił kobiet wyboru między własnym życiem a życiem dziecka w sytuacji zagrożenia. Ta przesłanka nadal pozostanie w prawie).
Potem nasz prezydent zabawił się w posłańca i projekt Gowina przedstawił jako przygotowany w przez Kancelarię Prezydenta.
Zdał sobie chyba jednak sprawę, że drogo go to będzie kosztowało w politycznej karierze po zakończeniu kadencji i dziś już nawołuje do publikacji orzeczenia.

A jak zachował się premier Mateusz Morawicki?
Wygłosił płomienną mowę, z której wynikało, że przyjmuje orzeczenie, a Rządowe Centrum Legislacji wkrótce je opublikuje.
Kiedy publikacja nie następowała, a opinia społeczna nalegała, zapowiedział, że zrobi to, jak tylko Trybunał Konstytucyjny prześle uzasadnienia wyroku.
W tej sytuacji Prezes TK miała możliwość udzielenia tylko jednej odpowiedzi premierowi. Proszę nie wciągać TK do polityki rządu. Żadne prawo nie wiąże publikację orzeczenia z koniecznością otrzymania pisemnych uzasadnień wyroku.
Co robi Pani prezes?
A no tłumaczy się, że uzasadnień nie ma, bo sędziowie, zgłaszający zdanie odrębne, do tej pory ich nie przesłali. W ten oto sposób TK został wciągnięty w grę polityczną rządu.
Jak długo będzie prowadzona ta gra? Ach, to nam już min. Michał Dworczyk dobitnie wyjaśnił w rozmowie z red. Mazurkiem w RFM.
Zapytany o znaczenie słowa „niezwłocznie” stwierdził, że oznacza to tak szybko, jak to możliwe. A dlaczego trwa to już 3 miesiące? A no, tłumaczył to emocjami i protestami.
(W tym miejscu złośliwie warto by zapytać, kto w Polsce rządzi; Lempart, feministki, importowana z Niemiec antifa, opozycja czy Zjednoczona Prawica?)
Ponowne odwołanie się też w rozmowie do braku pisemnych uzasadnień wyroku budziłoby politowanie, gdyby nie fakt kolejnego wsparcia, choć już nie tak jednoznacznego jak do tej pory, za to pełnego dezinformacji, ze strony TK.
Trybunał Konstytucyjny przekazał, że uzasadnienie wyroku ws. aborcji będzie opublikowane wraz z uzasadnieniami zgłoszonych zdań odrębnych. Jak dodał, niektórzy sędziowie nie wysłali jeszcze takich wyjaśnień. Zdaniem TK, taki tryb postępowania regulują "przepisy prawa" – podaje Polsat news.
Niemal w tym samym czasie w Naszym Dzienniku czytamy komunikat samego TK:
„Wobec pojawiających się w przestrzeni publicznej nieprawdziwych informacji dotyczących ogłoszenia uzasadnienia wyroku Trybunału Konstytucyjnego z dnia 22 października 2020 r. w sprawie K 1/20 Biuro Prasowe TK wyjaśnia, że zdania odrębne do wyroku zgłosili Sędzia Leon Kieres i Sędzia Piotr Pszczółkowski. Zarówno STK Leon Kieres, jak i STK Piotr Pszczółkowski złożyli już pisemne uzasadnienia swoich zdań odrębnych”. (Sobota-Niedziela, 23-24 stycznia 2021, Nr 18 (6980)
O co w tym wszystkim chodzi?
Raczej nie powinniśmy mieć złudzeń, gdy do całej tej gry na zwłokę dodamy zdecydowaną opinię w sprawie „kompromisu aborcyjnego” prezydenta Lecha Kaczyńskiego, do którego tak skwapliwie odwołuje się przy różnych okazjach prezydent Andrzej Duda przypominając, że prof. Lech Kaczyński był zwolennikiem kompromisu aborcyjnego.
„Jeśli chodzi o sprawy związane z aborcją, to uważam, że osiągnięty 15 czy 14 lat temu kompromis jest kompromisem, którego nie wolno naruszać. Powtarzam, nie wolno naruszać!” – powiedział prezydent Lech Kaczyński zastrzegając, że mówi to jako prezydent a nie w imieniu jakiejkolwiek partii.

Udawanie niektórych polityków i publicystów, że ten „kompromis” nie ma nic wspólnego z aborcją eugeniczną czy zasłanianie się protestami zdziczałych lewackich bojówek jest zwykłą polityczną hipokryzją, bo Polacy doskonale pamiętają jeszcze kampanię wyborczą i słowa Jarosława Kaczyńskiego czy Andrzeja Dudy o obronie życia od poczęcia do naturalnej śmierci.
W czasie politycznej gry na zwłokę i liczenie na zmęczenie społeczeństwa „270 dzieci, w tym 105 podejrzewanych o zespół Downa, zginęło z powodu nieopublikowania orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji eugenicznej”.(cytuję za Naszym Dziennikiem)

Jest jednak przy tym wszystkim jeszcze jeden bardzo ważny aspekt, który rujnuje powagę Trybunału Konstytucyjnego. Gra na zwłokę, którą podjął premier, zapewne przy aprobacie prezesa Jarosława Kaczyńskiego, pokazuje ścieżkę, jaką będzie mogła przyjąć opozycja, gdy dojdzie do władzy wobec orzeczeń niewygodnych.
Rujnowanie tak kruchej niezależności od gremiów międzynarodowych prawa polskiego, polskiej konstytucji, będzie nas drogo kosztowało w niedalekiej przyszłości, jeśli dalej rząd z cichym ułatwianiem ze strony samego TK, będzie brnął w grę na zwłokę. To skandaliczny i niebezpieczny precedens.

_______________________________________________

Ilustracja:https://gazetalekarska.pl/wp-content/uploads/2020/10/Stanowisko-Prezydium-NRL-w-sprawie-wyroku-Trybunalu-Konstytucyjnego-768x510.jpg

cytaty:

Wyrok TK ws. aborcji. Wyjaśniono, kiedy nastąpi publikacja uzasadnienia

Jaka była opinia Lecha Kaczyńskiego na temat kompromisu aborcyjnego?

Nasz Dziennik (Sobota-Niedziela, 23-24 stycznia 2021, Nr 18 (6980)

Zapraszam do słuchania
audycja 1215 (niedzielna)