wtorek, 26 lipca 2011

Kościół Chrystusa czy ks. Natanka?

Muszę się poskarżyć, pożalić, bo czuję się zagubiona. Mama Katarzyna ma problem i to poważny. Nie, nie żartuję. No, może trochę ironizuję. Ostatnimi czasy kręcę się głównie po to, by unikać ciosów, a i tak dostaje mi się od swoich i obcych, mądrych i głupich.



Kiedy współczułam Palestyńczykom izolowanym w strefie Gazy, natychmiast otrzymałam lewicową etykietkę.

Kiedy pisałam o Marszu Niepodległości z niesmakiem odwracali się ode mnie ci, którzy z poczuciem wyższości opowiadali mi o niezgłębionej tolerancji obywateli świata pozbawionych ksenofobicznych, bogoojczyźnianych naleciałości XIX wiecznych.
Wzruszeniem ramion traktowana jest moja dociekliwość, dlaczego po doświadczeniach II wojny światowej w Europie tolerowane są organizacje odwołujące się do faszyzmu, nazizmu i rasizmu. Dlaczego wciąż legalna jest działalność partii komunistycznych. Moje skojarzenia struktury unijnej z Krajem Rad kwitowane są teorią spiskową.


Najwięcej problemów przysparza mi przyznanie się, że jestem wrogiem nacjonalizmu we wszelkiej postaci. Nie jest dla mnie ważne czy jest to polski nacjonalizm czy ukraiński, niemiecki czy syjonistyczny. Nie pomaga w tym wypadku nawet podparcie się cytatami z przemówień Jana Pawła II na forum ONZ w 1979 i 1995 roku, który wyraźnie oddzielał patriotyzm od nacjonalizmu i jednocześnie upominał się o prawa narodów. A naród rozumiał jako wspólnotę kultury, a nie kształtu czaszki czy grupy krwi.


Nie mniejsze wzburzenie wywołuje mój fundamentalizm w obronie życia od poczęcia aż do samej śmierci. Ach! Jeszcze do tego jestem wrogiem kary śmierci, legalizacji narkotyków i posiadania broni.

Nie muszę chyba uzasadniać, że obrywam za to i zlewa, i z prawa. Dla jednych jestem niereformowalnym moherem, dla innych socjalistką. W opinii niektórych byłam nawet Żydówką itd. Gdybym wypisała na karteczkach wszystkie epitety, którymi mnie obrzucono, nie musiałabym wydawać pieniędzy na odnowę mieszkania. Powstałaby z nich całkiem oryginalna faktura ścian.

I tak doszłam do całkowitej znieczulicy. Okopałam się w swoich poglądach, wartościach i żadnej reprymendy, argumentu, ani dobrej rady nie przyjmuję.

Dziś znowu zazgrzytało. Niektórzy tak się zdenerwowali, że nawet wycięli mnie na swoim twitterze.


No trudno, zaczęłam biadolić, to muszę to z siebie wydusić; nie przyłączyłam się do chóru obrońców ks. Natanka.
Straszne, prawda? Wylazło szydło z worka. Przed ostatecznym stygmatem chroni mnie tylko to, że nie można mnie nazwać masonką, bo lóż koedukacyjnych nawet feministki nie zdołały wywalczyć.

Trudno, mówię sobie, przeżyję to jakoś i przyznam się do czegoś. Przed laty pewnemu księdzu, przygotowującemu się do egzaminu magisterskiego, pomagałam w zrozumieniu adhortacji apostolskiej Jana Pawła II Pastores dabo vobis. Tak się przejęłam swoją dydaktyczną rolą, że do dziś pamiętam jej treść i wymowę. Jeśli ktoś ma ochotę na niezależne od ducha czasu i politycznych skłonności poznać czym jest Chrystusowe kapłaństwo i na czym polega posłuszeństwo w Kościele, to gorąco polecam.
Każdy może ten dokument bez trudu odnaleźć w Internecie.

Dla leniwych jeden tylko cytat:


28. „Spośród zalet, których najbardziej domaga się posługiwanie prezbiterów, wymienić należy to usposobienie ducha, dzięki któremu są zawsze gotowi szukać nie swojej woli, ale woli Tego, który ich posłał (por. J 4, 34; 5, 30; 6, 38)”. Chodzi tu o posłuszeństwo, które w życiu duchowym kapłana nabiera pewnych szczególnych cech.
Jest ono przede wszystkim posłuszeństwem „apostolskim”, a zatem uznaje i miłuje Kościół oraz służy mu w jego strukturze hierarchicznej. Istotnie, urząd kapłański zostaje powierzony tylko w jedności z papieżem i z kolegium biskupów, a szczególnie z biskupem własnej diecezji, którym należy się „synowska cześć i posłuszeństwo”, przyrzeczone w obrzędzie święceń kapłańskich. Ta „uległość” wobec sprawujących władzę w Kościele nie ma w sobie nic poniżającego, ale wypływa z odpowiedzialnej wolności prezbitera, który przyjmuje nie tylko wymagania organicznego i zorganizowanego życia kościelnego, lecz także tę łaskę rozeznania i odpowiedzialności w podejmowaniu decyzji dotyczących Kościoła, które Jezus zapewnił swoim Apostołom i ich następcom, aby tajemnica Kościoła była wiernie strzeżona i aby cała wspólnota chrześcijańska w swej jednoczącej drodze ku zbawieniu otrzymywała odpowiedzialną posługę”.

Myślę, że ks. Natanek jako człowiek wykształcony zna dokumenty Kościoła i tę posynodalną adhortację i wie, że wybierając „swoją drogę” tym samym wyłącza się ze wspólnoty Kościoła. Ma też z pewnością świadomość, że swoją osobą, niczym guru, przysłania wiernym, ufającym mu ślepo, Chrystusa. Myślę też, że niektórzy słuchający jego kazań muszą ze zdziwienia przecierać uszy czy na pewno dobrze słyszą, bo nie jest to ewangeliczne przepowiadanie Chrystusa, a raczej mowa z ławy sejmowej przyszłego wodza „jedynej prawdziwej partii prawicowej dla prawdziwych Polaków”.

Tak sobie myślę, że na miejscu masonerii byłabym bardzo, ale to bardzo wdzięczna ks. Natankowi.


Po ludzku mogę wyrazić zdziwienie, że Episkopat Polski nie reagował w podobny sposób na kazania abp Życińskiego, odbiegające w ocenie rzeczywistości społecznej i politycznej od nauczania Kościoła, choćby w sprawie aborcji i polityków ją popierających.

Nigdy nie ukrywałam i nie ukrywam, że jestem oburzona zachowaniem kardynała Nycza i bpa Pieronka wobec wydarzeń pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu, bo w myśl wspomnianej tu adhortacji Apostołowie Chrystusa, a takimi są kapłani, powinni być ze swoim ludem. Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają (Mt 9,10-12) Tak nauczał Jezus. Tymczasem nasi pasterze woleli brylować w mediach i na salonach, a swoje owieczki pozostawili na poniewieranie tarasom i obszczymurkom z Biłgoraja.

Wtedy właśnie, kiedy fizycznie wierzący cierpieli, bo Krzyż był profanowany, a jego obrońcy bici i obrzucani obelgami, nie było ich przy nich.

Po ludzku jestem zgorszona tym, że kościół polski nie uwolnił się od byłych agentów i tajnych współpracowników, bo w istocie widać jak bardzo cierpi na tym wizerunek jedności Episkopatu. To też mój Kościół i nie mogą mnie nie boleć podziały w nim na łagiewnicki, lubelski czy radiomaryjny.

Po ludzku mam żal do kardynała Dziwisza, że tak wybiórczo traktuje herezje, bo gdyby uważniej wczytał się w TP czy wsłuchał w wypowiedzi ks. Sowy, obejrzał niektóre programy w TVP religia, to niejedną herezję by tam znalazł. Suspensa nie rozwiązuje problemu. Kościół polski potrzebuje odnowy w duchu, o której pisał bł. Jan Paweł II w posynodalnej adhortacji Pastores dabo vobis. Jeśli tego nie widzą biskupi, to jeszcze nie jeden ks. Natanek nam się pojawi ku uciesze wrogów Kościoła.


Po ludzku, wreszcie, jestem zgorszona brakiem pomocy, jaką powinni ks. Natankowi udzielić kierownicy duchowi, kardynał Dziwisz jako odpowiedzialny za swoją owczarnię i bracia w kapłaństwie, zanim doszło do suspensy. Każdy z nich powinien uderzyć się w piersi. Pojmuję też ból niezrozumienia, odrzucenia, który podyktowały ks. Natankowi wypowiedzenie posłuszeństwa swojemu biskupowi. Między pojmowaniem, a popieraniem czyichś poglądów widzę jednak ogromną różnicę.


Po nałożeniu suspensy na ks. Piotra Natanka podnosi się chór obrońców i szyderców. Szydercy skwapliwie cytują wyrwane czasem z kontekstu wypowiedzi księdza, które go ośmieszają. Nie mają z tym żadnego problemu. „Mgłę nad Polską” w wykonaniu ks. Natanka można cytować do woli. Nie trzeba być biegłym w teologii, by wyłapać przykrajanie Ewangelii do poglądów politycznych.

Wzroku ani słuchu nie straciłam jednak, widzę i słyszę, że wśród chóru obrońców ks. Natanka są też i ci, którym bardzo zależy na rozbiciu jedności Kościoła. A kapłana tego traktują instrumentalnie.

Ot i cała przyczyna mojej skargi i moich żalów. Niepoprawnie widzę i niepoprawnie słyszę. Zbyt prosto pojmuję posłuszeństwo w Chrystusie, zbyt mało cenię odwagę współczesnych Lutrów i Kalwinów. Znowu oberwie mi się, tym razem z prawej strony. Mama Katarzyna nie broni ks. Natanka – wielkiego patrioty i współczesnego tropiciela masonów nie tylko w zakonie franciszkańskim w Niepokalanowie, ale nawet w Watykanie. Przecież zamordowano tam Jana Pawła I, bo nie lubił masonów. Sama słyszałam o tym od ks. Natanka.

Zastanawiam się, jak będzie nazywał się Kościół po uwolnieniu od masonów? Kościołem Chrystusa czy Natanka? I czy na pewno jeszcze będzie?

środa, 20 lipca 2011

Rewolucja cichych kroków


Chyba nie ma takiej dziedziny życia, która tak dokładnie byłaby opisana w książkach, wykładach, jak marketing polityczny. Każdy autor wyjaśnia, na czym on polega i jak ustrzec się przed manipulacją. Czytamy, rozpoznajemy sytuacje i ostrzegamy… innych. Przecież my nie ulegamy manipulacji, jesteśmy zbyt mądrzy, by nami manipulować, na pewno rozpoznalibyśmy ją.


Im bardziej wgłębiamy się w temat, tym trudniej nam rozeznać. W końcu świat zaczyna nam się wydawać siedzibą manipulatorów, agentów wpływu i pożytecznych idiotów. By nie wpaść w paranoję, zaczynamy racjonalizować; to normalne, taki jest świat i dlatego nie biorę udziału w polityce.
Na pewno nie biorę? Pytanie retoryczne. Nieważne jak na nie odpowiesz i tak jesteś przedmiotem polityki. Czy masz szansę być jej podmiotem? Trudne, ale nie pozbawione odpowiedzi twierdzącej, pytanie.

Zalew informacji o wszelkich metodach robienia z miernot polityków musi zastanawiać. Nikt dobrowolnie nie odsłania swojego warsztatu pracy, nie chwali się po wyborach, jakimi to metodami zrobił z wyborców durni. Zastanawiam się. Czy ta niebywała szczerość to też marketing polityczny? A jeśli tak, to czemu ma służyć?

Jednym z mitów, jakie zdołano nam wmówić dzięki wszechobecnej informacji o technikach i celach PR to przekonanie, że wszystko, co się dzieje jest nieuchronną zmianą wynikającą z odkryć naukowych i postępu, a my prędzej czy później im ulegniemy, bo są nieuchronne. Tak jak nieuchronna jest postpolityka i wybory w oparciu o emocjonujące narracje. Bronisz się? Jesteś głupcem. Zobacz jak inni żyją, jak cię wyprzedzają, a ty tkwisz w okopach na straconej pozycji.

Gdy ciśnienie na zmianę naszych poglądów, wartości czy upodobań jest zbyt wielkie, czujemy się przez nie wyalienowani i powolutku, dzień po dniu odcinamy kuponik po kuponiku od naszego świata, a zamieniamy je na komfort bycia społem.Przychodzi taki dzień, że z przerażeniem zauważamy, iż osobę o poglądach, które do niedawna sami głosiliśmy, nazwaliśmy betonem, moherem czy fanatykiem.

Mniejsza z tym, jeśli to dotyczy diety, sposobu spędzania wolnego czasu, praktyk religijnych czy nawet sympatii politycznych. Jeśli świat ustabilizowany i żadne wybory nie są w stanie zburzyć jego filarów, to jest w nim miejsce dla każdego i wara innym, jeśli nikogo nie krzywdzę.

Co jednak, gdy wykrzywiona w grymasie pogardy twarz polityka wmawia nam, że aborcja dzieci z wadami to dobrodziejstwo, bo jego kaleki wujek był strasznym ciężarem dla rodziny?

Kuriozum, oszołom polityczny wypuszczony w ramach grania na emocjach wyborców?

Masz do wyboru. Zmilczeć, machnąć ręką na głupca, albo zaprotestować. Warto? Odpuszczasz, bo musiałbyś każdego dnia zamiast pracować, odpoczywać, cieszyć się życiem biegać z demonstracji na demonstrację.

Nagle dostrzegasz, że twój wybór ogranicza się do wyłączenia telewizora. I o to chodziło. Masz swoje poglądy, swoje wartości, a miej je sobie, ale wiedz, że jesteś bezsilny.
Na pewno? Niekoniecznie. Dobrze się tylko rozejrzyj. Zobacz, jak grzyby po deszczu mnożą się ruchy pro life. http://npr.pro-life.pl/?a=index
Winni politycy i propaganda, że Ciebie tam nie ma?

Stoją trzymając w rękach namiot na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Stawiają żądania, między innymi dotyczące powołania komisji międzynarodowej do wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej.
Przechodzisz tamtędy każdego dnia i myślisz sobie, że im się też chce… Zginęli, życia im nikt nie wróci. Każdego dnia ktoś ginie w wypadku.

Tylko jeśli jesteś uczciwy wobec siebie, to musisz zapytać, dlaczego władzy tak ten namiot przeszkadza? Czym ją tak drażni? Czego się boi? Dlaczego tak broni się przed komisją międzynarodową?

To nieprawda, że media zmanipulowały Twoją wiedzę o katastrofie i dlatego jest Ci już obojętne, kto za nią odpowiada. Dobrze wiesz, gdzie sięgnąć po wiedzę, dobrze wiesz, że nie tak powinny zachować się polskie władze. Ale wolisz przyjąć wersję oficjalną, bo ona nie wymaga od Ciebie reakcji, nie zmusza do sprzeciwu i działania. Twój wybór to przełączenie kanałów w telewizorze. Jedyny z możliwych?

Każdego dnia informują Cię gazety o nowych rewelacjach w sprawie śledztwa. Zapytasz choćby tylko siebie, jak to możliwe, że jednego dnia premier mówi o raporcie leżącym na jego biurku, a następnego dnia jesteś informowany, że jak raport wpłynie, to premier nie zmieni w nim nawet przecinka. To wpłynął czy nie? Zapytasz o to?
Powiesz nieważne. Może i nieważne, może tylko chodzi o to, abyśmy sobie do oczu skakali, abyśmy się dzielili zamiast łączyć się we wspólnym żądaniu o ujawnienie raportu i ukaraniu winnych.

Nie wiem tego, ale za to pewna jestem, że gdyby Tusk wiedział, że jego kłamstwa będą miały wpływ na mój, Twój wybór, musiałby się liczyć ze mną i z Tobą, musiałby się liczyć z nami.

Każdego roku ogłaszana jest lista najbogatszych osób. Dowiadujesz się o potentatach na świecie. Myślisz, że są bezkarni, ponad prawem, bo mają pieniądze, zazdrościsz im.
A wyobrażasz sobie takie publiczne rozliczenie Schetyny po ujawnieniu bilingów, jak dziś ma to miejsce w Wielkiej Brytanii z Murdochem?

Gdyby Twój, mój sprzeciw wobec mianowania marszałkiem człowieka, który nie rozliczył się przed swoimi wyborcami z owych bilingów, miał wpływ na wynik wyborczy partii, zapomniałbyś już nawet, że taki ktoś był posłem.
A jak będzie jesienią z Twoim wyborem?


W styczniu Donald Tusk udzielił wywiadu dla Przekroju. Przeszedł prawie bez echa. A mógł zaszokować niejednego publicystę. Gołym okiem widzieliśmy wszyscy już wtedy, że żadnych z obiecanych w expoze reform ten premier i ten rząd nie przeprowadzi. Tymczasem Donald Tusk z rozbrajającą ekscytacją mówi dziennikarzowi. "ta »rewolucja cichych kroków« wydaje mi się najbardziej podniecająca".
Hm, czym się tak premier podnieca i jakaż to rewolucja zachodzi, o której nic nie wiemy, bo jest cicha?

Być może w serwowanych nam akcjach piarowskich nie chodzi jednak o nasz głos, o naszą decyzję przy wyborach. Może one nie są wcale wyborcze? A szczerość premiera to tylko wypadek przy pracy? My zaś jesteśmy permanentnie manipulowani i już nie wiemy, gdzie jest prawda, a gdzie kłamstwo eufemistycznie nazywane skutecznym marketingiem politycznym?
Nie udawaj, że tego nie widzisz. Musiałbyś być kompletnym głupcem, żeby nie dostrzec. Nie wiesz, dlaczego 160 osób utonęło w te wakacje, a one jeszcze się nie skończyły? Kąpali się w niedozwolonych miejscach - mówisz. Powiedz swemu dziecku, że tam nie wolno, to za pyta, a gdzie tatusiu wolno?

Twoja sąsiadka zapożyczyła się, by do wygodnie urządzonych pokojów latem przyjechali turyści. Chciała swoje sprawy wziąć w swoje ręce. Nie przyjechali. Dobrze wiesz, że to nie z powodu pogody, ale braku urlopu. Ty też go nie dostałeś i twoje dzieci bawią się na blokowym trawniku zamiast kąpać się w dozwolonym miejscu nad morzem i nabierać sił, bo całą zimę kaszlały.
Co zrobisz ze swoją wiedzą? Tylko wyłączysz z wściekłością gadające głowy w twoim telewizorze? Tylko taki masz wybór?

Gdyby nasz wybór zależał od wiedzy o umowie gazowej, przyczynach wzrostu inflacji, cichcem przeprowadzanych zmianach w Konstytucji RP, media 24 godziny na dobę informowałyby nas nie o sondażach wyborczych, które o dziwo PKW nie przeszkadzają, choć nie ma jeszcze kampanii wyborczej, ale pełne by były informacji o treści tej umowy czy o uzgodnionych jednogłośnie zmianach w dokumencie najwyższej wagi.
Uczniowie w szkole rozwiązywaliby zadanie matematyczne o prawdopodobieństwie niewypłacalności naszego państwa wskutek zaciągniętych długów. Młodzież dyskutowałby nie o rozporkach homoseksualistów i wolnym dostępie do narkotyków, a o ochronie i wychowaniu sierot społecznych, o stworzeniu szans pracy, rozwoju, założenia rodziny dla siebie. Żaden polityk nie śmiałby nawet pisnąć o „cichej rewolucji”, bo wiedziałby, że Ty, ja , będziemy drążyć, dopytywać i razem wyegzekwujemy prawo.

Jak to więc jest z tą manipulacją. Jesteśmy manipulowani czy chcemy być manipulowani?


A pamiętasz, dlaczego głosowałeś na konkretną listę, na konkretnego posła? Z jakich powodów oddałeś na niego głos? Tu właśnie w tym prostym pytaniu kryje się odpowiedź, jak to jest z tą manipulacją. Każdy musi ją sobie sam sformułować. Nie ma jednej odpowiedzi.

czwartek, 14 lipca 2011

W 68 rocznicę ludobójstwa na Kresach

To, co rosło wraz ze mną; świadomość utraty korzeni rodzinnych, poczucie emigranta we własnym kraju, który nie ma grobów przodków, a świeczkę zapala na grobach rodziców w mieście, w którym minęło, co prawda, dzieciństwo, ale nigdy nie stało się prawdziwą Ojczyzną, ma swoje konkretne przyczyny.
Jest nią, między innymi, wojna, na którą pozwolili możni tego świata, bo wydawało się im, że ich obywateli ona nie dotknie. Milczeli, gdy sowiecka zaraza bez wypowiedzenia wojny zajęła Kresy Rzeczpospolitej, bo tego wymagała podobno taktyka walki z Niemcami. Ostatecznie winna jest zmowa w Moskwie, Teheranie i Jałcie, którą wielu nazywa piątym rozbiorem Polski.
Ale jest i inna, konkretna przyczyna. Kiedy plan ludobójstwa na Polakach po wsiach, został wykonany przez wyznawców ideologii Dmytro Doncowa z nawiązką, przyszła kolej na mieszkańców miast, zwłaszcza na ich krańcach. Ci, których nie wymordowali Niemcy, nie rozstrzelali, nie wywieźli Sowieci, niewielki mieli wybór; wyjazd albo śmierć.
Przez ponad 20 lat, podobno wolnej Polski, nie mogą się Kresowiacy doprosić nie tylko osądzenia winnych (o tym już nawet nie śmią myśleć), ale nawet hołdu ofiarom, złożonego bez przemilczeń i relatywizacji wydarzeń i bez manipulowania liczbami ofiar. Nawet publikacja opracowań historycznych na ten temat jest utrudniana, a artykuły cenzurowane. Kresowiacy w swojej ojczyźnie czują się obywatelami drugiej kategorii. Nie mają prawa do własnego muzeum i do własnej historii. Nie mają prawa do uroczystych obchodów i sesji naukowych upamiętniających ludobójstwo na kresach południowo-wschodnich RP w latach 1939 – 1946 http://www.kresy.pl/wydarzenia,spoleczenstwo?zobacz/trudnosci-przy-publikacji-materialow-o-ludobojstwie-oun-upa

W wielu miejscach Polski w dniach tragicznej rocznicy nasi współobywatele, nierzadko nasi sąsiedzi - Ukraińcy organizują huczne festyny, na które przybywają ich kandydaci do Parlamentu. Na nienawiści do Lachów budują swój elektorat, a z bandytów robią bohaterów. Wszystko to dzieje się w imię dobrosąsiedzkich stosunków z zaprzyjaźnioną Ukrainą i przy milczącej aprobacie polskich partii, bo przecież trzeba wygrać wybory, trzeba podlizać się ukraińskim nacjonalistom.
Dla tych stosunków i dla takiej polityki wewnętrznej w mediach i w polityce przemilczany jest od lat odradzający się ukraiński nacjonalizm na Ziemiach Odzyskanych. Polski Marsz Niepodległości nazwany został w wiodących mediach marszem faszystów, ale robienie z Bandery bohatera narodowego, nazywanie ulic imionami banderowców dziennikarzom i politykom nie przeszkadza.
Dlaczego tak się dzieje i czy powinniśmy się z tym godzić?

Moją osobistą i wszystkich Kresowiaków odpowiedź zawarł w kazaniu ks. Krzysztof Bojko, duszpasterz Kresowian diecezji legnickiej, wygłoszonym w Legnicy w kościele pw. św Jana w 68 rocznicę rzezi wołyńskich, podolskich i małopolskich.
Tu chcę wyrazić ogromną wdzięczność blogerowi Mohort za umieszczenie tego kazania w swoim blogu w salonie24.
"To my znamy prawdę..." - 68 rocznica rzezi wołyńskich
http://lubczasopismo.salon24.pl/prezydentdlawarszawy/post/323338,to-my-znamy-prawde-68-rocznica-rzezi-wolynskich

Ponieważ i ja czuję się adresatką słów ks. Krzysztofa Bojko, pozwalam sobie na przeczytanie tego tekstu w Niepoprawnym Radiu Pl. Niech słowa te również tą drogą dotrą do Polaków i do polityków, by dobrze je zapamiętali i uczynili rachunek sumienia ze swej postawy wobec tej straszliwej zbrodni, zanim przyjdzie powtórka z tragicznej historii.

Zapraszam wieczorem do Niepoprawnego Radia PL. O godz. 19.00 premiera 232 audycji http://niepoprawneradio.pl/

Piosenkę zaczerpnęłam z filmu
http://www.youtube.com/watch?v=O90jLAqGygs&NR=1
Autorką słów do melodii ludowej jest Bogna Lewtak-Baczyńska
http://www.bognalewtakb.dt.pl/ususida.php

czwartek, 7 lipca 2011

Tego mi nikt nie zabierze

Czy wystarczy odwrócić się tyłem do dramatu, by czuć się od niego uwolnionym?
— pytanie to zadaje algierski pisarz Mahamed Mołleshoul
To doskonałe motto do moich refleksji, którymi chcę się podzielić.

Piątkowe popołudnie, leje jak z cebra, nawet pies nie ma ochoty na wysunięcie nosa poza próg. Wieczorem czeka mnie jednak przyjemność, zapowiedziana od kilku tygodni; koncert w nowo wybudowanej Filharmonii Olsztyna.
Udaje się nam przebrnąć przez strugi deszczu, potoki wody spływające szosą i ulicami. Przed nami pięknie oświetlony, przeszklony gmach. Szerokie schody prowadzą do foyer.

Koncerty sprawiają mi ogromną radość, mimo że w domu posiadamy spory zestaw wspaniałych, nierzadko na światowym poziomie, nagrań, które w każdej chwili można sobie odtworzyć w zaciszu domowym.

Lubię samo wejście do filharmonii, czuję się tam snobistycznie ważna już od schodów, które w tej chwili są właśnie dla mnie. To ja po nich wchodzę, to na mnie czekają artyści, to dla mnie będą grali i śpiewali, to ja będę słuchać, zachwycać się, oceniać, nagradzać brawami.
Kto choćby raz doświadczył zanurzenia się we wszechogarniającym dźwięku sali koncertowej, ten wie, o czym mówię, jakiej czarodziejskiej magii doświadcza się tam. Nie zastąpią jej żadne, nawet najlepsze nagrania i nie ma, w tym wypadku, znaczenia czy jest to sala w Olsztynie czy w Warszawie.

To jest twoja chwila. Nie zakłóci jej deszcz, nie dotrą tu gadające głowy z telewizora, nie popsuje żaden piarowski news.

Niestety, ułuda trwa krótko, na koniec trzeba zejść ze schodów i zanurzyć się w świat anonimowy, gdzie, oprócz reklam, nie mają ci nic do zaofiarowania. Stajesz się na powrót bezimienny w tłumie.

Ale po koncercie nie przeszkadza ci to, wprost przeciwnie, cieszysz się, że wszystkie problemy nagle zmalały, stały się wręcz śmieszne, nieważne, nieistotne.

Masz ochotę na lampkę dobrego wina i rozmowę z kochaną osobą o tym, co nie przemija. Masz ochotę zaszyć się w miękkim fotelu i tak trwać. Przyrzekasz sobie, że koniec z polityką, wrednym i często głupim szefem, zawistnymi współpracownikami, przejmowaniem się, co inni powiedzą. Moje życie jest więcej warte niż skrzeczące pudło telewizyjne, polityczne fora, kampania wyborcza, gaz, jakaś tam rura, badania psychiatryczne dla niewygodnych polityków i finansowy anschluss Grecji. To co naprawdę ważne jest we mnie w taki, między innymi, jak ten - piątkowy wieczór.

Tego mi nikt nie zabierze.

Myśli biegną jednak w zatrważającym tempie i przypominają, że czarowny świat wolności nie zależy tylko ode mnie.
Niekiedy w takich momentach wraca do mnie historia mojej rodziny. Mała stabilizacja, ciepły dom z biegającymi synkami po wypolerowanym szklaną butelką parkiecie, z gaworzącą w kołysce córeczką, która z uporem próbuje policzyć sobie paluszki u pulchnych nóżek i poczuć ich smak. Na ścianie ślubny portret, zdjęcia przodków, Pan Jezus modlący się w Ogrójcu i Matka Boska Różańcowa, zakupiona na odpustowym straganie u Dominikanów w Tarnopolu. W kącie stary zegar, pamiątka po ojcu.

Niedzielny poranek, jeszcze w szlafroku, leniwie przeciągają senne marzenia; krzątająca się w kuchni mama i tata w miękkim fotelu puszczający dymka z tytoniu skręconego w bibułkę. Gdzieś tam toczy się wojna, a trwożny dźwięk silnika traktora ustawionego na sądowym dziedzińcu, przerywany serią wystrzałów, zepchany do niepamięci. To inne rodziny opłakują swoich bliskich, ich ominęło, mieli szczęście, byli prostymi zwykłymi zjadaczami chleba. Nie leżą teraz tam ich ciała przysypane wapnem, nie gnają też w bydlęcych wagonach na kazachskie stepy czy w sybirską tajgę. Nikt im z zaciśniętych ramion nie wyrywa zamarzłych ciałek dzieci.

Można odetchnąć, wciągać z lubością zapach smażonych blinów i kawy zbożowej. Można cieszyć się chwilą, cieszyć się swoją domową wolnością, zbudowaną na miarę swoich pragnień i odgrodzoną od okrutnej rzeczywistości.
Wołanie – Józek, chłopcy, śniadanie! – zlewa się z łomotaniem do drzwi. Raus! Raus! Nie ma czasu ubrać się, zapakować jeszcze pachnące ciepłem naleśniki. Za próbę zdjęcia ze ściany zegara, jedynej pamiątki po ojcu, siarczysty policzek.
Schnell! Schnell! A potem długie tygodnie w piwnicy. Skończyły się ziemniaki. Jeszcze tylko podgniła marchewka i zebrane nocą na polu z narażeniem życia zielone kłoski ratują przed śmiercią głodową.

Były, co prawda, zapasy na wypadek wojny; suchary, mąka, kasza, cukier, ale bomba i szabrownicy nie pozostawili nic, co można by zjeść. To, czego nie mogli zabrać, zmieszane jest z potłuczonym szkłem.
Nie pozostało nic, nawet rodzinne zdjęcia utknęły w gruzach małej stabilizacji, pamiątkowy zegar rozsypał się na kawałki, tak jak rozsypał się tamten kresowy dom budowany od pokoleń.
Łykam czerwone wino zaprawione wspomnieniami i dumam, czy istnieje jakieś cudowne lekarstwo na jego obronę?