środa, 26 maja 2010

Testament Kapelana „Solidarności” wciąż czeka na wykonanie


W lutym większość polskich mediów ogłosiła; znana jest data beatyfikacji ks. Jerzego Popiełuszki. Nastąpi ona 6 czerwca br.
Przyznam, że nie tak wyobrażałam sobie przygotowania Kościoła polskiego do tej, jakże ważnej dla jego odnowy i wzmocnienia ducha wiernych, uroczystości.

Przez 20 lat rytualnie media wspominały i odfajkowywały kolejne rocznice, pokazywano zdjęcia Jana Pawła II oraz inne osobistości życia politycznego modlące się nad mogiłą. Wzruszały nas zdjęcia ks. Jerzego i jego rodziców. Jeszcze kilka wytartych od ciągłego powtarzania bez należytej refleksji cytatów z kazań podczas Mszy za Ojczyznę w sanktuarium żoliborskim. Jeszcze kilka szkół, szpitali, hospicjów przyjęło jego imię, jeszcze okolicznościowe akademie, poświęcone sztandary i  oczekiwanie z roku na rok na beatyfikację.
Każda rocznica zdominowana była jednak przede wszystkim przez dezinformację i spekulacje na temat okoliczności zbrodni. Gdzieś na plan dalszy schodziły homilie i działalność ewangeliczna ks. Jerzego. Można było do woli epatować kłamstwem, frazesami, spekulacjami na temat samej zbrodni.  Nie należało jednak zbytnio wgłębiać się w istotę lekcji religii i patriotyzmu, jakiej udzielał kapelan „Solidarności” zniewolonym Polakom.

W międzyczasie wyrosło pokolenie, które nie pamięta, bo pamiętać nie może, kim był dla hutników, członków „Solidarności”, mieszkańców Warszawy i Polski wbitych w reżim dekretu o stanie wojennym ks. Jerzy Popiełuszko, czym były Msze za Ojczyznę, czym były jego kazania.
Prawdy nie da się zniszczyć taką czy inną decyzją, taką czy inną ustawą. Nie, na  tym polega w zasadzie nasza niewola, że poddajemy się panowaniu kłamstwa, że go nie demaskujemy i nie protestujemy przeciw niemu na co dzień. Nie prostujemy go, milczymy lub udajemy, że w nie wierzymy. Żyjemy wtedy w zakłamaniu. Odważne świadczenie prawdy jest drogą prowadzącą bezpośrednio do wolności. -
Tylko ten, kto wtedy słyszał te słowa, potrafi sobie wyobrazić, co one znaczyły w 1982 r.

Cierpienie z powodu wyrzucenia z pracy, aresztowania, rewizji czy śmierci od kuli zomowca nabierało sensu i budziło nadzieję: Przez krzyż idzie się do zmartwychwstania. Innej drogi nie ma. I dlatego krzyże naszej Ojczyzny, krzyże nasze osobiste, krzyże naszych rodzin muszą doprowadzić do zmartwychwstania, jeżeli łączymy je z Chrystusem, który krzyż pokonał.- tłumaczył ks. Jerzy

To dzięki ks. Jerzemu litania internowanych do Matki „Solidarności” trafiła do Polaków, uczono się jej na pamięć, przepisywano i podawano innym.
Matko w "Solidarności”: nadzieję mających, módl się za nami.
Matko oszukanych, módl się za nami.
Matko zdradzonych, módl się za nami.
Matko w nocy pojmanych, módl się za nami.
Matko uwięzionych, módl się za nami.
Matko na mrozie trzymanych, módl się za nami.
Matko przerażonych, módl się za nami.
Matko zastrzelonych górników, módl się za nami.
Matko stoczniowców, módl się za nami.
Matko przesłuchiwanych, módl się za nami.
Matko niesłusznie skazanych, módl się za nami.
Matko robotników, módl się za nami.
Matko studentów, módl się za nami.
Matko wytrwałych aktorów, módl się za nami.
Matko prawdomównych, módl się za nami.
Matko nieprzekupnych, módl się za nami.
Matko niezłomnych, módl się za nami.
Matko osieroconych, módl się za nami.
Matko bitych w dniu Twojego święta Królowej Polski, módl się za nami.
Matko poniewieranych za to, że noszą znaczek z Twoim świętym wizerunkiem, módl się za nami.
Matko pozbawionych pracy, módl się za nami.
Matko zmuszanych do podpisywania deklaracji niezgodnych z sumieniem, módl się za nami.
Matko dzieci tęskniących za uwięzionymi matkami i ojcami, módl się za nami.
Matko matek płaczących, módl się za nami.
Matko ojców zatroskanych, módl się za nami.
Matko sługi Twojego, uwięzionego Lecha, módl się za nami.
Matko poniżanych uczonych i pisarzy, módl się za nami.
Królowo Polski cierpiącej, módl się za nami.
Królowo Polski walczącej, módl się za nami.
Królowo Polski niepodległej, módl się za nami.
Królowo Polski zawsze wiernej, módl się za nami.
Prosimy Cię, Matko, która jesteś nadzieją milionów, daj nam wszystkim żyć w wolności i prawdzie, w wierności Tobie i Twojemu Synowi.
Amen.
Tak, Lechu, za ciebie też się modlono. Jak się wtedy czułeś ze swoją tajemnicą? Jak się czułeś na pogrzebie ks. Jerzego? Nie gryzie cię sumienie?  O tych wszystkich, którzy uwierzyli ci, zaufali, bronili stali pod oknami, kiedy wracałeś z internowania, o takich jak Ania Walentynowicz broniących ideałów „Solidarności” powiedziałeś publicznie z pogardą: To nieudacznicy, im się nie powiodło. Powiedziałbyś to ks. Jerzemu w twarz, gdyby żył?
A on mówił:
Egzamin z męstwa zdali robotnicy w sierpniu 1980 roku, a wielu z nich zdaje go nadal.
Okazali męstwo uczniowie szkoły w Miętnem, którzy odważnie stanęli w obronie krzyża Chrystusowego.
Egzamin z męstwa zdali w ostatnim czasie nasi więzieni bracia, którzy nie wybrali wolności za cenę zdrady swoich i naszych ideałów.
Niech na koniec będzie nam ostrzeżeniem świadomość, że naród ginie, gdy brak mu męstwa, gdy oszukuje siebie, mówiąc, że jest dobrze, gdy jest źle, gdy zadowala się tylko półprawdami.


Jak grzyby po deszczu powstawały  inicjatywy, wzorujące się na działaniu ks. Jerzego Popiełuszki, w całej Polsce. Kościoły, w których odprawiano Msze za Ojczyznę stawały się wówczas miejscem ludzi wolnych i tych, którzy przez kilkadziesiąt minut wolnością chcieli się nacieszyć, spotkać ludzi podobnie myślących, oklaskiwać homilie dające nadzieję, śpiewać, ile pary w płucach, z podniesionymi palcami w kształcie znaku zwycięstwa – Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie.
Do patriotycznego szpanu należało choć raz pojechać do Kostki na Żoliborz. Kto nie był, ten z zazdrością słuchał relacji szczęściarzy.
I stało się. Dziś nie ma już problemu z opisaniem młodym narodowej traumy po zabójstwie ks. Jerzego. Kto pamięta, ten wie, że czuliśmy się podobnie i podobnie przeżywaliśmy jak dni żałoby po katastrofie w Smoleńsku. Wielotysięczny tłum płakał i śpiewał: „Ojczyzno ma, tyle razy we krwi skąpana, jakże wielka jest twoja rana, jakże długo cierpienie twe trwa”.

A potem rozszedł się do domu, bo tak musiało być, ale to nieprawda, że zapomniał.  Dziś też niech nikt na to nie liczy. Są chwile, kiedy pamięć mobilizuje i rozum i serce. Tak było 4 czerwca 1989 r. To było pełne zwycięstwo nad komuną, trzeba było  je pomniejszyć, dopasować do oczekiwań międzynarodowych i ustaleń „okrągłego stołu”. Łatwo poszło, bo naród ogłupiały ze szczęścia i dumy,  jeszcze  tak niedawno nawet nie marzył o obaleniu komuny.  I tak powolutku zamiast niepodległości, wolności mamy jedynie datę transformacji PRL. Jeszcze nie wszyscy w to mogą uwierzyć, jeszcze się łudzą, że może jednak PRL to przeszłość.
Czy dla podtrzymania tych złudzeń tak cichutko jest w większości parafii, a przygotowań choćby duchowych do tej nie do przecenienia dla życia religijnego i narodowego beatyfikacji nie widać?
Kiedy o tym rozmyślam i ze zdziwieniem kontestuję  ciszę wokół beatyfikacji ks. Jerzego, nie mogę nie porównywać tamtych lat do tego, co się stało po 10 kwietnia.
Czy muszę pokazywać łudzące podobieństwo między reakcją władzy komunistycznej i obecnej na obie tragedie? Moje pokolenie wie o czym mówię. Te same zapewniania o poznaniu prawdy i ustaleniu okoliczności, te same dezinformacje, których dziś jesteśmy świadkami i ta sama próba dezawuowania wagi tragedii. I ta sama reakcja niektórych hierarchów kościelnych. 
Zastanawiam się, jaki scenariusz pisany jest w głowach postkomuny różnych partii na wypadek, gdyby znowu naród nie wybrał po ich myśli. Czy po instrukcje jadą do Moskwy, Berlina czy do Brukseli?

Nie boję się tego scenariusza, boję się obojętności moich rodaków, którzy zapomnieli, co do nich mówił i mówi zza grobu ich Kapelan:
W dużej mierze sami jesteśmy winni naszemu zniewoleniu, gdy ze strachu albo dla wygodnictwa akceptujemy zło, a nawet głosujemy na mechanizm jego działania. Jeśli z wygodnictwa czy lęku poprzemy mechanizm działania zła, nie mamy wtedy prawa tego zła piętnować, bo my sami stajemy się jego twórcami i pomagamy je zalegalizować.

 I dalej mówił do łaknących prawdy zgromadzonych wiernych na Mszy za Ojczyznę 27 maja 1984 r. na kilka miesięcy przed swoją męczeńską śmiercią:
Niech na co dzień towarzyszy nam świadomość, że żądając prawdy od innych, sami musimy żyć prawdą. Żądając sprawiedliwości, sami musimy być sprawiedliwi. Żądając odwagi i męstwa, sami musimy być na co dzień mężni i odważni.

Za te słowa, między innymi, komunistyczni bandyci w mundurach generałów wydali na niego wyrok i do dziś dnia nie zostali osądzeni.
Nauczanie Kapelana „Solidarności”, Jego świadectwo wiary słowem i czynem, to wciąż czekający  wykonania testament pozostawiony Polakom. Nie mamy prawa o nim zapomnieć, bo ks. Jerzy podpisał go swoją krwią.

środa, 19 maja 2010

Ile razy można odbudowywać dom?


„Dotychczas żyłam w średnim standardzie. Mogę powiedzieć nawet wysokim. Jestem do niego przyzwyczajona. Chcę....”  Nie, nie to było najważniejsze, że rozmówczyni „chce”, lecz ton, w jakim  mówiła i prawdziwy sens wypowiadanego potoku słów: Tak żyłam i tak chcę żyć, władza ma mi to zapewnić.

Czy jest to żądanie irracjonalne? Naganna postawa roszczeniowa? Z jednej strony na pewno tak i dodać do tego trzeba że z pewnością wzbudziłaby wielkie zdziwienie ludzi pokolenia wojny. W jednym bombardowaniu  tracili swój dobytek, w jednej chwili z tłumoczkiem lub nie, jeśli nie zdążyli, kolbami wyrzucano ich z domu, pakowano do wagonów bydlęcych i wieziono do Kazachstanu, na Syberię czy do  obozów.
Wciąż jak drzazga, której nie można usunąć, tak w mojej pamięci tkwi opowieść kobiety, która jako dziecko uratowała się od noży i siekier banderowców.
– Babcia rozmawiała z nami i tłumaczyła, że śmierć nie boli, to tak jakby zasnąć – opowiadała roztrzęsiona dziennikarzowi.

A tu pani życzy sobie wysokiego standardu życia, bo do takiego jest przyzwyczajona.

Z drugiej strony cieszyć się należy, że życie nasze w większości nabrało ludzkiego wymiaru. Chcemy żyć wygodnie, chcemy, by władza zapewniała nam poczucie bezpieczeństwa nawet w przypadku klęski żywiołowej. Mamy do tego prawo. Każdego roku grubo ponad połowa naszych zarobków w różnej postaci trafia do kasy państwowej.

Myślę tu jednak i o innej wypowiedzi . Powódź  kilka lat temu zabrała nie tylko Polakom dorobek życia. Po stronie czeskiej piękne osiedle domków odbudowanych pieczołowicie po poprzednim kataklizmie stoi w wodzie. Woda znów upomniała się o miejsce dla swego nadmiaru. Ile razy można odbudowywać dom?
Odpowiedź właścicielki jednego z zalanych domów była krótka.
Najważniejsze, że są ze mną moi bliscy, mąż i dzieci, a dom niech piekło pochłonie.

Dwie kobiety i dwie różne postawy.  W nich zamyka się odwieczny problem i konieczność wyboru; mieć czy być.

Bywają chwile, że nie specjalnie mamy wybór, bo ani nie będziemy mieli, ani nie będzie przy nas rodziny. Nieszczęścia jednych uczą pokory, innych niczego nie uczą. Jak rzeka powracają do wyżłobionego swoim widzeniem świata, swoimi pragnieniami i żądaniami wobec niego, koryta.

Jak to w końcu jest? Zastanawiam się. Kiedy do Polski po 1989 r. zaczęli zjeżdżać eksperci różnej maści i uczyć nas życia w wolnym świecie,  na szkoleniu w MEN pewna pani z USA przekonywała nas o wyższości przytulanki nad klockami lego. Patrzyliśmy na nią ze zdumieniem.
Czy ona nie rozumie, że naprzód trzeba mieć wybór, by ocenić, co jest lepsze? – myślałam wtedy. My takich wyborów w PRL nie mieliśmy. Każdy , nawet pozorny wybór, wiązał się z ryzykiem wystawienia za burtę i kłopotów całej rodziny wybierającego nie pomyśli narzuconej władzy.

Zabrać człowiekowi możliwość wyboru, to  zamknąć w więzieniu. Nawet jeśli w tym więzieniu nie ma krat ani klawiszy, to nie jest on wolnym człowiekiem. Prawa wyboru mogą pozbawiać nas silniejsi, mający władzę czy fanatyczni guru..
 Może być też tak jak w demokracji. Mamy wybór pozorny, wybieramy ten, który zgadza się  z celem, jaki nam się narzuca. Tak było w przypadku referendum w Irlandii. Bywa, że wolno nam umierać za ojczyznę, ale o jej przyszłości nie mamy prawa decydować . Traktat Lizboński narzucono nam bez możliwości wyboru.
Stała się rzecz, którą historia w analizie przyczyn rozpadu UE będzie, jestem o tym przekonana, wymieniać jako główny powód. Niczym innym jak utratą suwerenności jest, gdy możliwości wyboru pozbawia się państwo czy naród. I nie ma się co łudzić, że  można zrobić to  trwale bez jego zgody.


Są jednak sytuacje, że musimy wybrać natychmiast, by się określić, by móc zacząć ze świtem nowy dzień z nadzieją.  Taką jest ostatnio  tragedia w Smoleńsku czy teraz powódź. Śmierć w tamtym samolocie zmusza nas do wyboru. Chcemy prawdy, chcemy znać przyczyny katastrofy? Czy odpuścimy? Chcemy być odpowiedzialni za Polskę?

Powódź też wymaga wyborów. Zapytamy się, co władza robi z naszymi podatkami? Dlaczego nie stać na remonty wałów, a nasze pieniądze idą na odszkodowania, choć poza doraźną ulgą niczego nie rozwiązują? Czy uznamy może, że to nie nasz problem? Nas nie zalało, a wszyscy politycy są tacy sami.

Każdy wybór ma nie tylko wymiar społeczny, ale i osobisty.

Obie rozmówczyni z relacji powodziowych wybrały; jedna mieć, druga być - kochać i żyć  mimo wszystko.
Co robić jednak w sytuacjach, gdy prawa wyboru możemy pozbawić się sami, kiedy nie umiemy zdecydować, co dla nas jest najważniejsze?

To jest również mój problem. To ja napisałam kiedyś:Nie pójdę do wyborów, bo nie mam wyboru”.
Czy zmieniłam zdanie? Oczywiście i nawet wiem dlaczego.


środa, 12 maja 2010

Smoleńskie epitafium


Kampanię wyborczą można spokojnie zostawić Faktom TVN i Wiadomościom TVP. – napisał Cecary (http://twitter.com/copy_paste ) kusząc  z awatara szklanką złocistego napoju. Twoje zdrowie, Cezary, mądry z Ciebie człowiek. 

Siedzę na ławeczce w ogrodzie. Mój wzrok podobnie jak Czarka, ucieka od najbliższego otoczenia. Przez moment spoglądam na przekwitające już tulipany, obsypaną kwiatami wiśnię i gruszę. Gdzieś tam pod dachem układają się świergoląc pisklęta szpaków. Przytulają się do siebie, nic nie wiedzą o katastrofie, o biciu piany i emocjach wyborczych, nie rozpaczają z powodu kolejnej lotniczej katastrofy. Nie mają pojęcia o przekraczającej wszelkie reguły dziennikarskiego rzemiosła – dezinformacji.

Patrzę w niebo na smugi dymów, które pozostawiły przelatujące samoloty. Nie chcę już rozważać o ostatniej sekundzie życia  lecących na zatracenie z   błękitnego nieba. Odpędzam złe myśli.  
Żyjemy tu i teraz, bo niecała rzeczywistość jest nam dana. Możemy wyłączyć telewizor, radio, odizolować się od świata, żyć swoim rytmem, swoimi pragnieniami, cieszyć się zapadającym zmrokiem w ogrodzie, sączyć leniwie z kufelka piwo.  Wiem, że nie jestem odkrywcza, byli tacy przede mną i będą po mnie. I nic tu nie pomoże powtarzanie: „Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna”.

Są i inni, którzy wierzą, że na zgryzoty tego świata najlepszym lekarstwem są pieniądze. Tak znaleźć się w jakiejś radzie nadzorczej, zostać prezesem spółki, zasiąść w ławie poselskiej, wygrać wybory na wójta, radnego - marzą. A marzenia przekuwają w czyn. Nie siedzą w ogrodzie, nie wciągają zachłannie zapachu bzu, nie podziwiają migocących gwiazd, nie słyszą rechotu żab. Nie mają na takie głupoty czasu. Powiadają:
- Gdyby wszyscy siedzieli w ogrodzie, kto pracowałby, kto obmyślał plany, strategie...

Miałam sąsiada. Postanowił, że tak długo będzie piłował drewno pod moimi oknami, aż zrezygnuję, wyprowadzę się z rodziną, odstąpię mu upragnioną połowę domu. I piłował, piłował. Pot oczy zalewał, złość parowała, pić się chciało. Pojechał szybko, bo drewno czekało i... nie wrócił.
Inny tłumaczył mi w czasie rodzinnej uroczystości, że dziś wszystko można kupić, to tylko kwestia pieniędzy. Czy pamięta tę rozmowę, kiedy stoi nad świeżą mogiłą żony?

Najpewniej tak. Nie przyzna się do tego jednak nawet przed sobą tak samo jak ja, kiedy nagle zaczyna duszę wiercić wykrzyczane bliskim złe słowo. Nie wytłumaczę się, nie przeproszę, za późno, ich nie ma. Nie napiszę odkładanego na wolniejszy czas listu, nie odwiedzę. Nie zaskrzypią pod moimi nogami drewniane schody, bo tych też już nie ma.
Wpatruję się w zdjęcie kościoła z Tarnopola. Jarzą się światła, cisza, spokój, aparat fotograficzny nie zakłócił modlitwy, ale ją uwydatnił. A mnie ściska sentymentalne wzruszenie. To tam za tymi murami rodzice brali ślub, chrzcili dzieci. Nie ma tej rzeczywistości i nigdy nie wróci.

Piszę o tym, bo czegoś mi zabrakło w  naszej narodowej żałobie. Nie mieliśmy odwagi nazwać swoich myśli i uczuć po imieniu?  Przeraziły nas nasze własne refleksje nad małością, złością i zawiścią?  
Nie lubiliśmy wielu z nich, mieli same wady; mali, grubi, źle się ubierali, na pewno oszukiwali, prowadzili cyniczne gry, niszczyli kolegów, zdradzali żony, nie mieli czasu dla dzieci, byli starzy, zapatrzeni w przeszłość.
Nagle dowiedzieliśmy się, że ich już nie ma. Przerażeni mówiliśmy, mówiliśmy... o narodzie, o patriotyzmie, paliliśmy znicze, krzyczeliśmy na innych, że kłamali.
A teraz siedzę w o grodzie i myślę sobie; znaleźli się w samolocie, bo byli kimś, pełnili ważne funkcje, mieli pieniądze, nie szukali w supermarketach taniego cukru czy proszku do prania. Im się poszczęściło, byli wysoko na drabinie.
A jeszcze inni byli jak żywe „Księgi pielgrzymstwa i narodu polskiego”. Los nie oszczędzał ich, a jednak przetrwali wojny, Syberię, więzienia. Czekali na nich wierni, czekała niedokończona praca, książka, wspomnienia.
Może dzień wcześniej ktoś zapraszał ich do ogrodu, chciał porozmawiać, wypić piwko czy naleweczkę z sąsiadem. Nie mieli czasu, bo następnego dnia lecieli do Katynia.  



środa, 5 maja 2010

Terapia po polsku; Sukces terapeuty zależy od ciebie


Kiedy piarzy kombinują a politycy szaleją, młodzi nie próżnują. Zajmują się tym, co przyniesie im sukces. Piękni, wykształceni szukają pomysłów na życie. Gdzie najlepiej je odnaleźć? Oczywiście w Internecie. Przez pomyłkę, a może tylko dlatego, że sporo u mnie już „ćwierkających”, trafili i na mój twitter.
Nie podam strony, bo reklamy robić im nie będę, trzeba mi uwierzyć na słowo, albo samemu szukać w bezkresie internetowych szumów.

O czym szumi strona młodych i ambitnych? W czym chcą nas szkolić? Jakąż to terapię dla Polaków proponują? Może marzy się im Polska zasobna, bezpieczna?
Wita mnie na stronie uśmiechnięta terapeutka. Owszem, robi wrażenie, widać ona i jej zawodowe koleżanki, koledzy wiedzą o życiu wszystko, skoro z taką pewnością siebie proponują szkolenia: Wszystko zależy od ciebie , Edukacja seksualna w szkole, Seksualność osób niepełnosprawnych, Prostytucja – przymus czy dobrowolność?, Szkolenie: Public relations

Przyznaję, nie wszystkie tematy szkoleń wymieniam i nie wszystkie są tak  drogie jak to: Od porażek do powodzenia, czyli terapia motywująca w praktyce – 480 zł. Prawda, że tanie jak na dwa dni szkolenia?
Już widzę oczami wyobraźni, i życiowego doświadczenia  jak nad bezrobotnym aktorem pochyla się stroskana rodzina. Babcia nudząc się przy kolejnym pasjansie kliknęła nie tam, gdzie trzeba i wyskoczył jej anons owego szkolenia w Warszawie. Wnusio ostatnio podkradał jej drobniaki na tramwajowe bilety w poszukiwaniu pracy, więc może lepiej dać mu na ten kurs? Miała wprawdzie dopłacić do sanatorium, ale co tam, pojedzie za rok.

Tyle podsuwa wyobraźnia. A doświadczenie życiowe? No cóż, z doświadczenia mego jasno wynika, że bezrobotny aktor po kursie za jedyne 480 zł wybłaga u rodziny pożyczkę na kolejny  kurs, tym razem samochodowy kat BE albo i wyżej, i wyruszy w trasę po  wraki do Niemiec. Wie już, jak  rodakowi, który nie był na żadnych kursach i nie ćwiczył asertywnych zachowań, zachwalić towar, ukryć braki, wskazać na korzyści z posiadania czterech kół. Wreszcie przydają mu się zdobyte na uczelni umiejętności aktorskie.
I tak przekuje swoją zawodową porażkę w sukces, niestety, nie swój lecz terapeuty.

Może nie mam racji, może taki dwudniowy trening psychologiczny wyłoni kolejnego „Kulczyka”?
Siedzę skulona na fotelu przed kominkiem, w którym wciąż trzeba przypalać, bo maj niczym marzec. Popijam herbatkę zaprawioną żurawinami i kombinuję sobie. A gdyby tak terapeuci zorganizowali kursy, ot, choćby na  temat: Dlaczego warto zrzeszać się w związkach zawodowych? lub Jak radzić sobie z nieuczciwym szefem?, albo – Jak obliczyć godziwą zapłatę za swoją pracę?
Rozpędziłam się, sięgam dalej. Czy byliby chętni na szkolenie; 101 powodów, dla których jestem dumnym Polakiem, I ty możesz służyć Polsce,  Jak bronić własnej  tożsamości?

No bo niby dlaczego wychowanie seksualne czy problemy z seksem niepełnosprawnych mają być ważniejsze od Ojczyzny i roli w niej młodych Polaków?
Głupie pytania zadaję. A odpowiedź jest prosta; Polak zakorzeniony w tradycji, dumny i gotowy do działania dla wspólnego dobra to bezużyteczna przeszkoda dla biznesu, koncernów i banków. Polak ogłupiony terapią wolności jednostki, od której wszystko zależy, kupi każdy wrak w przekonaniu, że to jego suwerenny wybór; nikt mu nie kazał, nikogo nie musiał słuchać, robił co chciał.
Zamyśliłam się. Czemu, kiedy nad tym wszystkim zastanawiam się, nieodparcie powracają zdania z powieści Józefa Mackiewicza „Lewa wolna”?
Ale ja ich przejrzałem. Oni chcą od ciebie, ciebie samego zabrać. Żeby nie było ciebie, a na to miejsce taka maź, taki wspólny rozczyn pod ciasto”. – kończy swoją opowieść o okrutnych doświadczeniach rewolucyjnych gimnazjalista Zybienko.

Czy to już tylko historia?