piątek, 30 października 2009

Rodzimy się dla jednego dźwięku, dla kilku akordów



Gdzieś tam, w zakamarkach blogowych odnalazłam tekst, który jest mi bardzo bliski, bardzo osobisty. Postanowiłam wydobyć go na światło, bo może warto, może nie tylko on mój?
 
Raz do roku rozgwieżdżone niebo sięga ziemi. Tysiące gwiazd migocze, przedziera się przez cmentarne ogrodzenia, błyszczy na wzgórzach okalających miasta, wioski, przydrożne kapliczki, mogiły, zrządzeniem losu wyrosłe pojedynczo przy domostwach. Owe gwiazdki są tak blisko, że migoczą nie tylko światłem, ale i barwami rozpływającymi się w oparach zniczy, które unoszą się nad mogiłami i rozmazują kontury nagrobków i postaci trwających przy nich. Mieszają się z zapachem opadłych liści. Do tej magicznej palety barw i zapachów włącza się ich  szmer pod stopami przechodniów i przytłumione monotonne, zlewające się w modlitwę, rozmowy. Nie potrafię oddać ani wrażenia, ani uczuć tych chwil, ale wiem jedno; kto nie doświadczył tej magii Dnia Zadusznego, ten jest ubogi, bardzo ubogi.
Nie wiem czy dożyję następnych Wszystkich Świętych i czy zdołam przekazać wszystko, co we mnie żyje od dzieciństwa. Ale dziś nie chcę o tym pisać.
 
Dwa lata temu oglądałam w tvp Kultura i słuchałam  III  symfonii Mikołaja Góreckiego, a potem „Totus Tous” i na koniec w cyklu koncertów w – „Kościelec” Wojciecha Kilara. Żadna muzyka, poza Chopinem i Wieniawskim, tak nie przemawia do mnie jak utwory tych kompozytorów. Nie muzyka jednak tu najważniejsza.
 
Niech mi mój ukochany kompozytor - Mikołaj Górecki wybaczy, że troszkę sprofanuję wymowę Jego III symfonii. Pod wpływem powtarzających się, oddalających i powracających pochodów dźwięków zapomniałam na chwilę o „Pałacach” ze ściany nr 3 w zakopiańskim więzieniu - błagalnej modlitwie 18-letniej Heleny Blażusiakównej:
 
„Mamo, nie płacz, nie.
Niebios Przeczysta Królowo,
Ty zawsze wspieraj mnie.
Zdrowaś Mario”.
 
Zapomniałam o żałosnej pieśni ludowej:
 
„…Wy nie dobrzy ludzie,
Dło Boga świętego
Cemuście zabili
Synocka mojego?...”
 
Widziałam natomiast rozjaśnione okna mojego rodzinnego domu, widziałam na moment korowód przesuwających się postaci: mamy, taty, braci, a może i tych, którzy kiedyś mieszkali w tym domu. Szli bezszelestnie w takt muzyki od pokoju rodziców do drzwi wyjściowych. Nie słyszałam ani ich kroków, ani szmeru ich rozmów, drewniane schody też nie skrzypiały. Powróciło wszystko, co drogie, dzięki czemu mogłam żyć swoim życiem nie tracąc nic z tamtych chwil.
 
I może jeszcze jedna refleksja.
 
Patrząc na muzyków, widziałam jak nierówne są ich role, zadania rozpisane w partyturze. Pierwsze skrzypce, kontrabasy, flety, harfa… każdy skupiony nad swoimi nutkami.
 
Zastanawiałam się czy gdyby nagle pękły struny harfy, to czy byłby to ten sam utwór?
 
Czy nie jest tak z życiem ludzkim?
 
Wydaje się nam, że  Boża orkiestra mogłaby się obyć bez niektórych „instrumentów”.
A jednak. Im starsza jestem, tym większą mam pewność, że rodzimy się czasem tylko dla jednego dźwięku, dla kilku akordów. Jedni mają to szczęście i docierają do tajemnicy  swego przeznaczenia. Umierają z przeświadczeniem, że  dobrze zagrali swoje nutki. Inni do końca nie odnajdą sensu swego życia, odkryją go najbliżsi i ci, którzy umieją czytać w ludzkich losach.
 
PS.Zamiast czytać, możesz też posłuchać. http://radiopl.pl/

poniedziałek, 26 października 2009

Piar żyje naszym oburzeniem


Na Twitterze wywiązała się dyskusja o roli mediów; ich związku z władzą i miejscu w szumie medialnym obywatela.
A zaczęło się niewinnie:
ErykMistewiczCiekawa opinia @katarynaaa: władza plus media vs obywatele http://kulturaliberalna.pl/
 
katarynaaa@ErykMistewicz A nie jest tak? Media częściej działają w interesie władzy niż obywatela. A niewygodnych władzy obywateli pomagają uciszać.
 
ErykMistewicz@katarynaaa proces redefiniowania roli mediów ich de facto upadek w dotychczasowej roli i formie jest dziś jednym z ciekawszych procesów w cal Europie
 
katarynaaa@ErykMistewicz To nie jest upadek. Raczej przedefiniowanie roli. To już nie jest patrzenie władzy na ręce w imieniu obywatela.
katarynaaa@ErykMistewicz Tylko pusta rozrywka i pogoń dla sensacji jednych, i aktywny udział w politycznej walce innych. Dla nas nic.
 
Aż się prosi uzupełnić tę wymianę zdań o definicję polityki dokonaną niedawno przez śp. Macieja Rybińskiego: Polityka to sztuka szukania i znajdowania winnych.
 
Po tym uzupełnieniu wszystko staje się jasne; Stoicki spokój konsultanta politycznego, którego praca polega głównie na przekonywaniu czytelnika, czytaj wyborcę, że winnym jest… oraz rozgoryczenie blogerki Kataryny, która w owym przekonywaniu wyborcy poprzez media widzi pogoń za sensacją i realizowanie celów władzy.
 
Czy jest to „ciekawy proces” upadku mediów w całej UE, jak chce Eryk Mistewicz, czy ich pogoń za sensacją i realizacja celów władzy, jak widzi to Kataryna?
 
Trudno mamie Katarzynie zabierać głos w tej sprawie, bo wiedzy na ten temat ma tyle, ile jej media podsuną, a prawdziwość jej, niestety dopiero czas weryfikuje. Tak jak teraz nowy projekt ustawy hazardowej, który wpłynął do Sejmu, weryfikuje prawdziwe intencje rządu Donalda Tuska i jego zależności od lobbingu hazardowych bonzów.
 
Mnie jako zwykłego konsumenta papki medialnej interesuje co innego. Zastanawiam się czy dyskusja na temat roli mediów we współczesnym nam świecie jest konstruktywna i prowadzi do prawidłowych wniosków?
Im bardziej wczytuję się w treść różnych głosów na ten temat, tym bardziej odnoszę wrażenie, że dyskusja jest nie na temat.
 
Czy przypadkiem rozmowa o cenzurze i manipulacji odbiorcami przekazu medialnego nie jest tematem zastępczym?
To, co napisała Kataryna, jest oczywiste i właściwie nie podlega dyskusji; tak jest; Media realizują cele poszczególnych ośrodków władzy, a odbiorca kupowany jest ciekawą, emocjonującą narracją, jak to wielokrotnie już podkreślał Eryk Mistewicz w licznych wywiadach i artykułach, a Kataryna nazywa to pogonią za sensacją.
Czy jest to zjawisko nowe? Twierdzę, że absolutnie nie.
 
Zawsze tak było odkąd powstała prasa, radio czy telewizja. Zawsze były to tuby jakiegoś ośrodka politycznego, społecznego czy kulturalnego. Rosyjska „Prawda” służyła propagandzie sowieckiej, „Trybuna Ludów” – peerelowskiej, by posłużyć się przykładami najbardziej jaskrawymi.
 
Kiedy w 1944 r. powstaje francuski dziennik „Le Monde”, czytelnicy otrzymują od samego Charles’a de Gaulle’a zapewnienie, że będzie to gazeta niezależna i obiektywna, zachowująca swobodę wypowiedzi.
A jednak już wkrótce jest charakteryzowana jako dziennik centrolewicowy, by w roku 1981 już bez żadnego udawania tzw. obiektywności i niezależności popierać kandydaturę socjalisty  Francois Mitteranda na prezydenta Francji. Mało tego, „Le Monde” to dziennik lewicowy, realizujący niechęć do Francji jego redaktora naczelnego.  Tak przynajmniej w swojej książce „Ukryta twarz Le Monde”sugerują w 2003 r. Pierre Paen i Philippe Cohen.
 
Stało się coś wbrew prawu, coś niegodnego zawodu dziennikarskiego? „LeMonde” po opublikowaniu tej książki splajtował, bo czytelnicy przestali gazetę kupować?
Nic podobnego. Każdy robi swoje. Dziennik istnieje i ma się dobrze, często jest cytowany jako ważne źródło informacji. Manipuluje czytelnikiem? Owszem, jak każda gazeta. Rzecz w tym, że każdy, kto chce, jest w stanie określić ośrodek polityczny, który reprezentuje ten dziennik.
 
Czy powinniśmy z tym walczyć i jak mi odpowiedziała Kataryna: „…najważniejsze to wskazywać palcem kłamstwa, do znudzenia”?
Nie mam wątpliwości, że taka jest nasza rola; wskazywać palcem kłamstwa, do znudzenia.
 
Każdy jednak, kto już trochę poblogował,  wie, że nasze, blogerskie, odsłanianie kłamstw i manipulacji służy niekiedy również ich utrwalaniu. Propaganda potrzebuje tuby, potrzebuje również nas, którzy wyłapiemy podsuwane kłamstwa, a dyskutując z nimi realizujemy cel piarowski, choć wcale tego nie chcemy. Piar żyje naszym oburzeniem, naszym wałkowaniem w nieskończoność jakiegoś tematu. Bez nas niekiedy manipulacja opinią społeczną nie miałaby szans.
 
Czasem jesteśmy po prostu bezsilni. Spróbujmy się bowiem przebić z jakimś „niechodliwym” tematem na stronie głównej salonu. Nie mamy szans, bez przchylności moderatora nie istniejemy. Nie ma nas, jeśli tego będą chcieli admini poczytnych portali. Nie ma naszych poglądów, inicjatyw obywatelskich, petycji i listów otwartych jeśli media ich nie zamieszczą. Przekonali się o tym boleśnie byli więźniowie Auschwitz i Michał Tyrpa.
 
Problem bowiem nie w tym czy media są niezależne, a dziennikarze rzetelnie wykonują swoją pracę.
Problem leży w czym innym; media udają obiektywne i niezależne, a my im w tym pomagamy. (To jest ta nasza druga, bolesna, strona blogowania).
 
Próba uwolnienia ich od wpływów ośrodków władzy wydaje się dziś być utopią.
Media działają w interesie władzy, bo po to zostały powołane do życia; to są albo tuby partyjne, albo tzw. wspierające.;) – napisałam w odpowiedzi Katarynie na Twitterze. I tak będzie czy tego chcemy, czy nie.
 
Czy utopią byłoby natomiast domaganie się od ich redakcji jawności powiązań politycznych?
Co by się stało, gdybyśmy prawnie spróbowali zażądać od wydawców jasnej deklaracji sprzyjania określonej ideologii i partii? Niemożliwe? To może przynajmniej my sami, odbiorcy informacji i publicystyki, potrafimy to zrobić?
Czy umiemy, biorąc do ręki „Rzepę” , „Dziennik”, „Gazetę Polską” bez problemów określić powiązania polityczne tak jak to ma miejsce w przypadku choćby „Naszego Dziennika”, „Gazety Wyborczej” czy „Radia Maryja”?
Ja przyznaję się, że nie umiem. A jeśli tego nie potrafię, to jestem narażona na dezinformację i manipulację. Może i pora, bym się tego razem z innymi nauczyła?

wtorek, 20 października 2009

Przestaliśmy się lękać


Przyszła nadzieja. „NIE LĘKAJCIE SIĘ”. „NIE LĘKAJCIE SIĘ! OTWÓRZCIE DRZWI CHRYSTUSOWI! - Tak brzmiały pierwsze słowa przesłania, jakie 16 października 1978 roku skierował do świata nowo wybrany papież - Jan Paweł II.
 
Zanim ona przyszła, najpierw było w referendum  „TRZY RAZY TAK”, potem  na murach i akademiach  „PARTIA Z NARODEM NARÓD Z PARTIĄ”  - Z tej symbiozy wyrosły nowe groby polskich bohaterów i tych, których partia miała chronić przed kułackim i burżujskim wyzyskiem. Przyszedł czas na kolejne hasło, „BY POLSKA ROSŁA W SIŁĘ, A LUDZIOM ŻYŁO SIĘ DOSTATNIO”. Też nie wyszło, pozostały tylko długi i ocet na półkach, ale jakoś się żyło.
 
Czego mieliśmy się wobec tego lękać? Co nam groziło?
Wielu z nas, prawdę powiedziawszy, nie bardzo wiedziało, czego naprawdę bać się. O tym, że na naszym terytorium są składowane rakiety z bronią nuklearną wiedzieli tylko wtajemniczeni. Reszta społeczeństwa albo w to nie wierzyła, albo pocieszała się, że jest równowaga sił i wojny nuklearnej nie będzie. O kryzysie w Kościele po Soborze Watykańskim II też Polacy, niewiele wiedzieli.
 
Co mogło wobec tego jeszcze straszyć? Czego mógł się jeszcze lękać Polak po przeżytej okupacyjnej nocy; łapankach, masowych rozstrzeliwaniach, obozach zagłady, syberyjskim głodzie i niewolniczej pracy, enkawudowskich i ubeckich przesłuchaniach, torturach, egzekucjach, wyrokach śmierci, gdy świat świętował koniec II wojny światowej? Co mogło jeszcze wywołać panikę?!
 
Każdy dzień był taki szary , ponury jak w piosence. - ” Za czym kolejka ta stoi? Po szarość, po szarość…” - ale bezpieczny jak we względnie dobrze umeblowanym baraku. O tym, że należało się lękać właśnie tej szarości i barakowej ułudy poczucia bezpieczeństwa, jeszcze nie wiedzieliśmy, przynajmniej nie wszyscy.
 
Słowa Jana Pawła II były więc raczej dla nas, zamkniętych w „obozowym raju”, z paszportami tylko po demoludach i murem na zachodniej granicy,  pierwszym sygnałem, pierwszym dzwonkiem ostrzegawczym; jest czego się bać. Nawet jeśli będziesz potulnie skandował na akademiach „Niech żyje towarzysz…” i niczym tabletkę uspokajającą, miętosił w kieszeni czerwoną książeczkę, to świat wcale nie jest taki bezpieczny, jak ci się to wydaje. Bo świat bez Chrystusa może być pustką, ale może być i usprawiedliwioną obłąkańczą ideologią, zbrodnią. Może zrobić z ciebie niewolnika, a ty nawet o tym nie będziesz wiedział.
 
Gdzieś tam niejednemu ścisnęło się wówczas serce, popłynęły łzy żalu nad sobą. A kolejka po szarość wydała się ciężarem nie do zniesienia. Za tym murem przestrzeń była ogromna; z pracą wynagradzaną sowicie i półkami pełnymi towarów.
 
Za tym głównie zatęskniliśmy? Czy za treścią kryjącą się w drugim zdaniu Jana Pawła II? – „Otwórzcie drzwi Chrystusowi”!
 
Mogę mówić tylko za siebie. Zatęskniłam wówczas  za WOLNOŚCIĄ. W tej WOLNOŚCI kryło się wszystko; godziwa zapłata za pracę, wolność wyboru, wolność słowa, święta bez kolejek za karpiem, paszport we wszystkie strony świata bez esbeckiego stróża…
 
Ale najbardziej pragnęłam, by już nikt nie budował we mnie „człowieka socjalistycznego”, abym nie musiała już czytać między wierszami i poznawać historię Polski z „bibuły”. Marzyło mi się mówienie nie symbolami, lecz słowem bez przenośni, bez podtekstów i aluzji. Tęskniłam też, by zawieszenie krzyżyka na szyi nie było już odwagą, lecz zwyczajnym przyznaniem się przed innymi, że jestem uczniem Chrystusa.
 
Czy uwierzycie, że nie umiałam, tak jak większość z mojego pokolenia, modlić się z rodziną?! A uwierzycie, że mszę św. pontyfikalną Jana Pawła II oglądaliśmy klęcząc przed telewizorem?! Wreszcie razem! Doskonale pamiętam, jak trudno mi było powiedzieć głośno zwykłe zdanie; Jestem katoliczką, jestem wierzącą.
Prostoty i otwartości pragnęłam w mojej  wyśnionej i wytęsknionej wolności.
 
Tak. Mogę i dziś potwierdzić;  drugie zdanie wypowiedziane przez Jana Pawła II - „OTWÓRZCIE DRZWI CHRYSTUSOWI”! - mieściło się w pełni w mojej tęsknocie za WOLNOŚCIĄ.
 
Wiem, mogę mówić tylko za siebie. Powiem więc, że wtedy nie miałam jeszcze bladego pojęcia, o czym myślał wówczas Jan Paweł II, co chciał mnie, nam wszystkim, Kościołowi, światu,  wówczas przekazać.
Długo, bardzo długo, zamiast słuchać, tego, co mówi, czytać, co pisze, żyłam wzruszeniem, świętem każdej Jego pielgrzymki do Ojczyzny. Wybierałam słowa, które pasowały do określonej politycznej sytuacji, zwłaszcza w czasie wojny Jaruzelskiego z narodem.
 
 Aż przyszedł 06.06.1999 r. – nabożeństwo czerwcowe w Elblągu. Zobaczyłam w papa – mobile człowieka starego i smutnego. Z kamienną twarzą, naznaczoną zmęczeniem i cierpieniem,  wykonywał znak błogosławieństwa nad wiwatującym tłumem.
 
Po raz pierwszy płakałam wówczas nad sobą, a nie ze wzruszenia, że witam umiłowanego Wielkiego Rodaka. Nieme łzy ściekały mi po policzkach ze wstydu. Poczułam się jak na jakimś spektaklu, na którym główny Aktor mówi przez lata wciąż do mnie, a ja nie pamiętam ani jednego słowa.
 
Widać dorosłam wreszcie. Otarłam łzy i zamiast rozpamiętywać, jak było pięknie i wzruszająco, zaczęłam czytać. Czytam do dziś wszystko, co powiedział i napisał Jan Paweł II  i wciąż nie mogę skończyć.
Może dlatego tak unikam uroczystości i zgromadzeń z okazji kolejnej rocznicy wyboru Jana Pawła II na Stolicę Piotrową? Bo one wciąż przypominają mi, że i ja umiem pięknie mówić, wzruszająco opowiadać, jak bardzo byłam i jestem dumna z Jana Pawła II… gorzej, niestety,  ze świadectwem.  
 
I tak rozmyślam sobie. Czy dziś po 31 latach od owej pamiętnej chwili wyboru Karola Wojtyły na papieża, przestaliśmy się naprawdę lękać? Co oznacza dla nas Polaków przesłanie Wielkiego Rodaka z Jego programowej encykliki „Redemtor hominis”- „…stworzyłeś nas, Boże, dla siebie i niespokojne jest serce nasze, dopóki nie spocznie w Tobie".
 

środa, 14 października 2009

Miara rzetelności dziennikarskiej pracy



My, polscy dziennikarze, kreujemy się na mędrców i moralistów z poczuciem misji. A tak naprawdę składamy się z kompleksów i frustracji, które leczymy wielkościowymi urojeniami.” napisał wiosną Piotr Bratkowski w Newsweeku
 
W odpowiedzi  mogliśmy przeczytać diagnozę Jana Cezarego Kędzierskiego: „Odzyskana wolność słowa zaprowadziła na manowce niezależności wielu dziennikarzy prasy, radia i telewizji”.
 
W cieniu tych wszystkich negatywnych opinii o pracy dziennikarzy kryją się wydawcy, naczelni redaktorzy, sponsorzy zamawiający reklamy.
 
Czy od nich nic nie zależy?
Może przyjdzie czas, że i o tym będzie wolno mówić. Może uchyli nam ktoś rąbka tajemnicy, dlaczego tak niewiele wiemy, na przykład, o tym, co dzieje się na Litwie, Łotwie, w Bułgarii…, a każdy skandal z Berlusconim czy Sarkozym jest natychmiast komentowany?
 
Dlaczego jednych kichnięcie jest odnotowywane przez wszystkich, a innych nawet krzyk jest przemilczany?
 
Dziś nie o tym jednak myślę. Nie chcę nikogo oceniać, ani spisku nigdzie nie węszę.
Zastanawiam się tylko nad zwykłą ludzką przyzwoitością, bo nie wątpię, że w gazetach też pracują zwykli, przyzwoici ludzie; wrażliwi na otaczający ich świat, zdeterminowani, by dociekać prawdy.
Na ostateczny kształt wydania gazety mają wpływ nie tylko dziennikarze w niej publikujący, ale przede wszystkim ci, którzy decydują o składzie wydania. Czy podejmują decyzje samodzielnie?
 
Wiarygodność gazety mierzy się tak jak wszystko, co ważne w życiu, rzetelnością, uczciwością i szacunkiem do drugiego człowieka.  Co mam więc myśleć o potraktowaniu przez prasę „Apelu” siedmiu byłych więźniów KL Auschwitz?
Trafił on do wielu polskich redakcji. I…? Został zamknięty w przepastnych szufladach redakcyjnych. Zrobił to nawet Nasz Dziennik”. Choć gazeta ta mieni się jedynym polskim patriotycznym dziennikiem, nie zainteresował ją ani apel, ani list do papieża w sprawie beatyfikacji rotmistrza Witolda Pileckiego.
 
Szlachetnym wyjątkiem okazał się „Tygodnik Podhalański”. W numerze, który od 8 października czytają górale z Nowego Targu, Zakopanego i...Chicago, można też przeczytać Apel więźniów Auschwitz.
 
A jak zachowała się „Rzeczpospolita” - jeden z najbardziej poczytnych i opiniotwórczych dzienników?
 
25 września b.r. trafił do redakcji "Rzepy" list siedmiu byłych więźniów KL Auschwitz.
Skróconą wersję tego listu redakcja zdecydowała się opublikować w papierowym wydaniu w dniu 6 października na -uwaga!- piętnastej stronie. 
Znalazł się on na marginesie strony, której większą część zajmują nekrologi.
Oczywiście, bez żadnego komentarza, bez żadnej dodatkowej informacji, ot, choćby takiej, że redakcja jest, między innymi, jego adresatem. List, w którym umieszczono adres internetowy petycji, nie został też zamieszczony w internetowym wydaniu. Czy to tylko zwykłe zaniedbanie?  
 
Apel byłych więźniów niemieckiego obozu zagłady w całości, wraz z podpisami, znajduje się w blogu Michała Tyrpy pod przejmującym tytułem „Numery z Auschwitz proszą o twój gest”.
Kim są owe „Numery”?
Jerzy Bielecki, były więzień KL Auschwitz nr 243, Sprawiedliwy wśród Narodów Świata,

Zbigniew Blok, były więzień KL Auschwitz nr 1195,

Kazimierz Piechowski, były więzień KL Auschwitz nr 918, były żołnierz Związku Organizacji Wojskowej,

Józef Stós, były więzień KL Auschwitz nr 752,

Władysław Szepelak, były więzień KL Auschwitz nr 168061,

Edmund Szewczyk, były więzień KL Auschwitz nr 1498,

Kazimierz Zając, były więzień KL Auschwitz nr 261"
 
Wydawać by się mogło, że owe „Numery” zasłużyły przynajmniej na to, aby ich nie lekceważyć i nie ranić.
Jak więc należy odczytać zamieszczenie Apelu ludzi, którzy z racji swego wieku stoją u progu wieczności, na stronie z nekrologami?!
 
Rzepo” droga, takiej gafy trudno nie zaplanować. Co w inicjatywieFundacji Paradis Judaeorum aż tak denerwuje Szanowną Redakcję, że trzeba  w ów bezduszny sposób lekceważyć sygnatariuszy listu z apelem do europosłów o uczczenie  pamięci polskiego bohatera - rotmistrza Witolda Pileckiego?
Tego, doprawdy, nie jestem w stanie pojąć, choć nie ukrywam, że po głowie biegają mi już pewne niewesołe odpowiedzi.
Za to doskonale potrafię sobie wyobrazić skromny gest przeprosin za ten skandaliczny nietakt. Czy „Rzeczpospolitą” stać na taki gest?

wtorek, 6 października 2009

Rozmyślań przy lepieniu ruskich pierogów ciąg dalszy



Tym razem rozmyślania nie przy zmywaku, lecz przy lepieniu ruskich pierogów– napisałam tak przed 2 laty.
Kiedyś lepiła je moja mama, bo to była najtańsza potrawa dla dużej rodziny, a i najeść się nią można było. Lepiłam i ja, bo to rodzinny przysmak, choć nie ukrywam, że i  bieda w lepieniu też miała swój udział. Znów kryzys i do lepienia pierogów czas zasiąść.
Wiadomo praca żmudna i czasochłonna, ale za to jaki luksus; można porozmyślać siedząc. 
 
Przedtem jednak mały przegląd  doniesień prasowych.
Nic tak bowiem nie orzeźwia i nie prowokuje do raźnego klejenia pierożków jak rozmyślania nad ostatnimi doniesieniami.
 
Zaczynam od rzeczy mniej ważnych:
 
Jojo, Perukarz i Nielot z Sejmu Skąd biorą się pseudonimy polityków? Najczęściej twórcom pseudonimów chodzi jednak o to, by ich polityczni konkurenci zapadli w pamięć w sposób negatywny”.
Dzięki za wyjaśnienie. Teraz już będę wiedziała, że  ciemnogród  mówi - bracia Kaczyńscy, a wykształciuchy - Kaczory. Dlaczego akurat dziś się w polityce o tym pisze? Nie wiem. Kropka.
 
Stopniowo  zagłębiam się w główną tematykę obowiązującej na dziś narracji.
Sawicka: dostałam bukiet róż owinięty perłami (Zupełnie nie rozumiem, czym tu się ekscytować?! Perły? Dawno już niemodne. Nie pasują do obecnego kanonu przebrania,  a i do inwestowania na przyszłość też nie bardzo się nadają. Istnieje ryzyko, że zmatowieją.)
 
Posłowie PO utrudniali śledztwo? Tu prasa przezornie dodaje znak zapytania. Nie bawi się w ministra Czumę i nie wydaje wyroku.
Według zeznań byłego asystenta Sawickiej, Drzewiecki i Rosół mieli naciskać na świadka ujawniającego kulisy finansowania kampanii PO.
Aż dziw, że na ławie oskarżonych nie siedzi jeszcze agent – kochaś. Wzruszyłam się do łez zeznaniem posłanki Beaty. „To agenci mnie prowokowali – mówiła i rozpłakała się, opowiadając o bliskiej znajomości z agentem CBA przedstawiającym się jako Tomasz Piotrowski, który udawał biznesmena, a potem wręczył jej kontrolowaną łapówkę”.)
 
Hazard z Szejnfeldem w tle…Adama Szejnfelda zainteresowanie hazardemPodobno „Wiceminister gospodarki już dwa lata temu jako poseł lansował rozwiązania korzystne m.in. dla właścicieli jednorękich bandytów” Widać zainteresowania były dobrze strzeżone, skoro aż dwa lata potrzeba mu było, by wpaść pod nadzór CBA.
 
Pieniądze z hazardu chciał wziąć już PiS … a konkretnie Zyta Gilowska, ale  „lawina lobbingowa” nie pozwoliła. Szkoda, bo może dziś Tuskowi łatwiej byłoby o cud gospodarczy”?
 
A teraz najważniejsze:
Pozostaje mieć nadzieję, że znacznie krócej niż tzw.  lobbowanie we współpracy z Grzesiem, Mirkiem i Zbysiem,  będą trwały spekulacje;kto następny do dymisji?.
 
Wpisuję, gdzie mogę, gdzie mnie na pewno nie wytną, że mam już od dawna projekt szczęśliwego rozwiązania.Gdyby to ode mnie zależało,  odwołałabym cały rząd hurtem.
Ba, ale to nie takie proste! Interesu nie zwija się tak od razu, z dnia na dzień. To wymaga odrobiny pokory i  przyznania się, że sobie nie radzimy. A na to już raczej nie ma co liczyć.
Obrona „ w zaparte”  w polskiej polityce ma  już  długą historię. Wiadomo, opozycjoniści. Siedzieli po więzieniach i nauczyli się tego od życzliwych kryminalistów, którym szkoda było „poldasów”  i udzielali pożytecznych instrukcji, jak tylko mogli. Niektórym to udzielają nawet do dziś zupełnie bezinteresownie.
 
W sierpniu 2007 r. rzeczywistość polityczną komentowałam lepiąc pierogi:
 
O dziwo, tekst ten może służyć mi do dziś za matrycę do komentarzy. Tytuł zawsze aktualny, mechanizmy polityczne wciąż te same, diagnozy podawane do wierzenia nadal trafne.
 Jedynym problem może być dobór autorytetów, którym ogłupiały od nadmiaru wrażeń naród dałby jeszcze wiarę.
 
Zresztą oceńcie sami. Czy ja nie mam racji, że pierogi ruskie mogą poprawiać logiczne myślenie również dziś?
Ze Schetyną łączą mnie nie tyle więzy krwi, ile ziemia pochodzenia. Mogę się założyć, że Richelieu PO doskonale zna smak tych pierogów. Widać musiał niezłą porcję wcisnąć, bo wreszcie wywołany do tablicy  przez Palikota olśnił wszystkich znakomitym wnioskowaniem:Schetyna: To była pułapka na Tuska
 
 
Pułapka nie pułapka, logicznie rzecz biorąc, jakie ma to wszystko znaczenie wobec faktu, że Prezydent jutro ma podpisać Lizbonę
 
Podpisze i będziemy mieli wreszcie spokój. Janusz Lewandowski zadba o nasze interesy w Brukseli, podobnie jak Buzek w Parlamencie Europy,  Trybunał w Strasburgu rozstrzygnie co było lobbingiem, a co współpracą z mafią hazardową i tylko nie widomo czy TW zdąży porachować się z Mariuszem Kamińskim.
Rozmyślania Czy śledczy donosił SB,  powinny jednak poczekać na pierogi z mięsem, a nie jakieś tam pierogi – bieda; z serem i kartoflami.
 
 
 
PS. Gdyby mimo to spokój w polskiej postpolityce nie zagościł po podpisaniu TL, zawsze można zaprosić do TVN24 posła Karpiniuka, który wyjaśni nam, że wszystkiemu winien jest Gosiewski.
Tak się zastanawiam  po tej ostatniej bulwersującej wiadomości, klejąc kolejnego pieroga, czy kryzys dotyczy rządu Tuska, czy PR wyczerpał swoje pomysły i  nawet spin doktorów ostatnie wydarzenia z hazardem w tle przerosły?

niedziela, 4 października 2009

Jak zachowa się prezydent



Referendum w Irlandii rozwiało nadzieję na wrzucenie TL do kosza. A w Polsce „Tusk mocno naciska Kaczyńskiego”.
Każdy, kto choć pobieżnie śledził koleje ratyfikacji TL, musi zadać sobie pytanie, dlaczego „Tusk mocno naciska prezydenta” nie wspominając ani słowem o umowie między nim a prezydentem w sprawie ustawy kompetencyjnej.
 
Przypomnijmy więc premierowi, jak to było. Blogi to cudowna sprawa. Klikasz i masz:
 
„W przeddzień głosowania przez Sejm ustawy o ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego w Juracie spotkał się Prezydent Lech Kaczyński z premierem Donaldem Tuskiem.
Celem tego spotkania było zawarcie układu, w myśl którego prezydent miał nakłonić klub PiS do głosowania za ratyfikacją.
Premier natomiast zobowiązał się utworzyć ustawę kompetencyjną, wedle której kilka istotnych dla Polski spraw musiało uzyskać zgodę zarówno Sejmu, Senatu, Rady Ministrów jak i Prezydenta.
Spotkanie dobiegło końca, a kolejne dni przyniosły pomyślne rozwiązanie sporu o ratyfikację traktatu. Klub PiS wedle wskazówek prezydenta zagłosował wraz z PO za jego przyjęciem.
To umożliwiło Lechowi Kaczyńskiemu złożenie podpisu pod Traktatem Lizbońskim, jednak warto zwrócić uwagę na słowo „możliwość”. Prezydent ma możliwość, ale nie przymus złożenia tego podpisu. Zgodnie z tym postanowił poczekać na ukazanie się obiecanej ustawy kompetencyjnej w wersji jaką ustalili to wspólnie z premierem na półwyspie”.
 
Jeszcze w czerwcu 2008r. media donosiły:
„Prezydent zapowiedział, że Traktat podpisze, po dopełnieniu tej umowy – powiedział Kamiński. Ocenił, że nie będzie z tym problemu.

Szef klubu PO jest zdania, że prezydent nie powinien czekać z podpisaniem Traktatu do czasu przyjęcia przez Sejm ustawy kompetencyjnej.

Prezydent powinien to uczynić podpisać Traktat, bo to jest ważny gest polityczny, to byłby absolutnie dobry sygnał, że Polska  chce reformy UE - mówił Chlebowski.

Według niego, szybkie podpisanie Traktatu leży w dobrze pojętym interesie Polski. Chlebowski jest zdania, że ustawa kompetencyjna powinna trafić do prac parlamentu do końca wakacji”.
 
Czy Tusk wywiązał się z umowy?
 
 
Sięgnijmy jeszcze raz  do blogu „Szach i  Mat” WTQ z 2008-07-11, a więc prawie sprzed roku.
 
„Mianowicie umowa zakładała powstanie ustawy, w myśl której w kilku istotnych kwestiach, w tym w przypadku zmiany warunków głosowania zgodę musiał wyrazić Sejm, Senat, Rada Ministrów oraz Prezydent.
 
W projekcie zaproponowanym przez Platformę Obywatelską w całej rozciągłości pominięto głowę państwa. Ustawa proponowana przez rząd całkowicie odsuwa prezydenta od ważnych decyzji pozostawiając na boisku tylko trzy organy: Sejm, Senat i Radę Ministrów. /.../
Klub PiS ma jednak przygotowany projekt ustawy, w dodatku był on konsultowany z prezydentem. Jednak Platforma stwierdza, że ustawa proponowana przez klub PiS nie jest zgodna z konstytucją.
Sam Donald Tusk natomiast zaprzecza, jakoby projekt proponowany przez PiS był zgodny z jego ustaleniami z Prezydentem.
A projekt ten różni się od wersji rządowej głównie w jednej kwestii.
 
Mianowicie wymaga zgody Prezydenta, Sejmu, Senatu i Rady Ministrów na podejmowanie niektórych decyzji kluczowych dla Polski”. (podkr. moje)
 
 
I choć minął prawie rok nic w tym względzie się nie zmieniło.
 
O ustawie nie ma już mowy. Na prezydenta naciskają różne gremia i przypominają, że sam twierdził, iż w przypadku braku takiej ustawy Polska stanie się województwem. Dla sygnujących petycje do prezydenta dodatkowym argumentem jest sposób ratyfikacji TL w Niemczech i próby podobnego zalegalizowania dokumentu w Czechach.
 
Tymczasem „premier poinformował, że rozmawiał z Barroso o podziale tek w Komisji Europejskiej, jednak tylko ogólnie. "Mam poczucie, że jesteśmy bardzo poważnie traktowanym partnerem, i że na pewno nasza wrażliwość, sposób myślenia, pewne idee dotyczące całej komisji i tak zwanych działów na pewno będą brane pod uwagę. Nie mam żadnych niepokojów i kompleksów, gdy rozmawiamy o naszym punkcie widzenia" - powiedział Tusk”.
 
Premier nie ma żadnych kompleksów, żadnych niepokojów. Rozmowy o podziale stołków już trwają.
 
A ja tak wciąż dumam, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi?  
 
Może nasz błąd, tj. wszystkich ślących apele, by prezydent bez ustawy kompetencyjnej nie podpisywał TL, polega na tym, że to nie Jego lecz premiera powinniśmy przycisnąć do muru i przypomnieć o zobowiązaniach, jakie wziął na siebie w Juracie?
 
Dlaczego Donald Tusk  i całe PO bezczelnie gra w swoją nieuczciwą grę?
 
To takie proste, że aż trudne do uwierzenia, a jednak.
 
Public Relations PO i Donalda Tuska doskonale wie, że elektorat prezydenta albo jest przeciwny w ogóle TL, albo chce podobnych rozwiązań jak w Niemczech. Spindoktorzy doskonale też wiedzą, iż poparcie dla Lecha Kaczyńskiego w dużej mierze zależy właśnie od tego, jak się zachowa teraz po referendum w Irlandii.
 
Jeśli zostanie przymuszony naciskami do ratyfikacji bez ustawy kompetencyjnej, na pewno straci poparcie i bezpowrotnie szansę na reelekcję. Nie znaczy to jednak wcale, że ten elektorat przeniesie swoje głosy na kandydaturę Tuska, co to, to nie, nie ma obaw.;)
Ale kto wie czy jakiś sygnatariusz petycji do prezydenta nie zakrzyknie nam; Głosujcie na mnie, ja byłem przeciwny podpisaniu TL bez ustawowych zabezpieczeń.(Na podobnej zasadzie toczy się przecież gra międzypartyjna w Wielkiej Brytanii).
Wyciągnięty z kapelusza kandydat niewielkie ma szanse na prezydenturę, ale na rozbicie głosów elektoratu, który nigdy nie zagłosuje na Tuska, a i owszem.
 
Czy moja teoria spiskowa wyjaśnia przyczyny, dla których „Tusk mocno naciska na prezydenta”? Już wkrótce przekonamy się o tym. Ważniejsze jednak od odpowiedzi na to pytanie, wydaje się co innego.
Jak zachowa się wobec tej gry prezydent Lech Kaczyński?

czwartek, 1 października 2009

Polskim kołem fortuny kręci hazard



Jeśli szefowi klubu poselskiego PO trzęsą się ręce i poci się czoło na konferencji prasowej, a minister sprawiedliwości przychodzi do dziennikarzy w asyście krajowego prokuratora, który pośrednio grozi osobie nadzorującej śledztwa antykorupcyjne, to mama Katarzyna powinna cichutko w kąciku zmywać swoje fajanse i cieszyć się, że jest już stara i nie musi się bać.
 
A bać się jest czego.
I wcale nie tylko mafijnej, hazardowej korupcji, która gdzieś tam, być może, sięga pierwszej nowelizacji ustawy o grach i zakładach wzajemnych z 2003 r. i zapewne mocno przywiera do ciemnej strony półświatka hazardu.
Być może długo jeszcze nie poznamy polskiego Al Capone, który pociąga za sznurki i wywołuje obfite poty na czole  Chlebowskiego. Być może trzęsą się ręce nie tylko Grzesiom i Rysiom, być może…
 
My  powinniśmy się zacząć bać przede wszystkim siebie.
Jest już z nami bardzo źle, skoro potrafimy  zdobyć się jedynie na chłodne lub demagogiczne roztrząsanie owego  „za i przeciw”. Nasze blogerskie i dziennikarskie spekulacje; kto kogo i dlaczego pokona, kto wygra, a kto przegra stołek prezydencki czy Pitera tylko sobie żarty stroi, czy też taką pełni funkcję itp. itd. – mogą naprawdę przerazić, bo nie prowadzą do konkretnych wniosków i nie mobilizują do działania.
 
Spójrzmy na siebie. Nie mierzwi nas spokojne przyjmowanie tego, co powinno postawić zwykłego obywatela na baczność i wymusić zaciśnięcie pięści?!
Nie ma kto już w naszym imieniu wykrzyczeć? -  Dość okradania szpitali, szkół, teatrów. Dość niszczenia rodziny, pozbawiania dachu nad głową, sprzedawania majątku narodowego za bezcen. Dość!!  
 
Bo jeśli artykuły takie jak ten - 47 może pozbawiać państwo dochodów, tzn. że zabraknie pieniędzy właśnie na szkoły i szpitale, zasiłki dla bezrobotnych i bezpieczeństwo w kopalniach czy na drogach. Nie będzie nowoczesnych radarów ani bezpiecznych pojazdów dla żołnierzy w Afganistanie.
 
Nie, nie nawołuję do rewolucji, ale do zdrowego rozsądku. Pora byśmy tym panom, którzy żyją z naszych podatków i nas okradają, wreszcie podziękowali i wysłali do diabła.
Im szybciej to zrobimy, im szybciej przyjrzymy się tzw. działaczom partyjnym i związkowym w naszych województwach, powiatach i gminach, tym większą będziemy mieli szansę na godziwe życie w naszej Polsce.
Tak, naszej, bo Chlebowscy, Tuskowie, Czumowie widać mają jeszcze inną ojczyznę. Ta głównie służy im do dojenia zwykłych obywateli.
 
Tymczasem my zachowujemy się, jakby to było wszystko normalne, jakby nas nie dotyczyło.
 Komentujemy konferencje, dociekamy sedna sprawy, snujemy teorie. Nie dostrzegamy, że kołem fortuny kręcą ciemne typy od hazardu, a wygrana na kole pochodzi z naszych kieszeni. Jakoś dziwnie beztrosko wszystko nazywamy polityką i wszystkich politykami. Nie dostrzegamy zagrożenia?! Ono naprawdę jest coraz bardziej realne i dawno wymknęło się spod kontroli zwykłej gry politycznej.
Jeśli widać to już znad zmywaka, to naprawdę jest  za pięć 12-ta.
 
Jaki budzik musi zadzwonić, aby zwykli Polacy się obudzili?