wtorek, 20 października 2009

Przestaliśmy się lękać


Przyszła nadzieja. „NIE LĘKAJCIE SIĘ”. „NIE LĘKAJCIE SIĘ! OTWÓRZCIE DRZWI CHRYSTUSOWI! - Tak brzmiały pierwsze słowa przesłania, jakie 16 października 1978 roku skierował do świata nowo wybrany papież - Jan Paweł II.
 
Zanim ona przyszła, najpierw było w referendum  „TRZY RAZY TAK”, potem  na murach i akademiach  „PARTIA Z NARODEM NARÓD Z PARTIĄ”  - Z tej symbiozy wyrosły nowe groby polskich bohaterów i tych, których partia miała chronić przed kułackim i burżujskim wyzyskiem. Przyszedł czas na kolejne hasło, „BY POLSKA ROSŁA W SIŁĘ, A LUDZIOM ŻYŁO SIĘ DOSTATNIO”. Też nie wyszło, pozostały tylko długi i ocet na półkach, ale jakoś się żyło.
 
Czego mieliśmy się wobec tego lękać? Co nam groziło?
Wielu z nas, prawdę powiedziawszy, nie bardzo wiedziało, czego naprawdę bać się. O tym, że na naszym terytorium są składowane rakiety z bronią nuklearną wiedzieli tylko wtajemniczeni. Reszta społeczeństwa albo w to nie wierzyła, albo pocieszała się, że jest równowaga sił i wojny nuklearnej nie będzie. O kryzysie w Kościele po Soborze Watykańskim II też Polacy, niewiele wiedzieli.
 
Co mogło wobec tego jeszcze straszyć? Czego mógł się jeszcze lękać Polak po przeżytej okupacyjnej nocy; łapankach, masowych rozstrzeliwaniach, obozach zagłady, syberyjskim głodzie i niewolniczej pracy, enkawudowskich i ubeckich przesłuchaniach, torturach, egzekucjach, wyrokach śmierci, gdy świat świętował koniec II wojny światowej? Co mogło jeszcze wywołać panikę?!
 
Każdy dzień był taki szary , ponury jak w piosence. - ” Za czym kolejka ta stoi? Po szarość, po szarość…” - ale bezpieczny jak we względnie dobrze umeblowanym baraku. O tym, że należało się lękać właśnie tej szarości i barakowej ułudy poczucia bezpieczeństwa, jeszcze nie wiedzieliśmy, przynajmniej nie wszyscy.
 
Słowa Jana Pawła II były więc raczej dla nas, zamkniętych w „obozowym raju”, z paszportami tylko po demoludach i murem na zachodniej granicy,  pierwszym sygnałem, pierwszym dzwonkiem ostrzegawczym; jest czego się bać. Nawet jeśli będziesz potulnie skandował na akademiach „Niech żyje towarzysz…” i niczym tabletkę uspokajającą, miętosił w kieszeni czerwoną książeczkę, to świat wcale nie jest taki bezpieczny, jak ci się to wydaje. Bo świat bez Chrystusa może być pustką, ale może być i usprawiedliwioną obłąkańczą ideologią, zbrodnią. Może zrobić z ciebie niewolnika, a ty nawet o tym nie będziesz wiedział.
 
Gdzieś tam niejednemu ścisnęło się wówczas serce, popłynęły łzy żalu nad sobą. A kolejka po szarość wydała się ciężarem nie do zniesienia. Za tym murem przestrzeń była ogromna; z pracą wynagradzaną sowicie i półkami pełnymi towarów.
 
Za tym głównie zatęskniliśmy? Czy za treścią kryjącą się w drugim zdaniu Jana Pawła II? – „Otwórzcie drzwi Chrystusowi”!
 
Mogę mówić tylko za siebie. Zatęskniłam wówczas  za WOLNOŚCIĄ. W tej WOLNOŚCI kryło się wszystko; godziwa zapłata za pracę, wolność wyboru, wolność słowa, święta bez kolejek za karpiem, paszport we wszystkie strony świata bez esbeckiego stróża…
 
Ale najbardziej pragnęłam, by już nikt nie budował we mnie „człowieka socjalistycznego”, abym nie musiała już czytać między wierszami i poznawać historię Polski z „bibuły”. Marzyło mi się mówienie nie symbolami, lecz słowem bez przenośni, bez podtekstów i aluzji. Tęskniłam też, by zawieszenie krzyżyka na szyi nie było już odwagą, lecz zwyczajnym przyznaniem się przed innymi, że jestem uczniem Chrystusa.
 
Czy uwierzycie, że nie umiałam, tak jak większość z mojego pokolenia, modlić się z rodziną?! A uwierzycie, że mszę św. pontyfikalną Jana Pawła II oglądaliśmy klęcząc przed telewizorem?! Wreszcie razem! Doskonale pamiętam, jak trudno mi było powiedzieć głośno zwykłe zdanie; Jestem katoliczką, jestem wierzącą.
Prostoty i otwartości pragnęłam w mojej  wyśnionej i wytęsknionej wolności.
 
Tak. Mogę i dziś potwierdzić;  drugie zdanie wypowiedziane przez Jana Pawła II - „OTWÓRZCIE DRZWI CHRYSTUSOWI”! - mieściło się w pełni w mojej tęsknocie za WOLNOŚCIĄ.
 
Wiem, mogę mówić tylko za siebie. Powiem więc, że wtedy nie miałam jeszcze bladego pojęcia, o czym myślał wówczas Jan Paweł II, co chciał mnie, nam wszystkim, Kościołowi, światu,  wówczas przekazać.
Długo, bardzo długo, zamiast słuchać, tego, co mówi, czytać, co pisze, żyłam wzruszeniem, świętem każdej Jego pielgrzymki do Ojczyzny. Wybierałam słowa, które pasowały do określonej politycznej sytuacji, zwłaszcza w czasie wojny Jaruzelskiego z narodem.
 
 Aż przyszedł 06.06.1999 r. – nabożeństwo czerwcowe w Elblągu. Zobaczyłam w papa – mobile człowieka starego i smutnego. Z kamienną twarzą, naznaczoną zmęczeniem i cierpieniem,  wykonywał znak błogosławieństwa nad wiwatującym tłumem.
 
Po raz pierwszy płakałam wówczas nad sobą, a nie ze wzruszenia, że witam umiłowanego Wielkiego Rodaka. Nieme łzy ściekały mi po policzkach ze wstydu. Poczułam się jak na jakimś spektaklu, na którym główny Aktor mówi przez lata wciąż do mnie, a ja nie pamiętam ani jednego słowa.
 
Widać dorosłam wreszcie. Otarłam łzy i zamiast rozpamiętywać, jak było pięknie i wzruszająco, zaczęłam czytać. Czytam do dziś wszystko, co powiedział i napisał Jan Paweł II  i wciąż nie mogę skończyć.
Może dlatego tak unikam uroczystości i zgromadzeń z okazji kolejnej rocznicy wyboru Jana Pawła II na Stolicę Piotrową? Bo one wciąż przypominają mi, że i ja umiem pięknie mówić, wzruszająco opowiadać, jak bardzo byłam i jestem dumna z Jana Pawła II… gorzej, niestety,  ze świadectwem.  
 
I tak rozmyślam sobie. Czy dziś po 31 latach od owej pamiętnej chwili wyboru Karola Wojtyły na papieża, przestaliśmy się naprawdę lękać? Co oznacza dla nas Polaków przesłanie Wielkiego Rodaka z Jego programowej encykliki „Redemtor hominis”- „…stworzyłeś nas, Boże, dla siebie i niespokojne jest serce nasze, dopóki nie spocznie w Tobie".
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz