środa, 29 grudnia 2010

Sukcesy Tuska, porażka nasza

Ankieta w Dzienniku rozbawiła mnie do  łez. Wymienione w niej porażki rządów Tuska jedynie w minimalnej części obejmują wszystko, co stanowi niezrealizowany program wyborczy PO i exposé  premiera. Do sukcesów wpisano takie bzdury, że wstyd był nawet na nie odpowiadać. Przeciętny wójt statystycznej gminy mógłby takimi sukcesami się pochwalić, w przypadku premiera zakrawa to na kpinę. A przecież łaskawie oszczędzono mu przypomnienie w ankiecie wszystkich afer i nepotyzmu w rządzie.

Po dłuższej przerwie mogłam wreszcie przejrzeć doniesienia  mediów internetowych.  Wygląda na to, że w grze politycznej z udziałem dziennikarzy nie było wolnego z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Tylko zajrzałam i już news, który w przypadku, np. córki Prezydenta Lecha Kaczyńskiego byłby wałkowany co najmniej kilka tygodni. Niestety spadł z głównych stron równie szybko jak się pojawił, bo dotyczył syna Donalda Tuska. Zdążyłam jednak dowiedzieć się, że za pieniądze podatnika zadłużona i niewydolna PKP funduje synowi premiera wycieczkę do Chin.

 

 By nie tracić dobrego świątecznego humoru opowiedziałam sobie natychmiast  krążący dowcip na temat polskich kolei. Podobno wszczęto tam intensywne śledztwo po ujawnieniu przez portal WikiLeaks  rozkładów jazdy pociągów. Jak na razie jedynie od odpowiedzialności za ten niewybaczalny przeciek zdołał się wybronić minister Cezary Grabarczyk i jak donosi prasa, a komentuje portal wpolityka, dumny ze swego sukcesu poszedł za ciosem i ogłosił następny sukces anulowania 45 przetargów na budowę dróg i autostrad. Widać do upadku państwa nie wystarczyły stocznie i zakłady kooperujące z nimi,  drastyczny wzrost cen paliw i podwyżka VAT, trzeba jeszcze załatwić firmy budowlane. 

 

Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że nie podniosła się żadna burza. Lewiatan nie protestuje i nie grozi premierowi TS, choć setki małych firm po prostu zbankrutują wskutek tej decyzji. I o to chodzi i o to chodzi- jak instruował niegdyś majster  czeladnika w znanym z czasów PRL skeczu.  

 

I tak prawdę powiedziawszy konwulsje rządu Tuska mogłyby przypominać kabaret, gdybyśmy byli tylko widzami, a nie ofiarami głupoty wyborczej w 2007 roku.

 

Tymczasem Polska Konfederacja Pracodawców Prywatnych Lewiatan nie przejmuje się takimi bzdetami, pilnie płodzi skargę do TK na Święto Objawienia Pańskiego. Bo przecież straty z powodu zahamowania strategicznych dla gospodarki inwestycji trzeba czymś przysłonić.  I najlepiej jak to będzie zagonienie Polaczków do roboty w drogie dla nich święto. 

 

Zresztą odpoczną 1 Maja a i na bezrobociu. Zarobią też komornicy  i banki. Długów nikt nie będzie bankrutom anulował. Co to to nie. Co najwyżej prolongują, by bankrut mógł zarobić na Zachodzie i oddać z nawiązką. Czyż nie o to chodzi w tym całym kryzysie? Polak pracujący na własnym, dający zatrudnienie, godziwie wynagradzany za swój wysiłek, nie ma dla banków żadnej wartości; nie bierze kredytów i nie zastawia hipoteki. Przez takich banki bankrutują i teraz trzeba je ratować. Włosy z głowy wypadają Rostowskiemu i Tuskowi od tych zmartwień. A tu jeszcze trzeba powiedzieć przyszłym emerytom, że wasze pieniądze w OFE rekwirujemy.  Czy ktoś policzył, ile będzie wynosić emerytura młodego leminga, któremu łaskawie z minimalnej pensji będzie wpływać do OFE nie 7, 3% lecz 3?

 

W tym całym pędzie do ratowania banków i nazywania tego kryzysem są i pocieszające wieści. Nie zabraknie pieniędzy dla Kancelarii Prezydenta, który beztrosko szusuje po zaśnieżonym stoku i pozuje do atrakcyjnych zdjęć. Pozazdrościł Kaziowi? Życzę mu, aby dokładnie w podobny sposób jak Marcinkiewicz zakończył swoją polityczną karierę i to jak najszybciej. Nie mam tu żadnych wątpliwości , że dla tej  dobrej dla Polski wiadomości o abdykacji Bronka zrezygnuję bez żalu z wszystkich dostarczanych przez niego wesołości. 

 

Bronek przebił ostatnim wyczynem wszystkie emocjonujące narracje. Podpisał ustawę  i będzie ją nowelizował. To się nazywa troska o emerytów. Najpierw każe  im się zwolnić, potem lituje się nad ich ciężką dolą. Ciekawe czy  w swoim genialnym projekcie wpisze nakaz ponownego zatrudnienia emerytów, którzy z powodu jego beztroskiego podpisu muszą wybierać między emerytura a pracą?  Sprawiedliwie trzeba tu przypomnieć, że Ustawę o finansach publicznych wymyślił pracowity rząd Tuska , a przyjął Parlament. Bronek nie taki znowu głupi, by winę brać na siebie. Wie doskonale, że Polak kupi wszystkie obiecanki- cacanki. Podpis złożył lojalnie, ale oczami  już nie będzie za kolesi świecił. Znowelizuje i już. Przecież obiecał.;-)

A co na to Lewiatan? Zaskarży podpisany przez Bronka bubel prawny do TK?

 

Pytam nie bez powodu, bo wielu prywatnych przedsiębiorców uwielbia zatrudniać emerytów. Opłacanie ich pracy niewiele kosztuje. A czasem dają się namówić na czarne zatrudnienie i  to już prawdziwy raj dla pracodawcy.. Emeryt ma na lekarstwa, a ZUS zasili OFE. Interes się kręci.

 

Ale to nie wszystkie sukcesy rządu Tuska. Największym, którego nie wymieniono w ankiecie, jest  gruntowne przyśpieszenie pracy wymiaru sprawiedliwości. Wczoraj zawiadomienie do prokuratury, dziś odpowiedź. Nie będzie śledztwa w sprawie „Orlików”, bo wszystko już sprawdzono i nie było żadnych uchybień.

Naprawdę to prawdziwy sukces. A porażka? Porażka jest tylko nasza.

--------------


środa, 8 grudnia 2010

Stereotyp bezsilnego Polaka


„Ludzkość podzieliła się jakby na tych, którzy wierzą we wszechmoc człowieka (wierzą, że wszystko jest możliwe, jeśli się wie, jak pokierować masami) oraz tych, dla których podstawowym doświadczeniem stała się własna bezsilność”. – pisze w pierwszych latach po wojnie Hannah Arendt

Wydaje się, że przez dziesięciolecia wiara tych pierwszych w możliwość odpowiedniego pokierowania masami  powiodła się w 100%. Pozostali wprawdzie tacy, którzy twierdzą, że nie dają sobą kierować i swój rozum mają. Z nimi jednak też sobie poradzono. Z własnej nieprzymuszonej woli izolowali się „od całego świata” i wierzą, że „leżą na dowolnie wybranym boku”. Nie jest to bynajmniej zasługa oddziaływania przeboju Maryli Rodowicz. Każdy ratuje się, jak może, by nie zwariować. Po telewizyjnych serialach oglądanych przez żony, ci drudzy - bezsilni wielbiciele szklanego ekranu, gdy dom zasypia sprawiedliwym snem, przeszukują programy lub strony niekoniecznie sportowe, by dać sobie godne zajęcie, wolne od polityki i rozgrzeszyć grzechem swoją bezsilność.

W rzeczywistości, zgodnie z zaleceniem konsultanta politycznego i tak skazani są na „emocjonującą narrację” w windzie na temat polityki bez klasy Jarosława Kaczyńskiego.Temat nieco zużyty, ale nie wypada zaprotestować, bo o pracę trudno.

Siadamy przy biurku, klikamy bezmyślnie na Onet czy wp, potem jeszcze Rzepa, czasem Dziennik, a czasem portal regionalny. Z niewielkimi niuansami, wszędzie to samo, więc musi być prawda.  Owszem, zdarza się, że dzieli się ktoś przy porannej kawie informacją bulwersującą, np. tą, że Anna Komorowska zataiła sprytnie wstydliwą biografię. Ale … i już mamy gotowe usprawiedliwienie dla ukrywania tych faktów przed nami w czasie kampanii wyborczej. Nie musimy wstydzić się, że głosowaliśmy na „nie wiadomo czy hrabiego”.

Podobny los spotyka informacja o kłamstwach w sprawie smoleńskiej. Jeśli już w żaden sposób przy zdjęciu pociętego i porozrzucanego wraku samolotu nie możemy zapomnieć zapewnień telewizyjnej dziennikarki o zbieraniu szczątków samolotu kawałek po kawałeczku, by dociec przyczyn katastrofy, bo tak dzieje się na całym świecie, to pozostaje w odwodzie myśl. A co my możemy zrobić? Ruscy i tak nam nie pozwolą.

I tak pokrótce, w dużym uproszczeniu, ale bez szkody dla wizerunku, mamy ulubiony stereotyp Polaka, przez którego Tusk może bezkarnie zawierać niekorzystne umowy z Gazpromem, planować budowę elektrowni atomowej nie z członkiem UE ale z Rosją, milczeć albo dezinformować w sprawie rury gazowej, a Komorowski obściskiwać się wiernopoddańczo z Miedwiediewem. 

Ten stereotyp działa również na poziomie lokalnym. Zboczeniec seksualny o mało nie wygrał wyborów, bo ten głupi naród…

Różne mądre głowy analizują, informują, dociekają, dlaczego to, dlaczego tamto.
A ja tak myślę sobie, że chyba ów stereotyp zaczyna się kruszyć, skoro Polską zaczynają sobie wycierać gęby politycy działający na jej szkodę. Coś mi mówi, że szok po wyborach prezydenckich jeszcze nie przeszedł. Przestraszono się wyniku  Jarosława Kaczyńskiego, czy rosnącego patriotyzmu Polaków? Przecież nikt nie zawłaszczałby sobie mitu śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jaki urósł z dnia na dzień. Nikt nie wydzierałby  PiS wyborczego hasła, gdyby to się nie opłacało. Może stąd te desperackie chwyty piarowskie i klękanie przed carem Wszechrusi, bo czas się kończy i trzeba załatwić sobie desant?

Nie mam ani więcej informacji, ani dostępu do tajnych źródeł. Moja skala pomiaru uwikłania politycznego wszystkich bez wyjątku struktur państwowych i instytucji użyteczności publicznej jest na miarę mego doświadczenia i obserwacji.  
Słyszałam, że wśród prawników krąży dowcip. Polska jest podobno jedynym krajem, w którym władza najpierw działa, a potem do działania poszukuje odpowiedniego prawa. Tak było w sprawie dopalaczy.  

Co dociekliwsi na szczęście na dowcipach nie poprzestają i pytają.
Jak to możliwe, że wbrew prawu i zgodnie z nieistniejącym prawem, stawiana jest na baczność w dzień wolny od pracy  instytucja powołana do ochrony prawa obywateli?
Jak to możliwe, że Sanepid uczestniczy wraz z policją w przedsięwzięciu bezprawnym na polecenie premiera? Dlaczego nie pytają o to dziennikarze premiera ani nie zadają pytań o okoliczności akcji głównemu inspektorowi sanitarnemu?

Dziwią się i dziś. Jak to możliwe, że nie ma tłumu dziennikarzy i reporterów pod drzwiami różnych urzędów po lekturze  49  (i nie tylko) numeru Gazety Polskiej?
Toż emocji i dyskusji dla dziennikarzy i publicystów starczy na tygodnie. I to nie tylko z powodu Rodzinnej historii prezydentowej czy wywiadu z Jarosławem Kaczyńskim. Każda strona to pytanie do Prokuratury, Arabskiego czy CBA i agenta Tomka Kaczmarka.

Po odstawieniu lektury papierowego wydania tej gazety włos się na głowie jeży. Czy to wszystko prawda? A jeśli tak, to ktoś taki jak mama Katarzyna musi się zapytać czy to tylko teatr? Nie ma czym się przejmować, można spokojnie wybrać bok i ułożyć się do snu? Mnie to nie dotyczy?
Wszystko to przecież już było. Złudzenie „złotego wieku” świat już przerabiał. W dwudziestoleciu międzywojennym też najważniejsza była ekonomia i gospodarka, a polityka stała się teatrem, emocjonującą narracją przy dostatnim stole. Niestety nie dla wszystkich i to był błąd, który niewyobrażalną dotąd tragedię kosztował.

Mój instynkt samozachowawczy podpowiada mi, że jest gorzej niż to opisuje nawet Gazeta Polska. I ona nie porusza zbyt często tematów, które mogłyby w decydujący sposób odsłonić chory system naszego państwa. Czytając artykuły mocne i dociekliwe można by pomyśleć, że sam system nie jest zły; psują go układy i mafijne powiązania, niewłaściwi ludzie na stanowiskach, niewłaściwa partia, a nie zachowane status quo PRL.  No cóż, nie będę się spierać, światowi ludzie wiedzą więcej niż mama Katarzyna.

Patrząc na nerwowe ruchy  miłościwie nam panujących, mimo wszystko, ogarnia mnie nadzieja, że okres poczucia bezsilności  już się kończy.
Czekam  jeszcze  na dzień, w którym w Gazecie Polskiej przeczytam  nie tylko o paskudnych tajemnicach Pierwszej Damy, ale również znajdą się relacje, np.  z procesów takich jak Władka, na opisanie którego zdobył się tylko jeden bloger MarkD w notce - Zwycięzca http://markd.pl/zwyciezca/  , ale żaden dziennikarz. (Jeden nawet miał szczerą wolę, ale widać mu nie pozwolono.)
Czekam na ten wysiłek, wciąż czekam, kiedy jakiś wolny dziennikarz  poświęci też trochę cennego czasu na odsłonięcie nie tylko afer, ale systemu, który na te afery zezwala. Czekam na prześledzenie choćby losów opozycji, która w tych samych sądach, nierzadko przed kolegami tych samych sędziów, którzy ich skazywali, domaga się rehabilitacji za represje i prześladowania już przez 20 lat.   
Powie ktoś, że marzę i skończę jak tysiące matek, żon i dzieci zamordowanych polskich patriotów w ubeckich więzieniach i od zomowskich kul; rozgoryczona i samotna. A Jaruzelskiego  i tak nikt nie osądzi. Jak nie osądzono morderców Generała „Nila”.

Niech tam, skoro tak być musi… Nie ma to dla mnie znaczenia. Po prostu każdy musi robić swoje. A moje, to nic innego, jak odzyskanie skrawka wolnej przestrzeni w Polsce dla takich jak ja.  Może i wygodnie jest żyć w ułudzie, że mam prawo leżeć na dowolnie wybranym boku, ale co ja zrobię, jak  lubię stać, patrzeć prosto w oczy i śmiać się w nos  tym, którzy chcieliby mnie zwalić z nóg, bo wydaje się im, że z takim jak ja już sobie skutecznie poradzili.

wtorek, 30 listopada 2010

Moja ojczyzna – to życie

Jeżeli nie jesteśmy szczęśliwi dziś,
jak potrafimy być nimi jutro?
— Phil Bosmans

Mróz szczypie w policzki i nos. Iskrzą się płatki śniegu i skrzypią pod butami. Małe nóżki psiaka niosą w zaspy, pyszczkiem je rozgarnia, parska śniegiem, który wciska się w wiecznie wąchający wszystko nos. Nie wiem czy jego radosny taniec wokół własnego ogona jest tą samą radością co moja. Brakuje mi słów, by wykrzyczeć mój zachwyt, więc milczę. A w sercu dziękczynienie za tę chwilę. Mogłabym powiedzieć tu i teraz: Trwaj chwilo jesteś szczęśliwa.
Śmieję się sama z siebie. Jakby ci tyłek przymarzł do spodni, a dom byłby beznadziejnie daleko i beznadziejnie zimny, pusty, bez pragnienia i możliwości powrotu, też powiedziałabyś: trwaj chwilo jesteś szczęśliwa? Ile wytrzymałabyś na mrozie i kiedy zaczęłabyś zamiast dziękować, złorzeczyć, przeklinać los, obwiniać świat zły i zimny?
Jasne, moja słodka chwila szczęścia jest beztroska, bo w zasięgu wzroku jest mój bezpieczny, ciepły dom, wcale nie pusty i nie samotny.

Przywołana do porządku przez własny rozsądek zaczynam wracać do rzeczywistości. A ta podsuwa mi kalkulator. Jak zima będzie sroga, na ile wystarczy opału? Jak przyoszczędzić?
I czemu w tym węglu tyle kamienia, dlaczego drewno takie drogie? Co dziś ugotuję na obiad? Kiedy po zakupy… pranie. Oj, jak  nie lubię prasować. I po co mi to czytanie, pisanie, kiedy i tak najważniejsza jest zupa w garnku…

Psu tez jakoś zrobiło się niewesoło. Do łapek przyczepiły się kulki śniegu. Wygryzane raz po raz stają się bryłkami lodu, które przeszkadzają w bieganiu. Potulnie wraca do smyczy i zapewne marzy, jeśli psy umieją marzyć, o misce pełnej żarcia. W domu wyciąga się przed kominkiem, zasypia i już nic więcej do szczęścia mu nie brakuje.

I ja wciskam się w fotel z mocnym postanowieniem dokończenia czytania mądrej książki. Jak na kiczowatym filmie. Prychające w kominku iskrami kawałki grabu, ciepło rozchodzące się po domu. Ta chwila też mogłaby trwać. Jak długo? Zapadam w półsen, rozleniwiona spacerem i gorącą herbatą. Książka znowu nie doczytana. Na nic mocne postanowienia. Uciekł mi czas. Nie dogonię.  Teraz już zwykła domowa krzątanina.
Gdyby jej nie było? Gdybym mogła do woli siedzieć w fotelu, czytać, myśleć, marzyć?

Nie. Na samą myśl o takim życiu robi się smutno. Lubię moją krzątaninę, lubię usłyszeć: Pyszne! Nigdzie takich flaczków nie jadłem. Lubię lepić pierogi. Siedzę sobie przy stolnicy, a jedynym moim zmartwieniem jest czy ciasto nie za twarde, czy nie rozgotują się… A może farsz za słony? I ten ser jakiś taki mało odciśnięty a ziemniaki wodniste.

Czasem zapominam się i uciekam myślami w przeszłość. Widzę mamę jak lepi swoje pierożki i opowiada mi, jak trzeba robić, by się nie rozklejały, a ciasto nie było za twarde. Siedzę obok niej i pytam: A babcia też lepiła pierogi? Dobrze wiem, o co pytam, bo za pierogami w długim szeregu ustawiały się mamine wspomnienia. Słucham i sprawdzam. Która wersja jest prawdziwa? Ta sprzed roku czy teraz? Przyszła i na mnie kolej, wspominam i jest moja opowieść, bo i ja dodaję, koloryzuję, upiększam i dramatyzuję.

Dom to ciepło, zapach i smak. Szczęśliwy to dom, w którym jest miejsce na prawdziwy kominek i pachnie świeżo upieczonym chlebem. Jak  się jeszcze ma dla kogo ten chleb piec, z kim go jeść, to wtedy jest to naprawdę DOM, dla którego warto żyć, pracować, poznawać, uczyć się, wyjeżdżać i wracać.

Wychodzę wieczorem na ganek. Zanurzam się w ciemność, by podziwiać konstelacje gwiazd – właściwą miarę wielkości człowieka. Nawet nie pył kosmiczny, drobina gleby ziemskiej, a widzi, słyszy, czuje i opisuje. Ponad miarę wyposażony w  tajemnicę istnienia. Bywa że tak jest zachwycony gwiazdami i możliwością ich podziwiania, że wierzy w swą potęgę i moc równą Bogu. Mało tego, twierdzi, że posiadł tajemnicę szczęścia i koniecznie chce, by inni mu uwierzyli. Wystarczy jednak, by od tego zadzierania w górę głowy zabolał go kark, ubyło trochę szarych komórek, zwiotczały mięśnie, wyblakły oczy i stępiał słuch, a wszystko wraca do właściwych proporcji.
Nie wszyscy się z tym godzą. Niektórzy w oczekiwaniu na rewolucję i komunę wiecznej szczęśliwości tu na ziemi, wyskakują szpitalnym oknem, bo nie mogą znieść, że nowej rewolucji wciąż nie ma. Żal mi ich, modlę się za nich, ale proszę Boga, by ich marzeń nie spełniał.

Kto wymyślił, że człowiek nie może być w pełni szczęśliwy, bo trwoży go utrata szczęścia? Czy to przypadkiem nie takich właśnie ludzi pyta Phil Bosmans: „ Jeżeli nie jesteśmy szczęśliwi dziś, jak potrafimy być nimi jutro”?

Nie wiem, co będzie jutro. Może mojego jutra już nie będzie? Nie mam na to wpływu.
Mogę jeszcze tylko powtórzyć za poetą „Ma patrie  c’est la vie”. I nieważne, że ono może przestać mnie kochać, dopóki ja żyję, kocham je nad życie.  I dobrze mi jest z tą miłością.
Mogę tylko mieć pretensje do życia  o to, że tak późno odkryło przede mną swoją tajemnicę.

Pocieszam się, że i tak mam szczęście, bo mogłabym umrzeć i nigdy nie dowiedzieć się, dlaczego czasem jestem tak szczęśliwa, że patrzę w gwiazdy i zasypiam przy kominku zamiast czytać mądre książki.

------------

Post scriptum
- Kiedy przestaje być prawdziwe i godne, nie jest już nic warte - mówił. Monicelli do końca był aktywny. Jeszcze niedawno brał udział w protestach przeciwko redukcji państwowych dotacji na kulturę, twierdząc, że tylko ona wyróżnia Włochy spośród innych krajów. Głosował na partię komunistyczną i miał bardzo wywrotowe przekonania. Zapytany, na co ma największą nadzieję, odpowiedział ostatnio, że ma nadzieję, że skończy się piękną rewolucją. Rewolucją, której nigdy nie było we Włoszech.


---------------

Zapraszam w czwartek do słuchania w 168 audycji Niepoprawnego Radia www.radiopl.pl ,a potem w powtórkach aż do niedzieli.


środa, 24 listopada 2010

Socjalizm tak – wypaczenia nie

W przyszłym tygodniu do Warszawy na zaproszenie Grzegorza Napieralskiego zjedzie śmietanka europejskiej lewicy, w tym szefowie rządów… - donoszą media.

I proszę, nikt nie protestuje, nikt nie przypomina o komunizmie, nikt nawet nie chrząknie, że socjalizm prowadzi do totalitaryzmu i że to przerabiał świat zarówno w wydaniu narodowym jak i internacjonalistycznym. Nikt nie wzywa do blokad i manifestacji.

Oczywiście, zaraz tu ktoś mi pod notką napisze, że socjalizm to nie komunizm.

I tak się to kręci od lat. Walczyliśmy z komuną, choć PRL nie była podobno komunistyczna. Wystarczyło zmienić nazwę i już PZPR stała się legalną partią socjalistyczną.
Ups, przepraszam, jaki tam socjalizm, toż to socjaldemokracja. Komunistów w Polsce nie było i nie będzie.  A że wódz - Napieralski w odpowiedzi na przypomnienie zbrodni PRL pod kierownictwem jedynie słusznej partii, od której spadkobierczyni - SLD się nie odcięła, mówi nie o systemie lecz o złych ludziach, którzy te zbrodnie popełniali, to już drobnostka. Czekałam tylko kiedy w debacie socjaldemokrata Napieralski wypowie zaklęcie „niby-komunistów” - „Socjalizm tak, wypaczenia nie”.

Przecież wyroki na żołnierzy AK, podziemia niepodległościowego, działaczy ruchu ludowego, to  tylko źli ludzie wydali, to źli ludzie do nich strzelali. Źli ludzie są winni a nie PZPR, UB i SB. W każdym systemie tacy są.

Moja półka z książkami nad komputerem ugina się pod ciężarem „Atlasu polskiego podziemia niepodległościowego 1945 - 1956” Atlas ten zawdzięczamy mrówczej pracy ogromnego zespołu historyków IPN Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi pod redakcją Rafała Wnuka. Tysiące nazwisk, dziesiątki organizacji, które dziś niektórzy mędrkowie kwitują jednym słowem – narodowcy, inni wprost - „faszyści”. Gdyby nie determinacja rodzin, przyjaciół, historyków, polskich patriotów, kto dziś pamiętałby o Żołnierzach  Wyklętych w III RP, która podobno powstała na gruzach komuny?

Źli ludzie do nich strzelali czy „zbrojne ramię PZPR”, od której to partii Grzegorz Napieralski nie widzi powodu, by się odciąć?

Przez 20 lat nie rozstrzygnięto czy generał Jaruzelski to działający w systemie socjalistycznym  rosyjski agent prowadzący polskie wojsko do walki z własnym narodem czy zły człowiek. Sądząc po wyczynach polskiego prezydenta; ani rosyjski agent, ani komunista, tfu!, socjalista, ani zły człowiek. To polski prezydent, który jest godzien zasiadać w RBN i doradzać w sprawach stosunków polsko rosyjskich. Co prawda stary jest i schorowany, nie ma siły zeznawać na procesie dotyczącym nielegalności i zbrodniczej działalności WRON czy masakry na Wybrzeżu w Grudniu 1970 r., ale doradzać może. Zapewne o wygody postara się Bronisław Komorowski, który podobno należał do opozycji w PRL i szczyci się kombatancką przeszłością. Takim jak ja pozostaje już tylko pytanie. Z kim i z czym walczył Komorowski a z czym ja i moi przyjaciele z „Solidarności”? Za co siedział mój mąż i tysiące działaczy legalnego związku zawodowego? Dlaczego zabito górników, zamordowano księży, skąd ofiary stanu wojennego?

Wyjątkowo cyniczna, rozrywająca naród na pół niczym skalpelem jest kolejna prowokacja, w przeddzień grudniowych rocznic, Komorowskiego, którego ostatni raz tu, w tej notce nazwałam prezydentem Rzeczpospolitej. Nie będę więcej mojej Ojczyzny i wszystkich, którzy zginęli za nią, obrażać.

Z lewackimi bojówkami, które otwarcie w Internecie publikują instrukcje walki z narodowcami nikt nie ma zamiaru wojować, bo to przecież nie komunizm, to całkiem legalna lewica. Jeśli z czymś trzeba walczyć to z patriotyzmem, który nieuchronnie prowadzi do faszyzmu, czytaj - nazizmu.

Wybiórczość i zamazywanie znaczenia terminów ideologicznych to ulubione zajęcie polityków. Ale dziś z tego powodu trwa beztroska zabawa z ogniem, który znamy z historii.

Dzięki zdecydowanej i konsekwentnej działalności organizacji żydowskich nazizm został potępiony i przynajmniej „wzrokowo” osądzony. Dziś można się jedynie spierać i mieć własne zdanie o nazistowskiej ideologii Doncowa oraz bestialskich mordach banderowców, ale dyskusji nie podlega „kłamstwo oświęcimskie”, choć to ta sama ideologia pozbawiła życia setek tysięcy ludzi w imię wolnej przestrzeni i ojczyzny bez obywateli psujących rasę.

Błąd osądzenia zbrodni ludobójstwa polega na tym, że osądzono zbrodniarzy za Holokaust, ale nie upomniano się już równie zdecydowanie o ofiary systemu nazizmu innych narodowości.
Nie istnieje tez problem zbrodni rewolucji rosyjskiej i komunizmu, w których udział wydatny mieli Żydzi. Mało tego za ruszanie tego tematu można być okrzykniętym antysemitą.

Za takie błędy historia odwzajemnia się powtórką, bo zło jest banalne.

Od procesu Eichmanna  w Jerozolimie i wykonania wyroku śmierci minęło niespełna 50 lat. Żydowska autorka Hannah Arendt biorąca jako reporterka udział w jerozolimskim procesie SS-mana próbuje nie tylko opisać jego przebieg, ale odpowiedzieć na pytanie genezy totalitarnego zła. Nie wszystkie jej odpowiedzi zadowoliły żydowskich syjonistów.
Ta na pewno nie:
"'Na ławie oskarżonych zasiadł w tym historycznym procesie nie pojedynczy człowiek, ani nawet nie sam tylko reżim nazistowski, lecz antysemityzm na przestrzeni całych dziejów'. Taką tonację ustalił Ben Gurion, a pan Hausner wiernie się jej trzymał".

I wydaje się, że na ławie oskarżonych do dziś może zasiąść tylko antysemita. Resztę zbrodni można zamknąć w stwierdzeniu Grzegorza Napieralskiego: Zawsze znajdą się źli ludzie.

Doświadczyła tego zmarła w niedzielę córka generała Emila Fieldorfa – Maria Fieldorf – Czerska.

Nie doczekała się ukarania morderców ojca. Przez lata bezskutecznie dopominała się u  władz o wskazanie grobu ojca.
Dlaczego nikt za ten mord sądowy nie poniósł kary?
W komunistycznej Polsce ci ludzie byli chronieni. To oczywiste. Natomiast po odzyskaniu niepodległości do ich osądzenia zabrakło woli politycznej. Przecież na początku lat 90. wszyscy jeszcze żyli! Żyły sędzia Maria Gurowska i słynna prokurator Helena Wolińska oraz wielu innych prokuratorów i śledczych. Niestety, rządom III RP nie zależało na ukaraniu morderców polskiego bohatera”.- wyjaśnia dziennikarzowi historyk IPN Jacek Pawłowicz
(Odnajdziemy ciało Generała „Nila” -


W zamian za to GW okrzyczała Panią Marię antysemitką, bo ośmieliła się przypomnieć, że wszyscy biorący udział w sfingowanym procesie jej ojca, byli Żydami. Czy taki finał śledztwa w sprawie mordu sądowego miałby miejsce, gdyby Generał był Żydem a sędziami byli polscy narodowcy?

Dlaczego wciąż mimo licznych dowodów masowych zbrodni, czerwonych ksiąg tych zbrodni, inaczej traktowany jest nie tylko w Polsce ale i na całym Zachodzie faszyzm, nazizm, a inaczej socjalizm i komunizm oraz jego realizatorzy? Dlaczego faszyzm łączony jest z nazizmem a socjalizm nie kojarzy się z komunizmem?

Mam swoją odpowiedź, choć z konieczności uproszczoną.
Władze totalitaryzmu czerwonego zrzuciły balast walki klasowej. Już nie ma kułaka i burżuja, nie ma dekretów o nacjonalizacji, nie ma obozów pracy. Teraz czerwony totalitaryzm przybrał maskę legalnej socjaldemokracji i cierpliwie czeka.
Po co ludzi straszyć eugeniką? Takiego prawa domagali się tylko okrutni naziści. Socjalistom czyli lewicy  wystarczy oswojenie z in vitro, aborcja z powodu zagrożenia upośledzeniem dziecka.
 Po co wymyślać jakieś utopijne ideologie o pasożytach społecznych? Wystarczy współczująca eutanazja, gdy zachorujesz, albo zbyt długo będziesz żył.
Po co zabierać ludziom ich warsztaty pracy, zakłady, domy, ziemię? Wystarczą Dyrektywy Komisji i rozbuchana do granic absurdu administracja rozdzielczo – nakazowa.
Jaki sens ma zamykanie, torturowanie i mordowanie patriotów?
Wystarczy zrównać faszyzm, nazizm  z patriotyzmem i tak wychowywać. A wyrosną nam internacjonaliści, przy których pokolenie Stanisława Brzozowskiego z „Płomieni” to naiwni idealiści.
Jaki ma sens zamykanie księży w więzieniach? Wystarczy komisja majątkowa i zeznania byłego esbeka oraz kilku usłużnych do współpracy nad zmianami w nietolerancyjnym kościele. Zboczeńcy też zostaną wytropieni i ujawnieni.
Po co wojna dla wprowadzenia wiecznej szczęśliwości. Teraz wystarczy polon, katastrofa samolotowa, agent wpływu, umowa i rura gazowa czy most energetyczny.

Przesadzam? Na straży stoją dziś demokratyczne procedury i prawo? Nie ma mowy o powtórce?
Co ja zrobię, że wciąż mam w uszach uzasadnienie europejskiej damy lewicy o przyczynach rezygnacji z referendum w sprawie TL: To za poważna i za skomplikowana sprawa, by oddawać ją w ręce nieuświadomionych wyborców. (cytuję z pamięci)
Ile następnych takich poważnych i skomplikowanych spraw odbierze się demokratycznym procedurom?

Otwartym pozostaje również pytanie do pani komisarz o to, co miała na myśli mówiąc do studentów na inauguracji roku akademickiego Akademii Ekonomicznej w Poznaniu
3 października 2008 r.:
Europa to projekt piękny, ale niełatwy. Europa nie staje się sama. To my ją budujemy i jesteśmy odpowiedzialni za jej przyszłość. A przyszłość należy przede wszystkim do Was, studentów Akademii. Na szczęście młode pokolenie Polaków to pokolenie prawdziwych Europejczyków. Życzę Wam dużo entuzjazmu dla europejskiej przygody i realizacji w niej swoich marzeń”.

Szczególnie ci wytłuszczeni przeze mnie „prawdziwi Europejczycy” budzą moją ciekawość. Na czym polega ta „prawdziwa europejskość”? I czy wiedzą już o tym młodzi Polacy i którzy; ci z Marszu Niepodległości czy ci od Tarasa?
Może tak kto odważny zapyta się o to śmietankę lewicową, w tym szefów rządów, zjeżdżającą do Polski na pomoc Napieralskiemu?


Przeciwnicy Marszu Niepodległości przebrali się w pasiaki, bo podobno miały one przypomnieć, że tak się kończy tolerowanie faszyzmu, choć był to marsz patriotów a nie faszystów.

W co mamy się przebrać, by ostrzec, że tak kończy się tolerowanie socjalizmu?

środa, 17 listopada 2010

„Granice narodu i państwa płyną poprzez kołyski”

Największym zaskoczeniem dla mnie, a myślę, że i dla wielu Polaków po 1989 r. było zachowanie się duchowieństwa polskiego, a szczególnie hierarchów, wobec przemian społecznych i kulturowych w Polsce. Ze zdumieniem odkrywałam zupełnie inne oblicze, którego nie znałam. 

Z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc odkrywałam, że nasi biskupi wprawdzie nie mieszają się do polityki, ale chętnie bywają na politycznych salonach.  Owszem, otwierają mszą św.  i kropidłem liczne uroczystości państwowe i narodowe, ale jakoś milczą, gdy dzieje się krzywda, padają zakłady, ludzie masowo tracą pracę, wysprzedawany jest majątek narodowy. Cieniutkim głosem mówią o zagrożeniach dla polskich rodzin i kultury.

Stało się to na tyle powszechne i widoczne gołym okiem, że dotarło również do Jana Pawła II.  W mojej pamięci gdzieś tam wciąż tkwią gorzkie słowa papieża podczas piątej, 10 –godzinnej,  nieoficjalnej pielgrzymki na wzgórzu „Kaplicówki” w 1995 r.

„Tym razem przybyłem nie do Warszawy, nie do Krakowa, ale do Skoczowa. Może trzeba tak dalej będzie robić. Nie do środka, ale bliżej gór i bliżej morza”.

Dlaczego nieoficjalnej, dlaczego nie organizowały jej władze Polski? O to może warto w końcu zapytać Lecha Wałęsę i ówczesnego premiera Oleksego i przedstawicieli Episkopatu Polski?
Nasza Ojczyzna stoi dzisiaj przed wieloma trudnymi problemami społecznymi, gospodarczymi, także politycznymi. Trzeba je rozwiązywać mądrze i wytrwale. Jednak najbardziej podstawowym problemem pozostaje sprawa ładu moralnego. Ten ład jest fundamentem życia każdego człowieka i każdego społeczeństwa. Dlatego Polska woła dzisiaj nade wszystko o ludzi sumienia”!- tymi słowami rozpoczął homilię.
A potem przypomniał to, o czym ani władza, ani biskupi nie pamiętali chyba  już.

Nasz wiek XX był okresem szczególnych gwałtów zadawanych ludzkim sumieniom. W imię totalitarnych ideologii miliony ludzi zmuszano do działań niezgodnych z ich najgłębszymi przekonaniami. Wyjątkowo bolesne doświadczenia ma pod tym względem cała Europa Środkowowschodnia. Pamiętamy ten okres zniewalania sumień, okres pogardy dla godności człowieka, cierpień tylu niewinnych ludzi, którzy własnym przekonaniom postanowili być wierni. Pamiętamy, jak doniosłą rolę odegrał w tamtych trudnych czasach Kościół jako obrońca praw sumienia — i to nie tylko ludzi wierzących!
Zadawaliśmy sobie w tamtych latach pytanie: „Czy może historia płynąć przeciw prądowi sumień?” Za jaką cenę „może”? Właśnie: za jaką cenę?... Tą ceną są, niestety, głębokie rany w tkance moralnej narodu, a przede wszystkim w duszach Polaków, które jeszcze się nie zabliźniły, które jeszcze długo trzeba będzie leczyć./.../ Wbrew pozorom, praw sumienia trzeba bronić także dzisiaj. Pod hasłami tolerancji, w życiu publicznym i w środkach masowego przekazu szerzy się nieraz wielka, może coraz większa nietolerancja. Odczuwają to boleśnie ludzie wierzący. Zauważa się tendencje do spychania ich na margines życia społecznego, ośmiesza się i wyszydza to, co dla nich stanowi nieraz największą świętość. Te formy powracającej dyskryminacji budzą niepokój i muszą dawać wiele do myślenia.
Bracia i Siostry!
Czas próby polskich sumień trwa!
Musicie być mocni w wierze!
Dzisiaj, kiedy zmagacie się o przyszły kształt życia społecznego i państwowego, pamiętajcie, iż zależy on przede wszystkim od tego, jaki będzie człowiek — jakie będzie jego sumienie”.

Trzeba przyznać, że nie są to ulubione cytaty ani chętnie wspominana pielgrzymka.

Słuchałam wówczas homilii Ojca świętego z Radia Maryja. I za każdym razem, kiedy dzieją się w Ojczyźnie rzeczy złe, kiedy zagrożona jest nasza wolność, tożsamość, wyśmiewana i opluwana religijność, wracam do niej. Co miał wtedy Ojciec święty nam do powiedzenia? Czy dziś, gdyby żył, powtórzyłby to samo?

Zatrzymuję się  nad zdaniem: Pamiętamy, jak doniosłą rolę odegrał w tamtych trudnych czasach Kościół jako obrońca praw sumienia — i to nie tylko ludzi wierzących.
 Wiedział, co mówi, bo znał rzeczywistość z doświadczenia. Do takiej roli Kościół polski przygotował w czasach pogardy Prymas Tysiąclecia Stefan Kardynał Wyszyński. Jego myśl i nauczanie skupiło się wokół najważniejszego wówczas zadania: Uczynić polski Kościół duchowym azylem dla wszystkich Polaków, Wielkim Domem Polaków, duchową ojczyzną, także dla mniejszych wyznań chrześcijańskich, oficjalnie skłóconych z katolicyzmem, nawet dla niewierzących – obroną ich godności ludzkiej i polskiej.

W przeciwieństwie do wielu dzisiejszych tzw. autorytetów. Prymas Stefan Wyszyński nie bał się, że zostanie okrzyczany religijnym nacjonalistą. Kościół powszechny nie był dla niego ponadnarodowy. Istniał i urzeczywistniał się w rodzinie, parafii, diecezji, w narodzie i w rodzinie narodów. Dla niego istniał prawdziwy i żywy „Kościół nad Wisłą”, kościół polski, nie tylko „Kościół w Polsce”. Ten Kościół polski miał pełnić rolę służebną. I pełnił ją w najtrudniejszych momentach naszej powojennej historii.

A kiedy trzeba było, nie bał się mówić:
Wrogowie wiedzą, co narodowi służy, a co mu szkodzi. I jeśli chcą mu szkodzić, niszczą co mu pomaga. /…/ Wrogów naszego narodu poznajemy po tym, jak się odnoszą do Boga i do moralności chrześcijańskiej. Umieją oni ocenić, sens tej moralności dla nas, wiedzą, że jest ona siłą i mocą narodu, że najlepiej służy bytowi, całości i jedności. I dlatego chcąc zniszczyć naród, niszczą jego wiarę i moralność chrześcijańską. Uczmy się, najmilsi, od wrogów doceniania tego, co najlepiej służy wolności i trwałości narodu. /…/ trzeba pamiętać, że naród zabezpiecza się bardziej  w rodzinie, niż w granicach państwa. Granice narodu i państwa płyną poprzez kołyski! To sobie zapamiętajcie! Temu duchowi pozostańcie wierni”!

Taki Kościół pamiętam z lat młodości i czasów stanu wojennego. Może mój horyzont jest zbyt blisko? Może nie rozumiem, że czas ten minął, a nastał czas Kościoła prywatnego, trzymającego się z dala od polityki, problemów społecznych, ojczyzny? A może jest on taki, bo my już jesteśmy inni? Zapomnieliśmy już skąd nasz ród?
__________________

Zapraszam do słuchania w internetowym radiu w wieczornej czwartkowej audycji i jej powtórkach
http://radiopl.pl/
__________________

Źródła:
Jan Paweł II, Homilia w czasie Mszy św. odprawionej na wzgórzu „Kaplicówka”,   PRZEMÓWIENIA PAPIESKIE — 1995 - http://mateusz.pl/jp99/pp/1995/pp19950522b.htm
Stefan Kardynał Wyszyński, Jedna jest Polska, Warszawa 2000
Ks. Czesław Bartnik, Chrześcijańska nauka o narodzie według Prymasa Stefana Wyszyńskiego, Lublin 1982

środa, 10 listopada 2010

Jestem Polakiem


Jestem Polakiem.
- Jestem nim nie dlatego tylko, że mówię po polsku…
- …czuję swą ścisłą łączność z całą Polską…
- Jestem Polakiem – więc całą rozległą stroną swego ducha żyję życiem Polski, jej uczuciami i myślami, jej potrzebami, dążeniami i aspiracjami.
- Jestem Polakiem – więc mam obowiązki polskie: są one tym większe i tym silniej się do nich poczuwam, im wyższy przedstawiam typ człowieka.

Czy coś w tych sformułowaniach jest złego? Może to faszyzm, może nacjonalizm? Nie, to są tylko fragmenty Myśli nowoczesnego Polaka Romana Dmowskiego. Każdy bez trudu odnajdzie je w Internecie. Można przeczytać i mieć własne zdanie. Można tez odkryć ze zdumieniem, że Szczerbiec Chrobrego był  znakiem zakazanym na polskich stadionach http://www.endecja.pl/wydarzenia/pokaz/204
Kiedy na warszawskim skwerze w pobliżu Placu Na Rozdrożu   i niedaleko MSZ, którego ministrem był w II Rzeczpospolitej Roman Dmowski, postawiono jego pomnik, zaprotestowały środowiska żydowskie. Na tym proteście w swoim felietonie suchej nitki nie zostawił  St. Michalkiewicz.

Wydawałoby się, że w wolnej Polsce czas przywróci należne miejsce  polskim patriotom. Tak się nie stało. Protest przeciwko pomnikowi Romana Dmowskiego nie jest bynajmniej jedynie wybrykiem żydowskich nacjonalistów czy lewicy. Ośmieszanie zrywów narodowych, wyśmiewanie polskich symboli, ograniczanie wiedzy historycznej w programach i podręcznikach szkolnych, poniżanie wartości narodowych, to wszystko wciąż przerabiamy mimo szumnych deklaracji, że komuna padła w 1989 r. Nadal o pamięć Żołnierzy Wyklętych walczy garstka upartych, nie poddających się patrzeniu w przyszłość bez przeszłości.

Owszem, poczyniono pewne ustępstwa. Zgodzono się na przywrócenie pamięci Marszałka Józefa Piłsudskiego, wolno już pamiętać o rocznicy Powstania Warszawskiego. Z jakąż jednak zajadłością obśmiano defiladę wojskową organizowaną przez Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Nie będzie już parad, nie będzie pokazów historii Wojska Polskiego przed Grobem Nieznanego Żołnierza.
Dość tych nacjonalistycznych fanaberii. Teraz będą kotyliony, a że w barwach indonezyjskich? No, cóż. Tej gafy prezydenta  z pewnością, przyjazne władzy, kabarety nie obśmieją. Takie odważne nie są. Bezkarnie śmiać się można tylko ze spoczywającej pary prezydenckiej na Wawelu.  

Nie pierwszy raz przy okazji narodowych rocznic wybuchają emocje i spory. Jedni nie odróżniają nacjonalizmu od patriotyzmu, inni podpierając się globalizacją twierdzą, że patriotyzm to nic dobrego. Są też tacy, którzy twierdzą, że ojczyzna jest tam, gdzie im dobrze.
Śmiech i politowanie budzi wiersz Bełzy: „Kto ty jesteś?” Takie to przestarzałe…

Jak wielką ma moc słowo, świadczy o tym instytucja cenzury, obok policyjnych i tajnych służb, najmocniejsza broń  totalitaryzmu. Wiecznie żywa jest też propaganda, kłamstwa i półprawdy.
Odzyskaliśmy w 1989 r. Narodowe Święto Niepodległości. Nie odzyskaliśmy jednak prawa do swobodnego manifestowania swoich poglądów i patriotyzmu. Owszem, kiedy ktoś protestuje przeciwko stronie propagującej zakazany konstytucyjnie komunizm, natychmiast jedynie słuszne media walczą z nietolerancją i ciemnogrodem. Kiedy jednak Polacy chcą zamanifestować swoje przywiązanie do Polski, jej tradycji i wiary, natychmiast przy wsparciu mediów okrzykiwani są ciemnogrodem, fobami, moherami i ostatnio bardzo na topie – faszystami. Faszystami są, bo idą z pochodniami i bronią krzyża, faszystami są, bo organizują Marsz Niepodległości.

Ale nie damy nędznym faszystom podskoczyć. Nigdy więcej faszyzmu, precz z brunatnymi koszulami, dozwolone tylko czerwone.
No i będzie zadyma, a usłużne media podadzą informację, niech zgadnę: Skrajnie prawicowe organizacje zorganizowały Marsz Niepodległości w Warszawie. Przeciwko tej demonstracji zaprotestowały organizacje lewicowe. Porządku pilnowała policja.

Szukam informacji o marszu. Nie trudno ją znaleźć w prawicowych portalach. Klikam na adres strony u dołu plakatu:
Szukam Komitetu Poparcia.
A to ci heca. Rafał Ziemkiewicz wybiera się na faszystowski marsz.

Ejże, prof. Jacek Bartyzel też? I Grzegorz Braun, Jan Pospieszalski… lista długa, zacne nazwiska… No nie,  Janusz Korwin Mikke też?! …
Nie wymienię wszystkich, bo lista długa. Wśród nich Żołnierze Wyklęci.
Nic, tylko sami okrutni „faszyści”. 

Budzę się rano z dramatycznym pytaniem Rzepy. Zakazać marszu czy nie? A sprawa jest poważna:
Przemarsze członków Obozu Narodowo-Radykalnego są profanacją Święta Niepodległości. ONR to antysemicka organizacja odwołująca się do ideologii totalitarnej”.
„Zatrzymać bandę skinheadów” -Rafał Pankowski, nie ma wątpliwości; wszystkiemu winien PiS.

Jak Rafał uczci Święto Niepodległości? Wiadomo, będzie walczył z faszystami. A wzorem będzie mu Internacjonalistyczny Kraj Rad?
Ech, pomarzyć tylko można, taki entuzjazm komunistów na Placu Czerwonym, a u nas co? Facebook został i trochę życzliwych ze strachu mediów.
Trzeba jednak Rzepie oddać sprawiedliwość. Przytoczyła również opinię drugiej strony


Cele i zasady Marszu Niepodległości są jasno określone. Nie ma na nim miejsca dla komunistów, lewaków, faszystów i nazistów. Organizatorzy robią wszystko, żeby nie dopuścić do prezentowania wrogich Polsce treści. Zapraszają wszystkich, którzy chcą świętować naszą wolność i niepodległość, 11 listopada na pl. Zamkowy na godzinę 15 - mówi Artur Zawisza. Zabrakło tylko linka do strony Akcji Marsz Niepodległości. Drobnostka, prawda?

Widać do  wypowiedzi Artura Zawiszy nie dotarł również  Krzysztof Wołodźko. W swoim blogu obśmiewa odwagę za 5 groszy lewaków organizujących się na Facebooku.  Robi to z ogromną siłą przekonywania i budzi zachwyt odwiedzających komentatorów. Tylko ja, mama od zmywaka, czepiam się i wiercę dziurę w całym.

Szkoda bowiem, że podając link do towarzyszy lewaków od „hucpy i larum” jak sam określa, nie raczył podać linku do strony organizatorów Marszu Niepodległości. Może nie napisałby wtedy o przemarszu „prawdziwych Polaków”. Zapatrzonych w tradycje „rzymskiego salutu”:
O tej uroczej gromadce - miłośnik Nowej Huty pisze wprost -… krótko mówiąc, "aryjskim rzeczoznawcom", "wypierdom germańskiego ducha" mogę powtórzyć słów kilka za Żydem polskim Tuwimem...
No to już wiemy Krzysiu, gdzie masz Polskę i tych, którzy świętują Dzień Niepodległości.
Nie wiemy tylko czym różnisz się od lewaków z facebooka, których tak dowcipnie besztasz jak prawdziwy socjalista. Zapytam więc jeszcze tylko. Jak sądzisz: Czy oprócz socjalisty może być jeszcze ktoś „prawdziwym Polakiem”?
 -------------------------------------------
PS.
Zapraszam też do jutrzejszej (11 listopada 2010 r.) wieczornej audycji Niepoprawnego Radia www.radiopl.pl

środa, 3 listopada 2010

Odszedł nagle… zginęła tragicznie…


Oślepiające słońce i barwy szeleszczących pod nogami liści. Szmer rozmów przy mogiłach, zapalone znicze. Nikt się nie śpieszy. Za cmentarną bramą minione dni, lata przechowane skrzętnie w pamięci bliskich. Wchodzimy z doniczkami chryzantem, bukietami kolorowych wiecznych kwiatów, do złudzenia przypominających te prawdziwe.

Od czasu do czasu radosne powitania dawno niewidzianych znajomych, rodziny…a potem -  A pamiętasz? Parsknie ktoś śmiechem na myśl o tym, co było, inny ukradkiem otrze łzy.

Gdzieś tam w kąciku cmentarza na ławeczce babunia szepce różaniec, wstaje, poprawia kwiaty na nagrobku, przesuwa znicze, od czasu do czasu wzrok kieruje ku bramie. Jest tu każdego dnia, nawet jak zimno i śnieżno, choć na chwilkę, bo tu w mogile pięknie przystrojonej, odświętnie wypucowanej, spoczywa jej kochanie, młodość  i życie.

Między mogiłami przebiegają dzieci. Nudzą się, chciałyby już stąd wyjść. - Mamo, gdzie jest dziadek? Mówiłaś, że idziemy do dziadka.
Kiepsko idzie tłumaczenie, że dziadek jest w niebie, a tu jego mogiła. – A po co? Skoro jest w niebie?

Takich pytań kiedyś dzieci nie zadawały. Śmierć była częścią życia, nie odpędzano ich od katafalku,  uczestniczyły we wszystkich obrzędach pogrzebowych.

Patrzę i zastanawiam się. Kiedy do tego dziecka dotrze, że wszyscy jesteśmy śmiertelni?

Duże nekropolie, małe wiejskie cmentarze i wszędzie podobnie. Wianuszki osób wokół grobu. Prawdziwymi myślami raczej nie dzielimy się. Bo cóż tu powiedzieć… że to jest też moje umieranie? Banalne, głupie i sentymentalne.
Nie pamiętam innych wspomnień z Wszystkich Świętych. Rytuał jest krzepiący, daje pewność, że i po nas też cmentarze zaiskrzą się, a mogiła przywoła wspomnienia bliskich.

A jednak nie wszystko jest takie same.
Lubiłam kiedyś spacer po alejkach cmentarnych. Odczytywałam daty zamykające czyjeś życie. Liczyłam lata, które cudem życia były bez względu na wszystko, co się w nim działo.
O! Patrz! Przeżył 90 lat. Ten to się nażył. A tę panią to znałam. Przychodziła do kościoła w śmiesznym kapelusiku, piękna i przezroczysta w swej starości. Odeszła tak cicho, nawet nie wiedziałam…
I tylko gdzieniegdzie maleńka mogiłka z aniołkiem. Mama zawsze mi tłumaczyła, że po śmierci małego dziecka nie wolno płakać, bo ono jest już aniołkiem. Nigdy do mnie ta nauka nie dotarła. Czy można sobie wyobrazić większy ból jak po stracie dziecka? I nie płakać?! Ech, za trudne to dla mnie po dziś dzień.

Tak samo trudne jak spotkanie z wszystkimi rodzicami, których poznawałam przez lata jako wychowawczyni ich dzieci na wywiadówkach. Stoją przy mogiłach swoich synów, córek z niegasnącym przez lata cierpieniem. Z nagrobnych zdjęć wyzierają uśmiechnięte buzie. I ten krzyczący niesprawiedliwością losu napis: odszedł nagle, zginęła tragicznie… Za niektórymi z nich kryje się tragedia samobójstwa. Najmłodszy w chwili desperackiego czynu miał 10 lat. Inny wrócił z obczyzny w trumnie do rodziny, bo nie wytrzymał odejścia żony.

Dużo, bezrozumnie dużo przybyło mogił młodych ludzi, którzy odeszli, bo dostali nowy samochód i wybrali się do dyskoteki… Niektóre jeszcze nie obeschły od łez rodziców, a kiedy wracam do domu, mijam światełka w przydrożnym rowie  i wiem, gdzie zginęli.

Czy tak musi być? Czy naturalna kolej rzeczy; rodzą się dzieci, umierają starcy, też już odchodzi do przeszłości? 
Śmierć przywołana brawurą, nonszalancją, popisem czy chęcią zaimponowania, zakrapiana suto alkoholem, wzmocniona narkotykami nie jest naturalnym porządkiem tego świata, jest jego zakłóceniem na niepokojącą obecnie miarę. Brak refleksji i odpowiedzialności za życie swoje i innych przypomina gry  komputerowe. Zabicie nic nie znaczy, wypadek na niby, bohater wstaje niczym Batman, bo ma drugie życie.

Nie ma dnia bez wypadku i ofiar śmiertelnych. Giną dorośli, bo gdzieś im się spieszyło, bo… jeden kieliszek nie zaszkodzi…. Żal i rozpacz. Ale kiedy w rodzinie ginie córka, syn, wnuk, ten żal i rozpacz nie ma szans przeminąć, jak fala przypływu będzie wracać i naznaczy dni rodziny.
Zastanawiam się. Jest na to jakiś sposób? Czy aż tak  jesteśmy bezradni, by na głupotę młodości nie znaleźć rady?

środa, 27 października 2010

Donald Tusk walczy z hipokryzją


Wiem, Wiem, nareszcie wiem!! Eureka! Wiem, dlaczego tak długo rząd Donalda Tuska zwlekał z triumfalnym ogłoszeniem reformy służby zdrowia.
To nie byle co, to nie jakaś tam ustawa czy nowelizacja starych przepisów, to cały pakiet.

A wiadomo, pakiet wymaga starannego opakowania, związania, podpisania, by nic nie umknęło i nic nie wypadło z takiej cennej paczki. Wszak o nasze zdrowie i o nasze składki zdrowotne tu chodzi. A zdrowie trzeba mieć, bo Ewa Kopacz jest uczciwa, nigdy nie kłamie. No, chyba że pod wpływem rosyjskiego powietrza, ale to wyjątkowo. Tak wyszło. Nie sprawdziła, nie dopilnowała, a tu okazało się, że lotniska kopać nie nada.

Dziś jest inaczej dziś minister jak człowiek honoru mówi twardo: Koniec przywilejów dla bogatych. No proszę, kto by się takiego tekstu spodziewał po liberalnym ministrze. I jeszcze to:
"Dzisiaj możemy dać tę szansę polskim pacjentom i widzę tę szansę bardziej niż kiedykolwiek".

No, doprawdy, wzruszyłam się. Reforma kolejek do lekarza, toż to szczyt moich marzeń!
Właśnie od miesiąca próbuję po znajomości wcisnąć się do kolejki, by usunąć złamany ząb. Teraz już nie będę miała problemu, nikt mnie nie oszuka. Przekażę PESEL i wiadomo będzie, że stoję we właściwej kolejce. Szkoda, że nie będzie tam razem ze mną Jana Kobuszewskiego czy Ireny Kwiatkowskiej, byłoby weselej. ;-) 

Uf, a jaka satysfakcja mnie czeka! Do dentysty będę maszerować za kilka miesięcy z dumnie podniesioną głową. Czyż można się bać zabiegu, skoro z takim trudem odczekało się w kolejce do jego gabinetu? Jeśli strach, to przed publicznym napiętnowaniem za niewłaściwe zachowanie. Tak się cieszę; teraz każdy dzięki mojemu PESEL będzie mógł dowiedzieć się, że byłam odważna i dentysty z bólu nie skopałam. 

Ech, młodości ty moja, wracasz wspomnieniem kolejek i to za sprawą jedynej pani minister i jedynego w dziejach premiera, który twardo, stanowczo podjął trud reformy.
Tak wybrzydzali wszyscy, a tu patrzcie miłościwie nam panujący Donald I dotrzymał słowa. Reformy czas zacząć!!!
Tyle trudu to kosztowało, tyle pracy, tyle ćwiczeń przed lustrem u logopedy, by móc wreszcie Polakom wzruszonym  głosem, z przybladłym od zmęczenia czołem ogłosić:
Jestem przejęty /…/Dochodzimy do wielkiego finału, batalii /…/ważniejszej z punktu widzenia życia obywatela, walki o lepsze szpitale, o tańsze leki, o skrócenie kolejek do specjalisty.

W ogóle muszę powiedzieć, że ostatnio premier mile mnie zaskakuje. Troska o biednych doprowadza mnie do łez. Bo jak tu się nie wzruszać, kiedy twój premier niczym Lenin pod czerwonym sztandarem grzmi na dziennikarzy:
Nie znoszę hipokryzji ludzi, którzy co rok zmieniają samochód na lepszy i mają gębę pełną frazesów, ile zabrać ludziom, którzy 25 każdego miesiąca zastanawiają się, czy mają na chleb.
Niech no teraz jakiś dziennikarz odważy się marudzić, że to żadna reforma. Prof. Rybiński też już nie podskoczy, bo ten to chyba częściej zmienia swoje samochody. Stać go. Jest rozchwytywany przez media, a wiadomo wierszówki profesora są droższe niż zwykłego dziennikarza.

Ale to nie koniec mojego zadziwienia opakowaniami efektów ciężkiej pracy najwspanialszego rządu, jaki nam lemingi podarowały.
Jakże nie być dumnym z takiego premiera, który bogaczom zabiera becikowe, a bezdzietnym rodzinom funduje dzieci z próbówki.
 Sama słyszałam, jak mówił - Będę namawiał posłów PO, żeby to była dobra regulacja, żeby nie było wolnoamerykanki, żeby nie powstawał dziki rynek in vitro, a równocześnie żeby ta metoda była możliwie powszechnie dostępna 
Niech mi tu teraz jakiś pisiak podskoczy i skrytykuje pana premiera. Czy który może się pochwalić rekolekcjami w Łagiewnikach i to nie raz, ale zawsze w decydujących dla katolika chwilach? To chyba spowiednik  podpowiedział mu jak ma postępować.

Chcę wprowadzić nowy świecki obyczaj, że politycy odpowiadają przed ludźmi, a nie przed hierarchią kościelną.

Zapewne kardynał Dziwisz i biskup Pieronek są dumni ze swego, na własnej piersi ukształtowanego,  polityka. Tak trzymać. Czas na kompromisy z samym Panem Bogiem. Niech nie myśli, że będzie władał sumieniem premiera.

Premier Donald Tusk troszczy się o biednych, współczuje bezdzietnym rodzinom, gotowy na ekskomunikę, twardo walczy o prawo do posiadania dzieci. Martwię się, że nie dożyję chwili, kiedy premier Donald Tusk, wciąż panujący, przy kolejnych wyborach upomni się o refundację zakupu samochodu dla każdej rodziny. Przecież każdy, również biedny, ma prawo do posiadania nie tylko dzieci, ale wszelkich innych dóbr. Można się tu na mnie oburzać, ale przecież to nie ja traktuję dzieci przedmiotowo i nie nazywam ich poczęcie „posiadaniem”.

Cuda jednak mają swoje granice. Premier wprawdzie gotowy jest na konflikt z Panem Bogiem, ale zwyczajnie po ludzku nie jest wstanie czynić cudów, co zdążył już przez te trzy lata jasno udowodnić. Choćby nie wiem jak, reformował służbę zdrowia, to nie może zapewnić opieki chorym dzieciom. Może dlatego jest zwolennikiem, podobnie jak prezydent, dzieci z próbówki, bo wtedy można tak dobrać „materiał genetyczny”, by żadnej służby zdrowia nie trzeba było. A „zbrakowany materiał genetyczny” posłuży do produkcji szczepionek, dla tych dzieci, które miały to nieszczęście począć się domowym sposobem.

Mateuszek (http://bit.ly/czYhdO ) nie może liczyć na pakiet reformujący służbę zdrowia. W nim nie ma miejsca ani na karetki pogotowia dla dzieci chorych na mukowiscydozę, ani na leki czy inhalatory. „Koszty są ogromne, szczególnie dla ubogiej rodziny, która właściwie nie może liczyć na wsparcie krajowej służby zdrowia”. Tymczasem premier wygłasza zapierające dech w piersiach mowy w Sejmie, na utrzymanie którego muszą znaleźć się  pieniądze, by Mateuszek mógł otrzymać pomoc… od internautów. ( http://bit.ly )

Nie martw się, Mateuszku, jak premier będzie miał czas, to przy następnych wyborach przyjedzie do ciebie, zawiesi ci „dyktaturowy” medal na szyi i powie, jaki jesteś dzielny. Pamiętaj tylko, nie rozpłacz się i nie wyrzucaj medalu, bo znowu wredne „pisiaki” będą się z niego śmiać.

środa, 20 października 2010

A po co pchał się do polityki?!


Jeśli ktoś uwierzył konsultantowi politycznemu, że agresja w kampanii wyborczej to normalka, a napaść na biuro poselskie, to tylko wybryk niezrównoważonego esbeka, to się bardzo myli. Konsekwencje tej pomyłki właśnie dziś przerabiamy.
Metoda tak stara jak demokracja. Jeśli nie ma przeciwnika, należy go stworzyć i nawet morderstwo zdaje się już nie przerażać, podobno wpisane w ryzyko „zawodu” polityka. Rzecz w tym czy to kupimy. PR nie chce nas zmieniać, nie chce wychowywać. Piarowiec uczy się nas na pamięć, poznaje nasze reakcje, bada nasze zachowania, skłonności i wie jak nimi zarządzać.

Zbieram myśli po kolejnych emocjonujących narracjach politycznych w Polsce.
Demokracja daje złudne poczucie bezpieczeństwa. Wybraliśmy, ktoś wygrał, ktoś przegrał, ale fundament państwa nienaruszony. Niestety, tak nie jest. Każda ekipa przewraca wszystko na nice. Konstytucja nie daje żadnej gwarancji, że obudzimy się po wyborach w tym samym kraju. Pół biedy, jeśli to tylko przestawianie mebli dla nowych ekip w urzędach i instytucjach państwowych. Szlag, co prawda, człowieka trafia, bo nowe miotły muszą się czymś wykazać i zwykle zaczynają od rozsadzania pracowników po pokojach, miesiące lecą, a  czas trawiony jest na pisanie pozornych zmian statutowych. Ale życie toczy się swoim trybem w państwie i obok państwa.

Od wygranej w wyborach w 2005 r. doszła nowa jakość; trwa nieustanne walenie w przeciwnika. Przypominanie wołania Tuska o nieposłuszeństwo obywatelskie i inwektyw pod adresem Lecha Kaczyńskiego, również po  jego tragicznej śmierci, nie mają sensu. (Jakby ktoś stracił pamięć, to może sobie przypomnieć i poduczyć się języka miłości. http://www.wykop.pl/ramka/359784/autorytety-o-lechu-kaczynskim/ )

Powiedziano chyba wszystko, albo prawie wszystko, bo resztę dowiedzą się za ileś tam lat dociekliwi historycy.
Napisano już też kilka naprawdę dobrych tekstów publicystycznych na temat morderstwa w biurze PiS w Łodzi. Propaganda również leje się obficie, a PR ma gorące dni. Jeszcze nie odpoczął po morderstwie Eugeniusza Wróbla, a tu następne. Jak to wykorzystać, jak przekuć na sukces polityczny? Konkurencja nie śpi, trzeba się śpieszyć, by wynajęli do następnych wyborów.

Cóż może tu dodać jeszcze mama przy zmywaku? Z impetem wycieram umyte garnki i dumam sobie; przecież ja to wszystko już znam, to już było.
Rok 1990, pierwsze wybory samorządowe. Nasz Komitet Obywatelski wygrywa w przedbiegach. Jego założyciel zostaje wybrany przewodniczącym rady gminy. Tego za wiele, tego nie jest w stanie wytrzymać żaden porządny komunista. 65 – letni aktywista objeżdża gminę ze sprayem w ręku i na każdym przystanku, szkole, sklepie wypisuje: W. złodziej, żonę ma wariatkę. Napisy zamalowano, ale kiedy dżdżysta pogoda, do dziś wyłażą na świadectwo nienawiści do granic śmieszności. „Malarza” już Pan Bóg rozlicza. Przewodniczący zrezygnował z polityki, tylko czasem przy stole rodzina dopytuje o szczegóły.

No tak, myślę sobie, ale  gminny aktywista  przegrał wybory i dlatego obsmarował elewacje gminne. Można się śmiać, ale też nie trudno zrozumieć złość, bezsilność i strach aktywisty, tymczasem morderca Marka Rosiaka niczego nie przegrał. Wprost przeciwnie dożył upragnionej klęski PiS i to dwukrotnie. Nie żyje Prezydent, nie żyją znienawidzone „pisiaki”, urzędy odzyskane. O jakim więc fanatyzmie i frustracji może być tu mowa?

Porównanie z morderstwem Gabriela Narutowicza też do końca nie wytrzymuje  krytyki. Narutowicz był zwycięzcą, Niewiadomski ofiarą ideologii. Dla obu finał był tragiczny. Jaki będzie finał  mordu w łódzkim biurze PiS?

Nie ten problem jednak teraz zaprząta mi głowę… . I znowu sięgam do worka doświadczeń. Rodzi się syn, ojca wypuszczają na przerwę w karze za brak chęci służenia ludowej ojczyźnie. Rodzina przyjeżdża podziwiać nowego jej członka. Opowiadamy o ostatnich przeżyciach. W odpowiedzi słyszę. - A po co pchał się do polityki?!
Jak echo słyszę to zdanie w pracy, w sklepie, kiedy ginie ks. Jerzy Popiełuszko. Teraz też je słyszę. Po co pchał się do Smoleńska? Dlaczego wykorzystuje katastrofę do polityki?  Gdyby nie Kaczyński, nie byłoby morderstwa w biurze P i S.

Te zdania załatwiają wszystko. Już nie trzeba myśleć, oceniać, domagać się sprawiedliwości. Nie trzeba się tłumaczyć z własnego strachu i konformizmu.
Doskonale znają nas goście od wizerunku i dlatego Nałęcz mógł sobie pozwolić na stwierdzenie: premier słusznie starał się pojechać sam do Katynia, a wizyta prezydenta Lecha Kaczyńskiego nie była potrzebna”.

Czy i tym razem łykniemy  bajkę o szaleńcu, który w zwidzie psychola przygotowuje broń i nóż, by zabić przeciwnika? A wszystko dlatego, że wciąż żyje Jarosław Kaczyński i nie chce odejść z polityki?

Dziś łyka ją wierny elektorat PO. A jak ma wątpliwości, to zawsze może usłyszeć to, co wątpiący bolszewik Jan Wintow z powieści Józefa Mackiewicza Lewa wolna usłyszał od czekisty, z wiecznie żywym, po niewielkich uaktualnieniach, cytatem z Lenina,:
„Trzeba umieć zdecydować się na wszelkie ofiary, nawet jak trzeba , na wszelkie wybiegi, fortele, nielegalne chwyty, przemilczanie, ukrywanie prawdy, byleby” itd. Wydaje się nam, wzrosłym w starej moralności, strasznie niemoralne, prawda?  Ale to nie jest podeptanie moralności, jak o tym wyją burżuje, to jest: droga do prawdziwej moralności”!
 
Nawet rozumiem przywiązanych do jedynie słusznej partii, która odbiera po kolei liberalne złudzenia. W końcu wciąż czekają na zwycięstwo, na pełne zwycięstwo. Jeszcze tylko jeden krok, jeszcze tylko te wybory i wreszcie pokażemy, co potrafimy.
Nie potrafię jednak w żaden sposób zrozumieć i usprawiedliwić kibiców stojących z boku i mających na podorędziu usprawiedliwienie: A po co pchał się do polityki?!

wtorek, 12 października 2010

„OJCZE NARODÓW, WSPOMNIJ NA POLSKĘ”



Dlaczego pojawia się wrogość wobec Kościoła? Dlaczego chce się go pozbawić głosu? Dlaczego chce się mu odmówić prawa do obecności w życiu Narodu”? – pyta kardynał Stanisław Dziwisz.
Nie znam innych odpowiedzi, ale moja jest prosta – brakuje nam WIELKIEGO PRYMASA, drogi kardynale. Brakuje nam jedności duchowieństwa polskiego. A ten sam, co za komuny, kusy szaleje i tylko nie ma już kto wskazywać, jak z nim walczyć.

 W tym samym czasie, kiedy były sekretarz Jana Pawła II zadaje retoryczne pytania, inny – „Filozof” - mówi wręcz coś odwrotnego:
„Kościół nie potrzebuje takich obrońców, którzy tworzą psychozę zagrożenia i spisują potencjalnych wrogów Kościoła” – powiedział arcybiskup Józef Życiński.

Może by tak szanowni biskupi uzgodnili swoje mowy do wiernych i zabrali się za pracę duszpasterską? Bo jak tak dalej pójdzie będziecie gadać nie do wiernych  lecz elektoratów, a potem to już do siebie, bo nikt słuchać was nie będzie.

Oczywiście, każdy hierarcha wygłaszając płomienne mowy, które, jak za dawnych lat, skrzętnie są rejestrowane przez obecnych na mszy św. służbowo, bardzo chętnie podpiera się nauczaniem Jana Pawła II. Choć czasem mam wrażenie, że poza okrągłymi cytatami, naciąganymi do potrzeb polityki, niewiele zostało w nich samych z nauczania Wielkiego Polaka.
Sklerozę już jednak całkowitą mają, kiedy mowa o Stefanie Kardynale Wyszyńskim. Nie dziwię się temu. Przy Prymasie Tysiąclecia tak jak przy Janie Pawle II każdy może poczuć się karłem. A kto lubi takie niemiłe uczucie w sobie hołubić?  
Wielkość duchową i mądrość polityczną wyrosłą z umiłowania Ojczyzny może docenić tylko ktoś, kto równie mocno potrafi kochać Boga w bliźnim i czuć się odpowiedzialnym za naród, do posługi którego skierował go Bóg w Kościele partykularnym, czyli polskim w tym wypadku.
Owszem, okolicznościowe obchody pamięci dwu wielkich Polaków Jana Pawła II i Stefana Kardynała Wyszyńskiego potrafimy organizować.
Ale wystarczy zajrzeć na program takich obchodów, by zrozumieć, że jeśli sami nie zaczniemy czytać, słuchać, dociekać i uczyć się, z owej wielkości pozostaną nam jedynie napuszone akademie, na których nikt nie pyta o realizację Ich testamentów przez spadkobierców.

„Gorąco pragnę, aby dziedzictwo mojego Wielkiego Poprzednika Stefana kardynała Wyszyńskiego ocalało i krzepiło ducha Narodu. Musimy zachować Jego naukę jako spuściznę na wiele lat, żeby następne pokolenia Polaków wychowywały się w Jego pokornym rozeznaniu naszej sytuacji religijnej, społecznej i narodowej”.

Cytowane wyżej słowo wstępne do Dzieł zebranych Stefana kardynała Wyszyńskiego Prymasa Polski napisał kardynał Józef Glemp Prymas Polski 8 grudnia w Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny  1987 roku. W trzy lata po bestialskim mordzie na bł. ks. Jerzym Popiełuszce. W okresie beznadziei  gospodarczej i politycznej. Wydawało się, że nic już nie zmieni się. Tchnienie wolności i dumy narodowej, które powiało w 1980/ 81 wracało z kolejnymi pielgrzymkami Ojca św. Jana Pawła II. Ta, która przywróciła nam skrzydła, odbyła się kilka miesięcy wcześniej, w czerwcu 1987.

To było 23 lata temu. Pamiętacie?
 „Każdy znajduje w życiu jakieś swoje Westerplatte. Jakiś wymiar zadań, które musi podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić, nie można zdezerterować. Wreszcie jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić w sobie i wokół siebie. Tak, obronić - dla siebie i dla innych”.
A pamiętacie, jak klaskaliście na każde Jego słowo? Ocieraliście łzy, dziękowaliście?
Co z tego zostało? Dziś już jesteście podtatusiali, z mięśniem piwnym, z wałeczkami tłuszczu ukrytego pod obszerną bluzką siedzicie oboje w fotelach i dumacie, jakby tu zamienić wszystko, nie wyłączając żony czy męża  na nowszy model. Na wieść, że jakiś smarkacz zaćpał się lub rozbił się na drzewie po wielu głębszych, kiwacie głowami dodając sakramentalne: Ta dzisiejsza młodzież… chleb im boki rozpiera, nie to co my.

Gdzie było wtedy wasze Westerplatte? A gdzie jest teraz?
To prawda, jestem w tym momencie niesprawiedliwa i wiem, że wielu do dziś są  wiernymi uczniami Chrystusa, a swoją drogę życiową zawdzięczają przepowiadaniu Jana Pawła II.

Gdzie jest dziś jednak nasze, większości Polaków Westerplatte, nasz wymiar zadań, obowiązek i powinność wobec Ojczyzny? Czy jeszcze o tym myślimy?
Tak jak wtedy, w 1987, w czasie beznadziei  ktoś tam nie stracił nadziei i w ciszy Sanktuarium Pani Jasnogórskiej pilnie pracował nad zebraniem dorobku intelektualnego Prymasa Tysiąclecia.

Zajrzyjcie, proszę, na stronę Instytutu Prymasa. http://wyszynskiprymas.pl/instytut.htm, by przekonać się jak cierpliwie,  długo i konsekwentnie trzeba pracować, aby naród miał przed sobą przyszłość mocno zakorzenioną.
Efektem tej pracy jest również wydana w 2000 r. malutka, ale jakże brzemienna w treść ważną dla wszystkich Polaków, książeczka: St. Kard. Wyszyński Jedna jest Polska . Mam ją jak wszystko, co jest Jego słowem.

Dziś zaglądam do niej szczególnie przybita.
Pytam- Co się stało z moim Kościołem?
Wzrastałam widząc rodziców z uchem przyklejonym do Radia Wolna Europa, uczyłam się historii Polski z kazań moich proboszczów i uroczystości  kościelnych. Uczyłam się sama, bez nauczycielskiego nakazu Mojej piosnki II Cypriana Norwida.
Tęskno mi Panie…” Do kraju tego, gdzie pierwsze ukłony
Są, jak odwieczne Chrystusa wyznanie,
"Bądź pochwalony!"

A teraz w katolickim portalu czytam artykuł z katolickiego pisma, który kwestionuje wszystko, czego mnie nauczono: Chrystus nie był zainteresowany walką o wyzwolenie narodowe. W Kościele tożsamość narodowa przestała mieć religijne znaczenie.
Modlący się pod krzyżem nazywani są sektą, a biskup boi się przyjść do swoich wiernych i zabrania modlitwy z nimi innemu księdzu powołując się na decyzję wydaną w stanie wojennym.

Kolejna niedziela, nikt nie pochylił się nad problemami wiernych, nad bezrobociem, głodowymi pensjami, masową emigracją, pracą w niedzielę.  Za to już we wtorek arcybiskup sprzeciwia się wykorzystywaniu krzyża jako "środka do załatwienia pomnika". Arcybiskup nie słyszy, że kilkutysięczny tłum odmawia różaniec, a w jedynie słusznych mediach, których tak wiernie, z oddaniem służy od lat, nazywają ich hitlerowcami.

 Cóż można jeszcze odpowiedzieć kardynałowi Dziwiszowi na jego pytania? Może jeszcze tylko przypomnieć modlitwę Stefana Kardynała Wyszyńskiego…

Ojcze wolności, któryś wolnością swoją przez Chrystusa obdarzył ludy. Niechby i dla mojego narodu coś z tych darów Twoich pozostało (…) Wspomnij na  Polskę”.

 http://wiadomosci.onet.pl/kraj/kardynal-kosciol-w-polsce-na-to-nie-zasluzyl,1,3729252,wiadomosc.html

czwartek, 7 października 2010

Blogerem – pożytecznym idiotą może być każdy

Inna jest funkcja blogera -  polityka, inna blogera agenta wpływu, a jeszcze inna blogera zaangażowanego. Ale blogerem – pożytecznym idiotą może być każdy. Czy jest bloger – obserwator, bloger opisujący obiektywnie rzeczywistość?

Jest nas ponoć ponad 100 milionów. A zaczęło się niewinnie od e-pamiętników. By je umieścić w przestrzeni wirtualnej, trzeba było znać HTML-a.  W latach osiemdziesiątych przypominały bardziej fora dyskusyjne, ale już dekadę później piszących e- pamiętniki zaczęto nazywać nieco prześmiewczo skrybami - ekshibicjonistami.
Czas płynął i stał się łaskawszy dla takich jak ja dyletantów komputerowych. Już tylko Internet, klawiatura i edytor tekstu potrzebny, by powiedzieć, co w duszy gra i co się wie. Teksty dotyczą najprzeróżniejszych dziedzin i coraz częściej są nieocenionym kompendium wiedzy.

Niestety, zauważyli to bardzo szybko ci, dla których Internet jest źródłem biznesu i reklamy. Ale nie tylko. Bloger zaczął służyć polityce. Doświadczenie  wojny w Zatoce Perskiej, relacja blogerów przez 24 godziny, nazwanej wojną blogerską, było pierwszym sygnałem, że czas zawodowych korespondentów wojennych, dziennikarskich gwiazd reportaży i sprawozdawców powoli kończy się. Nic nie pomogło wybrzydzanie, lekceważenie i obśmiewanie blogosfery. Zdobyła trwałe miejsce w medialnej informacji i opinii społecznej. O blogosferze pisze się już nie tylko artykuły, blogosferę bada się i opisuje w sposób metodyczny, naukowy.
W wielu przypadkach doszło nawet do symbiozy mainstreamu z dziennikarzami obywatelskimi i  blogerami (wspólne portale, wzajemne linkowanie się, cytowanie blogerów, udostępnianie im kolumn na felietony, uznanie blogów za cenne źródła informacji etc.), sama zaś blogosfera uległa stopniowej profesjonalizacji, stając się faktycznie czymś w rodzaju V władzy, przez to, że nie tylko komentuje się w blogosferze to, co się dzieje na świecie i o czym donoszą media (szczególnie sferę polityki), lecz i dokonuje się gruntownej krytyki mediów oraz języka dziennikarstwa. – pisze Paweł Przywara w artykule naukowymMiędzy czwartą a piątą władzą – dziennikarze a blogerzy. Doświadczenia amerykańskie”

Tak stało się w USA, a jak jest w Polsce? Po awanturze w Dzienniku, która kosztowała naczelnego utratę stanowiska, nic się chyba nie zmieniło. Nadal u większości dziennikarzy trwa przekonanie, że blogerzy żywią się głównie tym, co oni napiszą i bez nich bloger nie miałby szans. Zapominają, że sami też blogują. Dlaczego? Czyżby walka o czytelnika? To zostawiam naukowcom.

Mnie przy domowym wiejskim zmywaku z okienkiem na świat, jakim jest Internet, interesuje co innego.
W jakim stopniu bloger pełni rolę pożytecznego idioty wobec agentów wpływu?

By rzec najkrócej, jest tak:
Poranny przegląd prasy i bloger dostaje „pałera”. Komentuje doniesienia najczęściej  te, które go zbulwersowały, z oceną których się nie zgadza. Moment refleksji przywraca rozsądek. Zaraz, a dlaczego wszystkie media od góry do dołu, jak na komendę, zajmują się tylko jedną sprawą? Zgoda. Powódź, katastrofa, VAT czy dopalacze to ważne tematy. Ale czy jedyne? Czy ważnym tematem jest zjazd palikotomanów? Każdego dnia ktoś zakłada stowarzyszenie, klub, fundację o wiele  ważniejszą dla życia społecznego, politycznego kraju, a nie ma nawet o tym wzmianki.

Nie wiem jak innym, ale moja wyobraźnia podsuwa mi taki oto obrazek. Każdego dnia naczelny czy redaktor wydania w emocjach ściska komórkę.
- Jest! Jest! - Z tamtej strony płyną dyrektywy.
-Dziś zajmiecie się tym….. wiecie jak to zrobić. N. faksuje już wam zajawkę. Tytuł ma być mocny. Wiecie, że ludzie tylko tytuły czytają.
Kiedyś dzwoniono z komitetu przewodniej siły narodu, a dziś skąd?
Prawdą jest też, że najważniejszy jest tytuł, który jakże często nijak się ma do treści.
Gorzej, że na poziomie tytułów zostaje wielu blogerów. Nie wgłębiają się w treść. Nie analizując i nie sprawdzając informacji czy opinii przekazują ją dalej tworząc fałszywy przekaz.
Wielu z nas nie ma nic wspólnego z takimi blogerami jak opisujący wojnę w Zatoce Perskiej.  Nie są świadkami wydarzeń, ale je przetwarzają z drugiej ręki.

Pół biedy, jeśli te informacje wyszukaliśmy sami. Nierzadko jednak dajemy się nabrać jak w przypadku „tajemniczej postaci” z filmu, do którego podałam link w poprzedniej notce. Ową tajemniczą postacią okazał się Aleksander Łuczak. Tylko jedna osoba na Twitterze zwróciła mi na to uwagę. A to świadczy o tym, że kupiliśmy nieświadomie wersję tego filmu. http://www.youtube.com/watch?v=K0HVlVNgK0U

Co ciekawsze zupełnie kto inny jest tam tajemniczy. A ci, którzy go rozpoznają, podobno wiedzą, że był czy jeszcze jest, stałym bywalcem rautów w ambasadzie rosyjskiej. Nie udało mi się jednak dociec, dlaczego link ten pochodzący z komentarza pod notką w blogu Aleksandra Ściosa z 2009 roku http://bezdekretu.blogspot.com/2009/09/panstwo-scisle-tajne.html  prowadzi teraz do filmu: Smoleńsk 2010 - Pawlak 1992 - korelacja? Dlaczego z Łuczaka zrobiono tam rosyjskiego agenta?

Czy zupełnie nieświadomie zagrałam w tym wypadku rolę pożytecznego idioty? Ile razy wypełniałam taką rolę w innych notkach czy komentarzach?

A ilu z nas pełni rolę tub propagandowych Public Relations czy spin doktorów zwracając uwagę na ich wypowiedzi,  artykuły czy informacje przesyłane pocztą elektroniczną?

 Gdyby bloger chciał pisać tylko pamiętnik dla siebie, nie umieszczałby swoich notek w Internecie. Nie ma więc co udawać, że nie zależy nam na liczbie odwiedzin, na komentarzach czy dyskusjach.
Przychodzi jednak taki moment, że każdy musi sobie odpowiedzieć, dlaczego pisze; chce pisaniem zarabiać? Chce pomóc w zwycięstwie opcji politycznej z którą się utożsamia? A może po prostu w ten sposób zaspokaja swoją próżność?
Czasem wystarczy umieszczenie notki na głównej stronie portalu, by poczuć się ważnym i utalentowanym. Nie bierzemy pieniędzy, więc coś nam się należy, przynajmniej  uznanie. Jesteśmy dobrzy, czytają nas, cytują. I nie ma w tym nic złego.
Zło zaczyna się wtedy, gdy dajemy się wykorzystywać, gdy piszemy nie to, co wiemy, co widzimy, słyszymy czy myślimy, ale to, co inni nam podsuwają.

Nad dezinformacją i ukierunkowaniem agentów wpływu pracują sztaby wrogów naszego kraju, każdego kraju, bo tak już urządzili ten świat przed nami i nie mamy na to większego wpływu.
Zastanawiam się; sprawdzać na okrągło, podejrzewać, nie ufać? W każdym widzieć potencjalnego agenta wpływu czy spin doktora? A może przestać pisać, bo z tą potężną machiną politycznej walki nie mamy szans?
To tak jakby przestać wychodzić z domu, bo można wpaść pod samochód, mogą cię oszukać, okraść, pobić, możesz spotkać na ulicy niewierną ukochaną z obcym mężczyzną, możesz przemoczyć nogi i zachorować. I są tacy, którzy tak postępują. Uciekają od świata, zamykają się w czterech ścianach, wyrzucają telewizor przez okno, wyłączają telefon, nie dają się namówić na komputer i Internet. Tak też można. Ale gdzieś tam toczy się  ich proces niczym z powieści Kafki i któregoś dnia zostaną zmuszeni do odgrywania ról, których zupełnie nie pojmują. Mają prawo i nic nam do tego, choć nie jest to rozsądne.

Jak wobec tego ustrzec się przed rolą pożytecznego idioty uczestnicząc, opisując i komentując otaczającą nas rzeczywistość?
Dla blogera jak dla każdego zwykłego człowieka to trudne zadnie. Pierwszym krokiem jest przyjęcie do wiadomości, że dziś walka polityczna toczy się przede wszystkim za pomocą wojny informacyjnej.  Gdy wiemy, na czym ona polega, a wiedzy na ten temat jest już naprawdę sporo w bibliotekach i w Internecie, łatwiej zachować obiektywizm i bronić się przed rolą pożytecznego idioty.

Rafał Brzeski w swoim skrypcie Wojna informacyjna daje kilka pożytecznych rad, które warto zapamiętać: możliwie szeroka wiedza, korzystanie z różnorodnych źródeł informacji, wiedza o sobie, o swoich silnych i słabych stronach, unikanie myślenia, że przeciwnik myśli i zachowuje się tak jak ja, czujność - należy być zawsze przygotowanym na nieznane techniki, metody i rozwiązania, ustawiczne kształtowanie i umacnianie porządku moralnego opartego o system odwiecznych wartości.

A wszystkie te rady zamykają się w jakże prostej i mądrej poincie:
Wiarygodność informacji sprawdza się w oparciu o posiadaną wiedzę, wiarygodność posiadanej wiedzy w oparciu o przestrzegane zasady moralne, wiarygodność zasad moralnych w oparciu o 10 przykazań.

Dodam od siebie specjalnie dla blogerów - amatorów, takich jak ja. Zanim napiszesz, napij się zimnej wody, zanim umieścisz w blogu, przeczytaj, sprawdź i zastanów się czy przypadkiem nie jesteś pożytecznym idiotą.