czwartek, 7 lipca 2011

Tego mi nikt nie zabierze

Czy wystarczy odwrócić się tyłem do dramatu, by czuć się od niego uwolnionym?
— pytanie to zadaje algierski pisarz Mahamed Mołleshoul
To doskonałe motto do moich refleksji, którymi chcę się podzielić.

Piątkowe popołudnie, leje jak z cebra, nawet pies nie ma ochoty na wysunięcie nosa poza próg. Wieczorem czeka mnie jednak przyjemność, zapowiedziana od kilku tygodni; koncert w nowo wybudowanej Filharmonii Olsztyna.
Udaje się nam przebrnąć przez strugi deszczu, potoki wody spływające szosą i ulicami. Przed nami pięknie oświetlony, przeszklony gmach. Szerokie schody prowadzą do foyer.

Koncerty sprawiają mi ogromną radość, mimo że w domu posiadamy spory zestaw wspaniałych, nierzadko na światowym poziomie, nagrań, które w każdej chwili można sobie odtworzyć w zaciszu domowym.

Lubię samo wejście do filharmonii, czuję się tam snobistycznie ważna już od schodów, które w tej chwili są właśnie dla mnie. To ja po nich wchodzę, to na mnie czekają artyści, to dla mnie będą grali i śpiewali, to ja będę słuchać, zachwycać się, oceniać, nagradzać brawami.
Kto choćby raz doświadczył zanurzenia się we wszechogarniającym dźwięku sali koncertowej, ten wie, o czym mówię, jakiej czarodziejskiej magii doświadcza się tam. Nie zastąpią jej żadne, nawet najlepsze nagrania i nie ma, w tym wypadku, znaczenia czy jest to sala w Olsztynie czy w Warszawie.

To jest twoja chwila. Nie zakłóci jej deszcz, nie dotrą tu gadające głowy z telewizora, nie popsuje żaden piarowski news.

Niestety, ułuda trwa krótko, na koniec trzeba zejść ze schodów i zanurzyć się w świat anonimowy, gdzie, oprócz reklam, nie mają ci nic do zaofiarowania. Stajesz się na powrót bezimienny w tłumie.

Ale po koncercie nie przeszkadza ci to, wprost przeciwnie, cieszysz się, że wszystkie problemy nagle zmalały, stały się wręcz śmieszne, nieważne, nieistotne.

Masz ochotę na lampkę dobrego wina i rozmowę z kochaną osobą o tym, co nie przemija. Masz ochotę zaszyć się w miękkim fotelu i tak trwać. Przyrzekasz sobie, że koniec z polityką, wrednym i często głupim szefem, zawistnymi współpracownikami, przejmowaniem się, co inni powiedzą. Moje życie jest więcej warte niż skrzeczące pudło telewizyjne, polityczne fora, kampania wyborcza, gaz, jakaś tam rura, badania psychiatryczne dla niewygodnych polityków i finansowy anschluss Grecji. To co naprawdę ważne jest we mnie w taki, między innymi, jak ten - piątkowy wieczór.

Tego mi nikt nie zabierze.

Myśli biegną jednak w zatrważającym tempie i przypominają, że czarowny świat wolności nie zależy tylko ode mnie.
Niekiedy w takich momentach wraca do mnie historia mojej rodziny. Mała stabilizacja, ciepły dom z biegającymi synkami po wypolerowanym szklaną butelką parkiecie, z gaworzącą w kołysce córeczką, która z uporem próbuje policzyć sobie paluszki u pulchnych nóżek i poczuć ich smak. Na ścianie ślubny portret, zdjęcia przodków, Pan Jezus modlący się w Ogrójcu i Matka Boska Różańcowa, zakupiona na odpustowym straganie u Dominikanów w Tarnopolu. W kącie stary zegar, pamiątka po ojcu.

Niedzielny poranek, jeszcze w szlafroku, leniwie przeciągają senne marzenia; krzątająca się w kuchni mama i tata w miękkim fotelu puszczający dymka z tytoniu skręconego w bibułkę. Gdzieś tam toczy się wojna, a trwożny dźwięk silnika traktora ustawionego na sądowym dziedzińcu, przerywany serią wystrzałów, zepchany do niepamięci. To inne rodziny opłakują swoich bliskich, ich ominęło, mieli szczęście, byli prostymi zwykłymi zjadaczami chleba. Nie leżą teraz tam ich ciała przysypane wapnem, nie gnają też w bydlęcych wagonach na kazachskie stepy czy w sybirską tajgę. Nikt im z zaciśniętych ramion nie wyrywa zamarzłych ciałek dzieci.

Można odetchnąć, wciągać z lubością zapach smażonych blinów i kawy zbożowej. Można cieszyć się chwilą, cieszyć się swoją domową wolnością, zbudowaną na miarę swoich pragnień i odgrodzoną od okrutnej rzeczywistości.
Wołanie – Józek, chłopcy, śniadanie! – zlewa się z łomotaniem do drzwi. Raus! Raus! Nie ma czasu ubrać się, zapakować jeszcze pachnące ciepłem naleśniki. Za próbę zdjęcia ze ściany zegara, jedynej pamiątki po ojcu, siarczysty policzek.
Schnell! Schnell! A potem długie tygodnie w piwnicy. Skończyły się ziemniaki. Jeszcze tylko podgniła marchewka i zebrane nocą na polu z narażeniem życia zielone kłoski ratują przed śmiercią głodową.

Były, co prawda, zapasy na wypadek wojny; suchary, mąka, kasza, cukier, ale bomba i szabrownicy nie pozostawili nic, co można by zjeść. To, czego nie mogli zabrać, zmieszane jest z potłuczonym szkłem.
Nie pozostało nic, nawet rodzinne zdjęcia utknęły w gruzach małej stabilizacji, pamiątkowy zegar rozsypał się na kawałki, tak jak rozsypał się tamten kresowy dom budowany od pokoleń.
Łykam czerwone wino zaprawione wspomnieniami i dumam, czy istnieje jakieś cudowne lekarstwo na jego obronę?

4 komentarze:

  1. Czuję się wstrząśnięty i poruszony. Masz przecudowny styl i zdecydowanie za rzadko dzielisz się z innymi swoimi myślami.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo za rzadko bywam na koncertach. ;-)
    Dziękuję. Dla takich recenzji warto pisać.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Też się często ostatnio zastanawiam na nad tym co nieprzemijające i nienegocjowalne. I nad tym co mija, co chwilowe, a może i dłuższe, np dom dziadków, historia rodziny, dzieje narodu tak bardzo z tym splecione, poczucie bezpieczeństwa, powroty. Potrzebne pewnie jedno i drugie...
    ***
    Co pewien czas przeglądam to wszystko co nazbierałam, naznosiłam. I drę i wyrzucam bezlitośnie.
    Teraz mam taki czas.
    Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapewne, jeśli my tego nie zrobimy, to po naszej śmierci dzieci zrobią porządek w naszych rupieciach.

    Warto jednak porządkować zdjęcia, opisywać i jeśli to możliwe, robić to z dziećmi lub wnukami.

    Czasem rodzice maja jakieś swoje tajemnice i niektóre dokumenty niszczą. Szkoda.
    Jest też tak, ze zainteresowanie swoją rodziną przychodzi z czasem u dzieci, najczęściej, kiedy rodzice odchodzą.

    Wszystko składa się na na nasze i naszych potomków życie.
    Jesteśmy narodem wysiedlonym, nie mamy grobów przodków w większości tam, gdzie mieszkamy.
    Szczęśliwa to rodzina, która może usiąść przy kominku, przeglądać albumy, książki i opowiadać swoją sagę.
    To daje poczucie bezpieczeństwa i nieprzemijalności.
    Niestety, mało takich rodzin jest i ja im osobiście zazdroszczę.
    Pozdrawiam
    Katarzyna

    OdpowiedzUsuń