poniedziałek, 13 października 2008

Między prawem a moralnością

Jeśli przyznasz się do współpracy z SB, nie skłamiesz w oświadczeniu lustracyjnym, możesz być nawet prezydentem, bo ostatecznej oceny  twego czynu dokonuje wyborca.
 Na co liczył ustawodawca tak rozprawiając się z przeszłością PRL? 
 W programie  Waldemara Wiśniewskiego „Świadkowie" Kazimierz Ujazdowski stwierdził, że ustawodawca liczył na consensus narodowy w tej sprawie. Sądził, że ocena moralna donosicielstwa będzie jednoznaczna i to sami wyborcy zweryfikują takich gości. Z żalem dodał, że to nie zadziałało.
Ależ,  panie Ujazdowski, zadziałało i to doskonale! Czy Pan tego nie dostrzegł, a może nie wie do tej pory, jakie były prawdziwe intencje  zwolenników takiej niby lustracji?
To ja Panu znad zmywaka, stąd najlepiej widać, wytłumaczę, dlaczego zadziałało, choć niekoniecznie tak, jak nam wmawiano.
Proszę sobie przez moment wyobrazić dowolnego TW, którego mimo wiedzy o przeszłości partia wystawia do wyborów. Wydawać by się mogło, że ten fakt powinien pozbawić szans wyborczych, a jednak przechodzi on sito wyborcze.
Niemoralny, głupi wyborca?
Niemoralny na pewno, ale nie głupi. Co mu po pośle, który jest uczciwy, o nieposzlakowanej przeszłości? Czy taki będzie uległy na jego lobbowanie w sejmie, czy pomoże mu załatwić przetarg, prezesowanie w spółkach, w porę zawiadomi o toczącym się dochodzeniu w jego sprawie? Co możnym tego świata po takim pośle?  Trzeba więc było wszystko zrobić, by „Alek" był wybrany na prezydenta, a w ławie sejmowej zasiadło przynajmniej kilku, z którymi można się dogadać. Wszak umiejętna kampania wyborcza  wszystkie moralne dylematy potrafi pokonać.
Rzekoma wiara ustawodawcy, że szereg się oczyści wskutek społecznego ostracyzmu czy wolności wyboru, to bajka dla naiwnych, którą opowiada się przy każdej okazji, gdy wścibscy ujawniają kolejnego kapusia. Rozlega się wrzask, który ma zagłuszyć prawdę. Szermuje się niebezpieczeństwem polowania na czarownice, utratą wspaniałych naukowców, niszczeniem symboli narodowych itp. itd. Ech, szkoda czasu na przytaczanie argumentów, bo społeczeństwo zna je na pamięć.
 Wszelkie próby rozwiązania tego problemu, zdaniem dyskutujących w programie, świadczą o bezradności ustawodawcy. Nawet prof. Kulesza rozłożył bezradnie ręce, choć Janusz Kruk TW „Nowak",  dawny student profesora, donosił z ochotą również na niego.
I tak się nam przez prawie 20 lat ciągnie ten smród i niszczy Polskę, a nikt nie chce zająć się skuteczną dezynfekcją, bo podobno nie ma na to dobrego dezodorantu, choć ja naiwnie sądzę, że to strach  i układy paraliżują wszelkie próby rozliczenia się z przeszłością.
Dobrze, że choć w opinii, iż  problem ten trzeba jakoś rozwiązać, goście Wiśniewskiego byli zgodni. Na bezrybiu i rak ryba.
Wcale mnie to jednak nie cieszy, ponieważ zapamiętałam też opinie młodych ludzi, których pytano czy ujawniliby nazwisko donosiciela, gdyby to ich dotyczyło. Co prawda, cieszyć się można, że nie było żadnego głosu rozgrzeszającego donosiciela, ale bić na alarm powinniśmy z innego powodu. Nie  wszyscy bowiem rozmówcy z ochotą upubliczniliby nazwisko takiej osoby.
Podane uzasadnienie powinno stać się ostatnim dzwonkiem dla ludzi mediów, którym jeszcze na Polsce zależy.
Rośnie nam  pokolenie, które na szczęście jeszcze wie, że współpraca z SB była czynem haniebnym, ale gotowa jest milczeć, bo  boi się potępienia i posądzenia o brzydkie intencje czerpania własnych korzyści z faktu ujawnienia swego TW.
Młodzi ludzie nie są, okazuje się, tak podatni na argumentację salonów broniących Wolszczanów.  Potrafią wyciągać wnioski i widzą, że tak jak w przypadku „Piwnicy pod baranami" winien był nie TW, lecz  Leszek Długosz, który ośmielił się potępić donosiciela. To jego spotkał towarzyski ostracyzm, a nie Michała Ronikiera. On  dla Nyczka „pozostał dobrym człowiekiem, niezależnie od tego, że jest świnią".

Kiedy o tym wszystkim myślę,  powraca w moich myślach Epilog z „Innego świata" Gustawa Herlinga Grudzińskiego.
Syn bogatego kupca z Grodna - komunista z przekonania - „Jewriej", jak go czule nazywali więźniowie, by ratować się przed śmiercią przy wyrębie lasu w syberyjskiej tajdze, składa fałszywe donosy na czterech współwięźniów, Niemców. Oni zginęli, utalentowany architekt przeżył.  Liczył na zrozumienie u autora, bo ten przecież cudem tylko przeżył piekło Jercewa. Wierzył, że usłyszy tylko jedno słowo od Grudzińskiego - ROZUMIEM- a jednak nie usłyszał. To jeden z powodów, dla których książka „Inny świat" czekała na publikację we Francji przez 35 lat, a w Polsce nigdy salon  Grudzińskiemu tego „Epilogu" nie wybaczył.
Po latach w wywiadzie udzielonym Włodzimierzowi Boleckiemu Herling Grudziński powie:
„Dla nas wszystkich łagierników, donos był zbrodnią potworną. /.../świat totalitarny został co prawda pokonany , ale bardzo głęboko wniknął w ludzi i pozostawił w nich swoje ślady"/.../Moja nadzieja w tym, że młodzi ludzie, którzy kształtują się w wolnym świecie, nie będą mieli tego garbu, że będą innymi ludźmi. Słowem, że ich system wartości będzie normalny, że potrafią ocenić, czym jest donos i nie będą go relatywizować, bo w tym jest największe niebezpieczeństwo."
Wydaje się, że z oceną donosicielstwa młodzi ludzie radzą sobie niezgorzej, ale kto im pomoże, by mieli odwagę mówić o tym głośno i nie bać się  nagonki, jaką rozpętano wobec  Cenckiewicza i Gontarczyka?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz