środa, 22 lipca 2015

Kiedy tak schamieliśmy?

Nie, nie chcę nikomu psuć humoru, ani smaku popcornu czy piwa. Nie chcę też, by ktoś poczuł się urażony, że nazywam go chamem, bo pije na koncercie piwo, ale sami oceńcie, mam rację czy czepiam się?
O co chodzi? A no, po pierwsze, o zamianę sali kinowej na smażalnię popcornu, a po drugie, koncertu - na pijalnię piwa.

Od kilku lat nie chodzę do kina, bo nie wytrzymuję smrodu, jaki unosi się w sali kinowej, rozgrzanej wielbicielami wielgaśnych tutek kukurydzy smażonej na tłuszczu wielokrotnego użytku. A raczej nie wytrzymuje go moja wątroba i poczucie estetyki.
Nie wiem czy nie jestem zbyt staroświecka, ale dobry film wciąż uważam za sztukę i z tego też powodu nie oglądam go ani w tv, gdy tną go bezlitośnie reklamami, ani w kinie w oparach popcornu.
Buntuję się przeciwko traktowaniu sztuki jako ilustracji do reklam, buntuję się przeciwko traktowaniu mnie jako prymitywa, któremu iluzję filmowej narracji można przykryć maścią na obolałe nogi. Takim już jestem dziwolągiem i chyba się nie zmienię.

Nie mogę jednak w żaden sposób zrozumieć, dlaczego ktoś idzie do kina tylko po to, by nażreć się, popić Mirindą czy Coca-Colą nadpalony tłuszcz i czknąć wywalając nogi na oparcie sąsiedniego krzesła. Przecież to wszystko można mieć za darmo w domu!

Pamiętam z dzieciństwa, kiedy naśmiewano się z pegeerowskich wycieczek do stolicy, których uczestnicy na operowych przedstawieniach spali, albo rozwijali długo i namiętnie cukierki czekoladowe w szeleszczących papierkach czy też pluli słonecznikiem, klaskając nie w tym miejscu, gdzie trzeba. Krążyły nawet na ten temat przaśne dowcipy, pełniące przy okazji rolę podręcznika savoir vivre.
Dziś nie ma pegeerów i nie ma też przedstawień operowych czy teatralnych dla proletariatu. Proletariatu też coraz mniej, bo i przemysłu jak na lekarstwo, ale braku ogłady towarzyskiej nie da się tak łatwo wyeliminować. I tak narodził się nam nowy obyczaj tym razem kinowy; żremy popcorn tam, gdzie kiedyś szeleściły jedynie papierki cukierków.

A czemu czepiam się piwa żłopanego na koncertach? Zaraz wyjaśnię.

Moje pokolenie mogło bezkarnie słuchać jedynie „Mazowsza” czy „Śląska”. Muzykę poważną skutecznie obrzydzali nam w wielu rodzinnych domach albo sąsiedzi, albo domownicy krzycząc na zbyt głośno nastawione radio czy patefon; zamknij ten jazgot, głowa puchnie od tego rzępolenia!
A jednak czasem udawało się posłuchać jazzowych standardów, uczestniczyć w niezapomnianym koncercie pianisty czy cyklicznej popołudniówce muzyki symfonicznej. Tak, tak były kiedyś takie, np. dla studentów, uczniów. Wstęp był groszowy, a szpanem było zaliczać się do elity, której słoma z butów nie wychodziła, choćby koncert był przeraźliwie nudny, a instrumenty niedostrojone.
Do dziś przechowuję programy oper, operetek czy przedstawień teatralnych z czasów studenckich. Przybieram się, by je upamiętnić w blogu, bo mogą dziś niektórych „konsumentów kultury III RP” przyprawić o zawrót głowy.

Koncerty jazzowe to inna para kaloszy.

Muzyka ta była ostro atakowana przez komunistyczną krytykę jako przejaw zgniłego imperialistycznego Zachodu.
Bikiniarskie spodnie, kolorowe skarpetki lub nagie stopy w rozczłapanych mesztach, za duża marynarka i kapelusz, to były atrybuty wolności na miarę PRL ostro tępione przez władzę.
Historię, jak stopniowo do Polski przenikał jazz i najlepsze światowej sławy zespoły, można odnaleźć dziś w Internecie i we wspomnieniach muzyków.
Atmosferę wśród artystycznej bohemy PRL można też odnaleźć w twórczości znanego popularyzatora jazzu - Leopolda Tyrmanda.

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Z tego samego powodu, dla którego napisałam o przyczynach mojego bojkotu sal kinowych.

Przed kilkunastoma dniami miałam okazję posłuchać mistrza trąbki jazzowej, grającego przed laty z Michałem Urbaniakiem, Andrzejem Trzaskowskim, kwintetem Komedy, Adamem Makowiczem, by wspomnieć tylko kropelkę w morzu najsławniejszych dżezmenów, po całej Europie i Ameryce.
Frajdę sprawił syn, kupując rodzicom bilet na koncert kwartetu Tomasza Stańko w Olsztynie.
Trochę nas zaskoczyło miejsce tego koncertu; amfiteatr w podzamczu. Nasz zachwyt dla niego, nie tylko jako muzyka ale i kompozytora, podpowiadał raczej salę koncertową Olsztyńskiej Filharmonii.
Nic to, pomyśleliśmy, lato, krążąca w powietrzu atmosfera minionych „Nocy bluesowych”, zapewnienie większej liczbie słuchaczy artystycznych przeżyć za stosunkowo małą cenę, zapewne kierowała tym pomysłem.
Jakież było nasze zdziwienie, gdy zapowiadając występ, pani nawet nie pokazała się na scenie. Ukryta gdzieś tam, umiała wydusić z siebie jedynie nazwisko głównego bohatera wieczoru dodając zdawkowe - „światowej sławy muzyk”. Muzycy kwartetu nie dostąpili już tego zaszczytu.
Bez wstępu potoczyły się znane melomanom standardy i improwizacje na instrumenty. Złota trąbka „polskiego bikiniarza” brzmiała tak, że można było zapomnieć o niewygodnych ławkach i przeciskających się co parę minut do ubikacji sąsiadach.

I tu kończę moje rozmyślania przy zmywaku wyjaśniając sedno ich złośliwego tytułu. Dlaczego tak schamieliśmy? Dlaczego koncert Stańko został przez organizatorów tak niechlujnie odwalony, dlaczego jazzman nie doczekał się nawet małego kwiatuszka, wszak dzień wcześniej obchodził swoje 73 urodziny. Dlaczego w trakcie koncertu nieustannie krążyła panienka z tacką pełną plastikowych szklanek piwa? Napoju tak moczopędnego, że trudno było nie biegać do wychodka, choćby w tym czasie ze sceny wybrzmiewała właśnie słynna „Kołysanka” Komedy z filmu „Dziecko Rosemary”…

Po koncercie pojawiły się entuzjastyczne recenzje: Ikona polskiego i światowego jazzu, Tomasz Stańko, wystąpił na deskach olsztyńskiego amfiteatru. Występ giganta świata jazzowego obejrzał tłum olsztynian w różnym wieku – śmiało można więc powiedzieć, że muzyka Stańko łączy pokolenia.

A ja zachwycona mistrzem, wdzięczna, że mogłam posłuchać na żywo muzyki, za którą przepadam, psuję sobie nastrój pytaniem o coś, czego nijak nie pojmę.

Powiedzcie mi, kochani, kiedy tak schamieliśmy, że staliśmy się dodatkiem do popcornu i do piwa? Czy jest na to jakaś rada?

źródło: Rozmyślania przy zmywaku;)

__________________________________________________________

zdjęcie: Tomasz Stańko Kwartet wystąpił w amfiteatrze

Zapraszam do słuchania

audycja 651 (czwartkowa)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz