środa, 22 czerwca 2011

Jak się szyje polityczny lincz

Do pierwszego linczu Tusk był doskonale przygotowany. Nieważna okazała się merytoryczna debata. Ważne było jedno zdanie:
- Ciebie zabić, to jak splunąć, tak Pan powiedział do mnie kiedyś w windzie, wyjmując broń - rzucił niespodziewanie Tusk.
Jarosław Kaczyński, przez mgnienie oka zaskoczony, po chwili stwierdził, że nie było takiego wydarzenia.
A potem sprawę skwitował Bronisław Komorowski
Ja rozumiem, że cała sytuacja nie była aż tak strasznie dla pana premiera jakoś obciążająca, bo rewolwer ma prawo nosić każdy, kto ma uprawnienia odpowiednie. Donald Tusk nie traktuje tego przecież jak pogróżki. Gdyby się czuł zagrożony przez pana premiera, to pewnie sprawa byłaby w prokuraturze, a nie w anegdocie: Ja w tej windzie nie byłem.


Dlaczego do tego wracam? Bo dzisiejsza sytuacja jest z tego samego arsenału, nie wiem tylko czy na pewno jest to jedynie arsenał polityczny, czy może wynika z panicznego strachu, że już nic nie uchroni przed odpowiedzialnością, kiedy straci się stołek.

Zastanawiam się też czy, z pozoru błahe, pewne zdarzenie, o którym nie dyskutowało się z wypiekami na twarzy i nie parzyło się palców na rozgrzanej klawiaturze komputerów, nie było przypadkiem aktem przygotowawczym naszej ułomnej, tłumnej psychiki do najważniejszej marketingowej sensacji dnia.

Zapytam bardziej obeznanych w dziennikarskiej i redakcyjnej technice. Ale po kolei.


W porannych newsach „Rzepy” ukazała się wiadomość, że Roman Koszowski z Gościa Niedzielnego otrzymał nagrodę w konkursie PressFoto, organizowanym przez Bank Zachodni WBK Spółka Akcyjna z siedzibą we Wrocławiu za zdjęcie - „Osamotnienie”. Nie to jest jednak najciekawsze, a komentarz do zdjęcia autora (?)


Między szpalerami wiernych przesuwających się do komunii św. mignęła mi twarz Jarosława Kaczyńskiego. Rysował się na niej nastrój smutku i przygnębienia. Po uroczystości opuścił Piekary w milczeniu i mimo kampanii prezydenckiej nie udzielił żadnego wywiadu. Wtedy to zdjęcie nie poszło, ale po miesiącach, kiedy wybrałem je na konkurs, nieoczekiwanie nabrało nowego znaczenia. Od prezesa grono jego współpracowników odchodziło do PJN.

Hm, dlaczego wtedy nie poszło, a teraz nawet nagrodzono?

I co ma smutek po stracie bliskich do odejścia współpracowników do PJN. Przecież oni nie odchodzili, to prezes Jarosław Kaczyński podziękował im za krecią pracę w partii wyrzucając, jak najbardziej słusznie, na zbity pysk. Miało być inaczej; to prezes miał abdykować. Misternie tkana nić niespodziewanie pękła.


Nie wyszło i dlatego ślad cierpienia na twarzy byłego premiera nabrał nowego, symbolicznego znaczenia?


Tak to jest jak się lata po Internecie, zamiast zmywać i przygotowywać obiad.
Same pytania, żadnej odpowiedzi. No bo jak tu sobie odpowiedzieć, skoro nie wiem, która informacja jest prawdziwsza?

Czytam na stronie Gościa Niedzielnego w portalu wiara.pl:

Fotografia Romana Koszowskiego otrzymała nagrodę specjalną Rzeczpospolitej. Ukazuje Jarosława Kaczyńskiego podczas pielgrzymki mężczyzn do Piekar Śląskich, dwa miesiące po tym, jak stracił brata w katastrofie smoleńskiej. Osamotniona postać polityka jest widoczna między dwoma rzędami ludzi idących w przeciwnych kierunkach. - Robiłem to ujęcie przez ponad dwie minuty. Zrobiłem kilkanaście zdjęć, zanim trafiłem w ten moment - opowiada fotoreporter.


Strasznie gadatliwy ten fotoreporter, a ja wciąż nie wiem czy dostał nagrodę specjalną "Rzepy" za zdjęcie, którego nikt przedtem nie chciał opublikować, czy za symboliczne skojarzenie smutku ze zdradą tzw. przyjaciół? A może w tym wszystkim najważniejszy był „symboliczny” tytuł zdjęcia – „Osamotnienie”?

I znowu mam dylemat, bo wpatruję się w to zdjęcie i nijak nie mogę pojąć, co ono ma wspólnego z osamotnieniem? Zwyczajne zdjęcie, których można setki zrobić podczas pielgrzymkowej mszy świętej. Jedni idą jeszcze do komunii, drudzy wracają, inni mają czas na rozmyślanie i modlitwę. Tak odbieram uchwyconego na zdjęciu Jarosława Kaczyńskiego. Przecież na pielgrzymce nie szuka się towarzystwa a obecności Boga. To z Nim się rozmawia i zadaje trudne pytania, gdy traci się bliskich. Nie każdy jedzie do Łagiewnik, by pochwalić się tym przed katolickim elektoratem, czasem jedzie się do Piekar, by za sobą zostawić politykę, bo są sprawy ważniejsze od niej. Nie każdy myśli tylko o jednym, jak korzystnie wypaść na zdjęciu fotoreportera.

Czy trzeba przypominać, jak nabożnie premier Kaziu przystępował do komunii świętej? Jak wszyscy podziwiali jego modlitewne skupienie. Czy wtedy zdjęcia te też tytułowano „Osamotnienie”?


A może w tym wszystkim chodziło o to, by czytelnika wprowadzić w nastrój zrozumienia trudnej decyzji Sądu o psychiatrycznym przebadaniu byłego premiera?

Czy w końcu nie po to była pamiętna debata, by z prezesa zrobić bandziora wymachującego bronią? Może i ta nagroda, panie paparazzi, była tylko po to, by z prezesa prędzej i wiarygodniej zrobić wariata?

Gówno, jakim w tej chwili wymiar sprawiedliwości się smaruje, by przypodobać się politykom, nie tylko w tej sprawie, nie zmyje się nawet armatką wodną. Zdumiewa mnie tylko, że ktoś poświęca młodość na wkuwanie przez wiele lat nudnych paragrafów, wydaje pieniądze na aplikacje i egzaminy, a potem jak wierny poddany kłania się nisko i pozwala wykorzystać swoją wiedzę przez degeneratów do zdobycia władzy.

Jestem spokojna o los prezesa PiS. Kto ma sobie poradzić z tak bezpardonową próbą linczu politycznego jak nie doktor nauk prawnych.

Myślę w tej chwili o zupełnie innym, znacznie poważniejszym w skutkach problemie, który natychmiast powinien być nagłośniony przez lekarzy i media. A tu cisza, nikogo on nie interesuje i nikt nie drąży tematu.


Wszyscy pamiętają reakcję mediów i polityków, na oskarżenie przez ministra Zbigniewa Ziobrę doktora G. Podniósł się wrzask, choć była to wierutna bzdura, że to przez niego ginie polska transplantacja, ludzie umierają, a bezużyteczne narządy nieboszczyków jedzą w grobach robaki.


Dlaczego dziś nikt nie krzyczy ze zgrozą, że to, co się wokół Jarosława Kaczyńskiego za sprawą Sądu i mediów dzieje, odstraszy chorych, potrzebujących pomocy, od psychologów i psychiatrów?


Tylko nieświadomy skutków młody człowiek pojawi się w gabinecie psychiatry i weźmie od niego receptę na leki uspakajające, gdy organizm nie wytrzyma życia pod górkę.

Nigdy bowiem nie wiadomo czy w przyszłości nie zostanie wizyta ta wykorzystana do pozbawienia go, np. prawa do decydowania o własnym majątku. Czy nie wykorzysta jej szef, który będzie chciał uzasadnić przyczyny zwolnienia z pracy.


Zwyczajna sądowa procedura wyjaśniająca czy oskarżony jest w pełni władz umysłowych, zapobiegająca unieważnieniu wyroku, stała się bronią polityczną, groźną w skutkach bardziej niż nam się może to wydawać. Czy temat jest jednak w stanie zainteresować jakiegokolwiek dziennikarza, lekarza, prawnika?


Szkoda, że jesteśmy tacy krótkowzroczni i nie dostrzegamy, że nie tylko zdrowie psychiczne Jarosława Kaczyńskiego można badać publicznie, ale również nasze i naszych dzieci, bo tak się składa, że politycznym linczom podlegają również ci, którzy się godzą, by innych linczowali.

2 komentarze:

  1. No coz kolejna prawda, ktora POpierajacych POpaprancow nie jest wstanie do niczego przekonac.Nienawisc do wszystkiego co kacze, przekroczyla wszystkie granice jakiejkolwiek przyzwoitosci i nie widze mozliwosci, zeby to zmienic. Moze jak na wlasnej skorze beda wzywani na badania psychiatryczne, to dopiero wtedy do tych ludzi cos dotrze, bo przeciez kazdy wie, ze panstwo policyjne bylo za Kaczynskiego, a to ze 6-latek bedzie mial zalozona teczke i, ze z ta teczka pojdzie w swiat, dla wielu nie zadnego znaczenia. Problem tych ludzi polega na tym, ze tylko jeden Kaczynski wsiadl do samolotu, wiec kazda metoda jest sluszna zeby go zniszczyc. Sedzia Jablonski nie po to konczyl prawo, zeby tego nie wiedziec.
    moher.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli coś jeszcze dodatkowo przemówi, to utrata kasy przez armię psychologów i psychiatrów. Nie wyobrażam sobie rodzica, który godzi się na badania dziecka w poradni przy tej ustawie.

    Dziękuję za ten komentarz.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń