czwartek, 30 sierpnia 2012

O kłopotliwym szczególe pojednania i selektywnej amnezji

Podpisane przez Cyryla I i abp Józefa Michalika przesłanie Kościołów katolickiego i prawosławnego wciąż budzi emocje.

Otwarci wrogowie Kościoła nawołujący do likwidacji nauczania religii w szkołach, krzyża w przestrzeni publicznej, zwolennicy gejowskich małżeństw, aborcji i eutanazji, rozpływają się w oświadczeniach nad historycznym znaczeniem tego pojednania. Oczywiście skrzętnie pomijają wówczas niewygodny dla nich passus broniący życia. A brzmi on tak:
„Wzywamy wszystkich do poszanowania niezbywalnej godności każdego człowieka stworzonego na "obraz i podobieństwo Boga" (Rdz 1,27). W imię przyszłości naszych narodów opowiadamy się za poszanowaniem i obroną życia każdej istoty ludzkiej od poczęcia do naturalnej śmierci. Uważamy, że ciężkim grzechem przeciw życiu i hańbą współczesnej cywilizacji jest nie tylko terroryzm i konflikty zbrojne, ale także aborcja i eutanazja. Trwałą podstawę każdego społeczeństwa stanowi rodzina jako stały związek mężczyzny i kobiety. Jako instytucja ustanowiona przez Boga (por. Rdz 1,28; 2,23- 24), rodzina wymaga szacunku i obrony. Jest ona bowiem kolebką życia, zdrowym środowiskiem wychowawczym, gwarantem społecznej stabilności i znakiem nadziei dla społeczeństwa”.

Ci, którzy poglądy swoje kształtują jedynie na podstawie gazet i przetworzonych w nich wiadomości, nie mają pojęcia, że w przesłaniu akurat takie zdania zostały umieszczone. Nie pasują one bowiem w żaden sposób do obowiązującej poprawności politycznej.
W uroczystości podpisania przesłania, która miała charakter czysto świecki, choć usilnie dorabia się mu w tej chwili buźkę religijną, wzięli udział przedstawiciele polskich władz. Uśmiechom, przyklaskiwaniu historycznemu, podobno, przesłaniu do dziś nie ma końca, więc bacznie przyglądajmy się, jak zacytowany fragment dokumentu będzie realizować rząd i parlament, jakie ustawy podpisze prezydent. Po owocach poznamy szczerość intencji.
Zwłaszcza, że przypomnienie tych oczywistych prawd wynikających z Ewangelii i stanowiących fundament jej przepowiadania światu, nie wymagało ceremoniału politycznego, łącznie z kompanią honorową na lotnisku. To podstawowy obowiązek Kościołów katolickiego i prawosławnego. O tym wie każdy wierny.

Dla propagandy to jednak kłopotliwy szczegół szumnego pojednania. Jak go zagłuszyć?
Proste. Teraz będziemy czytać i słuchać "kazań" na temat braku umiejętności przebaczania przez przeciwników zafundowanego nam spektaklu pojednania.
Już na długo przed 17 sierpnia wrzucano do głów Polaków, że wrogiem miłości bliźniego jest żądanie wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej. Teraz za sprawą usłużnych dziennikarzy będziemy zapewne analizować , liczyć, tłumaczyć, kto gdzie i dlaczego wyszedł z kościoła w czasie czytania przesłania.
Od red. Tomasza Terlikowskiego otrzymaliśmy już prawdziwy wykład na temat niestosowności takiej formy protestu. Wyjdźcie na „Ojcze nasz”! grzmi bogobojny redaktor robiąc nam imponujący wykład na temat przebaczania, modlitwy, pojednania itd.

Nie wiem jak innym, ale mnie ta usilna propaganda zakazująca myślenia i oceny podpisanego przez abp Michalika i Cyryla I dokumentu przypomina stosowaną przez Świadków Jehowy socjotechnikę ogłupiania ludzi, by pozyskać nowych członków sekty.
Nie ma chyba w Polsce domu, do którego nie zawitaliby Świadkowie Jehowy. Reakcje katolików na ich wizyty są różne i wynikają po części ze stanu wiedzy o sekcie, po części z pojmowania gościnności. Zdają sobie z tego doskonale sprawę nauczyciele „Strażnicy” i umiejętnie to wykorzystują. Przychodzą porozmawiać o Bogu, więc jak ich wyprosić z mieszkania. Głoszą jednak nieprawdę, próbujemy argumentować i wtedy okazuje się, że ci którzy przyszli z nami porozmawiać, nie chcą dyskutować, to my mamy ich słuchać, to oni mają monopol na prawdę.
Kiedy mamy już dość i grzecznie komunikujemy, że rozmowa skończona, do rąk wciskana jest nam „Strażnica”. Jeśli ją przyjmiemy, możemy być pewni, że następne „guru” nas odwiedzi. Tylko stanowcze, zamykające jakiekolwiek wątpliwości stwierdzenie, że jesteśmy katolikami i nie życzymy sobie ich odwiedzin oraz zamknięcie drzwi przed nosem natrętów, może nas uratować przed nagabywaniem kolejnych „apostołów”. Przedtem jednak usłyszymy, że nie postępujemy jak chrześcijanie, bo nie chcemy rozmawiać z bliźnimi.
Jednym słowem; dobrze opracowana socjotechnika zabiera nam argumenty, sieje wątpliwość czy nie za bardzo jesteśmy asertywni i stawia nas w poczuciu winy. I o to chodzi, abyśmy wyłączyli rozum i dopuścili wątpliwości. To pierwszy maleńki krok do niewierności własnym przekonaniom, własnym wartościom i Magisterium Kościoła. Skała kruszy się szybciej, gdy brak nam wiedzy, a wiarę swoją opieramy o emocje i uczucia. Inaczej żadni sekciarze nie mieliby do nas dostępu.

Owa starannie opracowana socjotechnika stosowana jest nie tylko przez przedstawicieli różnych sekt, skrzętnie stosuje ją propaganda. I na nic zda się tu udowadnianie, że nie jest się wielbłądem.
Cały tabun pismaków od rana do wieczora tłumaczył nam onegdaj niczym ciemnemu ludowi, że żądanie lustracji, stawianie przed sądem oprawców UB, Jaruzelskiego czy Kiszczaka to grzech, a kwestionowanie „grubej kreski” to żądza odwetu i sianie nienawiści.
Ulubionymi wówczas cytatami z Biblii były: Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni(Mt 7,1) i fragment modlitwy do Ojca naszego: „I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”.
Na nic tu zdały się tłumaczenia, że przebaczenie nie oznacza amnezji, rezygnacji z dochodzenia do prawdy czy sprawiedliwego osądzenia winnych. Żadne argumenty nie były w stanie przebić się przez zmasowaną propagandę obrony przed odpowiedzialnością za masakrę Grudnia 70 czy ofiary stanu wojennego.
Ostatnio ta propagandowa socjotechnika znowu ożyła intensywnie za sprawą podpisanego przez Cyryla I i abp Józefa Michalika przesłania Kościołów katolickiego i prawosławnego.

A najciekawsze było i jest nadal to, że gorącymi zwolennikami utożsamiania przebaczenia z brakiem pamięci i rezygnacją z osądu czynu są ci, którzy nieustannie oskarżają Polaków o współwinę za holokaust Żydów.
Cierpią srodze, gdy Polacy chcą upamiętnić ludobójstwo banderowców na Kresach II Rzeczpospolitej, cierpią na całkowitą amnezję, gdy mowa o zbrodniach komunizmu, holokauście Ormian i Cyganów.
Nie zapomną o Jedwabnem, ale nawet nie zająkną się o obławie augustowskiej NKWD i armii czerwonej z udziałem polskich oddziałów LWP i UB, w której tysiące rodzin polskich aresztowano, więziono i torturowano, a 600 osób zamordowano tylko dlatego, że byli Polakami.
Ich pamięć jest selektywna, a przebaczenie doskonale dostosowane do potrzeb propagandy.
Nie pamiętają o rozkazie z sierpnia 1937 r., wydanym przez szefa NKWD Nikołaja Jeżowa, który pociągnął za sobą śmierć ponad 111 tysięcy Polaków, ale nie mają nic przeciwko temu, by polski MSZ szkalował dobre imię Polaków promocją książki obciążającą nas winą za holokaust.
Jakoś wtedy nikt nie przypomina nam słów modlitwy o odpuszczeniu win.
Przykładów propagandowej amnezji i selektywnej pamięci możemy mnożyć bez liku. Nie dajmy się ogłupić, wpędzić w poczucie winy. Każdy musi bić się we własne piersi.
Dotyczy to również red. Tomasza Terlikowskiego, który zachorował ostatnio na selektywną amnezję i nie pamięta już, jak stosował nauczanie Jezusa Chrystusa, którym teraz podpiera się dla usprawiedliwienia pojednania z nadania moskiewskiej agentury, przy dyskusjach o lustracji polskiego Kościoła.
Dla odświeżenia pamięci przypomnę mu tylko jedną notkę: Ekumenizm według "Filozofa"
Pytania, które tam, słusznie, zadał wówczas abp Życińskiemu, teraz powinien zadać sobie w związku z atakiem na tych, którym odmawia prawa protestu przeciwko podpisaniu dokumentu przez byłego agenta KGB, którego zadaniem było, między innymi, niszczyć prawosławną cerkiew rosyjską.

To prawda, że do kościoła na niedzielną mszę św. Przychodzimy dla spotkania z Chrystusem w tajemnicy Ofiarowania, a nie po to, by protestować. To nie wierni jednak uczynili z Eucharystii miejsce na czytanie przesłania zamiast liturgicznej homilii. Wiernych, w imieniu których Episkopat postanowił się pojednać z narodem rosyjskim, nikt nie pytał o zdanie i nie dał żadnej szansy na skuteczne wypowiedzenie swoich wątpliwości.

Pozdrawia mama Katarzyna

w wersji audio "Rozmyślań przy zmywaku" możemy słuchać Niepoprawne Radio PL

2 komentarze:

  1. Witam mamę katarzynę :)

    Jak zwykle celnie,konkretnie.
    Do dzis zastanawiam się w jakim celu to pojednanie.
    Jestem nim zniesmaczona.
    Myślę,że pojednanie Polaków z Rosjanami nie jest konieczne,bo
    my do prostych,zpracowanych,zniewolonych jak my Rosjan nic nie mamy,tak jak oni do nas.
    Jedyne co tłumaczy to pojednanie,to użycie manipulacji socjotechnicznych,o których piszesz,mających na celu niesprecyzowane i nie do końca jasne zło,które ma z tego porozumienia się narodzić.Zło w postaci nieokreslonej "dobrej nowiny",którą będziemy musieli przełknąć :(.

    Tak to widzę...

    mama Anna(Liryczna)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam :-)
    No właśnie, z kim my mamy się jednać, skoro nie ma w nas niechęci do zwykłych Rosjan, z Putinem? FSB? Wszyscy to powtarzamy, a jednak z uporem wciska się nam potrzebę pojednania. Jakie są prawdziwe tego intencje? Nie tylko my się zastanawiamy nad tym, ale myślę, że wkrótce się przekonamy.
    Bo po stronie rosyjskich reżyserów z pewnością chodzi o sygnał dla cerkwi autokefalicznych, które odżegnują się od moskiewskiej, że nadszedł czas "pojednania".
    To byłaby istna gratka dla odbudowy Imperium. Od tego zaczęła swe rządy onegdaj caryca Katarzyna w zaborze rosyjskim; od przejmowania kontroli nad Kościołem katolickim i unickim, od tego zaczął Lenin i jego kontynuatorzy.
    Nie sądzę, by się na to cerkwie niezależne nabrały. Ale jest i inny cel, ten sam, który przyświecał szumnemu pobudowaniu w Katyniu cerkwi. To jest relatywizowanie zbrodni. Równanie kata z ofiarą. I to pobrzmiewa w przesłaniu. Warto je uważnie przeczytać. Na nie z pewnością nie raz jeszcze powoła się rosyjska dyplomacja w dezinformacji na Zachodzie, a kto wie czy nie w czasie procesu odwoławczego, rodzin ofiar zamordowanych w Katyniu, w Strasburgu.
    Ale mnie to wszystko przypomina działania agentury sowieckiej z czasów agenta metropolity moskiewskiego, Nikodema, wysłannika Sowietów do Watykanu w 1963 r. Wtedy też szumnie rozprawiono o pojednaniu.
    Pozdrawiam serdecznie :-)

    OdpowiedzUsuń