"Wolność to nie kwestia losu, lecz wyboru, aktu woli. Kto z własnej woli nie wybiera wolności, ten kończy jako sługa". Viktor Orbán
sobota, 1 czerwca 2013
Jak orły wypuszczone z klatek
Wrona Orła nie pokona! Tak skandowaliśmy w czasie marszów solidarnościowych podczas dzienników telewizyjnych, tak dodawaliśmy sobie otuchy na spotkaniach w salkach katechetycznych i kościołach podczas mszy za Ojczyznę.
W wielkich ośrodkach przemysłowych narastał sprzeciw. Kabarety pękały ze śmiechu, my przed telewizorami też. Tylko nielicznym zapalała się lampka. Jak to możliwe, że cenzura na to pozwala? I pękło! Jak orły, wypuszczone z klatek, rzuciliśmy się do pracy.
Okrągły stół uważaliśmy za sukces, za ustępstwo zmurszałej niereformowalnej władzy, za początek drogi do zwycięstwa.
Nieważne, że lista aparatczyków, esbeków, oficerów ślubujących wierność partii i Sowietom została nam narzucona.
My, tzn. działacze „Solidarności” z 1980 – 1981, zabraliśmy się do przygotowania wyborów. Czasu było mało, więc nie pytaliśmy się, skąd nagle gotowe listy kandydatów solidarnościowych.
Za własne pieniądze jeździliśmy na spotkania, ustalaliśmy swoje uczestnictwo w komisjach wyborczych, sposób pilnowania dyżurnych ormowców, by nie było cudu nad urną. Stworzyliśmy alternatywny system kontroli liczenia głosów, zmusiliśmy władzę do przestrzegania ustalonych reguł.
Klęska ich była sromotna, ale, że aż taka, nie spodziewali się. Gorączkowe konsultacje i zarządzone, wbrew konstytucji, wybory uzupełniające do listy krajowej.
Dlaczego pozwoliliśmy na to? Ja mam swoją odpowiedź. Nie wierzyliśmy, że demobarak, otoczony sowiecką armią, z ugruntowaną strukturą esbecką, partyjną i administracyjną może się przewrócić. Naszym marzeniem było patrzenie władzy na ręce, prawo do wolności zrzeszania się, wolności słowa i sprawiedliwości społecznej, godnego życia nie tylko z octem na półkach i wódą z czerwoną i niebieską kartką.
Opowiadanie, że chcieliśmy odsunąć ich od władzy jest dorabianiem do oceny sytuacji szlachetnych mitów. Owszem, mity też są potrzebne.
Zwycięstwo wystraszyło i przerosło nas jednak. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że pozwoliliśmy, by natychmiast po wyborach ruch oddolny, jakim były Komitety Obywatelskie, został rozwalony, a na ich miejsce powstały kanapowe partie, rozmnażające się przez pączkowanie i ośmieszające demokrację.
Odcięci od prawdziwej informacji, nie zauważyliśmy nawet sygnału ostrzegawczego, że dziwnym trafem dzieje się to we wszystkich krajach byłego Układu Warszawskiego. Nawet nazwy powstających partii był identyczne.
Wybory 4 czerwca zastały nas nieprzygotowanymi do przejęcia władzy.
Jak to będzie, że większość będzie rządziła mniejszością? – pytał mnie rozdygotany i przygaszony rozmiarem klęski, pułkownik z komisji wyborczej.
Byliśmy tak zachwyceni, szczęśliwi i naiwnie ufający, że wspaniałomyślnie pozwoliliśmy, by główny gangster wojskowej junty został prezydentem Polski.
Zostaliśmy ewidentnie zrobieni w konia, ale dopiero później, kiedy partia zaczęła lizać rany i wykorzystywać uruchomione oddolnie mechanizmy demokracji.
Dumni zwycięzcy, o których mówił cały świat, przełknęliśmy wszystko, nawet każdy demontaż wiary w siłę pokojowego ruchu, jakim była „Solidarność”.
Śmiejąca się nam w nos Gazeta Wyborcza, która z solidarnościowego dziennika stała się agendą ciągłości PRL pod zmienioną nazwą III RP, sączyła do polskich głów, co chciała.
Ale ja nie o tym dziś chciałabym przypomnieć. Próżne żale. Trzeba zakasać na nowo rękawy i zabrać się do pracy. Tak jak wtedy – 4 czerwca 1989 r., albo zwiesić w pokorze głowy i potulnie wyszeptać – Co ja mogę? Nic nie możemy.
Jeśli wracam do tamtej rewolucyjnej euforii, to nie po to, by kontestować zwycięstwo i umniejszać jego rozmiar, lecz by nabierać wiatru w żagle i powiedzieć młodym z pełnym przekonaniem; Chcecie wolnej Ojczyzny? Przestańcie biadolić i szukać winnych, zabierzcie się do pracy tak jak my wtedy.
Jesteście to winni Ani Walentynowicz i wszystkim ofiarom smoleńskich tragedii; tej sprzed 73 laty i tej z 2010 r. Jesteście, albo spadkobiercami komuny z jej oprawcami, albo braćmi Żołnierzy Wyklętych, których szczątki wygrzebują polskie dłonie z dołów na Łączce.
Nie ma nic pośredniego; albo jest się Polakiem, albo błaznem, który zamiast oddać honor polskiej fladze, urządza czekoladowy happening.
Wszystko wskazuje na to, że nasz „bul” z namiestnikowej oficyny dostał nowe zadanie; zawłaszczenia kolejnego zwycięstwa „Solidarności”. Dostał zadanie wykopania rowu, który wraz z ustanowieniem Święta Wolności będzie nas, Polaków, dzielił i wywoływał spory w rodzinach i na ulicach.
Żołnierzy Wyklętych przed egzekucją komunistyczni bandyci przebierali w mundury Wehrmachtu, by ich upokorzyć i odebrać godność Polaka nawet po śmierci. Dziś robi się to samo z marzeniem o wolności Polski i Polaków. Łapska spadkobierców tamtych komunistycznych swołoczy chcą urządzić nam bale przebierańców, aby nas upokorzyć i pozbawić wiary w zwycięstwo.
Nie kupuję tej wojny.
Dziś patrzę na „breżniewowski portret” prezydenta III RP, obowiązujący we wszystkich reżimowych mediach i śmieję się mu w nos. Dostaliście w dupę, towarzyszu i boli do dziś? Nie szkodzi, przygotujcie się na większe pranie. To dopiero będzie bolało. Żadna wrona nas nie pokona, fundując nam urzędowe Święto Wolności. Prawdziwą wolność wywalczymy sobie sami. Stać nas na to, by was ostatecznie pogonić.
______________________________________
W wersji audio możesz słuchać:
http://niepoprawneradio.pl/
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz