czwartek, 31 października 2013

"Powrót do domu"

Wydawać by się mogło, że nikomu nie jest dziś potrzebny patriotyzm, a używany jest głównie do wyborczych podziałów na śmierć i życie.
W komentarzach pod jednym z artykułów na temat polskości i patriotyzmu przeczytałam kiedyś:
„Polakiem i patriotą to być trzeba i należy, ale tylko w przedszkolu, albo może jeszcze na początku podstawówki, ale jak ktoś nawet w dorosłym życiu nie dorósł do tego, by z tego wyrosnąć, to już żaden lekarz temu nie zaradzi...”.

Jak się z patriotyzmu wyrasta, doprawdy, nie umiem odpowiedzieć i nie chce mi się nawet o tym myśleć. Ale gdzieś, mimo sarkazmu wielu tzw. wyleczonych z miłości do Ojczyzny, kryje się tajemnica wierności swojej ziemi, rodzinie i swojemu domowi na przekór wszystkim przeciwnościom i stratom osobistym.

Wszystkich Świętych, Dzień Zaduszny.

Nikt nie pyta, skąd bierze się nasza solidarność ludzka i narodowa w tym dniu. Dlaczego zamawiamy w swoich parafiach wypominki i msze żałobne, dlaczego przemierzamy setki kilometrów, by wyczyścić zimną płytę nagrobną z jesiennych liści, postawić znicze, kwiaty, zmówić: Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie… . Tak robili nasi dziadkowie, rodzice, tak i my postępujemy. To jedna z najtrwalszych polskich tradycji.
Skąd w nas taka potrzeba czytania dat narodzin i śmierci na pomnikach, dlaczego coś ściska za gardło, gdy w alejkach cmentarnych unosi się nie tylko poświata światełek, zapach chryzantem, ale i szmer rozmów toczonych nad mogiłami?
Skąd tęsknota, przemieniająca się w fizyczny ból, gdy wspomnimy, że nasi najbliżsi leżą gdzieś w bezimiennych dołach, wykopanych dla zsypania kości, bo ślad po nich miał zaginąć, bo na ich mogiłach powstało kołchozowe blokowisko? Dlaczego wzruszeni, wysyłamy znicze na groby żołnierskie, na groby wielkich Polaków spoczywających we Lwowie czy na wileńskiej Rossie?

Pytań jest w tych szczególnych dniach tyle, ile pojedynczych, rodzinnych i narodowych ludzkich losów i nie sposób ich ogarnąć jedną myślą i jedną pointą.

Cichną spory, milknie gwar, gdy musimy zmierzyć się i z własnym przemijaniem.
Jeśli nie wiesz dlaczego we Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny odwiedzasz groby najbliższych, przyjaciół, rodaków rozrzuconych po całym świecie, to mama Katarzyna na pewno nie da Ci odpowiedzi, bo kryje się ona w tym, czym byłeś nakarmiony w swoim domu rodzinnym, jak zostałeś wychowany i jaki jest Twój świat wartości. Jednym słowem w jakiej tradycji wzrastałeś, jaki testament przekazali ci przodkowie. Ale jest coś co łączy nas wszystkich, co bardzo denerwuje tych, którzy chcieliby posiąść nasze myśli i pragnienia na własność, by łatwiej było nami kierować.
Jest nią tęsknota za własnym domem, za jedynym miejscem na ziemi, o którym możemy powiedzieć, że jest nasze bez względu na to, gdzie jesteśmy, co robimy i do czego dążymy.
Dla jednych to dom dzieciństwa, dla innych zbudowany dla swojej rodziny.

Przychodzi nieoczekiwanie; w zapachu, w geście, potrawie, zdjęciu, w światłach rozbłyskujących w oknach obcych, kiedy samotnie przemierzasz ulice miasta o zmroku. Mijają cię ludzie, śpieszą do swoich spraw, zgrzyt tramwajowych zwrotnic każe ci uważać, byś się nie zagubił w rojowisku, a ty dałbyś wszystko, by znaleźć się na kolanach taty, przytulić się do mamy i bezpiecznie zasnąć w cieple ich ramion.

Minęło wiele lat, a ja wciąż pod powiekami trzymam obraz rozświetlonych okien wrocławskich mieszkań podglądanych z mknącego pociągu. Przemierzałam tę trasę z Żagania do Opola kilka razy do roku przez pięć lat i za każdym razem to samo uczucie, to samo pragnienie; powrotu do rodzinnego domu.

Sielanka? Życie jest bardziej prozaiczne, a czasem okrutne? Możliwe. Nie zaprzeczam, że nawet z najbardziej kochanego domu ma się czasem ochotę uciec. Ale tak właśnie rządzi nami tęsknota. To ona sprawia, że na monet zapominamy o ciosach, ranach, biedzie, swarach i gnamy każdego roku w drugi koniec Polski, by odwiedzić nieme mogiły, spotkać się z rodziną, powspominać, naładować życiowe akumulatory. Nieważne, że na co dzień jesteśmy daleko, czasem za morzem, na wyspach, gdzie wiedzie się nam całkiem dobrze, gdzie zbudowaliśmy nowy dom rodzinny dla swoich dzieci. Liczy się tylko to, że „hen gdzieś tam „za górą, za mgłą jest rodzinny twój dom”, do którego możesz wrócić, rozmawiać w ojczystym języku o wszystkim, co absolutnie nie jest zrozumiałe dla obcych znad Tamizy czy z Nowego Jorku. Najpierw miłość, przywiązanie, tęsknota, potem już wszystko jest proste. Stajemy się chorzy na Polskę i nikt nas z tego już nie wyleczy. Jak dobrze, że wciąż jeszcze nie wynaleziono na tę przypadłość skutecznego lekarstwa.

Władysław Walec "Powrót do domu"

_____________________________________

Możesz też posłuchać:

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz