piątek, 26 czerwca 2015

Mają zniknąć i znikną?

Nie przypuszczałam, że jeszcze kiedykolwiek sięgnę do informacji zawartych w „Gazecie Wyborczej”, a jednak muszę, bo temat szczególny i do tego doskonale obrazujący stosunek obecnej władzy do Polski, Polaków i problemów, z jakimi wielu z nas się boryka.

Już zapomnieliśmy dzięki odpowiedniej polityce informacyjnej o ofiarach mrozów wśród bezdomnych, zapomnieliśmy o powodzianach, losie bezrobotnych targających się z rozpaczy na własne życie, chorych bezskutecznie szukających pomocy i lekarstw.
Problemy rozwiązywane są hurtowo; o trudnych tematach nie pisze się w mediach mainstreamowych, no, może czasem, by wycisnąć łezkę z oka, wywołać emocje, wesprzeć kampanię wyborczą jakiegoś radnego czy posła.
Problem biedy, jeśli już trzeba poinformować, zamykany jest w zimnych i obojętnych dla odruchów serca, statystykach.

Gdzieś tam na marginesie ważnych spraw biegają do hospicjum wolontariusze, krzątają się zakonnice, miejscy strażnicy obchodzą pustostany i miejskie kanały czy ogrodowe altanki, by ratować życie nikomu już niepotrzebne.
Organizacje pozarządowe otwierają dla ludzi z marginesu, jak się zwykło o nich mówić, jadłodajnie. Przychodzą do nich nie tylko głodni bezdomni, ale również bezrobotne rodziny czy emeryci.
I tylko raz na rok przed Wigilią Bożego Narodzenia przychodzą na miejskie place dziennikarze, by sfilmować Wigilię dla biednych, bezrobotnych i bezdomnych. Łza się w oku kręci; jacy jesteśmy dobrzy, hojni i jak współczujący.
Nie w głowie nam pytania, dlaczego liczba wyrzuconych poza nawias społeczeństwa każdego roku rośnie. Nie czas po temu, gdy migają na choinkach lampiony, parują uszka w barszczu przy akompaniamencie polskich rzewnych kolęd.
Wigilia się kończy i kończy się temat. Bieda przestaje być medialna, ba, psuje wizerunek miasta, kraju.
Czasem nie da się jej jednak w żaden sposób ukryć, bo na świeżo wyremontowanym chodniku w centralnym punkcie miasta, w pobliżu ważnych urzędów, każdego dnia staje długa kolejka do jadłodajni. Jak reagują mieszkańcy kamienicy?
Mieszkańcy kamienicy narzekają na zajęty przez biednych chodnik oraz na to, że klatka schodowa robi za wychodek.
Na co oburza się radna miasta?
- Kolejka blokuje ul. Jagiellońską, jest to szlak do urzędu marszałkowskiego i urzędu wojewódzkiego. To nie najlepsza wizytówka dla miasta. Na sesji zapytałam, czy nie można zmienić lokalizacji jadłodajni. Oczywiste jest, że powinna ona dalej funkcjonować - powiedziała "Faktowi" radna Rojewska.
Gdzie widzi problem autor artykułu?
Nawet jeśli chciała pomóc w ten sposób mieszkańcom kamienicy, to zabrała się do tego w najgorszy z możliwych sposobów. Co nam mówi tak naprawdę radna?
Radna Katowic niczym nie różni się od nowej Marszałek Sejmu, Kidawy – Błońskiej, która w grzebaniu po śmietnikach widzi jedynie takie sobie hobby. Komunikuje dziennikarzom:
Są ludzie, którzy w taki sposób przyjęli styl swojego życia, że chodzą i grzebią po śmietnikach, nie, nie będą złodziejami, będą segregować śmiecie, sprawdzali czy są dobrze segregowane.

Różnica między reakcją byłej już rzeczniczki rządu a radną polega tylko na tym, że prawnuczce prezydenta RP Stanisława Wojciechowskiego, który podobno uczył wnuki odpowiedzialności za los innych ludzi, głęboko obojętny jest człowiek głodny, grzebiący razem z bezdomnym psem i kotem w miejskim śmietniku. Tymczasem radnej Rojewskiej jest po prostu wstyd, bo kolejka głodnych psuje wizerunek pięknego chodnika i majestat urzędu.
Dziennikarz wprawdzie dostrzega problem i w ostrych słowach potępia radną, ale głównym powodem jego oburzenia nie jest bieda i bezdomność czy brak godziwych warunków w jadłodajni, pozbawionej sanitariatów, a pogrzebanie nieodpowiedzialną wypowiedzią radnej rozwiązania problemu mieszkańców kamienicy.
Nikt natomiast nie mówi, jak pomóc, jak podać wędkę stojącym w kolejce za miską zupy, by wrócili do życia.

Skoro tak, skoro nie ma wyjścia, a głodni psują wizerunek wielkiego miasta i trzeba ich ukrywać przed gośćmi Europejskiego Kongresu Gospodarczego, to może przyda się stary sprawdzony w Związku Sowieckim sposób?
Przypomniałam go sobie, kiedy na twitterze przeczytałam news Jana Boruca: Kolejka po darmową zupę psuje wizerunek miasta? Radna Katowic wstydzi się biedy?
Stalin rozwiązał problem inwalidów wojennych, którzy zalegali miejskie place i ulice. Byli wszędzie. Bez rąk, nóg, głodni i obszarpani żebrali w socjalistycznym raju i psuli jego wizerunek.
Któregoś pięknego poranka zniknęli. Przestali być wyrzutem socjalistycznej ojczyzny, która „zadbała” o nich. Umieściła ich w obozach, a tam już bez świadków umierali z głodu i chorób pośród szczurów i nie psuli więcej krajobrazu zwycięzcom wojny ojczyźnianej z faszystami.

Rozkaz - „Mają zniknąć!” - został wykonany – zniknęli.

Czy taki scenariusz odpowiada mieszkańcom kamienicy i radnej?
Czy chodzi tylko o to, by długa kolejka wykluczonych zniknęła z świeżo wyremontowanego chodnika i nie zakłócała władzy obrazu „złotego wieku dla Polski”, o którym tak głośno mówił w kampanii prezydenckiej Bronisław Komorowski?
Gorzko ironizuję, ale przecież coś z problemem długiej kolejki do jadłodajni trzeba zrobić, jakoś go rozwiązać, by nie śmierdział.
Dziś może uda się go upchnąć w jakieś podwórko familoków. A jutro?

_______________________________________________________

(Fot. Dawid Chalimoniuk / Agencja Gazeta)

Zapraszam do słuchania:

audycja 644 (niedzielna)