czwartek, 19 sierpnia 2010

Każde miasto ma swoje „szubienice”


Pomnik nagrobny czy pomnik dla uczczenia pamięci? „Pomnik hańba” czy szacunek dla poległych? Taką oto awanturę zafundował nam prezydent – patriota zapowiadający nową jakość w przywracaniu pamięci. Pierwszą próbę mamy już za sobą. Na szczęście jeszcze nie całkiem zgłupieliśmy i dzięki temu buńczuczna zapowiedź Andrzeja Kunerta nie doszła do skutku. „Zbliżająca się 90-ta rocznica Bitwy Warszawskiej 1920 r. powinna otrzymać wyjątkową, szczególnie uroczystą oprawę. Dążąc do nadania nowej wartości obchodom rocznicowym najwyższe władze państwowe podniosły ideę zaproszenia na planowane uroczystości przedstawicieli strony rosyjskiej”. - napisał szef Rady Pamięci Narodowej do burmistrza Wołomina. http://bit.ly/dAdY1y  http://szeremietiew.blox.pl/2010/08/Bolszewikom-swieczke-a-Polakom-ogarek.html

Nie o tym chcę jednak rzec dziś. Zgadzam się bowiem całkowicie z oceną Łukasza Warzechy:
Smutny był tegoroczny 15 sierpnia, zwłaszcza gdy przypomnieć sobie rocznicę bitwy warszawskiej sprzed paru lat…”
A dyskusję na temat nowej jakości pamięci narodowej uważam podobnie jak wojnę z pamięcią o Lechu Kaczyńskim za kiepskie „macanie” nastrojów społecznych.
Nie tak szybko, komuszki, nie tak szybko. Wasi towarzysze musieli wielu patriotów zabić, wielu zastraszyć i pozbawić nadziei, zanim jako tako utrwalili przewodnią siłę narodu. Może i by się im udało, gdyby nie Opatrzność zsyłająca nam Prymasa Tysiąclecia i Ojca św. Jana Pawła II, gdyby też nie narowisty proletariat i otumaniona drugim obiegiem inteligencja, jak to się wtedy mówiło, pracująca. W odróżnieniu od „wałkoni” tworzących kulturę nie na temat.
Na marginesie próby uroczystego odsłonięcia na cmentarzu w Ossowie pomnika żołnierzom Armii Czerwonej moje myśli przy zmywaku uciekają w takie jedno dziwne miejsce w Olsztynie, które budzi we mnie żal, ale i śmiech. Historia, bowiem, potrafi z możnych tego świata zdrowo zadrwić, choć prawda jest tam wciąż na usługach polityki. A to budzi niewesołe refleksje i skojarzenia.
Siedzę na murku oddzielającym mnie od chodnika i jezdni. Po drugiej stronie Alei  Marszałka Józefa Piłsudskiego okazały Urząd Wojewódzki. Kilkanaście metrów w kierunku Ratusza gruby i wysoki mur oddziela ulicę od aresztu i Temidy. Naprzeciwko okazały, ponury budynek, w którym niegdyś miało swoją siedzibę Gestapo, dziś odnowiony - służy  Sądowi  Administracyjnemu i Marszałkowi Województwa.
W tym prostokącie obszerny, wyłożony płytami oraz polbrukiem parking dla urzędniczych samochodów, zwieńczony u szczytu okazałym pomnikiem. Zwykle okupowany przez tuptusiów.Za parę groszy od lat nieodmiennie przyrzekają pilnować samochodu, by nikt nie ukradł koła czy wycieraczki.  Jedni się buntują, inni płacą i dzięki temu mają szansę, że nikt im lakieru gwoździem nie porysuje.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:Szubienice_Olsztyn_001.JPG

Do roku 1989 plac ów nosił nazwę Armii Czerwonej, a okazały monument (wyjątkowy bohomaz) z wielkich kamiennych bloków, według projektu Xsawerego Dunikowskiego, na zlecenie Mieczysława Moczara, stanął jako „Pomnik Wdzięczności Armii Czerwonej”. Choć każdemu było wiadomo, że za spalenie miasta, wymordowanie części mieszkańców wraz z chorymi w szpitalu psychiatrycznym, nie powinno się być nikomu wdzięcznym, nawet jeśli walczył z sobie podobnym barbarzyńcą. Sam kształt pomnika przypomina dwie potężne szubienice, choć z pewnością w 1954 r. nikt nie odważyłby się głośno takiej  nazwy użyć.
Wdzięczność po roku 1989 stała się kłopotliwa, zwłaszcza, że ulicę Zwycięstwa, w niezrozumiałej dla komuchów euforii,  przemianowano na Al. Marszałka Józefa Piłsudskiego.
Widać w nadziei, że nie wszystko stracone i stare może jeszcze wrócić (czego właśnie doświadczamy dziś), nazwa pomnika w 1993 została zmieniona. Został poświęcony „Wyzwoleniu Ziemi Warmińskiej i Mazurskiej”. Do tej pory Marszałek nie doczekał się pomnika na swojego imienia alei i musi chyba za pokutę, że odważył się pogonić Tuchaczewskiego, znosić towarzystwo czerwonoarmiejców.
Podejrzewam, że wielu młodych mieszkańców Olsztyna nie pamięta już, jak nazywa się pomnik i komu jest poświęcony, za to  lokalizację parkingu bezbłędnie wskaże, kiedy usłyszy nazwę „pod szubienicami”.
Gorzej byłoby już z dyskusją czy Armia Czerwona wyzwoliła Olsztyn, czy też go zdobyła?
Z tym problem w Olsztynie trudno się uporać przez 20 lat. Dawni towarzysze broni, zrzeszeni w dawnym ZBOWiD, regularnie każdego roku spotykają się ze swymi „wyzwolicielami”. Wódkę piją, „Okę” śpiewają i rzewnie dawne czasy we wspomnieniach przywołują. Niczego złego w tym nie widzą i nawet konkursy piosenki radzieckiej kontynuują. Coś, co nie podlega dyskusji i jest historycznym faktem; Armia Czerwona zdobyła Olsztyn, a nie wyzwoliła, wciąż budzi emocje i wywołuje polemiki.
Tyle historii, która wciąż nie ma swego zakończenia i przed każdymi wyborami wpisuje się w programy wyborcze prawicy. Trudno jest walczyć z czymś, co jakimś sposobem znalazło się na liście zabytków, ale zawsze można obiecać patriotycznym wyborcom, że zniknie ono z widoku i nikogo już nie będzie straszyło swym kłamstwem i brzydotą.
Żołnierze Armii Czerwonej mają w Olsztynie swój cmentarz wojenny http://lord-seth.fotosik.pl/albumy/745092.html
Międzynarodowe konwencje gwarantują  każdemu, nawet najeźdźcy, godne miejsce spoczynku. Co do tego nie ma wątpliwości. Mają go w Olsztynie również żołnierze I wojny światowej.  http://www.rowery.olsztyn.pl/wiki/miejsca/1914/warminsko-mazurskie/olsztyn
Co mają jednak do konwencji i obowiązku opieki nawet nad grobami wrogów ojczyzny pomniki upamiętniające, dziś krzyczące jawnym kłamstwem? Tego nie da się zrozumieć bez retoryki spadkobierców PRL. Do tej pory sądziłam, że tymi spadkobiercami są członkowie SLD, teraz okazuje się, że również PO. I tak sobie myślę, że nie tylko w Ossowie mieszkańcy mają pecha, bo w 20 lat po odzyskaniu prawa do radości ze zwycięstwa w Bitwie Warszawskiej niby polskie władze i niby polskie instytucje fundują im, warszawiakom, Polsce, pomnik najeźdźcy, za rozgromienie którego wdzięczna jest nam Europa.
Zastanawiam się. Niejako w spadku po PRL każde miasto ma swoje „szubienice” i nawet można zrozumieć, choć to bardzo boli, że do tej pory z nimi się nie uporano, ale jak zrozumieć uroczyste fundowanie nowych „szubienic”? Tego chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie jest w stanie pojąć. „Bez wodki nijak nie pajmiosz”. :-(
Jeśli tak się to potoczy jak w Olsztynie, to marne widzę szanse na godne przeżywanie radosnego święta Wojska Polskiego ustanowionego w rocznicę obrony ojczyzny przed czerwoną zarazą.
Wygląda na to, że przez wiele lat zamiast świętować na paradzie Wojska Polskiego zwycięstwo i chwalić się nim przed światem, będziemy toczyć boje o prawdę i pamięć bez polityki na usługach.

niedziela, 15 sierpnia 2010

O Bitwie Warszawskiej z dedykacją....


Od dwudziestu lat szczęśliwie możemy uroczyście wspominać polskie zwycięstwo nad bolszewizmem, które nie tylko uratowało Polskę, ale całą Europę przed straszliwym terrorem w imię tzw. walki o sprawiedliwość społeczną.
O samej bitwie mówi się przy tej okazji wiele. Dlatego ja z okazji 90 rocznicy Bitwy Warszawskiej przygotowałam dwa obszerne cytaty z powieści Józefa Mackiewicza „Lewa wolna”, obrazujące to, co działo się na kilkanaście dni przed ofensywą Tuchaczewskiego i bezpośrednio po bitwie. Dedykuję je polskiej lewicy i prezydentowi Rzeczpospolitej, który z troską i współczuciem pochyla się nad mogiłą „czerwonoarmiejców”.

Posłuchajmy:

19:22 – „Lewa wolna”  fragmenty  powieści Józefa Mackiewicza

czwartek, 12 sierpnia 2010

Miętne 26 lat później?


Emocje nie stygną. Wyzwiska również. W podgrzewaniu atmosfery prześciga się TVN. Dziennikarz GW w dyskusji podekscytowany, żąda szacunku dla Tarasa, gdy na Twitterze napisałam przez pomyłkę jego nazwisko małą literą. Już wiadomo; za barierką mohery i dewotki a wszyscy razem antysemici.

Ci, którzy próbują wyłowić sens konfliktu, nie rozumieją, dlaczego na Węgrzech mógł powstać pomnik upamiętniający ofiary katastrofy w Smoleńsku, a w Polsce o to trzeba walczyć? W trwaniu przy krzyżu upatrują inni złą wolę i zbijanie kapitału politycznego.

Jak bumerang powtarzane jest pytanie. Dlaczego protestujący się tak upierają? Przecież wystarczyłoby „grzecznie przenieść krzyż do kościoła i po sprawie”.

Oburzeniem też pałają  niektórzy na porównanie walki z krzyżem pod Pałacem Prezydenta z wojną wypowiadaną krzyżowi przez komunistyczne władze PRL. Audycja poświęcona, między innymi, tym represjom w radiowej trójce, prowadzona przez red. Sakowicza została już ostro oprotestowana, a robiący zawrotną karierę Krzysztof Luft z determinacją obiecał protest poprzeć.
Na szczęście mnie jeszcze nie można ust i komputera zamknąć i póki mogę, będę mówiła i pisała. Dziś mówię młodym. Nie dziwcie się,  że wasi rodzice i dziadkowie wydarzenia spod Pałacu porównują z wydarzeniami w PRL.
Dwadzieścia sześć lat temu w niewielkiej miejscowości  leżącej na ziemi mazowieckiej, w Zasadniczej Szkole Rolniczej w Miętnem gm. Garwolin, dawnym województwie siedleckim, władza wydała wojnę krzyżom w szkole, które, nie tylko tam, powszechnie za zgodą rodziców i uczniów wieszano w szkolnych pracowniach.

I temu też nie dziwcie się, bo wolność krzyżami się mierzy i dlatego „Solidarność” 30 lat wstecz walczyła  nie tylko o sprawiedliwość, ale i o prawo do wolności wyznawania własnych przekonań publicznie. Odzyskiwaliśmy ułamek podmiotowości w baraku demoludów, jak nazywano wówczas państwa Układu Warszawskiego. To, co dziś wydaje się nam oczywiste; krzyż na ścianie, medalik na piersi, religia w szkole, 26 lat temu nie było oczywistością. A za wierność przekonaniom trzeba było płacić wysoką cenę, nawet taką jak zapłacili górnicy czy błogosławiony ks. Jerzy Popiełuszko i pozostałe ofiary wojny Jaruzelskiego przeciwko narodowi, często nam nieznane nawet z nazwiska.

Sami z resztą wyróbcie sobie zdanie. Posłuchajcie i oceńcie czy miedzy obroną krzyża pod Pałacem Prezydenckim a walką o krzyże uczniów w Miętnem  są podobieństwa, czy też nie?

Tak opisuje to IPN, a ja z konieczności przytaczam najważniejsze wydarzenia, bo uważam, że warto i trzeba je przypomnieć w kontekście wojny wypowiedzianej krzyżowi w podobno niepodległej Polsce, a sprowokowanej przez prezydenta wybranego w demokratycznych wyborach.

Historia konfliktu o krzyże w Miętnem rozpoczęła się w drugiej połowie 1980 r. Uczniowie Zasadniczej Szkoły Rolniczej w Miętnem zawiesili krzyże we wszystkich pracowniach. Po stanie wojennym rozpoczęto stopniowe ich usuwanie. W końcu 1983r. w szkole krzyże pozostały jeszcze tylko w kilku pracowniach.

Na polecenie władz oświatowych i stanowczych żądań Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Siedlcach dyrektor usunął i te pozostałe.

Uczniowie zaprotestowali i w wystosowanej petycji zażądali ich przywrócenia. Zgody na to nie mogło być, nawet kompromis nie był mile widziany. Nie zgodzono się, by pozostał jeden krzyż w bibliotece lub u wejścia do szkoły.

Służby Specjalne szybko ustaliły, kto pomaga młodzieży, kto chce ze świeckiej szkoły uczynić, o zgrozo,  „wyznaniową”. Wszystkiemu byli winni - ks. Stanisław Bieńko – wikariusz parafii Garwolin oraz nauczyciele Stanisława Makara i Bogumiła Szeląg z „Solidarności”.

Osiem krzyży z maleńkiej, nikomu w większości Polski  i za granicą nie znanej szkoły, zaprzątnęły głowy władz od góry do dołu. Odbywały się narady, posiedzenia, posypały się groźby rozwiązania szkoły i wilczego biletu dla niesubordynowanych uczniów i zwolnień w radzie pedagogicznej, co zresztą stało się faktem.

Doszło do pierwszego porozumienia. Uczniowie zgodzili się, że krzyże zostaną przeniesione do kościoła w Garwolinie. Zrobiły to uroczyste delegacje uczniowskie.

14 stycznia - w kościele parafialnym w Garwolinie podczas nieszporów odprawianych przez wikariusza ks. St. Bieńko modlono się w intencji tych, co zdjęli krzyże w szkołach jak i za to,  by wróciły na swoje miejsce. Obecny był bp Jan  Mazur wraz z młodzieżą z ZSR

12 lutego -  krzyże z kościoła podczas nabożeństwa otrzymały delegacje uczniów, którzy zawieźli je do swoich parafii. Tam odbyły się adoracje i modlitwy.

19 lutego - podczas wywiadówki w ZSR rodzice zawiesili krzyże na korytarzach i w niektórych pracowniach.

Krzyże ponownie władza zarekwirowała, ale proboszcz nie chciał ich w taki sposób przyjąć. Konflikt rozszerzał się. Protest uczniów zaostrzał się, a wieści o nim niebezpiecznie rozbiegały się po kraju. Zainteresowała się też nim  zagranica. Niemiecki dziennikarz w nakręconym filmie relacjonował widzom: obie strony są nieprzejednane.

Jednocześnie trwały negocjacje z władzą, która bynajmniej ustąpić nie chciała, ale i rozgłos też był stanowczo jej nie na rękę. Mógł wywołać niepokoje, a i trudno byłoby wtedy opowiadać bajki o stabilizacji pokojowej w kraju po tzw. zawieszeniu stanu wojennego.

8 marca zajęcia zawieszono,  nie dopuszczając tym samym do okupacji budynku szkoły przez strajkujących, a pod szkołę podstawiono autobusy, by uczniów rozwieść do domów. Do pilnowania porządku ściągnięto aż dwie kompanie ZOMO i zablokowano drogi wyjazdowe.

Uczniowie zorganizowali się w małe grupy, przez pola i cmentarz przedostali się do garwolińskiego kościoła. Na porannej mszy zgromadziło się 1500 uczniów z różnych szkół. Obecny był bp Jan Mazur. Przejmującą homilię proboszcza, jego łzy i płacz młodzieży zarejestrowały kamery. Pokazał go w swoim programie „Warto rozmawiać” po latach Jan Pospieszalski. Bez trudu każdy odnajdzie go na YouTube „Miętne – strajk szkolny w obronie krzyży”. http://www.youtube.com/watch?v=Lr1fHowAWnI Podobnie jak dokumenty dotyczące pamiętnego strajku uczniów w szkole w Miętnem oraz szczegóły zakończenia konfliktu i wspaniałej roli, jaką w tym odegrał bp Jan Mazur, możemy odnaleźć na stronie IPN http://www.ipn.gov.pl/portal/pl/203/1597/Konflikt_o_krzyze_w_Mietnem_8211_w_20_rocznice_wydarzen.html

To groźba bojkotu wyborów zawarta w pisemnym proteście diecezji siedleckiej i niezłomna postawa uczniów, solidarność młodzieży z innych szkół, determinacja biskupa, księży, rodziców i nauczycieli ostatecznie zadecydowała o uległości władzy po 5 miesiącach przejmującej w swej wymowie walki o prawo do krzyża w miejscu nauki i pracy.

Jeśli ktoś nie wie, co dziś czują obrońcy krzyża pod Pałacem, niech obejrzy wspomniany fragment  filmu. Może coś zrozumie? Może będzie wreszcie wiedział, dlaczego nie ufają zapewnieniom władzy i żądają konkretnych decyzji?

Ja pamiętam swoje łzy po złamanym strajku studenckim i dlatego nie mam wątpliwości, że to władza pod pałacowym krzyżem już przegrała. Można złamać, można zdusić siłą, podstępem, ośmieszaniem, wyrzuceniem z pracy, nasłaniem bandziorów, ale nie można już niczym naprawić pęknięcia. Dla obrońców krzyża i tych tysięcy ich wspierających zarówno w Warszawie, Krakowie, jak i w całej Polsce, ten prezydent i ten rząd na zawsze w pamięci będzie obcy, wrogi.  I nie pomoże gadanie o prawie, o demokracji, o świeckim państwie. Czy o to chodziło Bronisławowi Komorowskiemu?

 

środa, 4 sierpnia 2010

Ręce podniesione na władzę PO zostaną obcięte


Polityka to rzecz brudna i  niegodna. Wszystko, co jest dla niej wykorzystywane, należy potępić i zakazać, a jeśli to nie pomaga, nie „wykluczamy użycia sił porządkowych”.

A dokładniej jak to brzmiało?
Najpierw było tak:
Bronisław Komorowski 10 lipca w wywiadzie dla Gazet Wyborczej: "Krzyż przed Pałacem Prezydenckim to symbol religijny, więc zostanie we współdziałaniu z władzami kościelnymi przeniesiony w inne, bardziej odpowiednie miejsce".

Tajemnicą dla tych, co nie wiedzą czym jest prowokacja, pozostanie, dlaczego włączył się do tego rzecznik rządu. 11 lipca media zgodnie cytują za PAP: Rzecznik rządu Paweł Graś powiedział w niedzielę, że w sprawie krzyża pod Pałacem Prezydenckim oczekuje zdecydowanej reakcji hierarchii kościelnej.

Oczekiwania rzecznika rządu stają się bardziej jasne, kiedy zestawimy je z propozycją Grasia wobec hierarchii kościelnej. Krzyż powinien być przeniesiony „albo na mogiłę ofiar, albo do Świątyni Opatrzności Bożej lub w inne miejsce kultu wskazane przez hierarchię kościelną”.

Dziwny dwugłos zamienia się w publiczną wymianę opinii:
Rzecznik Kurii Warszawskiej, ks. Rafał Markowski powiedział w niedzielę, że decyzja w sprawie krzyża należy do Kancelarii Prezydenta. - Krzyż znajduje się na dziedzińcu pałacu Prezydenckiego i tak naprawdę decyzja w tej sprawie należy do Kancelarii Prezydenta. Kościół w tym wypadku nie ma nic do powiedzenia, najwyżej może się zgodzić na pewne propozycje - zaznaczył ks. Markowski. Zadeklarował, że jeśli prezydencka kancelaria wystąpi do Kurii "z jakimiś propozycjami", wówczas Kuria "może je rozważyć".

I jak wiemy z późniejszych wydarzeń, kuria dotrzymała słowa. Nie wtrąciła się, ale uczestniczyła w tzw. porozumieniu czyli zrobieniu harcerzy na szaro. Medialnie też milczała jak zaklęta póki nie okazało się, że wysłannicy kurii zostali wygwizdani. Abp Nycz ubrał mitrę i zagrzmiał. Nie na władzę, oczywiście, tylko na lud, który nie szuka porozumienia. Tak przynajmniej można było odczytać zawiłości słów pasterza; skoro już się tak uparli, to musicie z nimi, tymi dewotkami i  kaczystami, rozmawiać. My , tzn. kuria, zgodnie z tradycją Piłata, umywamy ręce.

Co na to ci, którzy ten krzyż postawili?
17 lipca z apelem o niewłączanie krzyża postawionego przed Pałacem Prezydenckim w spory polityczne zwrócili się do polityków i dziennikarzy harcerze z "Inicjatywy Polsce i bliźnim". Wyrazili nadzieję, że krzyż będzie mógł pozostać w obecnym miejscu do czasu postawienia pomnika”.
Z tych enigmatycznych doniesień prasowych uważny czytelnik mógł się wreszcie dowiedzieć, że po katastrofie smoleńskiej powstała inicjatywa  skupiająca  harcerki i harcerzy z różnych związków ruchu skautowskiego - "Inicjatywa Polsce i bliźnim" .
Od 10 kwietnia teren przed Pałacem Prezydenckim stał się miejscem znanym na całym świecie, gdzie Polacy okazują swoje przywiązanie do wartości patriotycznych i zdolności jednoczenia się ponad podziałami. – napisali w apelu harcerze i grzecznie poprosili, by władze poczekały do września, kiedy członkowie „Inicjatywy Polsce i bliźnim” wrócą z wakacji.
Zaapelowali: "Prosimy o zapewnienie naszej inicjatywie możliwości spokojnego rozwoju, z pożytkiem dla wszystkich".

Władza pożytku w inicjatywie harcerskiej nie dostrzegła. Władzy bardzo się spieszyło i to  do tego stopnia, że w końcu skauci zawarli z władzą porozumienie przed postulowanym wcześniej wrześniem. Tak przynajmniej doniosła prasa 21 lipca:
Krzyż sprzed Pałacu Prezydenckiego zostanie przeniesiony do Kościoła Akademickiego Św. Anny na Krakowskim Przedmieściu - poinformował Jarosław Bochniarz z Rady Naczelnej ZHR.

Czy wiedzieli  o tym harcerze z „Inicjatywy Polsce i bliźnim”? Sądząc po tytułach w niektórych gazetach „krzyż podzielił harcerzy”.

Dziwne, prawda? - Krzyż podzielił harcerzy. Czy na pewno krzyż, a może to nie krzyż podzielił, może to podzielili ich przerażeni oddolną inicjatywą harcerską autorzy prowokacji według sprawdzonych esbeckich wzorców?  Kto to widział, by jacyś smarkacze zawiązywali jakąś inicjatywę nie uzgadniając z Gazetą Wyborczą, Kancelarią Prezydenta, rzecznikiem rządu i kurią metropolitarną. Brzydko, fe, dzieci, tak się bawić.

Radosne ćwierkanie o porozumieniu wkrótce zamieniło się w szyderstwo z naiwności dzieciaków:
Czy harcerze dali się okpić w sprawie krzyża – pytał Michał Szułdrzyński w „Rzeczpospolitej”.
Skauci nigdy nie upierali się, że krzyż ma  pozostać pod Pałacem na stałe. W zawartym porozumieniu otrzymali obietnicę „godnego upamiętnienia ofiar katastrofy i dni żałoby narodowej”. Mieli nadzieję, że w miejscu krzyża stanie pomnik lub wmontowana zostanie tablica pamiątkowa.
Tymczasem okazało się, że obiecywano im cynicznie gruszki na wierzbie. Kancelaria Prezydenta była już od 14 lipca w posiadaniu pisma konserwatora zabytków Ewy Nekandy - Trepki informującego, między innymi:
„Wprowadzenie na stałe w przestrzeń zabytkową nowych elementów nie jest uzasadnione względami konserwatorskimi”  i dalej „W przypadku podjęcia decyzji o przeniesieniu pamiątkowego krzyża do obiektu będącego zabytkiem wpisanym do rejestru zabytków konieczne będzie również uzyskanie wspomnianego wyżej pozwolenia konserwatorskiego”.

Jak dalece cyniczna była to gra, świadczy wypowiedź rzecznika rządu w radiowej trójce już po podpisaniu porozumienia 22 lipca – Uważam, że jeśli ktoś się zdecyduje na obronę krzyża wbrew decyzji Kościoła, to będziemy mieli do czynienia z działalnością sekty czy ze schizmą, a nie obrońcami.
Chyba rzecznik nie był autorem tego zdania, skoro nieustannie powtarzało się i powtarza ono w ustach niektórych dziennikarzy i polityków.

Warto też przypomnieć rozmowę w tejże trójce Pawła Wrońskiego z GW. Dziennikarz, wiedząc zapewne o opinii konserwatora zabytków, zapewniał jednak Łukasza Warzechę i słuchaczy o woli władz upamiętnienia miejsca, gdzie teraz znajduje się krzyż. Ba, twierdził, że jest o tym dobrze poinformowany.

Zrobiłam sobie długi wykaz historii wojny krzyżowej pod Pałacem prezydenckim. Każdy może go zrobić, bo Internet, póki co, jest jeszcze wolną przestrzenią i dokumentuje skrupulatnie nie tylko historię tej prowokacji.
Jeśli przypominam, to dlatego, że ona wcale  wczoraj się nie skończyła. W chwili kiedy o tym piszę. Powstała nowa silna zapora ze stalowych płotków przed „talibami”, którzy krzyż wykorzystują do celów politycznych.

Jaki będzie tego finał? Pytanie retoryczne. Wszak władza nie zastanawia się teraz nad porozumieniem społecznym, a jedynie nad skutecznym wyrolowaniem tym razem już nie tylko harcerzy, ale i czuwających przy krzyżu. Stanie się to zapewne przed zaprzysiężeniem Bronisława Komorowskiego. Nie można bowiem dopuścić do eskalacji, jak to wczoraj w TVP INFO orzekł późnym wieczorem Blumsztajn, do budowania niecnego kultu Lecha Kaczyńskiego.  

Kiedy tak przyglądałam się marsowej minie miłościwie nam panującego Tuska na tle biało czerwonej i unijnej flagi. Kiedy tak słuchałam tysięczny raz, że krzyż nie może być wykorzystywany do polityki, przypomniałam sobie pewne inne zdania, które na trwałe wpisały się do historii Polski zawłaszczonej przez komunistów.
Pierwsze z nich pochodzi z  przemówienia radiowego Józefa Cyrankiewicza z dnia 29.06.1956 - "Rękę podniesioną na władzę ludową obetniemy".
Drugie wypowiedział, hołubiony przez III RP z Gazetą Wyborczą na czele, Jaruzelski: "Socjalizmu będziemy bronić jak niepodległości" No cóż, walka z krzyżem i patriotyzmem Polaków świadczy, iż Jaruzelski dotrzymuje słowa, a PO z rządem Donalda Tuska jest wiernym wykonawcą przyrzeczenia generała.

Ciekawi mnie już tylko jedno- Z czego będą składać się siły porządkowe służące pacyfikacji „schizmy” i „sekty” pod Pałacem. Będą tylko pałki, gaz czy armatki wodne też są już w pogotowiu?
Ach i jeszcze jedno. Czy pisze się już przemówienie dla nowego prezydenta? Bo jeśli tak, to trzeba też koniecznie przećwiczyć entuzjastyczne hasła z rozentuzjazmowanego tłumu. Za wzór mogą posłużyć te słynne z wydarzeń marcowych 1968 r. „Wiesław, Wiesław”. Teraz mogą brzmieć  – Bronek, Bronek, Donek, Donek!” Można też dostosować inny okrzyk. Wtedy wierni towarzysze  krzyczeli: „Śmielej, śmielej…”, w domyśle - goń syjonistów! Doprawdy śmiesznie łatwo dostosować je do obecnej sytuacji:  Śmielej, śmielej goń kaczystów”!
Prawda, że piękne hasła? Tylko wziąć przepisać, umieścić na armatkach wodnych i po kłopocie. Ręce podniesione na władzę PO zostaną obcięte.