sobota, 15 marca 2008

Co Polak wie o Traktacie Lizbońskim?

Nie jestem publicystą, nie miałam też zamiaru pisać w salonie. Prowadzę już od roku blog w Onecie pod takim samym tytułem. Jest on pamiętnikiem moich myśli i refleksji. Nieważne czy mam rację, czy moje poglądy są dla innych ciekawe i wartościowe. Istotne jest to czy w swym spojrzeniu na otaczającą mnie rzeczywistość jestem odosobniona, czy może podobnie myślących jest więcej.

Każdy zawód prowadzi do pewnego wyobcowania z reszty społeczeństwa. Wiem coś na ten temat, bo najtrudniej mi jest wypowiadać się o oświacie. Mnogość problemów, różnorodność ich uwarunkowań i sposobów rozwiązywania bywa paraliżująca. Myślę nieskromnie, że tak jest również w przypadku publicystów. Możliwość zaglądania do politycznej kuchni być może przysłania obraz, jaki odbierają, między innymi, a może przede wszystkim, za sprawą dziennikarzy zwykli Polacy, ot, choćby tacy jak ja.
Czy to ma znaczenie, skoro i tak będę oceniać i wybierać tak jak tego chcą: Public relations i spin  doktorzy? Nie wiem, po prostu nie mam pojęcia czy  ma sens informowanie kogokolwiek o tym, co myśli przeciętny obywatel.
  
Mimo to zaryzykuję, bo po zapoznaniu się z postami w większości blogów na temat   afery z ratyfikacją Traktatu Lizbońskiego, mam do oceny tego, co się dzieje, tylko trzy możliwości. Albo ja niczego nie rozumiem (i dobrze, niech tak będzie, będę zdrowsza, bo i tak na nic nie mam wpływu), albo to większość komentatorów wydarzeń, z niewiadomych  mi powodów, rżnie głupa, że nie wie, o co chodzi. A prawdę powiedziawszy i tak może też być, że wszyscy do końca niczego nie wiedzą, a tylko udają, że są dobrze poinformowani, bo jak się ostatnio dowiaduję, tekst jednolity Traktatu reformującego jest dostępny tylko dla bogatych w euro. Jeśli tak, to co tak usilnie się komentuje; coś czego się nie przeczytało?!

Jeszcze wczoraj kombinowałam na różne sposoby, by uzyskać w Internecie tekst proponowanej przez rząd ustawy ratyfikującej Traktat Lizboński, o poprawkach PiS mogłam tylko zasięgnąć informacji z drugiej ręki, czyli z notek dziennikarskich. Dziś dzięki Emisariuszowi IV RP mogłam się z nimi zapoznać ( blogu posła Z. Girzyńskiego nie znałam). Jeśli dla mnie projekt preambuły do ustawy był niedostępny, to czy nie od jego podania do  publicznej wiadomości powinna zacząć się dyskusja?
    Po zapoznaniu się z projektem rządowym i poprawkami PiS nadal jestem głupia jak byłam. Język prawniczy różni się przecież od jeżyka potocznego.  Czego więc, ja - Polka z zapyziałej prowincji szukałam w doniesieniach medialnych, w tym prasowych? Drobnostki. Wiarygodnej opinii specjalistów od prawa konstytucyjnego i międzynarodowego na temat proponowanych poprawek. Może i gdzieś takie ekspertyzy już są, ale mnie i podobnych do mnie karmi się, zarówno w prasie jak  w niezależnym salonie publicystów, przede wszystkim demagogią. Nie dowiem się prawie niczego innego jak tylko tego, kto optuje za PO, a kto za PiS.
    Proszę mi wybaczyć moją naiwność, ale w tym wypadku interesuje mnie jedynie racja stanu, a nie J. Kaczyński kontra  D. Tusk czy poglądy polityczne nawet najbardziej utalentowanego dziennikarza. Dla mnie, w tym wypadku, jedynie ważna jest nie jakkolwiek ideologia, światopogląd, partia, lecz Polska. Zastanawiam się czy jak już przyszłość zamiecie po nas nawet groby, to Polska wciąż jeszcze będzie, czy już tylko wspomnienie po Niej w bibliotekach? Chciałabym też, by rozwiał ktoś kompetentny moje wątpliwości i nazwał parlamentarny spór o ratyfikację Traktatu Lizbońskiego po imieniu, np., porównał obrazowo z Targowicą, a nie sprowadzał problemu do kłótni między partiami. Czy dużo wymagam od czwartej władzy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz