środa, 1 września 2010

Godziwe wynagrodzenie po polsku


"Praca to nie jest coś, co można traktować jako koszt, który należy redukować. Prawa pracownicze to nie jest coś, co jest kosztem nieuzasadnionym, jak dzisiaj wielu mówi".
Prawa pracownicze, umowa o pracę, ubezpieczenia, prawa wolnych związków zawodowych, to "taka sama część naszej cywilizacji, jak spółka akcyjna, spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, jak akcja, jak giełda - instytucje, które zdołały stworzyć współczesny kapitalizm i gigantyczny sukces gospodarczy".

Gdzieś nam ta prawda w III RP umknęła. Jarosław Kaczyński przypomniał ją w swoim przemówieniu na Zjeździe „Solidarności z okazji 30 rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych , ale w ferworze cytowania przez wszystkie media krzyku tramwajarki została zagłuszona. A szkoda, bo rocznica Porozumień powinna być okazją do społecznej debaty nad rolą związków zawodowych w dzisiejszym świecie, a w Polsce w szczególności.


Któż z nas, pobierający edukację w PRL, nie wzruszał się ciężką dolą chłopa i wyzyskiem robotnika. Krwiożerczy burżuj, kapitalista wysysał krew, odbierał godność, zabierał nadzieję. Może jeszcze niektórzy z nas pamiętają obowiązkową lekturę Igora Newerlego „Pamiątka z Celulozy”. Było tych lektur więcej i wydawały się nam one tanią propagandą. Z pewnością taki miały cel, ale opisy nędzy nie odbiegały od rzeczywistości.
Opisy warunków pracy w XIX - wiecznych fabrykach, a potem początków XX  wieku, znajdziemy też w podręcznikach.
W tamtych czasach robotnicy zmuszeni byli zgadzać się na wszystkie warunki pracy, jak i wynagrodzenia, oferowane im przez pracodawców. Do ciężkiej pracy (12-16 godzinnej), w niszczących zdrowie warunkach, zatrudniano nawet dzieci. Na miejsce chorego robotnika stały w kolejce setki innych bezrobotnych przybyłych ze wsi.
Dla właścicieli liczył się tylko zysk i to szybki. To właśnie w wyniku tzw. dzikiego kapitalizmu narodziły się związki zawodowe.
I pomyśleć, że dziś, zdaje się, jesteśmy prawie w tym samy miejscu. Praca stała się bezosobowym towarem, a ci, którzy jej nie mają w opinii pracodawców są mało mobilni, źle wykształceni, leniwi i nastawieni na roszczenia. Bez zmrużenia oka przełykamy formułki typu; to normalne, że płace są niskie, bo konkurencja, wymaga obniżenia kosztów produkcji. Tak funkcjonuje kapitalizm. Dodajmy od siebie – dziki kapitalizm, przenoszony z krajów wysoko rozwiniętych tam, gdzie pracownika można traktować jak maszynę produkcyjną i po zużyciu wyrzucić na śmietnik.
Czy tak Polska jest traktowana?
Na to pytanie właśnie związki zawodowe, opierając się o gruntowną wiedzę socjologiczną i ekonomiczną, powinny nam odpowiedzieć.
Tymczasem przez 20 lat nawet nie udało się  nikomu ustalić koszyka minimum socjalnego, ba, nawet zapomniano już o takiej potrzebie.
Czy jeszcze pamiętamy, co oznacza termin godziwe wynagrodzenie? A przecież nie jest to termin tylko etyczny, ma on swoje umocowanie w prawie międzynarodowym.
Art.4 Europejskiej Karty Społecznej z 1961 r., którą Polska podpisała w listopadzie 1991 r., w momencie wstępowania do Rady Europy, jasno określa, co znaczy uznać prawo pracownika do godziwego wynagrodzenia. Oznacza to, ni mniej ni więcej, tylko:
  • uznać prawo pracowników do takiego wynagrodzenia, które zapewni im i ich rodzinom godziwy poziom życia;
  • uznać prawo pracowników do zwiększonej stawki wynagrodzenia za pracę w godzinach nadliczbowych, z zastrzeżeniem wyjątków w przypadkach szczególnych;
  • uznać prawo pracowników, mężczyzn i kobiet, do jednakowego wynagrodzenia za pracę jednakowej wartości;
  • uznać prawo wszystkich pracowników do rozsądnego okresu wypowiedzenia w razie zwolnienia z pracy;
  • zezwolić na dokonywanie potrąceń z wynagrodzeń tylko na warunkach i w zakresie przewidzianym w ustawodawstwie krajowym lub ustalonym w układach zbiorowych pracy lub w orzeczeniach arbitrażowych.
Na straży owego godziwego wynagrodzenia, które powinno starczyć nie tylko pracownikowi ale i jego rodzinie powinny stać związki zawodowe.
Czy można opłacić czynsz, dojazdy do pracy, energię, zakupić żywność, opał, lekarstwa, ubranie, wyprawki do szkoły za płacę minimalną? O rozrywce, urlopie, nawet nie wspominam.
A od tej płacy liczone  są podatki i wszystkie składki, w tym emerytalne i zdrowotne.  Resztę niektórzy pracownicy, poza budżetówką, dostają pod stołem. Czy można się dziwić, że budżet cienko przędzie a zadłużenie państwa rośnie? Skoro z płacy minimalnej nie może utrzymać się pracownik, to jakim cudem miałoby utrzymać się państwo?
Czy możliwe jest przecięcie tego węzła gordyjskiego? I na to pytanie też powinny szukać odpowiedzi związki.
A jeśli znajdą, jeśli będą chcieli wyegzekwować to prawo? Czy będą  chętni i zdeterminowani jak stoczniowcy w 1980 r.? Czy znajdą się też chętni, tak jak wtedy, pracownicy innych zakładów w całej Polsce do poparcia ich? Ilu nas wtedy będzie?
Problem liczebności związków zawodowych nie jest tylko problemem polskim. Zrzeszonych w nich Polaków jest zaledwie 15%. Jesteśmy na czwartym miejscu od końca  wśród krajów UE. Są jednak gorsi od nas. W Europie najmniej związkowców jest we Francji – 8%. A jednak raz po raz czytamy: francuskie związki zawodowe rozpoczęły ogólnokrajowy strajk przeciwko
I za każdym razem tysiące pracowników opuszcza stanowiska pracy, by bronić swoich praw. Nie wiem czy tupią na nich tak jak w Polsce, że mieszają się do polityki, są destrukcyjne i hamujące rozwój gospodarki. Wiem jednak, że centrale związkowe we Francji mają swoją siłę niezależnie od liczebności i są skuteczne. Może każdy pilnuje tam swego? Może nie martwią się  o pracodawcę, kryzys, rząd, tylko robią to, do czego zostały powołane? Bronią praw pracowniczych, negocjują, opiniują, a jak to nie skutkuje po prostu strajkują.
Czy w Polsce takie silne związki są możliwe? Czy są potrzebne? Skąd mam wiedzieć, kiedy same związki nie są zainteresowane tym, by do pracowników trafić?
Z kolportażem krucho, z wykorzystaniem Internetu jeszcze gorzej. Z trafieniem do pracowników w konkretnych zakładach pracy całkiem kiepsko.
Siłę związku mierzy się masowością i determinacją działania. Ale jest i jeszcze coś, o czym niechętnie mówimy.
W roku 1980 mogłam ja i inni związkowcy liczyć, że w przypadku szykan nie zostaniemy bez pomocy. Jeśli wyrzucą nas z pracy, nie umrzemy z głodu, jeśli aresztują, rodziną zajmą się przyjaciele. A jak jest teraz?
Pod koniec lat 90-tych poprosiły mnie koleżanki o założenie komisji zakładowej w kuratorium oświaty. Zgodziłam się pod jednym warunkiem, że zrobimy to natychmiast, by kierownictwo nie miało wpływu na wybór prezydium.
Liczba chętnych w tym  momencie stopniała w błyskawicznym tempie. Dlaczego to wspominam? Bo tak sobie myślę, że jedną z pierwszych poprawek w związkowym statucie powinien być zakaz kierowania komisją zakładową przez członka związku, który bezpośrednio podlega szefowi. Czy można sobie bowiem wyobrazić sprawnie działającą organizację zakładową  z przewodniczącym, który jest kierowcą szefa?
Potrzebę istnienia związków zawodowych jako reprezentacji pracowników najemnych uzasadniał już w XVIII wieku klasyk ekonomii Adam Smith. I co ciekawe, nie oddzielał on pracy ludzkiej od osoby, a rozwój społeczeństwa wyprowadzał od psychologicznej zdolności człowieka do empatii. To, zdaniem Smitha, ludzka zdolność do zrozumienia potrzeb innych i zaspokajania tych potrzeb na drodze wymiany towarów i usług doprowadziła do rozwoju cywilizacji.
Po wiekach przypomniał nam sens i wartość ludzkiej pracy Jan Paweł II. Cytujemy Jego słowa, powtarzamy, ale nic z tego nie wynika, albo bardzo niewiele.
Śmialiśmy się kiedyś z roli związku zawodowego za komuny; szef pilnie opiniował zarządzenia kierownictwa, dopingował do pracy, w nagrodę dostawał talon na malucha, albo wczasy. Pokornym związkowcom też się czasem i coś dostało, w najgorszym wypadku worek cebuli  lub ziemniaków jesienią.
Dziś związki w prywatnych firmach są rzadkością, dba o to  właściciel, po co mu kłopot? W firmach państwowych najważniejszą troską zdaje się być utrzymanie liczby członków tak, aby były etaty dla związku. Jak przewodniczący fika, to następnego dnia w prasie wylicza mu się, ile zarabia i gościu cichnie.
Owszem, pracują sekcje regionalne i krajowe, biorą udział, jak ich zaproszą, w pracach komisji trójstronnej i … w końcu bez szemrania godzą się na kolejne wykreślenie z Kodeksu Pracy prawa pracowniczego, a komisje zakładowe niedługo już będą ograniczać się do dzielenia paczek świątecznych.
Czyżbyśmy zatoczyli koło i cofnęli się do związków PRL?
Dobrze się stało, że Jarosław Kaczyński  przypomniał nam o roli i miejscu związków zawodowych, ale bez pracy nad ich reformą, ciężkiej harówy, jakiej kiedyś dokonali szeregowi działacze z 1980 r., skazani będziemy na kolejne wspominanie, jak to kiedyś pięknie było. A 40 rocznica podpisania Porozumień Sierpniowych niewiele będzie się różnić od obecnej. I żadne to dla mego pokolenia pocieszenie, że prawdopodobnie wielu z nas będzie już świętować w lepszym, Bożym świecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz