Kiedy czasem okoliczności ściągają cię do poziomu i nawet zmywać nie musisz, jest dużo czasu na przemyślenia. Nie powiem, bym przepadała za tego rodzaju formą kontemplacji, ale i do tego z wiekiem trzeba się będzie przyzwyczaić.:)
Za oknami szaro, buro; ni słonka, ni gwiazdy nie zoczysz , nawet liście przestały się kurczowo trzymać klonowych witek. Nie jest jednak tak, że wszystko zamarło. Wróble każdego ranka oddają się swoim plebejskim koncertom, a i sikorki też, zadowolone z życia, do okna zaglądają.
A ja wdycham sobie eteryczne kropelki sosnowo tymiankowe z mojego inhalatora i dumam nad przemijaniem, bo o czym tu innym można myśleć w listopadowe dni?
Obok na stoliku leżą moje skarby, które jeszcze nie zdążyłam przeczytać. Skarby owe mają pożółkłe kartki i mocno nadgryzione czasem okładki.
Lubię, ba, mało lubię, kocham odwiedziny w antykwariacie. Kiedyś, przed wielu laty cieszyłam się jak małe dziecko, kiedy miałam okazję odwiedzić antykwariat na Świętokrzyskiej w Warszawie. Czy jeszcze istnieje?
Jest coś magicznego w starych księgach. Poza treścią kryją w sobie historię swoich właścicieli. Ktoś je składał do druku, poprawiał, oprawiał, rozwoził po księgarniach. Ktoś kupował, czytał, rozmyślał, może dyskutował nad treścią... A może nigdy je nie przeczytał i tylko z półki kolejne tomy brała służąca, by kiścią piórek zmieść kurz... Kto ostatni zdecydował, że już mu niepotrzebna i oddał do antykwariatu?
Biorę do ręki... przewracam kartki; Michał Bobrzyński, Dzieje Polski w zarysie, wydanie czwarte uzupełnione, tom I II III, nakład Gebethnera i Wolfa Warszawa - Kraków -Lublin -Łódź -Paryż -Poznań -Wilno -Zakopane, drukarnia: Piotr Pyz i S-ka, Warszawa, Miodowa 8, 1927, 1931.
Trzeci tom wydany na cztery lata przed śmiercią ostatniego Stańczyka - prof. M. Bobrzyńskiego.
Nie umiem oprzeć się zdziwieniu. Jak to wtedy było? Przeszło sto lat zaborów, spory i kłótnie o to, co ważniejsze; państwo czy naród. Rusyfikacja, germanizacja, szaleńcze zrywy powstańcze, brak wiary w odzyskanie niepodległości. Między jednym zwątpieniem, a drugim, między jedną zdradą a drugą starczyło jeszcze wiary i entuzjazmu, by pisać i wydawać historię Polski?
Komu ten podręcznik był potrzebny? Przewracam następną kartkę i czytam treść fioletowej pieczątki: BIBLJOTEKA PAŃSTWOWEJ SZKOŁY MIERNICZEJ i DROGOWEJ w KOWLU Nr 39 29
Cyferki wpisane stalówką maczaną w kałamarzu z czarnym atramentem. Dziewiątki fikuśnie wydłużone. Czyja ręka tak pieczołowicie je wpisała? I po co szkole zawodowej na rubieżach Rzeczpospolitej taki podręcznik? Kto z niego korzystał? Jak to się stało, że w końcu trafił do olsztyńskiego antykwariatu ? Czy moja biblioteczka to już końcowy etap tych trzech tomów?
Wrzucam do googli nazwę szkoły i miasta.
Czytam:
Jednym z uczniów tej szkoły był KOZŁOWSKI TADEUSZ EUGENIUSZ, ps. Jan (1904-1941), technik drogowo-wodny, oficer rez. WP, instruktor harcerski, harcmistrz, komendant Chorągwi Lubelskiej Harcerzy. /.../ W okresie pobytu w Kowlu był m.in. drużynowym 2. Kowelskiej Drużyny Harcerskiej, członkiem Komendy Hufca Kowelskiego oraz administratorem pisma „Harcerz Wołyński".
Po powrocie do Lublina w 1928 r. wszedł w skład Komendy Chorągwi Lubelskiej. W 1. 1932-1933 był komendantem Hufca Harcerzy w Lublinie, a od jesieni 1933 r. przybocznym komendanta Chorągwi i kierownikiem Wydziału Organizacyjnego. W okresie 1935-1938 pełnił funkcję komendanta Chorągwi. W czerwcu 1939 r. mianowany został komisarzem Pogotowia Chorągwi Lubelskiej, w sierpniu zaś zmobilizowany. W stopniu ppor. rez. odbył kampanię wrześniową w 8 PP Leg. Wziął m.in. udział w bitwie pod Tomaszowem Lub., gdzie dostał się do niewoli, z której uciekł i powrócił do Lublina. Podjął ponownie pracę w Zarządzie Miejskim i jednocześnie dostał od konspiracyjnych władz ZHP nominację na komendanta Chorągwi Lubelskiej „Szarych Szeregów". Aresztowany 31 marca 1941 r. w Lublinie wywieziony był do Oświęcimia, gdzie zginął we wrześniu tego samego roku. Symboliczny grób znajduje się na cmentarzu przy ul. Lipowej w Lublinie.
http://www.tnn.pl/rozdzial.php?idt=63&idt_r=2208&f_2t_rozdzialy_trescPage=11Zwyczajny, niezwyczajny technik z dyplomem szkoły w Kowlu...
Czytam dalej i pytam.
Komu w tej szkole chciało się wysyłać gratulacje i składać hołd z okazji 150 - lecia USA?
http://memory.loc.gov/cgi-bin/query/r?intldl/pldec:@field(NUMBER+@od1(pldec+008_0033))
Jakie były drogi innych uczniów? Może niektórzy z nich podzielili losy 7 tys. Polaków, którzy zginęli tam w czasie II wojny światowej?. Może ich doczesne szczątki znajdują się w bezimiennych mogiłach blisko połowy z tych 7 tys. - wymordowanych przez nacjonalistów ukraińskich?
http://rzecz-pospolita.com/kowel0.php3Myśli jak to myśli; wybiegają przed szereg i nieuporządkowane krążą nie tam, gdzie powinny. Tak się zastanawiam... Jaką odpowiedź dałby kard. St. Dziwisz Polakom z Wołynia, gdyby zaprosili go na uroczystości odsłonięcia pomnika ofiar ludobójstwa dokonanego przez siepaczy UPA w Kowlu? Czy wysłałby tam ks. Zaleskiego, a sam poleciał jak każdego roku na wzgórze czerwonych maków?
A może szeptem i na ucho wytłumaczyłby swemu prezbiterowi, że nie wypada drażnić abp Martyniaka?Żyję już tak długo, a nie mogę zrozumieć, dlaczego nasza pamięć i hołd składany ofiarom wojen wciąż musi być tak wybiórczy? Dlaczego nadal wolno nam pisać niecałą polską historię a tylko jej zarys? I co na to pytanie odpowiedziałby Michał Bobrzyński?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz