czwartek, 4 sierpnia 2011

Świetlana przyszłość w Orwellowskim baraku

Patrzmy w przyszłość – ulubione porzekadło tych, co mają zabazgraną przeszłość. Patrzmy w przyszłość, nie pytajmy, kim kto jest, w czym brał udział, komu służył. Cóż może młodego człowieka obchodzić historia jego rodziny?! Prze do przodu, marzy, zdobywa i taka jest kolej rzeczy.Mało kto jednak zadaje sobie pytanie, z czego będzie składać się jego przyszłość. Czasem wystarczyłoby minimum wiedzy historycznej, by nie znaleźć się w miejscu swoich rodziców czy dziadków bez nadziei, zamiast w wymarzonej świetlanej przyszłości.


Już tylko garstka pamięta z własnego doświadczenia wojnę, gułagi, Sybir, obozy, łapanki, egzekucje, głód, przesłuchania, donosy czy siekiery sąsiadów.
Zdecydowana większość, nie tylko Polski, urodziła się już po wojnie. Niewielu jednak zdaje sobie sprawę, że choć wydarzeń tamtych mrocznych lat nie przeżyli, to przecież one zadecydowały o wszystkim; o miejscu urodzenia, kondycji rodziny, nauce, zawodzie, nawet o poglądach społecznych i politycznych.
Konsekwencją wojny była swoista schizofrenia wychowawcza, w której wzrastałam. Świat Orwellowski był dla mnie światem rzeczywistym. Odkrywanie prawdy nie przychodziło łatwo.

Z jednej strony tragiczne opowieści rodzinne o dwóch okupantach, z drugiej akademie z okazji różnych rocznic, które były dla mnie historią, nudziły napuszoną frazą przemówień i deklamowanych wierszy, ale które oceniałam jak w szkole uczono. Nie było to jednak dzieciństwo papierowe, dwuwymiarowe; dom szkoła. Był jeszcze ten trzeci wymiar Kościół i wiara.

Jak bardzo ścierały się ze sobą te trzy wymiary, niech posłuży banalny i śmieszny z perspektywy epizod, o którym już kiedyś wspominałam. Niezależnie od stopnia zaangażowania w peerelowską rzeczywistość, większość z nas miała wierzących rodziców. Tradycyjny polski katolicyzm oznaczał nie tylko mszę świętą w niedzielę, ale również majowe i czerwcowe nabożeństwa. Nigdzie i nigdy już nie były one tak piękne jak w moim rodzinnym kościele.
Zwykle siadałyśmy z koleżankami na wprost wyjścia z zakrystii, w obszernych mnisich stallach w prezbiterium, blisko ołtarza. Nasz proboszcz i jednocześnie katecheta rejestrował wzrokiem obecność. Któregoś 1 maja nasza klasa została przekonana przez wychowawczynię argumentami nie do zbicia dla młodych głów, że powinnyśmy wziąć udział w pierwszomajowym pochodzie. Wystrojone w licealne mundurki, założyłyśmy też wręczone przed pochodem czerwone krawaty. W zapale rewolucyjnym postanowiłyśmy pokazać, że ideologię i wiarę można z sobą pogodzić. W związku z tym tak rewolucyjnie przyodziane przyszłyśmy też wieczorem do kościoła. Do dziś pamiętam zatrzymany na nas osłupiały wzrok księdza. W jednym momencie osłupienie przeszło w grymas politowania wyrażony pukaniem w czoło. Tę lekcję zapamiętałyśmy bardzo szybko, ukradkiem każda z nas ściągnęła krawat i tak skończyła się koegzystencja komuny z wiarą.

Mijały lata, czasem Wolna Europa czasem BBC zapalała jakąś lampkę. Tragiczne wydarzenia w Poznaniu, Gdańsku uczyły krytycznego myślenia. Potem edukacja praktyczna na studiach. Oburzenie na Ślązaczki, które wcale nie chciały się z tymi zza Buga zaprzyjaźnić i z trudem ukrywały swoją nienawiść do Rosjan, trzeba było rozsupłać, a wydarzenia marcowe dopełniły swoje.

Nie jest tak, jakby to chcieli widzieć teraz Polacy, że komuna była od początku znienawidzona przez naród. Okrucieństwo Niemców kazało widzieć w PRL i dobre strony. W tym baraku dało się jakoś żyć. Dla wielu rodzin był to awans społeczny. Słyszało się wtedy; przed wojną nie miałabyś szans na swoje wykształcenie. A biją? Po co pchasz się do polityki?


Jednej edukacji na pewno w PRL nie zaniedbywano.
W radiu, potem w telewizji, w szkole w kinach wszędzie pokazywano wojnę z Niemcami wpajając przekonanie, że wyzwoliła nas zwycięska Armia Czerwona a u jej boku wierny sojusznik; Armia Berlinga. Wiedza o walkach z sowieckim okupantem była ściśle chroniona przed młodymi umysłami. Walter, Dzierżyński, Wasilewska, Janek Krasicki, Hanka Sawicka to bohaterowie. Stalin to wielki wódz i dobrotliwy batiuszka. Kto z nas miał szansę na weryfikację tej wiedzy? Tylko nieliczni.

Kiedy dziś rozglądam się dokoła czytam i słucham, to mam wrażenie, że tamten świat powrócił i powróciły metody wychowywania, a może nigdy nie odszedł, a metody wciąż te same tylko inaczej nazywane?


Tak jak wtedy wszystko można usprawiedliwić i racjonalnie wytłumaczyć, w najgorszym razie przemilczeć. Tylko, że dziś już nie wyskakuje żaden bezpiecznik, nikt nie puka nam z politowaniem w głowę. A jeśli nawet, to traktujemy go jak oszołoma i oganiamy się od niego jak od uprzykrzonej muchy. Mój proboszcz odblokował we mnie taki bezpiecznik na przeciążenie komunistycznym wychowaniem, zmusił do myślenia. Kto dziś w stanie jest tego dokonać?

Zastanawiam się, ilu młodych Polaków zachwyconych dobrobytem państw skandynawskich byłoby w stanie krytycznie ocenić mechanizmy funkcjonowania państw opiekuńczych, ilu dostrzec wzory zaczerpnięte z Kraju Rad?


Ilu po tragicznych wydarzeniach w Norwegii zadało sobie pytanie. Co znaczy obóz młodzieżówki partyjnej dla 15 –latków?

Czy wzbudziły jakąkolwiek refleksję informacje o zabieraniu w Norwegii dzieci rodzicom, bo w szkole były smutne?

Chore pomysły totalnego państwa w zamian za poczucie bezpieczeństwa realizują się obok nas, ale nikt tego nie nazywa totalitaryzmem, wprost przeciwnie; wolnością i dobrobytem, na który wszyscy ochoczo się zgadzają i tylko szaleniec może je podważać.

Nie ma jednak szans, jak doniósł czerwony wirtualny polski portal, zamach na dzieci spotkał się z odporem społecznym, ludzie masowo zapisują się do partii.
Naturalnym odruchem rodzica, po takim nieszczęściu byłoby żądanie ukarania winnych za brak opieki nad powierzonymi im dziećmi, refleksja; co zrobić, by moje dziecko było bezpieczne przed ideologicznymi szaleńcami. Może wspólny z rodzicami wyjazd na wakacje? Czy w systemie bogatego baraku, jakim stała się Norwegia, jest to jeszcze możliwe?


Kilka dni temu na Twitterze pojawiła się informacja, że Bundestag w Niemczech zatwierdził prawo do selekcjonowania embrionów przed zapłodnieniem In vitro.
Wiadomość ta nie wzbudziła żadnych komentarzy, żadnego oburzenia, jedyny, jaki się pojawił, był mojego autorstwa. Napisałam ironicznie, że tym razem zrobią to lepiej niż nazistowscy lekarze i odesłałam do felietonów Innocentego Czepialskiego (profesora ks. Artura Katolo) – Eugenika i eutanazja w medycynie III Rzeszy w Niepoprawnym Radiu Pl.


Nie mam żadnych złudzeń. Ustawa Bundestagu to krok w tym samym kierunku. Powinien przerażać, budzić protesty, wywoływać medialny atak na powtórne wskrzeszanie demonów rasizmu. Nic takiego się nie stało, nawet na portalach, które tradycyjnie zaangażowane są w obronę życia.

Czyżbyśmy już wszyscy patrzyli tylko w świetlaną przyszłość, a Unia Europejska to taki udoskonalony barak orwellowski, w którym żyje się całkiem znośnie?

Jeśli tak, to siadam w swoim wolnym jeszcze od poprawności politycznej kąciku i biorę do ręki różaniec, modlę się za tę przyszłość, którą tak samo mroczno widzę, jak widzieli ją moi rodzice przed II wojną światową. Przesadzam?
________________________________________
Zapraszam do słuchania 238 audycji Niepoprawnego Radia PL http://niepoprawneradio.pl/, a w niej
21:30 Blog:Katarzyna – Świetlana przyszłość w Orwellowskim baraku http://mamakatarzyna.blogspot.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz