czwartek, 4 października 2012

Związki zawodowe ale jakie? (Odc. 2)

Swoje widzenie „Solidarności” z perspektywy regionalnego działacza w poprzednim odcinku zakończyłam pytaniem.

Związki przestały być Polakom potrzebne?

Odpowiadam już na początku. Moim zdaniem, związki są częścią składową demokratycznego i wolnorynkowego systemu społecznego każdego państwa. Dla mnie praca nie jest towarem, a człowiek nie jest przedmiotem, lecz jej podmiotem.
To praca ma służyć człowiekowi, a nie odwrotnie. Człowiek nie został stworzony, by pracować, ale aby „długo żyć i dobrze mu się powodziło”. Dzięki pracy, sprzedając swoje umiejętności, wiedzę, talent i wysiłek fizyczny, realizuje swoje cele.
Jedni miejsce pracy mają na własność, a sprzedają jedynie to, co wytworzyli, inni wynajmują siebie do pracy. I nie jest to bynajmniej dziś miejsce przypisane do każdego na stałe.
Za komuny prawdziwie pracował tylko robotnik, walił normy, świętował zwycięstwo nad burżujem i kułakiem. Jeśli już ktoś pracował głową, to musiał to być tzw. inteligent pracujący i akceptujący ludową ojczyznę. Reszta, jak określił dobitnie Gomułka w swym ataku na Pawła Jasienicę, to „alfonsi skąpani w rynsztoku”.

Rewolucje mają przyczyny

Rewolucje jednak nie biorą się znikąd. Poczucie krzywdy z instrumentalnego traktowania pracownika najemnego narasta, a gdy nie mamy już nic do stracenia, bo koszty uzysku przekraczają dochody i praca staje się nieopłacalna, szukamy rozwiązań. Wtedy stajemy przed wyborem, albo organizować się i negocjować, zgodnie z obowiązującym prawem, wymuszać na pracodawcy godziwą zapłatę, a na państwie stymulowanie rozwoju gospodarczego, sprawiedliwy i uczciwy podział dochodu narodowego, albo ulec mitowi demagogii wodzów, którzy poprowadzą nas z zaciśnięta pięścią na naszych wrogów - wyzyskiwaczy.
To już przerabialiśmy i wiemy, jak to się skończyło. Jeśli mamy uniknąć powtórek, to związki chroniące praw pracowniczych, są niezbędne.
Chyba że zlikwidujemy wszelkie prawo i zamkniemy państwo. Wszak wolny rynek nie ma podobno ojczyzny, a prawo, jak chcą niektórzy, będzie ustanawiać popyt i podaż.
Oczywiście, z konieczności upraszczam obraz, bo jedynie o sam mechanizm, stwarzający potrzebę organizowania się pracowników najemnych, mi chodzi. Jeśli nawet przyjmiemy widzenie pracodawców, że praca jest towarem, a człowiek tylko „zasobem ludzkim” niczym tryby w magazynie globalnej gospodarki, to jak każdy towar wymaga ona wyceny i korzystnej sprzedaży.
Tylko głupiec nie targuje się, a przyjmuje, co mu dadzą. Wiedzą o tym pracodawcy i dlatego zrzeszają się. Lewiatan, organizacja pracodawców, nie tylko dyktuje cenę pracy, ale intensywnie lobbuje u władzy na rzecz swoich, korzystnych dla siebie warunków.
Dlaczego nie mieliby tego robić pracownicy najemni poprzez swoje organizacje związkowe?
Dlatego uważam, że nie powinniśmy dyskutować o potrzebie istnienia związków, ale pilnie potrzebna jest dyskusja o tym, jakie powinny one być.

Liczby nie kłamią

Na początku III RP liczby mówiły same za siebie. Z 10 mln związku w 1980 staliśmy się zaledwie 1,5 milionowym, a przez to nieskutecznym. Faktu tego nie można tłumaczyć ogólnym trendem spadku członków związków na Zachodzie. Po prostu nie w tym miejscu byliśmy co oni. Pracownicy najemni krajów uprzemysłowionych walkę o prawo do zrzeszania się przeżyli dawno (w XVIII i XIX wieku). My ją praktycznie dopiero w 1980 r. rozpoczęliśmy.
Historia i doświadczenia w samoorganizowaniu się robotników w Polsce międzywojennej były dla większości wykształconych przez komunistyczną oświatę, białą plamą, a Zrzeszenie Związków Zawodowych , kierowane przez Centralną Radę Związków, która należała do kontrolowanej przez ZSRS Światowej Federacji Związków Zawodowych, działającą w PRL jako przybudówka PZPR, trudno nazwać prawdziwymi związkami.

Restrukturyzacje, komercjalizacje, prywatyzacje

Co jest istotnego w tym wszystkim, że po 1989 r. nie tylko NSZZ „Solidarność” straciła swoich członków? Stopniowo Zrzeszenie Związków Zawodowych przefarbowane na Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ), również traciło liczebność mimo przejęcia w stanie wojennym majątku NSZZ „Solidarności”, które praktycznie nie wróciło do właścicieli i dysponowało Funduszem Wczasów Pracowniczych. Problem ten do dziś nie rozwiązano mimo nakazu wyroku Trybunału Konstytucyjnego. (Temat nadający się na sensacyjny kryminał i to wielowątkowy, więc może przy innej okazji trzeba będzie do niego wrócić.)
Bez przypomnienia tego, co się działo w Polsce od 1988 r., trudno jest podać istotne przyczyny marginalizacji związków zawodowych w Polsce.
Na pewno jedną z głównych przyczyn były tzw. restrukturyzacje, komercjalizacje i prywatyzacje, które z dnia na dzień pozbawiły całe miejscowości jakichkolwiek miejsc pracy.
Na temat uwłaszczenia nomenklatury pojawiło się już sporo prac. Wiemy na pewno więcej niż wtedy, kiedy sądziliśmy, że wszystko jest pod kontrolą naszego rządu i naszego związku.
W niezwykle wymownym skrócie cały proces prywatyzacji, który społeczeństwo w przeważającej części puściło z torbami, ostatnio zamieścił „Nasz Dziennik” Gorąco zachęcam do przeczytania, zwłaszcza młodym, nie pamiętającym tych czasów HISTORII PRYWATYZACJI POLSKIEGO PRZEMYSŁU lub wysłuchania w Audycji 356 Tu przypomnę tylko dwie cyfry, bo najlepiej obrazują skalę tego procederu:
W latach 1988-1989 powstało około 12 tys. spółek, które na bazie państwowego majątku zakładali dyrektorzy zakładów przy współudziale członków rodzin, urzędników i działaczy partyjnych. Od 1990 r. majątek narodowy (a nie jak chcą niektórzy państwowy, bo to nic nie znaczy) można było już sprzedawać również obcokrajowcom.
Na efekty grabieży bez precedensu nie trzeba było długo czekać. Bez pracy było 1,1 mln Polaków.
Autor artykułu przytacza również treść propagandy, jaką karmiono Polaków. W Internecie królują cytaty wypowiedzi, które starczą za wszystkie inne, Adama Michnika, Ernesta Skalskiego i Jerzego Szperkowicza. Klasyka robienia z ludzi kretynów i żebraków. "Uwłaszczenie nomenklatury" w polskim dyskursie politycznym Kliknij, proszę, jeśli jeszcze tego nie czytałeś. Tylko przedtem usiądź i trzymaj się dzielnie.

Co na to związki? Co na to „Solidarność”?

Strajki i protesty wybuchały raz po raz już od 1988. „Solidarność” próbowała znaleźć swoje miejsce, ale wyglądało to z grubsza na miotanie się między hasłami socjalnymi a politycznymi.
Najogólniej mówiąc, zamiast pracy mieliśmy pogadanki Jacka Kuronia o zupkach dla bezrobotnych.
W niemałym szoku może być dziś współczesny szperacz wiadomości, gdy przeczyta, że „S” w 1992 przeprowadziła 13 stycznia ogólnopolski jednogodzinny strajk przeciwko planowanym przez rząd Olszewskiego podwyżkom cen nośników energii, a 5 czerwca rządu już nie było i to wcale nie z powodu związkowego protestu.
Wrócili do władzy ci, których związek najbardziej powinien się bać.
Brak rozeznania? Nie mnie to rozstrzygać.
W każdym razie nie radzę szukać informacji o „Solidarności”, prywatyzacji, protestach w Wikipedii. Czy innych oficjalnych źródłach. Jeśli już, to porównajmy informacje zawarte na stronie byłych działaczy Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża czy posłuchajmy, poczytajmy, co miała nam do powiedzenia Anna Walentynowicz, co mówi dziś do nas Andrzej Gwiazda i inni zapomniani działacze związkowi.

Dwa przykłady

Ale najlepiej myśli się na konkretach, choć może wtedy całości nie widać. Dlatego może dwa przykłady w telegraficznym skrócie.
Pierwszy:
Jestem na zjeździe delegatów NSZZ Solidarność Regionu Warmińsko – Mazurskiego. Pada propozycja uchwały wspierającej rząd Mazowieckiego. Wypadam błyskawicznie do mikrofonu. Jestem zdecydowanie przeciw. Nic jeszcze nie wiem ani o Magdalence, ani kim jest „nasz premier”, ani o skutkach grubej kreski, za które przyjdzie nam bardzo szybko zapłacić, ale instynkt podpowiada mi, że musi nastąpić zdecydowane rozgraniczenie między władzą a związkami. Związki muszą być niezależne, nawet jeśli władza wydaje się nam nasza.
Uchwała wtedy padła, ale problem pozostał i myślę, że źle dziś wielu z nas rozumuje mówiąc, że związki nie mogą współpracować z żadną partią. To utopia. Taki mamy system polityczny. Jak niby mają skutecznie chronić przed złym prawem? Rzecz w czym innym. Każdy ma swoje miejsce w demokratycznym systemie i swoją przypisaną prawnie rolę. Mogą i powinny się te role stykać, ale nie mogą być przez władzę traktowane instrumentalnie, marginalizowane czy ograniczane.
I drugi przykład:
Ustawa z 1996 r. dała możliwość dokonania na wniosek dyrekcji i rady pracowniczej komercjalizacji przedsiębiorstw państwowych. Oto jeden z przykładów realizacji tej ustawy. Mały zakład produkujący na rzez PKP w Olsztynie. Boryka się z trudnościami, które wydają się wspomagane odpowiednio dobraną strategią kadry kierowniczej. Załoga dowiaduje się, że może stać się współwłaścicielem zakładu, jeśli każdy włoży swój wkład finansowy. Suma niebagatelna, zadłużenie kroi się na wiele lat.
Każdy dostaje deklarację i może zapoznać się z warunkami. Czy ze wszystkimi? O tym nie informuje ani komisja zakładowa „Solidarności”, ani rada zakładowa związków branżowych.
Jeden z działaczy „Solidarności” z roku 1980/1981 zbiera wiedzę. Informuje załogę, że otrzymają świstek papieru, który nie chroni przed zwolnieniami, a tzw. obligacje mają tylko taką wartość, jak ustali rada nadzorcza, w ostateczności pozostanie gigantyczny dług w banku i niemożliwość jego spłaty.
Informuje też Zarząd Regionu o bierności komisji zakładowej oraz biuro wojewody. Nikogo to nie interesuje.
Załoga jest zbulwersowana, chce odwołać dyrektora i wtedy pada wniosek o przełożenie zebrania. Odbywają się przez 2 tygodnie indywidualne rozmowy rozmiękczające z pracownikami. Druga tura zebrania przebiega już niczym sejm niemy. Wprawdzie wykupienie zakładu przez pracowników nie dochodzi do skutku, widać żony wybiły pożyczki z głowy, ale wkrótce następują zwolnienia grupowe i oczywiście tracą pracę niepokorni.
W całej tej historii, którą każdy może wzbogacić o własne lub rodzinne doświadczenia, najpikantniejsza jest bierność związków zawodowych. Przewodniczący KZ „S” jest kierowcą dyrektora. Od czasu do czasu dostępuje łaski zawiadomienia załogi o zbliżającej się premii.
Zapewniam, że nie jest to już przeszłość. W tych zakładach, gdzie jeszcze ostały się związki, zwykle pracodawca ma swoje przełożenie i manipuluje nimi na zasadzie kija i marchewki. Jak to możliwe? Też chciałby wiedzieć.

Komunalizacja i likwidacja

Przypomniany wyżej artykuł Krzysztofa Losza o uwłaszczeniu nomenklatury nie obejmuje siłą rzeczy wszystkich zjawisk „dzikiej prywatyzacji”. Po pierwszych wyborach samorządowych poszła ona pełną parą w gminach, które przejęły mienie państwowe jako komunalne. Regułą, z małymi wyjątkami, było, że dyrektor upadającego z powodu złego zarządzania i rozrostu biurokracji, nierzadko celowych zaniedbań, stawał się właścicielem zakładu po prywatyzacji. Czasem puszczał je dalej, do faktycznego właściciela, np. z zagranicy, a czasem likwidował po maksymalnym wykorzystaniu załóg, którym zalegał z wypłatami. Największym przekrętem była jednak likwidacja z zaskoczenia PGR i SKR. Do dziś skutkuje ona aferami wokół Państwowej Agencji Rolnej. Piszę o tym, bo trzeba zadać pytania kolejny raz. Jak to możliwe? Jak mogła do tego dopuścić "Solidarność"?
Właśnie wtedy najbardziej była potrzebna. I tu może niektórych rozczaruję, ale niewiele mogła, gdy załoga czy pracownicy gospodarstw rolnych godzili się na prywatyzację.
Łakomili się na wysokie odprawy i liczyli, że teraz zaczną nowe życie. Łudzono bardziej opornych wysokimi zarobkami i okresem ochronnym. Tymczasem nowi zagraniczni „inwestorzy” po okresie zwolnienia z podatków i wydrenowaniu taniej siły roboczej zwijali manatki likwidując zakłady, aby nie stanowiły konkurencji i wyjeżdżali.
Czy można było jednak temu zaradzić, zmniejszyć rozmiar grabieży? Czego zabrakło; woli czy wiedzy i szerokiej informacji? Znaliśmy smak wyzysku komuny, nie baliśmy się prywatyzacji, przecież zazdrościliśmy nielicznym prywaciarzom w PRL. Znaliśmy wszystkie bolączki zarządzanych i sterowanych przez partyjne sitwy przedsiębiorstw, kombinatów i zjednoczeń. Jak to ,możliwe, że do zwykłych działaczy związkowych, pracowników prywatyzowanych zakładów nie docierały rzetelne informacje o zagrożeniach, a jedynie papka propagandowa lejąca się z TV i Gazety Wyborczej? Jak to możliwe, że nawet jeśli były protesty, to okazywały się nieskuteczne?

cdn.

______________________
w wersji audio "Rozmyślań przy zmywaku" możemy słuchać tu: Niepoprawne Radio PL

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz