poniedziałek, 18 stycznia 2010

Doda nie zaszkodzi prezydentowi


Prezydent chce ocieplić swój wizerunek. Prezydent wybrał się na bal, a Doda robiła głupie miny i go pocałowała. I powstał problem wagi państwowej; pomoże czy zaszkodzi to wizerunkowi prezydenta.
Fachowej analizy emocjonujących wydarzeń dokonał Eryk Mistewicz. Nie będę żabą, co nogę nadstawia, gdy konia kują i ową analizę pozostawię bez komentarza.
Ja tam widzę zupełnie co innego, gdy podnoszę głowę znad zmywaka. Nawet jeśli mój obraz jest skrzywiony i niereprezentatywny, to nie zaszkodzi ani nie pomoże prezydentowi. Jest on raczej smutną  oceną politycznej rzeczywistości, na którą naród nie ma większego wpływu tak samo, jak na chwyty marketingu politycznego serwowanego nam prosto z  salonów zachodnich. A że one do sytuacji Polski mają się jak pięść do nosa, to już raz spin doktorzy przekonali się w 2005 r. (Osobiście nie mam nic przeciwko temu, by i tym razem tak było).

Jeśli w obecnym wyścigu do prezydenckiego pałacu jednak owi spin doktorzy nie przegrają, to bynajmniej  nie dlatego, że prezydentowi Dodę wymyślili i ośmieszyli w narodzie głowę państwa. Nie bardzo wiem, co naród ostatnio czyta, ogląda i słucha, bo socjolodzy naukowe badania zdradzili już dawno dla polityki, ale na pewno opiniotwórcze gazety nie stanowią priorytetowego towaru przy zakupach. Co widać doskonale choćby po likwidacji punktu ich  sprzedaży w moim wiejskim sklepie.

             Lech Kaczyński nie przegra wyborów z powodu marketingowej laleczki, ściskającej prezydenta, gdy ten próbuje prowadzić ożywioną konwersację z dawno poślubioną i jedyną kobietą jego życia. Lech Kaczyński to nie Sarkozy, który wodził swoją ślubną na wiece, póki nie wygrał wyborów, a Polska to nie Francja. 
Lech Kaczyński swoje wybory dawno już przegrał, bo zdradził swój elektorat.  Ten elektorat nie wymagał od prezydenta cudów. Prezydent miał stać na straży polskiej racji stanu, po stronie spauperyzowanych, okradzionych z własnych miejsc pracy i wciąż oszukiwanych przy okazji każdych niby – reform; socjalnych, oświatowych, zdrowotnych czy podatkowych. Prezydent  miał bronić polskiej historii, tradycji i wartości z nich wyrosłych, miał strzec suwerenności Ojczyzny z takim trudem i poświęceniem odzyskanej.


Lech Kaczyński nie sprostał zadaniu. Sprzedał dla mętnej polityki, której cierpkie owoce zbiera właśnie dziś po wyborach na Ukrainie, cierpienie tysięcy Polaków  wciąż opłakujących swoje rodziny po ludobójstwie na Kresach. Wyparł się swoich rodaków, gdy oni tak bardzo na niego liczyli, wycofał się z obchodów 65 rocznicy rzezi na Wołyniu. Nie widział nic niestosownego, że przedstawiciel jego kancelarii w tym samy czasie bawi się na ukraińskim festiwalu w Sopocie. Wskrzeszanie nacjonalistycznych upiorów spod znaku Bandery nie przyniosły spodziewanych efektów. Nie  igrzysk, lecz chleba woła Ukraina. Doskonale to, niestety, umie wykorzystać  Rosja.
Za fiasko polityki skierowanej na  Ukrainę odpowiada rząd, ale to gesty prezydenta, sprawiające ból Polakom,  zabrały mu jakże oddany elektorat kombatantów i Kresowiaków. Mit wskrzesiciela polskiej historii, jaki powstał w związku z Powstaniem Warszawskim i honorowaniem autentycznych działaczy pierwszej „Solidarności” pękł jak mydlana bańka.  

Lech Kaczyński nie sprostał zadaniu  i zawiódł swój elektorat  nie dlatego, że pozwolił na zdjęcia z Dodą. Nie rozśmieszajmy Polaków takimi bzdurami, bo wcale im nie do śmiechu. Lech Kaczyński oszukał naród w najważniejszym;
PODPISAŁ    TRAKTAT LIZBOŃSKI, CHOĆ TWIERDZIŁ, ŻE BEZ USTAWY KOMPETENCYJNEJ GWARANTUJĄCEJ WYŻSZOŚĆ POLSKIEJ KONSTYTUCJI NAD TRAKTATEM, DOKUMENTU NIE PODPISZE.

Wiem, to nie prezydent zobowiązał się do tej ustawy, to premier zawarł dżentelmeńską umowę w Juracie i zobowiązał się do jej realizacji.
Prezydent bez tej ustawy nie miał jednak prawa podpisywać TL, a jednak to zrobił i do dziś nie przeszkadza mu, że ustawy nie ma. Liczy na amnezję swego elektoratu?    

Przez dłuższy czas sądziłam, że prezydent lawiruje, bo tego wymaga polityka, ale w sprawach pryncypialnych nie zawiedzie tych, którzy mu zaufali.
Dziś mogę z goryczą jedynie kontestować; prezydent nie sprostał zadaniu i nie widzę potrzeby wybierania między dżumą a cholerą. Dla przyszłości Polski nie ma najmniejszego znaczenia czy prezydentem będzie Tusk, Kaczyński czy Szmajdziński. Ci panowie różnią się jedynie retoryką skierowaną do swoich elektoratów.
Na to na pewno nie nabierze się już ktoś, kto stracił zaufanie, a do takich z pewnością należy większość elektoratu Lecha Kaczyńskiego.

Czy to znaczy, że dawni wyborcy Lecha Kaczyńskiego przeniosą swoje głosy na Tuska, a może na  Olechowskiego czy Nałęcza?
Chcielibyście, panowie, co? Marzy wam się taka sytuacja?  Pomarzyć zawsze wolno, czemu nie…;-)
Lech Kaczyński stracił zaufanie swego elektoratu, ale to nie znaczy, że wasi klienci je pozyskali. I powiem więcej.
Coraz bardziej jestem przekonana, że nie pozostaniemy w domach w dniu wyborów. Najgorsze bowiem, co mogłoby Polskę i Polaków teraz spotkać, to utwierdzenie się w przekonaniu, że polityka musi być brudna,  politycy to Rychu, Zdzichu czy Grzechu, a o wizerunku ich decyduje pocałunek Dody na policzku konkurenta.



2 komentarze:

  1. Wciąż miałam nadzieję, że prezydent nam to wszystko jakoś wytłumaczy, a może i np. Wołyniaków przeprosi?
    Teraz już nie mam złudzeń.

    OdpowiedzUsuń