środa, 12 maja 2010

Smoleńskie epitafium


Kampanię wyborczą można spokojnie zostawić Faktom TVN i Wiadomościom TVP. – napisał Cecary (http://twitter.com/copy_paste ) kusząc  z awatara szklanką złocistego napoju. Twoje zdrowie, Cezary, mądry z Ciebie człowiek. 

Siedzę na ławeczce w ogrodzie. Mój wzrok podobnie jak Czarka, ucieka od najbliższego otoczenia. Przez moment spoglądam na przekwitające już tulipany, obsypaną kwiatami wiśnię i gruszę. Gdzieś tam pod dachem układają się świergoląc pisklęta szpaków. Przytulają się do siebie, nic nie wiedzą o katastrofie, o biciu piany i emocjach wyborczych, nie rozpaczają z powodu kolejnej lotniczej katastrofy. Nie mają pojęcia o przekraczającej wszelkie reguły dziennikarskiego rzemiosła – dezinformacji.

Patrzę w niebo na smugi dymów, które pozostawiły przelatujące samoloty. Nie chcę już rozważać o ostatniej sekundzie życia  lecących na zatracenie z   błękitnego nieba. Odpędzam złe myśli.  
Żyjemy tu i teraz, bo niecała rzeczywistość jest nam dana. Możemy wyłączyć telewizor, radio, odizolować się od świata, żyć swoim rytmem, swoimi pragnieniami, cieszyć się zapadającym zmrokiem w ogrodzie, sączyć leniwie z kufelka piwo.  Wiem, że nie jestem odkrywcza, byli tacy przede mną i będą po mnie. I nic tu nie pomoże powtarzanie: „Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna”.

Są i inni, którzy wierzą, że na zgryzoty tego świata najlepszym lekarstwem są pieniądze. Tak znaleźć się w jakiejś radzie nadzorczej, zostać prezesem spółki, zasiąść w ławie poselskiej, wygrać wybory na wójta, radnego - marzą. A marzenia przekuwają w czyn. Nie siedzą w ogrodzie, nie wciągają zachłannie zapachu bzu, nie podziwiają migocących gwiazd, nie słyszą rechotu żab. Nie mają na takie głupoty czasu. Powiadają:
- Gdyby wszyscy siedzieli w ogrodzie, kto pracowałby, kto obmyślał plany, strategie...

Miałam sąsiada. Postanowił, że tak długo będzie piłował drewno pod moimi oknami, aż zrezygnuję, wyprowadzę się z rodziną, odstąpię mu upragnioną połowę domu. I piłował, piłował. Pot oczy zalewał, złość parowała, pić się chciało. Pojechał szybko, bo drewno czekało i... nie wrócił.
Inny tłumaczył mi w czasie rodzinnej uroczystości, że dziś wszystko można kupić, to tylko kwestia pieniędzy. Czy pamięta tę rozmowę, kiedy stoi nad świeżą mogiłą żony?

Najpewniej tak. Nie przyzna się do tego jednak nawet przed sobą tak samo jak ja, kiedy nagle zaczyna duszę wiercić wykrzyczane bliskim złe słowo. Nie wytłumaczę się, nie przeproszę, za późno, ich nie ma. Nie napiszę odkładanego na wolniejszy czas listu, nie odwiedzę. Nie zaskrzypią pod moimi nogami drewniane schody, bo tych też już nie ma.
Wpatruję się w zdjęcie kościoła z Tarnopola. Jarzą się światła, cisza, spokój, aparat fotograficzny nie zakłócił modlitwy, ale ją uwydatnił. A mnie ściska sentymentalne wzruszenie. To tam za tymi murami rodzice brali ślub, chrzcili dzieci. Nie ma tej rzeczywistości i nigdy nie wróci.

Piszę o tym, bo czegoś mi zabrakło w  naszej narodowej żałobie. Nie mieliśmy odwagi nazwać swoich myśli i uczuć po imieniu?  Przeraziły nas nasze własne refleksje nad małością, złością i zawiścią?  
Nie lubiliśmy wielu z nich, mieli same wady; mali, grubi, źle się ubierali, na pewno oszukiwali, prowadzili cyniczne gry, niszczyli kolegów, zdradzali żony, nie mieli czasu dla dzieci, byli starzy, zapatrzeni w przeszłość.
Nagle dowiedzieliśmy się, że ich już nie ma. Przerażeni mówiliśmy, mówiliśmy... o narodzie, o patriotyzmie, paliliśmy znicze, krzyczeliśmy na innych, że kłamali.
A teraz siedzę w o grodzie i myślę sobie; znaleźli się w samolocie, bo byli kimś, pełnili ważne funkcje, mieli pieniądze, nie szukali w supermarketach taniego cukru czy proszku do prania. Im się poszczęściło, byli wysoko na drabinie.
A jeszcze inni byli jak żywe „Księgi pielgrzymstwa i narodu polskiego”. Los nie oszczędzał ich, a jednak przetrwali wojny, Syberię, więzienia. Czekali na nich wierni, czekała niedokończona praca, książka, wspomnienia.
Może dzień wcześniej ktoś zapraszał ich do ogrodu, chciał porozmawiać, wypić piwko czy naleweczkę z sąsiadem. Nie mieli czasu, bo następnego dnia lecieli do Katynia.  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz