czwartek, 21 lipca 2016

Człecza przypadłość tocząca z ust pianę


„Człecza przypadłość tocząca z ust pianę,
gdy to, co ma ktoś, nie jemu jest dane”.


No dobra, zrobię wyłom i zacznę od opowiadania, a potem, wyjaśnię, komu je dedykuję i dlaczego.
Zaczynam:
To było w okresie niezłomnej wiary w pogłoski, że komuna upadła, a dobiją ją samorządy oraz zwycięstwo Komitetów Obywatelskich, które jak grzyby po deszczu powstawały w czasie pierwszych, historycznych wyborów samorządowych w 1991 r.
Mała podmiejska gmina z rozrzuconymi wioskami, w których brakowało wszystkiego; dobrze wyposażonych szkół, sklepów, boisk, świetlic, dróg i połączeń nie tylko z miastem, ale i z gminą.

Dom stał się tymczasową siedzibą GKO, gdzie odbywały się zebrania, stukano na zdezelowanej maszynie do pisania biuletyny, wypracowywano program działania samorządu. Wszystko w ramach kosztów własnych. Na fali entuzjazmu przewodniczący komitetu objeżdżał gminę na ruskim rowerze i sporządzał raport niezbędny do opracowania programu.
Wybory wygraliśmy w cuglach i tu zaczął się nasz osobisty problem, bo dzieci małe, trzeba odebrać z gminnej szkoły, dojechać na wiejskie zebrania, w domu też nikt za nas niczego nie zrobił. Nie było komu pomóc. Bez samochodu dłużej nie dało się funkcjonować. Ba! Ale skąd go wziąć? Na ulicach wciąż królowały maluchy, duże fiaty i polonezy. O czymś takim jak leasing jeszcze nie słyszeliśmy.
Kolega miał w Niemczech rodzinę, kupił nowy samochód i pozbywał się 10-letniego dużego fiata. Chciał za niego niewiele, ale nawet na to stać nas nie było, owszem mogliśmy pieniądze zarobić w Radzie Nadzorczej Banku Spółdzielczego, nawet zaproponowano nam to, ale uważaliśmy, że byłoby to wykorzystywaniem pozycji, a my przecież gwarantowaliśmy uczciwość swoim wyborcom. Poszliśmy więc do banku nie po udziały a kredyt. Nie pamiętam sumy, bo to było przed wymianą pieniędzy. Natomiast pamiętam procent, w który chyba dziś nie bardzo może ktoś uwierzyć – całe 63 procent (sic!). Spłacaliśmy go dłużej niż jeździł kupiony samochód.
I to był początek końca naszego entuzjazmu i wiary, że świat peerelowskiej gminy można zmienić.
Kłody gminnej nomenklatury pominę, bo kiedyś już o tym pisałam. Wyleczyli nas z zaangażowania politycznego ostatecznie sami wyborcy. Kto mieszka na wsi wie, jak to się odbywa. Powiem w skrócie:
- Pani, patrzy pani, jak to się szybko do żłobu dorwali, ruskimi rowerami zapie... a teraz już paniusia samochodem jeździ. Szybko do koryta się dorwali, oj, szybko.

I tak skończyła się nasza polityczna kariera. Nawet gdyby mi obiecali dietę 100 razy wyższą od mojej emerytury, nigdy nie wystartowałabym już w żadnych wyborach.

A teraz pointa krótka, bo po co darmo sobie język strzępić.
 
Marzenia o naprawie Rzeczypospolitej mogą zniweczyć ci, którzy jeszcze niedawno tak byli szczęśliwi, że wygrał Andrzej Duda, że ma taką piękną i mądrą żonę, że tak godnie nas oboje reprezentują. Ci sami, którzy tak podziwiali Beatę Szydło dziś czują nieodpartą potrzebę nieustannego strofowania, doradzania i martwienia się, że opozycja wykorzysta... itd, itp.

Nie, nie uważam, że nie należy krytykować, gdy nasi popełniają błędy, wprost przeciwnie, ale to co działo się przez dwa dni na Twitterze, nie miało wiele wspólnego z troską. To był zmasowany atak w stylu właśnie takim, jak kiedyś zaatakowano moją rodzinę. Oczywiście przyznaję, że merytoryczne uwagi też były i chwała ich autorom. Niestety, tzw. hejt zdecydowanie przeważał.

Nie chcę tu roztrząsać, dlaczego tak się stało, skąd nagle pojawił się taki bubel prawny, dlaczego projekt nie został poprzedzony dobrze przygotowanym pijarem.
Faktem jest, że jak każdy projekt mógł być skrytykowany i poprawiony. Dlaczego więc podniósł się taki tumult?
Nie chcę ani analizować projektu ustawy o wynagrodzeniu osób na stanowiskach kierowniczych, bo się na tym nie znam, ani szukać przyczyn, dla których PiS postanowił zaproponować ten waśnie projekt do procedowania. 
Reakcja opozycji też mnie nie zdziwiła, no może chamstwo, z jakim zaatakował memami premier Beatę Szydło Kukiz15, długo będę pamiętać i nie wiem czy kiedykolwiek zapomnę. 
Natomiast podgrzewanie tematu, rozdzieranie szat niczym Rejtan, jakby groził Polsce kataklizm, elektoratu Prawa i Sprawiedliwości jeśli nie jest zawiścią, to na pewno głupotą.
I nie ma co cieszyć się, że projekt został wycofany pod wpływem krytyki, bo od tej pory tym narzędziem będzie na forach posługiwać się opozycja. Już TK nie będzie potrzebny, sami wierni fani rządu pomogą w zniszczeniu każdego, choćby najmądrzejszego projektu. 
Nie będzie to specjalnie trudne, bo większość krytykujących ma wstręt do aktów prawnych i wypowiada się zwykle w oparciu o doniesienia medialne.

Faktem też jest , że były i są trudności z pozyskaniem na stanowiska kierownicze fachowców. Wiem, że jedną z metod brużdżenia PiS w terenie było zniechęcanie to przyjmowania stanowisk w administracji poprzez proponowanie intratniejszych posad i niektórzy po miesiącu pracy rezygnowali z państwowej posady.
Wiemy też chyba wszyscy, jak z tym problemem radziła sobie koalicja PO/PSL omijając kontraktami i niebotycznymi odprawami ustawę kominową.
Kto chciał, ten wiedział, jak w praktyce wyglądało zamrożenie płac w administracji. I każdy, kto choć trochę myśli powinien też wiedzieć, że jeśli ma być uczciwie, to prawo musi zamknąć furtki, które na ten proceder pozwalały. 
Nie wiem jak to zrobić, ale mam zaufanie do PiS, do Jarosława Kaczyńskiego, do Beaty Szydło, że zrobią to tak, aby byli fachowcy dobrze opłacani i by było uczciwie, oczywiście jeśli ortodoksyjni wyborcy na to pozwolą. To im te rozmyślania przy zmywaku mamy Katarzyny dedykuję razem z przysłowiem:
Człecza przypadłość tocząca z ust pianę, gdy to, co ma ktoś, nie jemu jest dane”.
____________________________________________________
Źródło:Rozmyślania przy zmywaku mamy Katarzyny ;-)
Ilustracja
Zapraszam do słuchania
audycja 755 (czwartkowa)






2 komentarze: