No dobra, zrobię wyłom i zacznę od opowiadania, a potem, wyjaśnię, komu je dedykuję i dlaczego.
Zaczynam:
To było w okresie
niezłomnej wiary w pogłoski, że komuna upadła, a dobiją ją
samorządy oraz zwycięstwo Komitetów Obywatelskich, które jak
grzyby po deszczu powstawały w czasie pierwszych, historycznych
wyborów samorządowych w 1991 r.
Mała podmiejska
gmina z rozrzuconymi wioskami, w których brakowało wszystkiego;
dobrze wyposażonych szkół, sklepów, boisk, świetlic, dróg i
połączeń nie tylko z miastem, ale i z gminą.
Dom stał się
tymczasową siedzibą GKO, gdzie odbywały się zebrania, stukano na
zdezelowanej maszynie do pisania biuletyny, wypracowywano program
działania samorządu. Wszystko w ramach kosztów własnych. Na fali
entuzjazmu przewodniczący komitetu objeżdżał gminę na ruskim
rowerze i sporządzał raport niezbędny do opracowania programu.
Wybory wygraliśmy w
cuglach i tu zaczął się nasz osobisty problem, bo dzieci małe,
trzeba odebrać z gminnej szkoły, dojechać na wiejskie zebrania, w
domu też nikt za nas niczego nie zrobił. Nie było komu pomóc.
Bez samochodu dłużej nie dało się funkcjonować. Ba! Ale skąd go
wziąć? Na ulicach wciąż królowały maluchy, duże fiaty i
polonezy. O czymś takim jak leasing jeszcze nie słyszeliśmy.
Kolega miał w
Niemczech rodzinę, kupił nowy samochód i pozbywał się
10-letniego dużego fiata. Chciał za niego niewiele, ale nawet na to
stać nas nie było, owszem mogliśmy pieniądze zarobić w Radzie
Nadzorczej Banku Spółdzielczego, nawet zaproponowano nam to, ale
uważaliśmy, że byłoby to wykorzystywaniem pozycji, a my przecież
gwarantowaliśmy uczciwość swoim wyborcom. Poszliśmy więc do
banku nie po udziały a kredyt. Nie pamiętam sumy, bo to było przed
wymianą pieniędzy. Natomiast pamiętam procent, w który chyba dziś
nie bardzo może ktoś uwierzyć – całe 63 procent (sic!).
Spłacaliśmy go dłużej niż jeździł kupiony samochód.
I to był początek
końca naszego entuzjazmu i wiary, że świat peerelowskiej gminy
można zmienić.
Kłody gminnej
nomenklatury pominę, bo kiedyś już o tym pisałam. Wyleczyli nas z
zaangażowania politycznego ostatecznie sami wyborcy. Kto mieszka na
wsi wie, jak to się odbywa. Powiem w skrócie:
- Pani, patrzy
pani, jak to się szybko do żłobu dorwali, ruskimi rowerami
zapie... a teraz już paniusia samochodem jeździ. Szybko do koryta
się dorwali, oj, szybko.
I tak skończyła
się nasza polityczna kariera. Nawet gdyby mi obiecali dietę 100
razy wyższą od mojej emerytury, nigdy nie wystartowałabym już w
żadnych wyborach.
A teraz pointa
krótka, bo po co darmo sobie język strzępić.
Marzenia o naprawie
Rzeczypospolitej mogą zniweczyć ci, którzy jeszcze niedawno tak
byli szczęśliwi, że wygrał Andrzej Duda, że ma taką piękną i
mądrą żonę, że tak godnie nas oboje reprezentują. Ci sami,
którzy tak podziwiali Beatę Szydło dziś czują nieodpartą
potrzebę nieustannego strofowania, doradzania i martwienia się, że
opozycja wykorzysta... itd, itp.
Nie, nie uważam, że
nie należy krytykować, gdy nasi popełniają błędy, wprost
przeciwnie, ale to co działo się przez dwa dni na Twitterze, nie
miało wiele wspólnego z troską. To był zmasowany atak w stylu
właśnie takim, jak kiedyś zaatakowano moją rodzinę. Oczywiście
przyznaję, że merytoryczne uwagi też były i chwała ich autorom.
Niestety, tzw. hejt zdecydowanie przeważał.
Nie chcę tu
roztrząsać, dlaczego tak się stało, skąd nagle pojawił się
taki bubel prawny, dlaczego projekt nie został poprzedzony dobrze
przygotowanym pijarem.
Faktem jest, że
jak każdy projekt mógł być skrytykowany i poprawiony. Dlaczego
więc podniósł się taki tumult?
Nie chcę ani
analizować projektu ustawy o wynagrodzeniu osób na stanowiskach
kierowniczych, bo się na tym nie znam, ani szukać przyczyn, dla
których PiS postanowił zaproponować ten waśnie projekt do
procedowania.
Reakcja opozycji też mnie nie zdziwiła, no może
chamstwo, z jakim zaatakował memami premier Beatę Szydło
Kukiz15, długo będę pamiętać i nie wiem czy kiedykolwiek zapomnę.
Natomiast podgrzewanie tematu, rozdzieranie szat niczym Rejtan, jakby
groził Polsce kataklizm, elektoratu Prawa i Sprawiedliwości jeśli
nie jest zawiścią, to na pewno głupotą.
I nie ma co cieszyć
się, że projekt został wycofany pod wpływem krytyki, bo od tej
pory tym narzędziem będzie na forach posługiwać się opozycja.
Już TK nie będzie potrzebny, sami wierni fani rządu pomogą w
zniszczeniu każdego, choćby najmądrzejszego projektu.
Nie będzie
to specjalnie trudne, bo większość krytykujących ma wstręt do
aktów prawnych i wypowiada się zwykle w oparciu o doniesienia
medialne.
Faktem też jest ,
że były i są trudności z pozyskaniem na stanowiska kierownicze
fachowców. Wiem, że jedną z metod brużdżenia PiS w terenie było
zniechęcanie to przyjmowania stanowisk w administracji poprzez
proponowanie intratniejszych posad i niektórzy po miesiącu pracy
rezygnowali z państwowej posady.
Wiemy też chyba
wszyscy, jak z tym problemem radziła sobie koalicja PO/PSL omijając
kontraktami i niebotycznymi odprawami ustawę kominową.
Kto chciał, ten
wiedział, jak w praktyce wyglądało zamrożenie płac w
administracji. I każdy, kto choć trochę myśli powinien też
wiedzieć, że jeśli ma być uczciwie, to prawo musi zamknąć
furtki, które na ten proceder pozwalały.
Nie wiem jak to zrobić,
ale mam zaufanie do PiS, do Jarosława Kaczyńskiego, do Beaty
Szydło, że zrobią to tak, aby byli fachowcy dobrze opłacani i by
było uczciwie, oczywiście jeśli ortodoksyjni wyborcy na to
pozwolą. To im te rozmyślania przy zmywaku mamy Katarzyny
dedykuję razem z przysłowiem:
„Człecza
przypadłość tocząca z ust pianę, gdy to, co ma ktoś, nie jemu
jest dane”.
____________________________________________________ Źródło:Rozmyślania przy zmywaku mamy Katarzyny ;-)
Ilustracja
Zapraszam do słuchania
audycja 755 (czwartkowa)

Bardzo interesujący wpis
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy wpis. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń