Jeśli prawdą jest, że filozofia jest nauką mądrości, to od tej nauki powinniśmy zaczynać swoją edukację. Dziś nie byłoby chyba z tym problemu. Wielu mamy filozofów z wykształcenia, ale parają się oni różnymi zawodami, nie dowierzając swoim umiejętnościom samodzielnego filozofowania. Może rozbawię tu dziś prawdziwych filozofów moim pytaniem, ale co tam, śmiech to zdrowie. Pytam więc samą siebie czy rozmyślania w domowej kuchni, np. przy zmywaniu, mogą być filozoficzne? Ja twierdzę, że i owszem, jeśli są mądre.:) Problem w tym, że zanim mogłabym na ten temat z kimś podyskutować, musiałabym przedtem podać definicję „filozofowania”, a definicja „mądrości” też by się zdała, jedynie zmywak sam się definiuje. Tak się wszyscy rozdyskutowaliśmy, że język nasz nie nadąża z „odpowiednim daniem rzeczy słowa”. Dziś właściwie każdy artykuł czy książka o tematyce filozoficznej powinna się zaczynać od hermeneutyki, by nie pobłądzić i dobrze zrozumieć, co autor chciał powiedzieć.
Moje rozmyślania nad znaczeniem słów, dzięki którym porozumiewamy się w sprawach błahych i istotnych, wywołała notka w blogu Klubu Jagiellońskiego – „Odzyskać prawa człowieka”. Na marginesie rozważań Szułdrzyńskiego w „Nowym Państwie” o języku dokumentów dotyczących praw człowieka Maciej Brachowicz zastanawia się nad sposobem walki o sam język praw człowieka, który został zawłaszczony przez lewicowych liberałów. Odpowiedzi nie znajduje, a w komentarzu do mojej „recepty”, którą umieściłam pod Jego notką doprecyzowuje swoje pytanie:
„Pełna zgoda w sferze idei z Panią; oczywiście, że należy zacząć od przywrócenia właściwego znaczenia słowom podstawowym, fundamentalnym. Zgadzam się, że kluczem jest pojęcie "osoby", w przeciwieństwie do wyizolowanej ze społeczeństwa jednostki.
Ale niestety wciąż pozostaje pytanie: jak to zrobić w świecie realnym, nie idei? Jak to zrobić, kiedy kultura masowa idzie ewidentnie w odwrotnym kierunku, a za nią podąża świat polityki”?

Zanim dam swoją odpowiedź na to pytanie, zadam inne, bo coś mi się wydaje, że od niego powinniśmy zacząć dyskusję. Zastanawiam się, jak to się stało, że namnożyło się nam różnych dokumentów dotyczących praw człowieka? Wszystkie mówią o niezbywalnym jego prawie do życia, wolności i równości. Ja dostrzegam w nich jeszcze jedną wspólną cechę. Powszechna Karta Praw Człowieka wyrosła z potrzeby jego obrony przed powtórką nieludzkich doświadczeń II wojny światowej, była więc dokumentem chroniącym ludzi przed łamaniem ich wolności. Widać nieskutecznie, skoro potrzebne były kolejne karty. Doszło wreszcie do tego, że Europa funduje sobie dziś dokument, który zamierza już nie tylko bronić tego przyrodzonego prawa, ale w jego imię uzurpować sobie konieczność narzucania innym wartości, które są sprzeczne z prawem naturalnym. Paradoks czy powrót rzeki do tego samego koryta?
Zgadzam się z Maciejem Brachowiczem. – „Język praw człowieka przemawia do mnie o tyle, o ile nie jest ani prawicowy, ani lewicowy, ani nie należy do konserwatystów, ani do liberałów”. Jak o to zawalczyć? Nie jestem pesymistką i twierdzę, że jest właściwa droga przywracania słowom fundamentalnego znaczenia wszędzie, gdzie to możliwe. Sokrates nie zamykał się w czterech ścianach w gronie wybitnych znawców. Filozofię uprawiał na Ateńskim placu. Nie głosił jedynie słusznej idei, lecz zadawał pytania, zmuszał do myślenia i odpowiedzi. Dziś ta metoda wykorzystywana jest głównie po to, bo samemu nie trzeba było odpowiadać na niewygodne pytanie. A filozofowie dyskutują jedynie w swoim gronie, mówią mądrze i zawile, a nie rozumiejących traktują pobłażliwie. Miłym i zaskakującym wyjątkiem jest Klub Jagielloński, ale i tu czasem przy czytaniu gubię się w domysłach na temat znaczenia słów. Tymczasem filozof może, jeśli zechce, mieć przewagę nad ideologami, bo ci ostatni swoje poglądy podają jako pewniki do wzięcia. Nie bawią się w wyjaśniania szaremu człowiekowi, co leży u podstaw ich teorii, po prostu głoszą je, wciskają słowem, socjotechniką, prawem pozytywnym, a dla wszystkich wątpiących mają odpowiednie etykietki, dzięki którym spychają ich na margines życia społecznego. Niech sobie tam siedzą, czytają nawet mądre książki, dyskutują, ale wara im od polityki, szkoły czy mediów.
Tak sobie filozofuję na temat zadanego przez Pana Macieja, jakże ważnego dla naszej przyszłości, pytania i wymyśliłam, może naiwnie, że filozofia, jeśli ma być nauką mądrości, musi sama siebie pozbawić wieloznaczności wypowiadanego słowa, wejść do szkół i uczelni z językiem żywym, sięgającym do fundamentów ludzkiej egzystencji. To prawda, że filozofować na tematy istotne o ludzkiej kondycji ma ochotę przede wszystkim człowiek syty. Jeśli brakuje mu butów, będzie myślał głównie o ich zdobyciu, a nie rozmyślał, jak daleko odszedł człowiek w swej egzystencji od jaskiniowca, któremu obuwie nie było potrzebne. Nie znaczy to jednak, że powinniśmy godzić się, by jedyną wartością sensu życia była ekonomia. Od ludzi światłych zależy takie odpowiedzialne posługiwanie się słowem, by młody człowiek u progu swego dorosłego życia znał, rozumiał i cenił wolność jako prawo do czynienia dobra, a nie prymitywnego zaspokajania swoich potrzeb. Nie walka ideologiczna lewicy i prawicy o rząd dusz młodych ludzi powinna filozofom przyświecać lecz troska, by młody człowiek chciał cenić honor, odwagę uczciwość, by znał fundamentalne wartości. Nie tracił jednak życia, mówiąc językiem teologicznym, wyłącznie na apologetykę, lecz, jak patryści przed wiekami, umiał je wyjaśnić i zastosować w życiu, bez względu na prądy ideologiczne. Tylko tak nie przyzwyczai się do życia w „wolności” bez wolności.
Od walki o szkołę zacznijmy, a wtedy żaden liberał lewicowy nie będzie narzucał nam chłamu masowej kultury, po prostu zbankrutuje.