wtorek, 2 września 2008

Kto zawłaszczył sobie "Solidarność"?

Czy to były najsmutniejsze obchody 28 rocznicy „Porozumień sierpniowych”?
Przez prasę, radio i telewizję przetoczyła się  relacja z jej obchodów. Samotny Wałęsa składa kwiaty pod  Pomnikiem Poległych Stoczniowców w Gdańsku. Nie zamierza uczestniczyć w oficjalnych uroczystościach. "Jak oni są bohaterami, jak oni zwyciężali, to niech sobie zwyciężają. A ja po swojemu" - oznajmił.
Głośne gwizdy z tłumu zareagowały na powitanie przez Prezydenta Marszałka Senatu Bogdana Borusewicza. Wszyscy uznali to za skandal. „Bez niego nie byłoby tego strajku” – uciszył niepokornych Lech Kaczyński. Drobny z pozoru nic nie znaczący epizod stał się głównym i zastępczym  tematem dyskusji publicznej.
Najważniejszym problemem była już nie rocznica, ale fakt, że Prezydent nie wymienił w swym przemówieniu Lecha Wałęsy. Obchody sprowadzono do politycznych sporów i  oskarżeń o zawłaszczanie sobie zwycięstwa stoczniowców.
W potoku „dogłębnych” analiz umknęły dwie, w moim przekonaniu najważniejsze opinie, pilnie domagające się dziennikarskich dociekań i narodowej debaty. Jedna Prezydenta:
„- Jest prawdą, że nasze społeczeństwo nie rozwija się według zasady solidarności społecznej, że zasada jest inna, czysto liberalna. I z tym trzeba walczyć”.
Druga wypowiedziana przez Przewodniczącego NSZZ „Solidarność” - Janusza Śniadka. Podczas uroczystości powiedział on, między innymi,  że związek "staje dziś w obronie tych, których dzisiejsze elity próbują nie dostrzegać i udają, że ich w Polsce nie ma". A nawiązując do zorganizowanej w czwartek ogólnopolskiej manifestacji w Warszawie, przypomniał, że odbyła się ona pod hasłem "Godna praca i godna emerytura to godne życie".
W ferworze słownych przepychanek ginie historia i ponadczasowa wartość zwycięstwa „Solidarności”. Kto i co sobie zawłaszczył? Kto ma rację?
Tak się składa, że jako jeden z wielu milionów świadek i uczestnik tamtych posierpniowych dni  mam prawo do wyrażenia własnego zdania  i własnej odpowiedzi na te pytania.
Tak, to prawda, historia i prawdziwa wartość „Porozumień sierpniowych” gdzieś się nam zawieruszyła, zginęła, ale nie tak, jakby tego chcieli polityczni demagodzy różnej maści. Proces spłycania jej i zawłaszczania zwycięstwa nastąpił natychmiast po ich podpisaniu, a nie z powodu niszczenia jego symbolu , jakim był Lech Wałęsa.
Przypomnijmy sobie jeden z ważnych, kto wie czy nie najistotniejszych, faktów z tamtych lat. To zasięg protestów robotniczych z sierpnia 1980 roku zmusił władze do negocjacji. W Sali bhp można było rozmawiać, bo pod bramą stoczni był tłum wspierających, a ze Stocznią Gdańską  byli solidarni robotnicy wszystkich zakładów Trójmiasta, Stoczni Szczecińskiej i  Śląska z jastrzębską  kopalnią „Manifest Lipcowy” na czele.
Rozmowy prowadził  Lech Wałęsa, przy stole siedzieli razem nim przedstawiciele wszystkich komitetów strajkowych. Nie to jednak było najważniejsze i nie to w moim przekonaniu sprawiło, że władza uległa, lecz fakt, że toczyły się one jawnie, że mogły się im przysłuchiwać tłumy zgromadzone w Stoczni i pod jej bramą. Nie mgło być mowy o układach i tajnych ustępstwach. Cenzorem słów byli solidarni robotnicy. Nie umniejszam roli negocjatorów, ani roli Lecha Wałęsy, ale prawdą jest, że ich kształtu pilnowali strajkujący. To oni byli  prawdziwymi sygnatariuszami Porozumień.
Zastanawiam się czasem. Czy możliwa byłaby Magdalenka, gdyby obrady Okrągłego Stołu były jawne?
Czytam po latach 21 postulatów z 17 sierpnia 1980 roku

Ile z nich zostało zrealizowanych? Kto miał dopilnować, by stały się rzeczywistością? Kiedy ma się prze sobą ot, choćby taki postulat 14 - Obniżyć wiek emerytalny dla kobiet do 55 lat, a dla mężczyzn do lat 60 lub przepracowanie w PRL 30 lat dla kobiet i 35 lat dla mężczyzn bez względu na wiek. - a potem wszystkie te wypowiedzi polityków, którzy przyczepiają sobie do życiorysów solidarnościowe korzenie, chciałoby się gwizdać nieustannie, a nie tylko na rocznicowych akademiach.
Skandalem jest bowiem nie to, że ktoś ośmielił się wygwizdać Borusewicza, ale to, że wszyscy, którzy z dnia na dzień zapomnieli, o co walczyli robotnicy i na czyich plecach wdrapali się na szczyty władzy, mają czelność teraz kłócić się o swoje miejsce w historii ruchu solidarnościowego.
 Za odejście od Porozumień


odpowiada dziś nie rząd PRL, lecz  władze wybrane w demokratycznych wyborach po roku 1989 wywodzące się z „Solidarności”. To one odpowiadają za to, że naród oszukany i zdradzony miotał  się od wyborów do wyborów między SLD, AWS, PiS czy PO.

Na licznych spotkaniach i uroczystościach rocznicowych działacze „Solidarności” chętnie podpierają się autorytetem Jana Pawła II. Dla młodych, nie pamiętających historycznej homilii Ojca św. na gdańskiej Zaspie w 1987 r., są to zwykłe nic nie mówiące ogólniki, okrągłe słowa, z których  niewiele wynika. Dla nas uczestników,  zarówno bezpośrednich jak i tych przylepionych do odbiorników i mokrych od łez ekranów telewizyjnych, słowa Papieża są bolesnym przypomnieniem, jak miało być, a jak nie jest.
A miało być tak:
„Praca nie może być traktowana - nigdy i nigdzie - jako towar, bo człowiek nie może dla człowieka być towarem, ale musi być podmiotem. W pracę wchodzi on poprzez całe swoje człowieczeństwo i całą swą podmiotowość. Praca otwiera w życiu społecznym cały wymiar podmiotowości człowieka, a także podmiotowości społeczeństwa, złożonego z ludzi pracujących. Trzeba zatem widzieć wszystkie prawa człowieka w związku z jego pracą i wszystkim czynić zadość”./…/ "Umowy gdańskie" pozostaną w dziejach Polski wyrazem tej właśnie narastającej świadomości ludzi pracy odnośnie do całego ładu społeczno-moralnego na polskiej ziemi. Sięgają one swą genezą do tragicznego grudnia 1970 roku. I pozostają wciąż zadaniem do spełnienia!

To za nas i w naszym imieniu  nasz Wielki Jan Paweł II mówił, kiedy nam prawo głosu odebrano.
„Jeśli człowiekowi odbiera się te możliwości, jeśli organizacja życia zbiorowego zakłada zbyt ciasne ramy dla ludzkich możliwości i ludzkich inicjatyw - nawet gdyby to następowało w imię jakiejś motywacji "społecznej" - jest, niestety, przeciw społeczeństwu. Przeciw jego dobru - przeciw dobru wspólnemu. "Jeden drugiego brzemiona noście" - to zwięzłe zdanie Apostoła jest inspiracją dla międzyludzkiej i społecznej solidarności.
Solidarność - to znaczy: jeden i drugi, a skoro brzemię, to brzemię niesione razem, we wspólnocie. A więc nigdy: jeden przeciw drugiemu. Jedni przeciw drugim. I nigdy "brzemię" dźwigane przez człowieka samotnie. Bez pomocy drugich. Nie może być walka silniejsza od solidarności”.

Tam, pod bramą stoczni po raz pierwszy byliśmy solidarni bez broni i rewolucyjnych haseł.
Tylko jak długo byliśmy, Lechu, solidarni i wierni nauczaniu Jana Pawła II? – pytam dziś „samotnego” przewodniczącego również  mojego związku?
Do „okrągłego stołu”? Do Magdalenki?, A może do „wojny na górze”? I kto zniszczył tamto zwycięstwo, czy nie ty sam, wielki wodzu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz