„Piszę i ciach – mój komentarz tuż pod nazwiskiem znanego dziennikarza. Każdy może przeczytać! A czasem dziennikarz mi odpowie”.
Święte słowa, Panie Igorze Janke! Czasem dziennikarz mi odpowie, ale tylko czasem, najczęściej jednak nie. Dziennikarz wszak nie po to pisze, by dyskutować, lecz by zbierać opinie. Komentatorzy to najszybszy i najtańszy sposób ich kompletowania. Nie mam pretensji, ale czasem się dziwię. Taka to i moja natura wścibskiej baby, która szuka dziury w całym. Wypływa ona jednak nie tylko z ciekawości, ale z szacunku do piszących i zaufania, że jak już siadają do klawiatury, to nie tylko mają o czym pisać, ale również robią to rzetelnie i argumentują w sposób odpowiedzialny, by nikogo nie wprowadzić w błąd. Z takim nastawieniem zabrałam się wczoraj do czytania notki redaktora Tomasza Terlikowskiego. http://terlikowski.salon24.pl/index.html
Teza postawiona w niej była jasna i zrozumiała. Nie sama agenturalna przeszłość biskupa Meringa jest w tym wszystkim najgorsza, lecz stosunek Episkopatu do tego faktu.
„…w imię korporacyjnego interesu biskupi nie mają obaw, by kłamać, mataczyć, rozmijać się z prawdą (wybór określenia zależy od stopnia "uczuć religijnych"). Dla dobra kilkunastu ludzi wystawia się więc na szwank autorytet instytucji, która pracowała na niego przez pokolenia. Aby chronić TW Lucjana, TW Greya i kilku jeszcze innych fałszuje się raporty, udaje się, że nie sposób ustalić, czym była współpraca i wreszcie wprowadza się wiernych w błąd”. – pisze redaktor.
Prawie natychmiast pojawiły się notki polemiczne. Redaktorowi Paliwodzie nie podobał się styl wypowiedzi, który stawia Terlikowskiego w tym samym szeregu co Pacewicza. http://pawelpaliwoda.salon24.pl/index.html
Do dyskusji do łącza się Na zapleczu http://nazapleczu.salon24.pl/73422,index.html
Konkluzja autora notki, wypływająca z dywagacji na temat Kościoła i lustracji księży, również nie budzi wątpliwości. Wszyscy dyskutujący „powinni, odpieprzyć się od Kościoła. Kościół sam da sobie radę!”.
W to akurat nie wątpię i dlatego nie zamierzam się wymądrzać na temat kryzysu (?) w moim Kościele. Na marginesie tych opinii powiem tylko, że jak każdy członek jakiejś wspólnoty, mam swoje zdanie na temat tego, co w niej się dzieje. I zwyczajnie boli mnie, gdy dzieje się coś złego. Na potrzeby równowagi duchowej już dawno oddzieliłam wiarę od gorszących zawirowań, podziałów i różnicy poglądów wśród moich pasterzy. Dla mnie przede wszystkim wiara to Słowo Boże i sakramenty, a w śród nich najważniejsza Eucharystia. Jestem pod tym względem egoistką i czerpię z tego Źródła przede wszystkim dla siebie, bym mogła dawać innym. Nie mogę jednak odmówić sobie pewnej dygresji na temat toczącej się dyskusji o lustracji. Jakoś tak dziwnie toczy się ona, że to ofiary TW muszą się tłumaczyć, dlaczego są tacy paskudni i nie chcą zapomnieć. Wciąż dociekają, kto na nich donosił i co w tej chwili robią, czy przypadkiem nie mają nadal wpływu na ich życie.
Zwykle każdy wątek takiej dyskusji skupia się na intencjach dyskutujących. Tak było i wczoraj w komentarzach zarówno pod notką T. Terlikowskiego jak i P. Paliwody. Najzabawniejsze jest w nich to, że wszyscy z głęboką troską wypowiadają się w imię prawdy i dla dobra Kościoła, a każdy prawdę i dobro rozumie inaczej. Między redaktorami i ich notkami jest jednak zwykły człowiek, ot, choćby taki jak ja, który stara się ogarnąć rzeczywistość i oddzielić ziarno od plew. Niestety, czasem jest to absolutnie niemożliwe. Po zapoznaniu się z poglądami i argumentami dziennikarskimi stajemy się bardziej skołowani niż byliśmy wcześniej. I tu przykład, którym posłużyłabym się na maturze, gdybym komentowała tekst Igora Janke.
Pod notką Pawła Paliwody pojawił się komentarz Lie fail:
Tomasz Terlikowski z "kretowaniem" nie ma nic wspólnego
Ja nie wiem czy nie ma, wspominam, że w niektórych kręgach identyfikujących się z "moherami" twierdzi się że Red. Terlikowski ma zadanie doprowadzenie do tzw. Judeochrześcijaństwa, z tego też względu jego realnym zadaniem jest osłabianie światopoglądu chrześcijańskiego”.
Przyznam, że byłam zdumiona tą informacją. Próbowałam pozyskać w dyskusji bardziej konkretne uzasadnienie dla powyższej opinii. Zapachniało mi spiskiem i zapowiedzią jakiejś bliżej nieokreślonej schizmy w Kościele katolickim. Nie udało mi się to jednak, a komentarz Starego„To, tzw. Judeochrześcijaństwo, jest jednym z etapów, które wrogowie Kościoła chcą osiągnąć, by wyeliminować prawdziwy Kościół Chrystusowy. To nie są żarty”. – przestraszył mnie. Czyżbym naprawdę niczego nie rozumiała, a moja równowaga duchowa jest jedynie błogostanem wynikającym z niewiedzy?! Zapytałam więc wprost Tomasza Terlikowskiego, który również komentował notkę swego kolegi po fachu.
„Czy może Pan ustosunkować się do tego zdania? Chciałabym zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Z góry dziękuję i przepraszam, że w tym względzie jestem nieoświecona”.
Ja rozumiem, że redaktor Terlikowski nie ma czasu na tak „bzdurną” opinię, jaką przytoczył Lie fail czy na redagowanie odpowiedzi na moje naiwne pytanie. Zadam więc inne, bo uważam, że jest ono istotą wiarygodności nawoływania do oczyszczenia się Kościoła jako instytucji wobec stawianych zarzutów kłamstwa, hipokryzji i przysłowiowego zamiatania pod dywan grzechów niektórych ich przedstawicieli.
Panie redaktorze, Tomaszu Terlikowski, proszę nam uchylić rąbka tajemnicy swojego dziennikarskiego warsztatu i jasno, prosto, jak na człowieka wierzącego przystało, powiedzieć. – Jaki cel przyświeca Panu, gdy pisze pan o kłamstwach i matactwach Episkopatu Polski w sprawie lustracji duchownych? Czy prawdą jest, że chce Pan osłabić Kościół czy też jest to wstrętne pomówienie? Na czym naprawdę Panu zależy, gdy z uporem wraca Pan wciąż do tego trudnego i bolesnego tematu?
Przyjęłam do wiadomości już, że tylko „czasem dziennikarz mi odpowie”, ale może tym razem będę miała trochę więcej szczęścia?