Kiedy pierwszy raz oglądałam film dokumentalny o rosyjskim agencie służb specjalnych - Aleksandrze Litwinience myślałam, że jednak żyję w kraju wolnym, bo naszym służbom specjalnym daleko do wyrafinowanych praktyk FSB. Kiedy przed rokiem zbulwersowany syn wrócił ze spotkania z siostrą  Olewnika, nie wierzyłam mu, że w porwanie mogą być zamieszane polskie organy ścigania. Kiedy wydawano wyroki uniewinniające w sprawie zabitych górników z kopalni „Wujek”, starałam się zrozumieć, że aby skazać konkretnych ludzi, trzeba mieć dowody, a te widać zostały zniszczone. Tak  uspokajałam swój niepokój, kiedy w nieskończoność ciągnął się proces w sprawie Grzegorza Przemyka. Procesowa farsa  generała Jaruzelskiego też  zbytnio, do dziś, mnie nie dziwiła. Jest stary, ma obrońców…
A to wszystko nieprawda. Wszyscy jesteśmy winni grzechu zaniedbania. Odpuściliśmy sobie. Maryla w komentarzach w moim blogu napisała:
„Po 1989 r. i ogłoszeniu, że "komuna upadła" wszyscy wrócili do własnych zajęć, zawierzając rządy w Polsce ludziom, których nam wskazała GW poprzez pierwszy system komunikacji obrazkowej - zdjęcia z Wałęsą. Co to był za olbrzymi błąd, to nasze zaufanie - odczuwamy na każdym kroku”.
I tak dokładnie było. Można książki pisać na temat transformacji w Polsce po roku 1989,  a czasem wystarczy tylko kilka zdań, by  trafić w sedno.

W dzisiejszym felietonie wp.pl Marek Dziewięcki komentuje:
Potraktowanie kobiet z olsztyńskiego magistratu oraz rodziny uprowadzonego i zamordowanego Krzysztofa Olewnika pokazuje, iż służby i urzędy, które mają obywateli chronić wykazywały zupełną obojętność. A jak już zadziałały to raczej na szkodę poszkodowanych, a nie żeby im pomagać. Na dobrą sprawę patrząc na te dwa przypadki paradoksalnie należałoby utworzyć służbę chroniącą obywateli przed państwowymi służbami, których przecież jedynym zadaniem jest bronienie zwykłych ludzi i pomaganie im”.
Czy „Polskę należy postawić na ławie oskarżonych?”, jak chce tego dziennikarz, a może nas wszystkich, którzy pozwalamy na to?
Wczoraj w salonie Tomasz Sakiewicz opublikował protest  przeciwko działaniom ABW wobec dziennikarzy TVP. Natychmiast pojawiły się notki dogłębnie analizujące polskie prawo, które zezwala na takie działanie. Niektórzy autorzy tych komentarzy jakoś dziwnie  nie potrafili zestawić cytowane paragrafy z prawem prasowym i prawem obywateli do informacji. Tymczasem, moim zdaniem, ABW popełniła fatalny błąd, bo zadarła z czwartą władzą. Puściły nerwy? A może panowie czują się już tak pewnie, że nie muszą działać pokątnie, dzwonić do szefów redaktorów, wymuszać wstrzymanie publikacji?
Nie jestem ani dziennikarzem, ani politykiem. Z powodu tej  afery  mogę spać spokojnie. Jestem więcej niż pewna, że czwarta władza poradzi sobie doskonale, a Tusk po raz pierwszy chyba ma poważną zagwozdkę, jak poprawić medialny wizerunek. Nie wątpię jednak, że wiele nie straci, od czego bowiem są usłużne pismaki? Zawsze się znajdzie taki, który napisze jedynie słuszny komentarz i spolaryzuje opinię społeczną. Część tej opinii zajmie się swoimi sprawami i nawet nie zauważy, że dzieje się coś bardzo złego. Przyznaję się bez bicia, że i ja na taką postawę mam niewymowną ochotę. Bo niby co mnie to obchodzi? Jestem na emeryturze, chcę to czytam, nie chcę, to słucham dobrej muzyki i mam w nosie Ćwiąkalskich, Tusków i Komorowskich. Jeśli teraz zginam grzbiet, to na własnych grządkach i nie bardzo wierzę, że taka maszynka do głosowania jak ja mogłaby sprawić jakikolwiek kłopot ABW.  Zabieram jednak głos, bo mam wredny charakter i korci mnie, by powiedzieć szanownej braci dziennikarskiej, że żarty się skończyły. Wybrana przez naród władza właśnie w tej chwili pokazuje już bez żadnych ograniczeń, ile może, jeśli chce i gdzie ma wyborców.  Można oczywiście to zlekceważyć lub zarobić na chodliwym newsie, ale wiem to z historii własnego życia, że taka postawa jest bardzo głupia i krótkowzroczna, bo krzywdzi niewinnych ludzi.
Za pewne wystąpienie na sesji gminnej rady zapłaciłam ja i moja rodzina biedą, bezrobociem i szykanami bynajmniej nie w komunie, ale już w wolnej Polsce. Na początku lat 90 – tych nie było w naszej gminie pieniędzy na opłacenie dodatkowych etatów w policji, ani godziwe wyposażenie posterunku, za to byłyby na powołanie i wyposażenie straży gminnej. Kilku radnych, z wójtem na czele, zaproponowało jej powołanie i opłacenie działalności z budżetu gminy. Radni kolejne informacje przełykali bez zastrzeżeń i tylko mnie i przewodniczącemu rady pomysł się nie spodobał. Zadałam  jedno pytanie. Co stało się z 98 ormowcami i tajniakami w naszej gminie? Nie otrzymałam odpowiedzi, ale osiągnęłam cel. Pomysł straży padł bez zbędnych wyjaśnień.
Śledziłam lokalną i krajową prasę w następnych latach i nie napotkałam nawet na dziennikarskie zdziwienie z powodu mnożenia się prywatnych agencji ochroniarskich czy rosnącej liczby straży miejskich. Nikt nie dociekał, skąd przyszli panowie zatrudniani w tych instytucjach. A ja naiwna czekałam, że podobnych do mojego pytań będzie tak wiele, jak Polska długa i szeroka. Może, gdyby były zadawane głośno, nie byłoby dziś sprawy Olewnika?   Zastanawiam się też czy władza w Polsce mogłaby być tak skorumpowana i arogancka, gdyby każdy przykład narażający ofiarę na zemstę bandziora był nagłaśniany i potępiany? Przykładów konfrontacji policyjnych przeprowadzanych na posterunkach policji, które narażały osobę poszkodowaną, każdy z nas może podać przynajmniej kilka.
Miałam okazję w roku 1991 być w RFN. Rozmawiałam wówczas z Polakiem mieszkającym w Ofenburgu. Wypowiedział wtedy dziwne dla mnie zdanie.
Polska zmierza do układów mafijnych, bo nie rozliczyła się z komuną.
Przyznam, że wtedy gość mnie wkurzył, ale czy dziś mogę mu nie przyznać racji?
Przyjmujemy postawę – moja chata z kraja – a kiedy nagle okazuje się, że problem dotyczy nie kogoś tam, tylko nas, zdziwieni oskarżamy Rzeczpospolitą, jak to zrobił Marek Dziewięcki. A może to my, obojętni, koniunkturalni, tolerancyjni i zaangażowani w wykreowane przez media spory polityczne sami kręcimy od lat na siebie bicz?