czwartek, 9 października 2008

Dziennikarskie "merdanie ogonkiem"

Widać mój organizm broni się przed potokiem wypowiadanych przez polityków słów, bo ostatnio przy moim zmywaku wolę spoglądać na zamglone jesienne niebo, podziwiać złote liście zaglądających do kuchni gałązek winogrona i ucinać sobie „dyskusje" z moim jamnikowatym  kundelkiem, niż rozmyślać o czymś, o czym jako zwykły przedstawiciel demos nie mam bladego pojęcia.
Ten przynajmniej ze wszystkim, co mówię, zgadza się, merda ogonem i za kąsek mięsopodobnej kiełbasy gotowy jest uznać, że jestem od niego mądrzejsza. A jeśli nawet tak nie myśli i swoje wie, to w niczym się z tym nie zdradza, bo rozumie, że i tak nie ma ze mną szans, po co więc miałby tracić swoje pyszności z pańskiego talerza?

Niestety, o ile merdanie ogonkiem mojej psiny z krzywymi nóżkami całkiem mi odpowiada, a nawet sprawia  przyjemność, o tyle podobne zachowanie u ludzi, zwłaszcza jeśli są to usłużni  dziennikarze, nie tylko wyprowadza mnie z równowagi, ale wręcz budzi, delikatnie mówiąc, odrazę.
Przedwczoraj Prezydent ogłasza, że zwróci się do senatu w sprawie referendum na temat służby zdrowia, a już następnego dnia usłużny dziennikarz w Teleekspresie daje popis swych umiejętności manipulowania opinią społeczną. Odwiedza szpital, który chyba już jest spółką (tego dokładnie niestety dziennikarz nie zdążył mi wyjaśnić) i dzięki temu nie jest zadłużony.  Pacjenci zadowoleni z leczenia nie wiedzą czemu jest im tak dobrze i tkwią w zupełnie irracjonalnym lęku przed prywatyzacją służby zdrowia. (Wiem, wiem, to nie prywatyzacja, to komercjalizacja.)  Oświecony reporter w  ekspresowym skrócie wykazał, jak głupim może być pacjent i dlaczego nie warto pytać się go o zdanie.
Rzeczywiście, przyznaję mu całkowicie rację, pacjent, ten obecny i ten przyszły to skrajny idiota. Niczego nie rozumie. Jak mu wytłumaczyć, że spółka handlowa, jaką stanie się przechodnia, szpital stacja krwiodawstwa, Sanepid, wreszcie nie będzie topić jego pieniędzy w jakieś tam przeszczepy, skomplikowane operacje, naświetlania chorych na raka czy zakładanie bajpasów? Nigdy już nie zabraknie krwi dla umierających, bo stacji jak każdej handlowej instytucji będzie zależeć, by sprawnie obracać darem życia. A jak zabraknie limitów na igły - jednorazówki to przyoszczędzi. Bank pochwali a starosta poradzi, by zamiast zajmować się zawałem i tracić społeczne pieniądze, lepiej operować wady nosa i odsysać tłuszcz ze zbyt grubych pośladków. A w ogóle, jak się nie uda, to zawsze będzie można się pozbyć udziałów i po kłopocie.
Skoro pacjent jest głupi, można by go poinformować, wytłumaczyć, wyjaśnić, ale po co? W kolejce do udziałów stoją już przecież kolesie Sawickiej, więc i może dziennikarzowi też jakieś uznanie będzie się należało za refleks i celną argumentację. Nie jestem aż tak złośliwa, by nazywać to „merdaniem ogonkiem",  nie skądże znowu, gdzieżbym śmiała!
Machnęłam ręką, a piesek łapką, z całkowitym zrozumieniem i zabrałam się za ćwiczenie oddechów, by z nadmiaru emocji nie narazić przyszłej zdrowotnej spółki handlowej na pogłębione zadłużenie.
Niestety, dziś też nie było mi dane oddychać spokojnie. Diabeł podkusił i zajrzałam na stronę Rzepy. A tam czarno na białym, jasno i klarownie wyjaśnia mi  Marek Migalski, że referendum to szkodliwa głupota, której on stanowczo jest przeciwny. http://www.rp.pl/artykul/9157,202084_Marek_Migalski__Referendum__czyli_jak_podzielic_Polakow_.html
„Czy naprawdę większość z nas jest kompetentna, by sensownie wypowiedzieć się w sprawie traktatu lizbońskiego, prywatyzacji służby zdrowia czy też zalet i wad wprowadzenia w Polsce euro? Przecież jasne jest, że są to tak skomplikowane zagadnienia, iż wyborcy w swych decyzjach nie będą się kierować wiedzą na ten temat (bo jej mieć nie będą), ale wskazaniami swoich ulubionych polityków i mniemaniami wypracowanymi na podstawie swych politycznych sympatii".

Panie Migalski, zgadzam się z Panem całkowicie! Nie jestem kompetentna, by tak uczone wywody na temat szkodliwości demokracji bezpośredniej komentować,  przecież ona nie dla baby przy zmywaku. Biorę sobie mocno do serca moją niekompetencję i zapisuję godny Nobla wniosek demokratycznej myśli wykutej przy redakcyjnym komputerze:
„Choć wiem, jak kontrowersyjnie to zabrzmi, ale oddajmy sprawy rządzenia w ręce polityków - zrobią to bardziej kompetentnie i mniej konfrontacyjnie. My zaś, jako demos, bacznie się im przypatrujmy, kontrolujmy i głosujmy w wyborach na najlepszych".
                             
Zawstydzona moim demokratycznie wybujałym ego, pocałowałam psa w czarny nosek,  a merdanie ogonkiem wynagrodziłam  podwójną porcją kiełbasy i zajęłam się podziwianiem jesiennych róż w sprywatyzowanym ogrodzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz