Nigdy nie byłam w Ameryce, nigdy też nie uczestniczyłam w Święcie Dziękczynienia. Znam to święto z filmów amerykańskich i głównie kojarzy mi się ze spotkaniem rodzin przy stole, na którym króluje indyk. Wiem, że ma ono tradycje sięgające XVII wieku i pierwszych osadników Angielskiego Kościoła Separatystycznego. Tradycję tę przejęli kolejni osadnicy. Nie wiem czy współcześni młodzi Amerykanie wiedzą dziś dokładnie, jaka jest geneza Dziękczynienia, jedno wiem na pewno, zazdroszczę im tej tradycji. Łączy bowiem wszystkich, bez względu na wiarę, światopogląd, przekonania polityczne, w tym dniu po prostu są Amerykanami dumnymi ze swoich osiągnięć. Są pewni, że mają za co Bogu dziękować, bez względu na to jak Go sobie wyobrażają i do jakiego Kościoła należą, czy też, jaka partia wygrała wybory.
Wczoraj we wszystkich polskich kościołach został odczytany list metropolity warszawskiego abp Kazimierza Nycza. – Nadszedł czas, by podziękować Opatrzności Bożej za niezwykły dar wolności oraz za wszystkich tych, którzy oddali za nią życie i zdrowie oraz za pontyfikat Jana Pawła II. Ma już tak być każdego roku, ma to być nasze święto. Treść dziękczynienia http://info.wiara.pl/?grupa=4&art=1211887068 przyjęłam ze zruszeniem, bo to jakby klamra spinająca naszą niełatwą historię. Po uchwaleniu Konstytucji 3 Maja w 1791 r., Sejm Czteroletni podjął uchwałę o wzniesieniu ponadwyznaniowej Świątyni Opatrzności łączącej ludzi wszystkich stanów. Miał to być wyraz dziękczynienia "najwyższemu losami narodów Rządcy" za uchwalenie Konstytucji.
Jak wody potrzebuje ziemia, tak każdy naród spoiwa, które łączy wbrew podziałom. Bez tego łańcucha przywiązania do Ojczyzny, jej tradycji, marszu pokoleń przez wieki nie da się budować wolnej Ojczyzny. A jednak nie wszystkim ten pomysł się spodobał. Nie chcę już wracać do polemiki z Free Your Mind. http://freeyourmind.salon24.pl/77289,index.html Tytuł Jego notki przetłumaczyłam sobie dość dowolnie, stąd może moja konsternacja i żal do Autora. „Nie spieszmy się z dziękczynieniem”. – zabrzmiało to mniej więcej tak: Panie Boże, wybacz, że jeszcze Ci nie podziękujemy. Widzisz nie wszystkie nasze życzenia jeszcze się spełniły. Jak już naprawdę uczynisz nas wolnymi, to my Ci na pewno podziękujemy. Nie o takiej wolności marzyliśmy w 1989 r., więc wybacz, ale poczekamy aż spełnisz wszystkie nasze życzenia.
No właśnie, o jakiej wolności my w 1989 r. marzyliśmy? Czy liczyliśmy na obalenie komuny, sądziliśmy, że padnie Układ Warszawski, rozpadnie się Związek Radziecki, padnie mur berliński? A może marzyliśmy o wstąpieniu do NATO czy Unii Europejskiej? Jeśli tak, to dlaczego ambasador USA w Warszawie tak był przerażony wynikami wyborów 4 czerwca?
Nie wiem co czuli, wiedzieli myśleli inni, mogę mówić tylko za siebie. Wiem, jak denerwowałam się przedłużającymi się rozmowami przy „okrągłym stole”, wiem, że wtedy, wynegocjowanie ordynacji wyborczej do sejmu kontraktowego uznaliśmy za wielką szansę. Pamiętam ten okres wytężonej pracy, euforię działania, pilnowania tajniaków w komisjach, protokołów, by nie zostały sfałszowane. Ściągi jeszcze przez kilka lat można było znaleźć na dróżkach leśnych jako widome świadectwo, że tędy szli do urn wyborczych nawet ci, którym daleko było do szosy. Wygrana była tak totalna, że na tajniaków i ormowców padł blady strach. Jak to będzie? Pytał jeden drugiego. Nie zapomnę, jak jeden z nich przy podliczaniu głosów na wojskową personę o dziwnym nazwisku - Biczysko, mało się nie rozpłakał, kiedy okazało się, że nawet rodzony brat na niego nie głosował. Kiedy próbowałam uspokoić rosnące w komisji emocje, usłyszałam. – Pani nie zdaje sobie sprawy z moich uczuć z moich przekonań. Trzeba przyznać, że nie rozpaczał długo. Zabrał się do pracy i już wkrótce został prezesem Banku Spółdzielczego, który pożyczkę na starego fiata udzielił mi z 63 procentowymi odsetkami. Refleksje przyszły później. Jeszcze w wyborach samorządowych wierzyliśmy, że uda się nam przywrócić Polskę normalną. Nie będę wymieniać wszystkich bolączek. Nieraz pisałam o tym, doskonale wypunktował to Free Your Mind. Trzeba być tego świadomym, trzeba jednak też pamiętać, o tym, co jest na pewno niezaprzeczalnym osiągnięciem tamtych dni. I to takim, którego na pewno nie zaplanowano przy okrągłym stole.
Odzyskaliśmy wolność, po przeszło 200 latach, z małą przerwą w okresie międzywojennym, naszą ojczyznę opuściły wojska rosyjskie, pozostawiając. w miejscach stacjonowania spaloną ziemię. Wkrótce odbyły się pierwsze wolne, już nie kontraktowe, wybory do sejmu a potem prezydenta nie PRL, ale Rzeczpospolitej Polski, zniesiono cenzurę, każdy mógł wybrać związek, do którego chce należeć. Partie mnożyły się jak grzyby po deszczu. Powracały tytuły gazet. Byliśmy i jesteśmy wolni, tylko że nie umieliśmy i nie umiemy nadal z niej korzystać. Ani sprawiedliwości, ani dobrobytu nikt za nas nie zbuduje. Mamy taką wolność, na jaką zasłużyliśmy. Zastanawiam się czasem, jaki byłby komentarz w dyskusji na temat Ojczyzny, gdybyśmy zaczęli ją od słów mojego nie żyjącego już proboszcza. Ojczyzna to nasza matka. Nie pytaj się, co ona tobie dała, ale co ty dla niej zrobiłeś. Ilu z nas parsknęłoby śmiechem, a ilu zaczęłoby wymieniać całe zło, które go spotkało w Ojczyźnie. To prawda, dla jednych zdaje się ona matką dla innych macochą, ale to nie znaczy, że jej nie ma.
Mamy wiele recept na budowanie wolnej Ojczyzny i z lewa, i z prawa. Ja na początek też ją mam. Zacznijmy od tępienia zawłaszczania sobie wspólnego domu przez jakąkolwiek partię. Niezbywalnym atrybutem wolności jest swoboda głoszenia własnych poglądów. Granicą wprowadzania ich w czyn jest racja stanu, dobro wszystkich obywateli. Czyja to wina, że przez dwie kadencje aparatczyk PZPR był naszym prezydentem? Kto zawinił, że zamiast przejrzystego prawa mamy polityków powiązanych mafijnymi zależnościami? Kto jest winien, że dziś polityka ogranicza się do akcji przedwyborczych i wyborów? Przecież, gdybyśmy nie ulegali propagandzie, byłaby ona nieskuteczna. Czyją winą jest, ze nie mamy polskich gazet czy banków?

Pozwoliliśmy się ściągnąć do parteru, bo zapomnieliśmy, co to jest samorządność, uczciwość, solidarność, patriotyzm, honor. Nie trzeba wielkich słów, nie trzeba wielkich czynów, ale zwykłej codziennej troski nie tylko o własną partię i własne koryto. Nie mamy za co dziękować?! Nie tylko mamy, za co dziękować Bogu, ale i przepraszać, że ten wielki dar wolności wciąż marnujemy na jałowe spory, na frymarczenie losem Polski. Czy nasze Święto Dziękczynienia może być odbudową dumy narodowej, świadomości przynależności do wielkiego narodu w środku Europy, w którym schronienie i chleb znajdowali wygnańcy z innych, dziś mieniących się tolerancyjnymi, krajów? Zakompleksiony niewolnik niczego nie zbuduje, wolny naród jest w stanie niemożliwe uczynić możliwym. 


Trzeba więc, by w wolnym kraju zamieszkali wreszcie wolni i samodzielnie myślący ludzie. Innej drogi nie ma.