Oto "Feministyczne dylematy cz. I"
W starożytnej Grecji status społeczny kobiety był zbliżony do sytuacji niewolników. Pozbawione całkowicie praw politycznych, nie mogły uczestniczyć w życiu społecznym. Te ograniczenia dotyczyły również spraw obyczajowych. Właściwie dom był jedynym miejscem, w którym kobiecie wolno było przebywać. Urwać się z domu mogła tylko z trzech powodów; udziału w święcie, zakupów i powinności religijnych.
Mimo iż pozycja kobiet w domu była silna, to jednaki tu dotyczyły ją pewne ograniczenia. Mieszkała w oddzielnej izbie, z dala od pokoi męskich. Jadała oddzielnie. Ze względu na troskę o zdrowie mężczyzn nie mogła korzystać z ich łazienek. Pozycję uprzywilejowaną miały tylko żony. Czy były nałożnice? A i owszem. Ale żona mogła być tylko jedna. Ona służyła głównie jako narzędzie prokreacji, by potem stać się wzorową matką i strażniczką ogniska domowego. Nałożnice też były rodzajem narzędzi, służyły jednak głownie uciechom cielesnym. A jeśli mężczyznę nie było na nie stać? No cóż, byli jeszcze młodzi chłopcy i kurtyzany.
A wszystkiemu winien Arystoteles. U podstaw jego teorii różnicy między kobietą a mężczyzną leżał brak. Zgodnie z wnioskami płynącymi z filozoficznych rozważań uczonego Greka kobieta była jedynie niepłodnym (dziś powiedzielibyśmy - zbrakowanym) mężczyzną. Nie posiadała nasienia, więc tylko świat, tworzony z nasienia mężczyzny, jemu podobny, mógł być doskonały. Kobieta była tylko wypadkiem twórczej pracy stwarzania świata - przeciwieństwem doskonałej formy. „Pierwsze odchylenie od normy ma miejsce wtedy, gdy zamiast mężczyzny przychodzi na świat kobieta" - konkluduje Arystoteles. Jednym słowem, braku doskonałości świata winna jest baba. Niestety, przy tym stwarzaniu męskiej natury jest ona niezbędna, więc nie można jej wyeliminować - ubolewa filozof.
Daruję sobie dalsze rozważania, bo przecież jestem „odchyleniem" od doskonałości i tak tego, co wyczytam w mądrych książkach, nie zrozumiem. Ciekawi mnie jednak w kontekście przytoczonych tu poglądów starożytnych Greków, co sądziły feministki na temat proponowanego w projekcie Konstytucji Europejskiej odwołania się do korzeni starożytnych naszego kontynentu. Chyba jednak nie martwiły się specjalnie, bo zarówno zamrożona Konstytucja jak i Traktat Lizboński zapewnia absolutną wolność kobiecie.
Problem nadal jednak nie został zlikwidowany, mimo przychylności stanowionego prawa, co udowodniły liczne wypowiedzi, apele i protesty wyzwolonych kobiet w dniu 8 marca. Jak zwykle, tkwi on w szczegółach. Dla mnie, kobiety żyjącej wciąż w okowach ciemnogrodu i do tego czującej się w tych więzach całkiem znośnie, dylemat dyskryminacji kobiet tkwi zupełnie gdzie indziej niż u feministek.
Patrzę na reklamy i zastanawiam się, dlaczego kobiety nie protestują przeciwko wykorzystywaniu ich ciała do wzrostu sprzedaży podpasek, kremów, bielizny i środków piorących, a już, np., nie do popularyzowania książek? Dlaczego organizacje kobiece pozwalają traktować kobietę na kolorowych bilbordach jako dodatek do „wypasionego" samochodu? Dlaczego najważniejszą częścią ciała na nich są: tyłek i nogi? Dlaczego godzą się na robienie z kobiet „słodkich idiotek" w licznych kobiecych czasopismach?
Nijak nie mogę pojąć, dlaczego feministki tak fanatycznie protestują przeciwko zmywaniu przez kobietę naczyń, ale wcale im już nie przeszkadza, że poprawnie sfeminizowany mężczyzna po dokonaniu aktu prokreacyjnego, przewinięciu niemowlaka, ugotowaniu kaszki, zmyciu naczyń, nastawieniu pralki, odkurzeniu mieszkania, podgotowaniu obiadu na następny dzień, wymyka się z domu do burdelu. Wszak tam też są kobiety; narzędzie atawistycznych chuci mężczyzny!
Nie wiem dokładnie, co naprawdę myślą o tym wszystkim feministki, zwłaszcza te podstarzałe, które usilnie dają się chirurgicznym plastykom modelować, ale domyślam się, że uznają to za „naturalne" prawo kobiety do decydowania o swoim ciele. Kto wie czy skrycie dodatkowo nie mają satysfakcji z upokorzenia męskiej połowy doskonałego arystotelesowskiego świata. „Mają za swoje" - zdają się szeptać zaciśnięte usta pań: Środy czy Jarugi Nowackiej. Upokarzali kobiety, czynili z nich niewolnice, pozbawiali praw obywatelskich. Przyszedł czas zemsty! Zamiast kobiet mają w domu intelektualistki zanurzone, w przerwach między jedną masówką a drugą, między zebraniem a manifestacją na rzecz obrony równości, w rozważaniach nad udoskonaleniem swego ciała i umysłu. Dziwnie jednak nie zauważają, że to doskonalenie jest niczym innym jak dążeniem do takiej perfekcji, by we wszystkim dorównać mężczyźnie, a czasem go nawet prześcignąć.
Czy nie ma w tym ironii losu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz