wtorek, 18 marca 2008

Kim jestem; emancypantką, skansenem, kobietą czy kobietonem?

Tak, cytaty, które przytoczyłam w poprzednim wpisie do blogu pochodzą z „Listu do kobiet A CIASCUNA DI VOI Ojca świętego Jana Pawła II na Światową Konferencję o Kobiecie w Pekinie" z 2 czerwca 1995 r. Nie jest to jedyna wypowiedź papieża o roli kobiety w świecie. Ta szczególnie jednak przypadła mi do gustu, bo odsłania się w niej papież nie tylko jako głowa Kościoła, ale mężczyzna, który dobrze zna naturę kobiecą, wie jak do nas mówić, by być wysłuchanym do końca :). Mam nadzieję, że mój jedyny ukochany ziemski Autorytet wybaczyłby mi, gdyby wiedział, że tak poważny dokument odczytuję nieco żartobliwie. W czym tkwi męska logika tego listu?  Jan Paweł II doskonale wie, że kobietę naprzód trzeba pochwalić, podziękować, potem użalić się nad jej niewesołą dolą, a kiedy jest już rozbrojona i nie zamyka uszu, nie ciska czytanym listem w kąt, powiedzieć jej prawdę.
    O ile z pochwałami, podziękowaniami oraz opisem dyskryminacji kobiet w przeszłości i współczesności każda feministka mogłaby  się zgodzić, nawet przytaknąć - „Prawdę pisze." - o tyle  prawda zawarta w dalszej części listu jest już nie do przełknięcia przez żadną falę feminizmu. Jak bowiem spokojnie mogą przyjąć feministki chrześcijańskie pogląd, że to Chrystusa wolą było powołać do kapłaństwa tylko mężczyzn?
Czy mogą przyjąć do wiadomości wszelkiej maści feministki, że „geniusz kobiety" najpełniej realizuje się w naśladowaniu Maryi?
A przytoczone słowa z Pisma Świętego - „Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam: uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc" (Rdz 2,18) czy mogą być spokojnie przyjęte? Jak pogodzić je z tym, co Jan Paweł II powiedział o dyskryminacji kobiet?
    Można, jeśli przyjmie się za prawdziwe następujące po nich wyjaśnienie - „Kobieta jest dopełnieniem mężczyzny, tak jak mężczyzna jest dopełnieniem kobiety: kobieta i mężczyzna są komplementarni. Kobiecość realizuje „człowieczeństwo" w takim samym stopniu jak męskość, ale w sposób odmienny i komplementarny".
Posłużę się jeszcze jednym cytatem, bo nie umiałabym tego inaczej powiedzieć. - „Człowiek, istota rozumna i wolna, został posłany, by przeobrażać oblicze ziemi. Za wypełnienie tego zadania, które jest w zasadniczej mierze dziełem kultury, mają od początku jednakową odpowiedzialność zarówno mężczyzna jak i kobieta. We wspólnocie małżeńskiej i w przekazywaniu życia, we wspólnym zadaniu panowania nad ziemią i czynienia jej sobie poddaną, między kobietą i mężczyzną nie ma statycznej i homologicznej równości, lecz nie ma też między nimi zasadniczej różnicy, która prowadziłaby nieuchronnie do konfliktu. Relacją bardziej naturalną, odpowiadającą zamysłowi Bożemu jest jedność dwojga", albo „dwoistość", co pozwala każdemu z nich odczuwać międzyosobowe i wzajemne odniesienie jako dar, który wzbogaca i czyni odpowiedzialnym".

W  tym, co podkreśliłam, kryje się moje credo życiowe jako kobiety. I nic na to nie poradzę, że może się ono komuś nie podobać. Do jego wypowiedzenia  sprowokowały mnie liczne notki, jakie pojawiły się na różnych blogach z okazji nieśmiertelnego Dnia Kobiet.
     Między kobietą a mężczyzną widzę odmienność. Trudno jej nie zauważyć. :) Dotyczy nie tylko budowy, fizjologii,  ale i psychiki. Od widzenia do zaakceptowania jest jednak daleka droga. W domu rodzinnym przekazano mi wszystkie wartości, którymi powinna kierować się kobieta. Rzecz w tym, że ani tego  nie odrzuciłam, ani nie zaakceptowałam. Psycholog zapewne nazwałby to rozchwianiem tożsamości, ja nazywam to drogą do dojrzałości, do szukania własnego sposobu bycia kobietą. I co z tego wyszło? O to już należałoby zapytać się rodziny. Myślę, że zdałam egzamin i jako żona i jako matka, nauczycielka ...jeszcze tam parę funkcji społecznych by się znalazło. Nie o to chodzi, by opowiadać własny życiorys. Jeśli o tym piszę to dlatego, że, tak sądzę, podobną drogę przeszło wiele kobiet z mojego pokolenia i przechodzi nadal. Nie jestem żadnym wyjątkiem. To, że dziś wiele z nas może powiedzieć, iż są kobietami spełnionymi, nie jest na pewno zasługą feministycznych ideologii, lecz właśnie tej „jedności dwojga", zaakceptowania życia takim, jakie jest, zarówno przez kobietę jak i mężczyznę. Trzeba prowadzić dom, bo elfy za nas nie posprzątają, trzeba wyprać, ugotować, napalić w piecu, wypielić ogródek, naprawić żelazko itd. Kto był pierwszy w domu, ten zaczynał pracę nie oglądając się na przypisaną przez naturę płeć. Jeśli przyjmie się odpowiednią hierarchię wartości, tzn. uzna się, że najważniejsza jest rodzina i dobro jej członków, to nie ma miejsca na „różnice  płci prowadzących do konfliktów", a pokonywanie trudności może przynosić i spełnienie i radość. Nikomu przecież Pan Bóg nie obiecał raju na ziemi.
            Mam własną teorię wymyśloną przy zmywaku :) na temat feminizmu we współczesnym wydaniu. Mogę i ja troszkę pofilozofować, bo nawet same feministki nie są zgodne, co naprawdę może uszczęśliwić kobietę. Niestety, za walkę płci, muszę uczynić winnego pewnego mężczyznę. Mniej czy bardziej świadomie organizacje feministyczne stały się zakładniczkami teorii przeciwieństw Marksa. Jest mi źle, czuję się poniżana, czasem bita, dyskryminowana przez szefa? Musi być ktoś winien. Jeśli to jest tylko konkretna osoba, pół biedy, ale jeśli za to odpowiada cała chmara wrednych samców? Trzeba ich zniszczyć. W pojedynkę nie da rady, trzeba się zjednoczyć, poszukać inne pokrzywdzone. Wyzwolić je z kajdan przesądów, sprawić, by poczuły się wolne. Ułuda ideologiczna takiego spojrzenia najbardziej widoczna jest w absurdach i sprzecznościach w działaniu. Czy nie jest absurdem, że wyzwolona kobieta kandydująca  na prezydenta w minionych wyborach jest za zmianami w kodeksie pracy, które pozwolą zwolnić pracodawcy kobietę ciężarną? Można się wygłupiać i w nieskończoność wyliczać, jak to szefowie - mężczyźni dyskryminują kobiety. Ja jednak nazywam to hipokryzją i udawaniem, że broni się praw kobiet. Nie o prawo do równego traktowania tu bowiem chodzi. Równe, to wcale nie znaczy takie same, lecz zgodne z możliwościami, które wynikają z obiektywnych uwarunkowań.  Kobieta dziś bez pomocy rodziców, babć, ciotek, jeśli chce być matką, nie ma szans. Który szef zgodzi się bez rekompensaty zatrudnić ją, chronić  w czasie ciąży przed ciężką pracą, jeśli może przyjąć mężczyznę i dzięki temu nie musi wypłacać macierzyńskiego, ani denerwować się z powodu jego nieobecności w pracy, bo kolejny maluch w rodzinie ma wietrzną ospę?
    Jest czas rodzenia, wychowywania dzieci i  jest też czas na samorealizację zawodową. Uznanie, że nie ma różnicy między kobietą a mężczyzną i usilne wmawianie wszystkim, że różnice te wymyśliła patriarchalna cywilizacja jest posługiwaniem się człowiekiem do  realizacji wymyślonych ideologii. Nikt mi nie wmówi, że wielogodzinne siedzenie kobiety przy kasie w supermarkecie jest jej spełnieniem się zawodowym. To smutna finansowa konieczność sprawia, że ona tam siedzi lub w przerwie, w wysoko zaawansowanej ciąży, pcha wózek z towarem na sklepowe półki.
    O absurdach feministycznych mrzonek mogę długo pisać, każdy też mógłby dołożyć coś ze swego życia. Mnie rozbawia, kiedy kobieta wyzwolona z przesądów zakłada kobiece pismo, w którym wkłada do głowy czytelniczkom, jak być piękną i powabną? A dla kogo to niby ma być taka piękna i słodka? Z podziwu nie mogę wyjść, kiedy w programach, głównie kierowanych do kobiet, na jednym tonie propaguje się ekologiczny tryb życia i środki antykoncepcyjne. Niech mi ktoś rozsądny wytłumaczy, jak można mówić, że kobieta ma prawo decydować o własnym brzuchu i jednocześnie mieć pretensje, że mężczyzna nie płaci alimentów?  Jak można widzieć w rodzinie tylko patologię i jednocześnie promować rodzinne domy dziecka?  Czy trzeba ją zniszczyć, wytrzebić, bo jest siedliskiem zniewolenia kobiety, a potem sierotom społecznym proponować jakąś namiastkę?
A może jednak zamiast tworzyć kolejne organizacje kobiece przeciwko komuś i czemuś, szukać wspólnych rozwiązań, które nie będą niszczyć ani natury kobiety, ani mężczyzny? Może zamiast walczyć o święcenia kapłańskie dla kobiet, warto przemyśleć czy przypadkiem ten konserwatywny papież nie miał racji?
Po tym wszystkim, co tu nagadałam aż boję się zapytać, kim jestem; emancypantką, skansenem, kobietą czy kobietonem?  Przyznam się jednak mimo lęku. Jestem typem kobiety, którego na pewno bardzo nie lubią feministki, bo przez takie jak ja wciąż Polska jest ciemnogrodem.:)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz