Coś jednak z tych nierealnych marzeń przenika do naszego, niekoniecznie wspaniałego, życia. Niektórzy bowiem potrafią naszą tęsknotę za tym, co nieosiągalne, wykorzystać do własnych celów. Zewsząd kuszą nas reklamowe zachęty - Przyjdź do nas, będziesz nowym człowiekiem! Mnie jednak przerabianie na nowego człowieka w „świetlanej" przeszłości jedynej prawdy - socjalistycznej ojczyzny, tak zeźliło, że zdecydowanie odpowiadam
- Ludzie, na mnie nie liczcie, ja nie chcę być „nowym człowiekiem"!
Jakby ktoś się pytał, to wyjaśniam, że jedynym powodem mej niezgody na przeformatowanie mojej osoby, jest fakt, że ja siebie nawet całkiem lubię :). Dzięki temu może, a właściwie na pewno, lubię innych i kocham życie ze wszystkim, co mi przynosi.
Warto jednak sprawdzić, co inni mają na ten temat do powiedzenia. Wystarczy wrzucić do wyszukiwarki: „nowy człowiek", by zwątpić w swoje dobre samopoczucie. Kilka lat, a może i resztę życia zajęłoby mi gruntowne przestudiowanie tego, co inni mają na ten temat do powiedzenia w blogach, artykułach, pedagogice, teologii, filozofii, ekonomii... Niektóre sformułowania są wręcz bardzo pesymistyczne.
Próby stworzenia nowego homo poprzedzane są analizą i definicją współczesnego człowieka. Według jednych jest on człowiekiem zdezintegrowanym, konsumpcyjnym, wyczynowym, człowiekiem stada czyli manipulowanym, jeszcze inni hedonistycznym, zagubionym, przerażonym, bezradnym itd. Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że wszyscy mają po części (większej lub mniejszej) rację. Nietrudno zauważyć, że dociekamy i zgłębiamy tajemnicę człowieka, bo czujemy się źle. Rzucamy się w pomysłach na życie z jednej skrajności w drugą. Chcemy mieć jak najwięcej, bo inni mają i wydają się nam szczęśliwi, rzucamy się w wir zajęć, by nie myśleć, że jest w nas pustka, wyłączamy reklamy, programy polityczne, by nie być manipulowanym, a jednak kupujemy najchętniej to, co inni nam polecą. Co bardziej odważni reformują nie tylko siebie, ale i swoje rodziny, społeczeństwo, państwo, świat. Zakładają stowarzyszenia, wspólnoty, partie, korporacje. Piszą programy, w których ma być zawarte lekarstwo na całe zło świata. I tak się ten świat kręci od tysięcy lat i po nas też tak będzie. Czy dlatego, że nam wciąż mało, że nie tak wyobrażaliśmy sobie szczęście na ziemi?
Dlaczego wiec buntuję się i nie chcę być „nowym człowiekiem? Może byłabym zdrowsza dzięki ćwiczeniom jogi, może zastosowawszy dietę cud byłabym odmieniona na tyle, że z politowaniem patrzyłabym na kobiety puszyste? A może przyszłość jest przed ludźmi, którzy stają się „obywatelami świata", odrzucając „zatęchłe idee patriotyczne"?
Nie wiem i nie chcę wiedzieć, bo to oznaczałoby, że przestałam ufać Panu Bogu, że mam pretensje do Niego o „brakoróbstwo" przy powoływaniu mnie do życia. Jeśli wierzę, że jestem Jego dzieckiem, to muszę Mu zaufać i przyjąć i to, co dobre i to, co złe w moim życiu. Patrzę w gwiazdy i myślę sobie - Kimże ja jestem, Boże, bym miała prawo stawiać Ci warunki? Nawet nie pyłkiem kosmicznym, a jednak pozwoliłeś mi oglądać ten cud życia, ba, nawet w nim uczestniczyć. Jestem, stworzyłeś mnie, wiec myślę, czuję widzę, słyszę. Mogę Ci tylko za to dziękować, nic więcej.
No tak, ale przecież Jezus do Nikodema mówi: „Zaprawdę, zaprawdę mówię ci: Jeżeli ktoś na nowo się nie narodzi, nie ujrzy Królestwa Bożego" (J 3, 5). To nowe narodzenie ma się dokonać z wody i Ducha Świętego. Czy to oznacza, że mam być dosłownie: „nowym człowiekiem"? Może jednak tylko i aż tyle - odkryć w sobie łaskę Bożą, która w pełni pozwoli mi żyć ciałem i duchem? Słowa są niedoskonałe, ale doskonały jest zamysł Boga. Nie tylko otrzymałam zmysły, by podziwiać świat, ale przede wszystkim wolną wolę, mogę wybierać. Nie jestem niewolnikiem, chyba, że pozwolę sobie na to. Przysypana troską dnia codziennego, receptami na szczęście, ideologiami, reklamami, manipulowana różnymi socjotechnikami przestaję być sobą. Nie muszę i nie chcę jednak „przerabiać siebie", ale za to muszę każdego dnia sprawdzać czym jest dla mnie Dekalog i zmieniać nie siebie tylko swoje postępowanie, zmieniać to, co ode mnie zależy, a godzić się z tym, na co nie mam wpływu. Może więc zamiast lepić mnie na nowo, lepiej pozwolić mi na wracanie do Źródła Wody Żywej, nieustanne nawracanie do tego, co jest we mnie człowiekiem według Bożego zamysłu?
Nie poprawiajcie Pana Boga, proszę, pozwólcie mi tylko na odkrycie Go w moim człowieczeństwie. To nie jest to samo, co stwarzanie „nowego człowieka". Jeśli pozostanę przy swoim, czy zrobię komuś krzywdę?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz