Ludowcy mają lepszy pomysł od PO na oszczędzanie. Co tam jakieś 200 mln zaoszczędzonych na partiach politycznych wobec 460 mln uciułanych na gabinetach politycznych.
Zlikwidować i już! – głosi Stanisław Żelichowski i zapowiada rychłe złożenie projektu do Parlamentu.


Kwaśne przyjęcie pomysłu przez koalicjanta nie dziwi. Konia kują, a żaba piętę nadstawia. Czy można się z tego cieszyć? Wiceszef klubu PO Grzegorz Dolniak wcale się z pomysłu PSL nie cieszy i coś tam nawet o potrzebie koalicyjnych uzgodnień przebąkuje. Dyskretnie nie pytam czy takie konsultacje odbyły się w związku z projektem zabrania partiom dotacji państwowych, bo nie wypada szczuć na siebie przyjaciół.

Mnie na marginesie tego newsa naszyły zupełnie inne refleksje. I w związku z nimi szczypię siebie, by sprawdzić czy ja na pewno jeszcze żyję.  Bo jeśli żyję, to w jakiej Polsce? Czy na pewno nie jest to już PRL? Co mam bowiem zrobić z paskudnymi skojarzeniami, które nasuwa mi przeszłość? Nijak nie mogę pojąć, że gabinety polityczne to nieodłączny element demokratycznych rządów.

Kiedy czytam, że swoje gabinety polityczne mogą też mieć prezydenci miast, burmistrzowie i wójtowie a nie tylko ministrowie, to z zakamarków pamięci wyłazi mi sekretarka z twarzą Breżniewa w KW PZPR w Olsztynie i całkiem przystojny komisarz wojskowy z mojej gminy. Tym się różnili, że sekretarka z twarzą Breżniewa była od dyktowania rozwiązań politycznych, a komisarz od realizacji. Różny był też stopień biegłości i poprawności polszczyzny , jaką się ci panowie posługiwali przy wydawaniu poleceń i zaleceń swoim podwładnym.

Pocieszam się jednak, że tym razem moja fobia z peerelowskiej przeszłości  ma   szansę na uleczenie i to za sprawą postkomunistycznej partii (sic!). PSL chce ostatecznie zerwać z przeszłością i zlikwidować gabinety polityczne.
 No, no, a to się porobiło! …

Wierzyć Żelichowskiemu czy nie?