piątek, 20 czerwca 2014

Przed wami szansa



Nie jestem zawodowym dziennikarzem, ani publicystą. Przydarzyła mi się przygoda blogowania, a owocem jej jest poznanie wspaniałych ludzi, którym nie znudziła się Polska.
Blogowanie, praca w redakcji Niepoprawnego Radia Pl, surfowanie w sieci
po politycznych portalach i forach, dało mi pewne rozeznanie w mechanizmach wojen politycznych i sposobach pracy PR.

Nauczyłam się  jednego; ostrożności w radykalnych opiniach, gdy trwa wojna.

Od śp. korespondenta wojennego,  Waldemara Milewicza zaczerpnęłam dziennikarską przestrogę; prawdy o wojnie dowiadujemy się po jej zakończeniu, gdy trwa, jest tylko dezinformacja wywiadów i agentów wpływu. Dodajmy -  niesiona przez wynajętych trolli i  pożytecznych idiotów,  święcie przekonanych o  prawdziwości przekazywanych informacji i słuszności głoszonych opinii.
 Dotyczy to również wojny gangów, walki o władzę, wpływy w strategicznych gałęziach gospodarki i państwowych instytucjach czy parlamentarnego lobbingu.

Żadna z tych wojen bez mediów nie byłaby możliwa do przeprowadzenia. A wygrywa ją ten, kto ma nie tylko przychylność mediów, ale przede wszystkim swoje sposoby na wywieranie nacisków.
Dziennikarskie cyngle zawsze były i są do usług. Nie wiem czy dostają instrukcje, czy robią to już z własnej woli, czy są do tego zmuszani za pomocą kija i marchewki lub szantażu. Faktem jest, że media mainstreamowe już dawno przestały pełnić rolę informującą społeczeństwo, a stały się agendami PR.

Jest tego i dobra strona. Komu na tym zależy, umie już odróżniać cyngli od dziennikarzy. Zatoczyliśmy krąg i również pod względem rozumienia dziennikarskiego tekstu wróciliśmy szczęśliwie  do PRL. Wtedy też trzeba było czytać między wierszami i pytać o cel przekazywanej informacji. Lepsze to niż udawanie, że media są wolne.
W aferze Tuska, którą  usłużni dziennikarze łaskawie nazywają „aferą podsłuchową” już łatwiej jest odróżnić, zawartość garnka od pokrywki.

Internauci  z pasją śledczą zastanawiają się, kto wyciągnął taśmy z kompromitującymi rząd nagraniami i w jakim celu? Jedni twierdzą, że to  agentura obcych państw. Inni, że to ostra wymiana ciosów między prezydentem a premierem.
Niebezpieczna bywa taka śledcza pasja, gdy jedynym źródłem dociekań jest ogólnie dostępna papka mainstreamowych mediów lub wrzutka do sieci blogera, którą nie sposób zweryfikować. Dawno bowiem minęły czasy, kiedy manipulowano jedynie półprawdami,  dziś walczy się kłamstwem, które nieświadomie rozpowszechniamy zbulwersowani informacją.

Dlatego zostawiam problem – kto i dlaczego? -  znawcom służb specjalnych, np. panu Czempińskiemu, twórcy PO. (Tu na  marginesie wtrącę, że mocno dziwi mnie zarzut Tuska o próbie  obalenia  rządu przez podsłuchujące służby. Kto zakładał, ten ma prawo do rozwiązania, to chyba jasne).

 Ja na swoim Zmywaku mogę jedynie czekać na owoce wojny politycznych gangów, mając nadzieję, że tym razem wreszcie łajba PO – PSL ze sternikiem  i majtkami cierpliwie  czekającym na ochłapy z pańskiego stołu, zatonie i to skutecznie, bez podstawiania Polakom kolejnego „Bolka” przez, np. wspomnianego tu wyżej generała.

Tymczasem do manipulacji opinią społeczną w aferze Tuska doszła nowa jakość; zmuszanie   dziennikarzy (nie mylić z resortowymi dziećmi i cynglami) do zajęcia stanowiska w  wydarzeniach ewidentnie kreowanych dla osiągnięcia celu zakrytego nawet przed  ich uczestnikami.

Wielki rwetes powstał wokół najścia na redakcję Wprost w środowisku dziennikarskim. Ruszyli wszyscy na pomoc Latkowskiemu. Fora paliły się od emocji: Naruszono  wolność słowa! To skandal! Białoruś! Nieważny stał się zabazgrany życiorys naczelnego i rola w umacnianiu władzy tygodnika Wprost.  W świat poszło  zdjęcie wbitego w fotel Latkowskiego z laptopem u piersi, którego szarpią agenci ABW.

Akcja szyta tak grubymi nićmi, że wstyd, gdy dziennikarze się na to nabierają, a jednak…  zostali zmuszeni do podjęcia decyzji; stanąć w obronie redakcji czy uznać, że nie warto w kłótnie rodzinne się mieszać.

Przyzwolenie na usprawiedliwianie nalotów na redakcje,  rekwirowania dysków redakcyjnych -  to właściwie koniec IV władzy. I pozostaje wydać komendę: Sztandar PZPR wprowadzić!
Zawsze przecież można akcję powtórzyć i to prewencyjnie, zanim cokolwiek zamieści w czasopiśmie czy dzienniku tzw. niezależny redaktor.

Zaprotestować?
To oznacza kreowanie Wprost na tygodnik opozycyjny wobec władzy. Co może wprowadzić  w histeryczny śmiech całą redakcję z przyległościami. I co gorsze, przykrywa istotę afery Tuska w wykonaniu posłańca Sienkiewicza.

 Jak postąpić?
 Można tak, jak zrobiła Stokrotka, oburzyć się na jeden dzień na potrzeby akcji.
A można bez wglądu na to, kim jest Latkowski,  stanąć w obronie nie  redakcji a zasady wolności słowa. I wielu taką decyzję podjęło; pojechali do redakcji, nagłośnili użycie ABW również za granicą. Na gorąco w newsach wyrażali swoją negatywną ocenę władzy.

Głosy oburzenia nie milkną i dziś,  tylko że pełnią już podwójną rolę, niekoniecznie broniącą wolności słowa.  Co oznaczałoby, że już nie tylko Stokrotka powróciła na dawne, ustabilizowane pozycje.
Warto te gromkie pohukiwania niektórych dziennikarzy  zbierać. Nie od rzeczy byłoby też upamiętniać  święte oburzenia  polityków, bo może trzeba będzie kiedyś przypomnieć je  komuś, jak dziś lemingom  wywiad  Olejnik i Klubik z Tuskiem z  27.01.2006

Jeśli chodzi o mnie to ja do wiarygodności tego świętego oburzenia  przykładam nieco inną miarę.
Czekam bowiem wciąż nie na spektakularne akcje obrony, a na uderzenie się mainstreamu we własne piersi i oczyszczenie dziennikarstwa z cyngli i propagandystów.  Nie byłoby bowiem akcji ABW w stylu sowieckim, gdyby z równym entuzjazmem dziennikarze przybyli pod dom Wojciecha  Sumlińskiego, gdy o rankiem aresztowano i zabrano  komputer i dziennikarskie materiały, dotyczące śledztwa zabójstwa ks. Popiełuszki, gdyby z równym oburzeniem potępiali wkroczenie policji do redakcji GP w 2010 r.
Ów groźny happening dla odwrócenia uwagi od Tuska i treści nagrań to konsekwencja 25 lat służby prasowej, zaklepanej na początku przepoczwarzania się PRL w III RP, władzy.
Nie ma ognia bez iskry, a ta iskra tliła się od lat.  

Czy oczyszczenie jest możliwe?
Skoro możliwe było medialne niszczenie prezydenta Lecha Kaczyńskiego, niszczenie Antoniego Macierewicza, blokowanie niewygodnych informacji o katastrofie Smoleńskiej, totalna walka z Kościołem, to możliwy jest i cud powrotu IV władzy do roli, jaką jej wyznaczyła demokracja. Wystarczy tylko skorzystać z prawa do wolności słowa.

Zwykła drobnostka dla profesjonalnego dziennikarstwa, która nie pozwoli na panoszenie się mafijnych układów, a ci którzy je upublicznią będą się czuli bezpieczni, bo za każdym razem wyruszy solidarna  „wataha” kolegów, która obroni i nie pozwoli skrzywdzić.
Nie ma się tu czego bać, wszak „nie wszystkich was zamkną”. Prawda?


Dołączam na koniec pewien apel z fb. Może się przydać w odnowie dziennikarskiego rzemiosła. 

„Dziennikarze mediów wiadomych - macie szansę się odkuć i odkupić winy za lata lizania rządzącym miejsca, gdzie plecy szlachetną nazwę swą tracą”. ( Michał Lewandowski)







_____________________________________


Można też  posłuchać. Audycja 539 (niedzielna):

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz