Nie jestem zawodowym dziennikarzem, ani publicystą.
Przydarzyła mi się przygoda blogowania, a owocem jej jest poznanie wspaniałych
ludzi, którym nie znudziła się Polska.
Blogowanie, praca w redakcji Niepoprawnego Radia Pl,
surfowanie w sieci
po politycznych portalach i forach, dało mi pewne rozeznanie
w mechanizmach wojen politycznych i sposobach pracy PR.
Nauczyłam się jednego; ostrożności w radykalnych opiniach,
gdy trwa wojna.
Od śp. korespondenta wojennego, Waldemara Milewicza zaczerpnęłam
dziennikarską przestrogę; prawdy o wojnie dowiadujemy się po jej zakończeniu,
gdy trwa, jest tylko dezinformacja wywiadów i agentów wpływu. Dodajmy - niesiona przez wynajętych trolli i pożytecznych idiotów, święcie przekonanych o prawdziwości przekazywanych informacji i
słuszności głoszonych opinii.
Dotyczy to również
wojny gangów, walki o władzę, wpływy w strategicznych gałęziach gospodarki i
państwowych instytucjach czy parlamentarnego lobbingu.
Żadna z tych wojen
bez mediów nie byłaby możliwa do przeprowadzenia. A wygrywa ją ten, kto ma
nie tylko przychylność mediów, ale przede wszystkim swoje sposoby na wywieranie
nacisków.
Dziennikarskie cyngle zawsze były i są do usług. Nie wiem
czy dostają instrukcje, czy robią to już z własnej woli, czy są do tego
zmuszani za pomocą kija i marchewki lub szantażu. Faktem jest, że media
mainstreamowe już dawno przestały pełnić rolę informującą społeczeństwo, a
stały się agendami PR.
Jest tego i dobra
strona. Komu na tym zależy, umie już odróżniać cyngli od dziennikarzy. Zatoczyliśmy
krąg i również pod względem rozumienia dziennikarskiego tekstu wróciliśmy
szczęśliwie do PRL. Wtedy też trzeba
było czytać między wierszami i pytać o cel przekazywanej informacji. Lepsze to
niż udawanie, że media są wolne.
W aferze Tuska, którą
usłużni dziennikarze łaskawie nazywają „aferą podsłuchową” już łatwiej
jest odróżnić, zawartość garnka od pokrywki.
Internauci z pasją śledczą zastanawiają się, kto
wyciągnął taśmy z kompromitującymi rząd nagraniami i w jakim celu? Jedni
twierdzą, że to agentura obcych państw.
Inni, że to ostra wymiana ciosów między prezydentem a premierem.
Niebezpieczna bywa taka śledcza pasja, gdy jedynym źródłem
dociekań jest ogólnie dostępna papka mainstreamowych mediów lub wrzutka do sieci
blogera, którą nie sposób zweryfikować. Dawno bowiem minęły czasy, kiedy
manipulowano jedynie półprawdami, dziś
walczy się kłamstwem, które nieświadomie rozpowszechniamy zbulwersowani
informacją.
Dlatego zostawiam problem – kto i dlaczego? - znawcom służb specjalnych, np. panu
Czempińskiemu, twórcy PO. (Tu na marginesie wtrącę, że mocno dziwi mnie zarzut
Tuska o próbie obalenia rządu przez podsłuchujące służby. Kto
zakładał, ten ma prawo do rozwiązania, to chyba jasne).
Ja na swoim Zmywaku mogę jedynie czekać na owoce
wojny politycznych gangów, mając nadzieję, że tym razem wreszcie łajba PO – PSL
ze sternikiem i majtkami cierpliwie czekającym na ochłapy z pańskiego stołu,
zatonie i to skutecznie, bez podstawiania Polakom kolejnego „Bolka” przez, np. wspomnianego
tu wyżej generała.
Tymczasem do
manipulacji opinią społeczną w aferze Tuska doszła nowa jakość; zmuszanie dziennikarzy
(nie mylić z resortowymi dziećmi i
cynglami) do zajęcia stanowiska w
wydarzeniach ewidentnie kreowanych dla osiągnięcia celu zakrytego nawet przed
ich uczestnikami.
Wielki rwetes powstał wokół najścia na redakcję Wprost w środowisku dziennikarskim. Ruszyli
wszyscy na pomoc Latkowskiemu. Fora paliły się od emocji: Naruszono wolność słowa! To
skandal! Białoruś! Nieważny stał się zabazgrany życiorys naczelnego i rola
w umacnianiu władzy tygodnika Wprost.
W świat poszło zdjęcie wbitego w fotel Latkowskiego z
laptopem u piersi, którego szarpią agenci ABW.
Akcja szyta tak grubymi nićmi, że wstyd, gdy dziennikarze
się na to nabierają, a jednak… zostali
zmuszeni do podjęcia decyzji; stanąć w
obronie redakcji czy uznać, że nie warto w kłótnie rodzinne się mieszać.
Przyzwolenie na usprawiedliwianie nalotów na redakcje, rekwirowania dysków redakcyjnych - to właściwie koniec IV władzy. I pozostaje
wydać komendę: Sztandar PZPR wprowadzić!
Zawsze przecież można akcję powtórzyć i to prewencyjnie,
zanim cokolwiek zamieści w czasopiśmie czy dzienniku tzw. niezależny redaktor.
Zaprotestować?
To oznacza kreowanie Wprost
na tygodnik opozycyjny wobec władzy. Co może wprowadzić w histeryczny śmiech całą redakcję z
przyległościami. I co gorsze, przykrywa istotę afery Tuska w wykonaniu posłańca
Sienkiewicza.
Jak postąpić?
Można tak, jak
zrobiła Stokrotka, oburzyć się na jeden dzień na potrzeby akcji.
A można bez wglądu na to, kim jest Latkowski, stanąć w obronie nie redakcji a zasady wolności słowa. I wielu
taką decyzję podjęło; pojechali do redakcji, nagłośnili użycie ABW również za
granicą. Na gorąco w newsach wyrażali swoją negatywną ocenę władzy.
Głosy oburzenia nie milkną i dziś, tylko że pełnią już podwójną rolę,
niekoniecznie broniącą wolności słowa. Co
oznaczałoby, że już nie tylko Stokrotka powróciła na dawne, ustabilizowane
pozycje.
Warto te gromkie pohukiwania niektórych dziennikarzy zbierać. Nie od rzeczy byłoby też
upamiętniać święte oburzenia polityków, bo może trzeba będzie kiedyś
przypomnieć je komuś, jak dziś lemingom wywiad
Olejnik i Klubik z Tuskiem z
27.01.2006
Jeśli chodzi o mnie to ja do wiarygodności tego świętego
oburzenia przykładam nieco inną miarę.
Czekam bowiem wciąż
nie na spektakularne akcje obrony, a na uderzenie się mainstreamu we własne
piersi i oczyszczenie dziennikarstwa z cyngli i propagandystów. Nie byłoby bowiem akcji ABW w stylu
sowieckim, gdyby z równym entuzjazmem dziennikarze przybyli pod dom Wojciecha Sumlińskiego, gdy o rankiem aresztowano i
zabrano komputer i dziennikarskie materiały, dotyczące śledztwa zabójstwa ks.
Popiełuszki, gdyby z równym oburzeniem potępiali wkroczenie policji do redakcji
GP w 2010 r.
Ów groźny happening dla odwrócenia uwagi od Tuska i treści
nagrań to konsekwencja 25 lat służby prasowej, zaklepanej na początku
przepoczwarzania się PRL w III RP, władzy.
Nie ma ognia bez iskry, a ta iskra tliła się od lat.
Czy oczyszczenie jest
możliwe?
Skoro możliwe było medialne niszczenie prezydenta Lecha
Kaczyńskiego, niszczenie Antoniego Macierewicza, blokowanie niewygodnych
informacji o katastrofie Smoleńskiej, totalna walka z Kościołem, to możliwy
jest i cud powrotu IV władzy do roli, jaką jej wyznaczyła demokracja. Wystarczy tylko skorzystać z prawa do
wolności słowa.
Zwykła drobnostka dla profesjonalnego dziennikarstwa, która
nie pozwoli na panoszenie się mafijnych układów, a ci którzy je upublicznią
będą się czuli bezpieczni, bo za każdym razem wyruszy solidarna „wataha” kolegów, która obroni i nie pozwoli
skrzywdzić.
Nie ma się tu czego bać, wszak „nie wszystkich was zamkną”. Prawda?
Dołączam na koniec pewien apel z fb. Może się przydać w
odnowie dziennikarskiego rzemiosła.
„Dziennikarze mediów wiadomych - macie szansę się odkuć i
odkupić winy za lata lizania rządzącym miejsca, gdzie plecy szlachetną nazwę
swą tracą”. ( Michał Lewandowski)
Rysunek: Typologia najgorszych dziennikarzy
_____________________________________
Można też posłuchać. Audycja 539 (niedzielna):
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz